Bizancjum w Brukseli

Michał Klinger

publikacja 13.02.2007 09:46

Teolog prawosławny o religijno- -kulturowym wymiarze wejścia Bułgarii i Rumunii do UE Tygodnik Powszechny, 11 lutego 2007

Bizancjum w Brukseli



Europejska wspólnota wchodzi na tereny tradycyjnie prawosławne. Dotąd w rodzinie narodów Unii jedynie Grecja była krajem o prawosławnej tradycji. Teraz Unia staje się wspólnotą opartą na obu starożytnych filarach kultury europejskiej: chrześcijaństwa zachodniego, o tradycji katolickiej lub wywodzącej się z reformacji, i wschodniego – wywodzącego się z Bizancjum.

W kontekście pryncypiów integracji chcę wspomnieć o jeszcze innym kraju prawosławnym, który zasługuje na rozważenie włączenia do europejskich procesów integracyjnych – Gruzji, która od późnej starożytności, gdy wielu naszych państw jeszcze nie było, rozwijała już bogatą kulturę opartą na filarach greckich i rodzimych, a także na chrześcijaństwie. I pielęgnuje ją do dziś.

Leczenie Europy

Co prawda Unia stara się zachować maksymalny dystans do spraw religijnych, lecz ciągły proces jej integracji oznacza uwzględnianie w sferze dorobku wspólnotowego również rosnącej ilości spraw ideowych i kulturowych. Wystarczy przytoczyć debatę, która odbywała się w tzw. Konwencie kreślącym projekt Traktatu Konstytucyjnego dla Europy – a także później – na temat wskazania w nim korzeni chrześcijańskich cywilizacji europejskiej, podstawowych dla wielu, a kontrowersyjnych dla wielu innych Europejczyków. Dotąd obowiązująca świec¬kość zwyciężyła i nie uwzględniono w Traktacie odniesień do chrześcijaństwa czy judaizmu, a nawet usunięto motto zaczerpnięte z Tukidydesa z definicją demokracji. Takie wyjałowienie ideowe Traktatu stało się powodem krytyki ze strony wielu myślicieli, np. Leszka Kołakowskiego.

Obowiązująca dotąd sekularyzacja życia społecznego i politycznego wynika ze spuścizny Rewolucji Francuskiej i napięć wokół spraw kościelnych w XIX w. na terenach niemieckich, a także z rozczarowania polityczną rolą Kościołów w czasach faszyzmu i ostatnich wojen na Bałkanach. Czy jednak sekularyzacja w społeczeństwach Zachodu będzie trwać wiecznie? Sądzę, że pontyfikat Jana Pawła II przyniósł w tej sprawie znamiona przełomu i zmianę oblicza Kościoła w recepcji braci chrześcijan zachodnich.

Jednocześnie Jan Paweł II potrafił odbudować na Zachodzie świadomość pełni Kościoła, głosząc w słynnych wystąpieniach z Asyżu i Bari konstytutywną rolę chrześcijańskiego Wschodu obok Zachodu dla cywilizacji europejskiej. Teraz, po akcesji dalszych państw prawosławnych do Unii, można faktycznie mówić o Europie oddychającej „obydwoma płucami". Należy podkreślić, że poczucie pełni Kościoła, w której nie może zabraknąć Kościoła rzymskiego, było zawsze – i jest do dziś – głębokim elementem eklezjologii prawosławnej. Widać to w fakcie, że prawosławni od czasu rozłamu Kościoła nigdy nie zwołali Soboru Powszechnego. Może to oznaczać pełną zdolność prawosławnych do psychologicznej i kulturowej współpracy w ramach odbudowy europejskiej oikoumene, wspólnoty.



Jeśli chcemy odnaleźć korzenie Europy, nie możemy ich szukać jedynie w części zachodniej, złączonej w jedności Kościoła rzymskiego. Europa rodziła się nie tylko w Italii, Galii, Brytanii, Hiszpanii i Germanii, ale także jest córą Bizancjum. Promieniowało ono najwyższą kulturą, zintegrowaną w jedności Kościoła wschodniego, innego, „soborowego" typu, na tereny Pontu, Bałkanów i Słowian. Ten dualizm Europy przetrwał harmonijnie i najdłużej w Rzeczypospolitej Jagiellonów.

Ignorowanie tego dualizmu kultury europejskiej jest powodem utrwalania się istotnego dramatu Europy w XX w., rozgrywającego się na linii Wschód–Zachód. Bo jeśli tragedię faszyzmu udało się przezwyciężyć właśnie przez wielkie dzieło ojców Wspólnot Europejskich, to dysonanse i konflikty (potencjalne, a nawet realne) ze społeczeństwami o tradycji wschodniej w Europie nie doczekały się właściwego mechanizmu zaradczego.

Stawiam więc pytanie, które może oznaczać poszukiwanie nowego mechanizmu, istotnego dla jedności Europy: jeśli idea Wspólnoty Europejskiej zrodziła się kiedyś, aby zaleczyć konflikt Francji i Niemiec, to czy włączenie do Wspólnoty państw o tradycji prawosławnej nie powinno zaowocować wynalezieniem przez Unię nowego mechanizmu, przezwyciężającego problemy w Europie na linii Wschód–Zachód?

Kuszenie Boga

Poza procesem integracji ciągle pozostają największe kraje prawosławne, tj. Rosja i Ukraina, a także Serbia, w której miała miejsce ostatnia straszna wojna XX w. Niemniej przystąpienie do Unii Rumunii, Bułgarii i Cypru oraz obecność w niej Grecji dowodzi, że problem relacji Wschodu i Zachodu Europy nie musi być traktowany jako tragiczna spuścizna „wielkiej schizmy" w Kościele w XI w. oraz wojen krzyżowych i unickich. Unia Europejska, integrując państwa prawosławne, ma szansę przezwyciężyć skutki polityczne „wielkiej schizmy", jeszcze zanim Kościół będzie potrafił przezwyciężyć jej skutki teologiczne.

Co więcej, uważam, że przystąpienie na szeroką skalę krajów prawosławnych do Unii powinno mieć zbawienny wpływ na stan świadomości społeczeństwa w Rosji. Problem Rosji w Europie ma przede wszystkim naturę polityczną i dotyczy konsekwencji gospodarczych (energetyka), a także społecznych (m.in. problemy migracji). Zawiera jednak w tle pewien kłopot ideowy i kulturowy. W sferze polityki i gospodarki chodzi o deficyt demokracji zgodnej ze standardami rozwiniętymi na Zachodzie. W rosyjskim odbiorze społecznym występujące tam zjawiska polityczne i społeczne są w dużej mierze zasłonięte mitologią kulturową i ideami kościelno-narodowymi. Rosjanie rekompensują sobie izolację i trudne realia ideą wyjątkowości „prawdy prawosławia i duszy rosyjskiej". Ten fundamentalistyczny mit ożywia fałszywą ideę konfliktu cywilizacji.



Idee te mają swe formy nie tylko np. wśród wschodnich słowianofilów, ale i w myśleniu o Rosji wielu kręgów intelektualnych na Zachodzie. Dla przykładu wymienię ideę „cezaropapizmu", która dla niemałej grupy mych „zachodnich" przyjaciół zawsze stanowiła jakże proste „wyjaśnienie" wszystkich wad systemów politycznych na Wschodzie – od Bizancjum po epokę Breżniewa i dalej. Lubiłem nawet te rozmowy, bo któż nie lubi z sercem, ale też „szkiełkiem i okiem" dobierać się do stereotypów wyrażanych przez przyjaciół, by razem skonstatować, że taki stereotyp jest widzeniem źdźbła w oku brata, gdy tymczasem odnajduje się belkę we własnym oku. A ma ona postać smutnej prawdy, że trudno wskazać Kościół, który nie skorzystałby w swej historii z okazji uzyskania od państwa przywilejów i ich obrony siłą państwową.

Jest wiele innych podobnych mitów po obu stronach granicy między Wschodem i Zachodem, która – pamiętajmy – przebiega szczególnie blisko naszego kraju i naszej kultury. Mamy więc jeszcze idee „Trzeciego Rzymu", „przedmurza chrześcijaństwa", „typologii cywilizacji" (F. Konecznego), sprzecznych ze sobą mesjanizmów, wizji Antychrysta, misji na Wschodzie, „królestwa Starca Jana", teorii „wielkiego spisku", różnych apokaliptycznych przepowiedni itd., itp. Obecność mitu uważam, jako teolog, za fakt pozytywny, a same te mity w ich czystej postaci są fascynujące. Jednak ich ignorancka popularyzacja granicząca z zabobonem jest „kuszeniem Pana Boga" i zagrożeniem dla społeczeństw, polityków i Kościołów.

Co wniesie prawosławie

Mamy na szczęście, także w XX w., przeciwne zjawiska wzajemnego wzbogacania się kultur i duchowości Wschodu i Zachodu Europy. Na całym Zachodzie świeci ikona wprowadzona do wrażliwości religijnej i estetycznej przez wielkich twórców tzw. „rosyjskiego religijnego renesansu". Zorganizowali oni w 1900 r. w Paryżu sensacyjną wystawę ikony ruskiej z „Trójcą" Rublowa w centrum. Mamy oddziaływanie na Europę myślicieli i artystów z Rosji, Rumunii, Grecji, Bułgarii, Serbii, Gruzji. W tym kontekście chcę specjalnie wymienić Mirceę Eliadego, bez którego prac o symbolu religijnym nie można mówić o współczesnej humanistyce. Mamy wyprzedzające swój czas dzieło kościelne wspólnoty w Taizé, inspirowane w duchowości i liturgii prawosławiem. Mamy tak wiele zjawisk, że możemy powiedzieć, iż w kręgach elit kultura Europy i Kościół są już na nowo zjednoczone we wspólnym bogactwie. Jednak w świadomości społecznej i jej wyrazie politycznym, mimo wysiłku integracyjnego, dominuje podział i panują dotąd negatywne mity, choćby wskazane powyżej.



Mity te w aspekcie „konfliktu cywilizacji" Wschodu i Zachodu trzeba dziś zakwestionować. Wraz z wejściem do Unii narodów prawosławnych, prawosławie stało się elementem struktury społecznej i ideowej Wspólnoty Europejskiej. Szczególne znaczenie ma tu Rumunia, gdyż inne kraje prawosławne, również greckojęzyczne (co ma powody historyczne), były i są dotąd obejmowane w mitologii Rosjan przez ideologię neo-słowianofilską. Bułgaria jest, niestety, krajem głęboko zlaicyzowanym, oczywiście z przyczyn innych niż np. Francja czy Hiszpania. Rumunia natomiast nie tylko nie przyjęła ideologii słowianofilskiej, ale jest swoistym fenomenem zarówno na mapie postkomunizmu, jak i Europy w ogóle.

Kraj ten przeżył niezwykle brutalną dyktaturę komunistyczną, ostrzejszą niż Bułgaria, porównywalną chyba jedynie z radzieckim stalinizmem i reżimem albańskim. Natomiast po upadku tego reżimu, prawosławie w Rumunii odrodziło się szybko i harmonijnie, obejmując ok. 90 proc. społeczeństwa. To, co w rumuńskim odrodzeniu jest wyjątkowe, to fakt, że Rumuni nie przeszli od fazy realnego i powszechnego ateizmu do fazy dominacji fundamentalizmu religijnego. Taki „efekt wahadła" świadomości religijnej jest częstym zjawiskiem, powstającym w wyniku przemian rewolucyjnych, zamętu świadomości i ideologii społecznych.

Z problemem religijności obskuranckiej, zabobonnej apokaliptyki i tym podobnych zjawisk po ateizmie boryka się dziś wiele krajów. W Rumunii natomiast prawosławie odrodziło się od razu pogłębione, a negatywne zjawiska stanowią margines. Na nowo powstają klasztory, zniszczone w czasach komunizmu, i zapełniają się tysiącami młodych ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy w pracy i modlitwie decydują się spędzić życie. Rodzą się prawdziwe wspólnoty parafialne, buduje się setki cerkwi, odradza się artystycznie ikonografia, budowane są studia teologiczne (kościelne i uniwersyteckie). Powstają dojrzałe intelektualnie wydawnictwa, tłumaczona i wznawiana jest najlepsza literatura teologiczna. Znakiem odrodzenia jest też szanowany i skromny zarazem status społeczny duchowieństwa. Można więc wyrazić nadzieję, że prawosławie rumuńskie wniesie i spopularyzuje we Wspólnocie Europejskiej obraz Kościoła wiarygodny i przekonywający społecznie w stopniu rzadko dziś spotykanym na kontynencie.

Europa niewątpliwie potrzebuje świadectwa Kościoła nie wojującego, lecz przekonującego i świadczącego zarówno o wartościach ludzkich, jak i o przywiązaniu człowieka do idei religijnych. Rumunia może naruszyć tu kanony sekularyzacji europejskiej w sposób bezkonfliktowy i wzbogacający.



Wizyty u braci

Wzmocnienie, także statystyczne, wkładu kulturowego prawosławia w struktury społeczeństwa unijnego może ożywić również Greków i Cypryjczyków w poczuciu znaczenia ich kultury i ducha na forum europejskim. Dotąd Grecy woleli przyjmować milczący zakaz uobecniania w Unii tradycji kościelnej, by uniknąć pretekstów do, niewątpliwie podskórnie zauważalnego, utożsamienia Unii z Europą Zachodnią, na której tle Grecja dotąd nie eksponowała swej tradycji bizantyjskiej.

Wyjątkowe znaczenie dla świadomości elit europejskich, a także dla regionu prawosławia bałkańskiego, miała wizyta Jana Pawła II w Rumunii w 1999 r. Była to bowiem wizyta „braterska" w siostrzanym Kościele prawosławnym Rumunii, a nie wizyta „duszpasterska" Biskupa Rzymu u swoich wiernych-katolików. Przyjmując taką wyjątkową formułę, Papież przedstawił ideę istnienia, poza ramami cywilizacji i Kościoła rzymskiego, kultury i Kościoła wywodzącego się z innego źródła, mianowicie bizantyjskiego. Przeprowadzenie wizyty w myśl takiej koncepcji nie było łatwe ani dla mniejszościowych grup nieprawosławnych w Rumunii, ani dla pewnego typu świadomości katolickiej, przyzwyczajonej do wyłączności tradycji rzymskiej. Papież podjął takie ryzyko i – w moim przekonaniu – antycypował przystąpienie na równych prawach społeczeństw o tradycji prawosławnej do Wspólnoty Europejskiej, które właśnie się dokonało.

Podobna formuła, do pewnego stopnia, została przyjęta następnie jedynie raz, w trakcie wizyty Benedykta XVI w Turcji – a właściwie u Patriarchy Konstantynopola i w Turcji. W jej trakcie Benedykt XVI osiągnął ponownie ważny i nowy rezultat. W imieniu tradycyjnego autorytetu cywilizacji zachodnioeuropejskiej, Stolicy Rzymskiej, odwiedził Konstantynopol i swego brata biskupa „nowego Rzymu". Dodatkowo najdostojniejszy biskup chrześcijański spotkał się z autorytetami islamu w największym państwie o tradycji muzułmańskiej w obrębie historycznej cywilizacji europejskiej.

Czy wizyta ta nie antycypuje nowego aktu poszerzenia idei Europy, do którego Europa musi dopiero dorosnąć, ale ku któremu zmierza?



***



MICHAŁ KLINGER jest teologiem prawosławnym, wykłada Stary Testament na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Opublikował m.in. monografię „Tajemnica Kaina", artykuły z dziedziny teologii kultury i ekumenizmu. W latach 1999–2003 był ambasadorem Polski w Rumunii; niniejszy artykuł wyraża jego prywatne poglądy teologiczne.