Chłopcy w sutannach

Tomasz P. Terlikowski

publikacja 19.02.2007 20:47

Trzeba sobie uświadomić, że jeśli ktoś rzeczywiście ma zostać kapłanem, musi najpierw być mężczyzną. Tygodnik Powszechny, 18 lutego 2007

Chłopcy w sutannach



Problemem naszego Kościoła nie jest to, że ponad połowa księży chciałaby mieć żonę i dzieci. Trzeba się martwić raczej o te czterdzieści kilka procent, które podobnych pragnień nie odczuwa. Ksiądz, który nie chce być mężem i ojcem, nie będzie dobrym kapłanem. Do takich wniosków skłania zresztą tekst Michała Kuźmińskiego i Macieja Müllera „Twój tata jest księdzem” („TP” nr 6/07). Jego bohaterowie, choć ostatecznie ojcami i mężami zostali, wcale nie twierdzą, że właśnie to pragnienie doprowadziło ich do zrzucenia sutanny. Władysław leczył spotkaniem z kobietą samotność. Andrzej odkrył, że jeśli zostanie w kapłaństwie, to przez całe życie będzie sfrustrowany, a jak sam mówił, „odejść i żyć samemu nie było sensu, więc założył rodzinę”. Franciszek chciał wielkich dzieł, a trafił na zwykłą parafię, gdzie z rozżalenia zrodziła się tęsknota za kobietą: „o kolejnych poznawanych (...) myślał: czekaj, spotkasz piękniejszą, młodą, Bóg ci da”. Mirosława rozczarował zakon, który wymagał od niego zbyt wiele pracy – zniechęcił się i wystąpił dla dziewczyny, którą poznał w dominikańskiej grupie charyzmatycznej. Przykłady – także spoza reportażu – można mnożyć.

W żadnej z tych historii nie ma jak widać mowy o dręczącej tęsknocie za rodziną. O wiele więcej w nich natomiast zawiedzionych ambicji, zwyczajnego ludzkiego rozczarowania instytucją, przekonania o własnej wyjątkowości czy zwyczajnej niedojrzałości. Trudno bowiem poważnie traktować wyjaśnienie, że odeszło się z zakonu, bo przełożeni kazali pracować ponad siły, a do tego nie pozwolili iść tam, gdzie się chciało. Równie dobrze trzeba by wówczas uznać za powód do porzucenia żony fakt, że dzieci nie pozwalają nam realizować pasji, a żona domaga się obecności w domu. A do tego zamiast w wyuczonym zawodzie musimy pracować w innym, bo tamten nie dawał środków do życia...

Syndrom Piotrusia Pana

Wiele wskazuje więc na to, że przyczyną odchodzenia od kapłaństwa coraz częściej nie jest pragnienie rodziny czy posiadania dzieci, a zwyczajna chłopięca niedojrzałość (wspólna zresztą celibatariuszom i żonatym). Niepogodzenie z rzeczywistością, brak odpowiedzialności za własne decyzje czy nieumiejętność podporządkowania się decyzjom innych – wynika nie z naturalnych pragnień każdego mężczyzny, ale z zaskakującej niedojrzałości psychicznej i emocjonalnej.

Dorosły, dojrzały mężczyzna podejmując decyzje liczy się z ich konsekwencjami. Wie, a przynajmniej wiedzieć powinien, że idąc do zakonu decyduje się na poddanie swojej woli przełożonym: że mogą oni podjąć decyzje, które niekiedy mogą mu nie odpowiadać. Dokładnie tak samo jest zresztą w małżeństwie. Decydując się na nie, zgadzamy się także na to, że nasza wolność wyboru przyjaciółek będzie nieco ograniczona, a miłe spotkania przy winie z koleżankami – także będą już poza naszym zasięgiem. I tłumaczenie, że dopiero po ośmiu latach małżeństwa czy kapłaństwa odkryliśmy „bolesną” prawdę o tym, że nasza wolność ograniczana jest odpowiedzialnością za wcześniejsze decyzje, graniczy z dziecinadą.
Jeśli jednak taka postawa jest powszechna (a nie tylko wypowiedzi cytowanych w artykule eksduchownych, ale i badania prof. Baniaka czy rozmowy z aktywnymi księżmi skłaniają do takiego wniosku), to konieczne jest poważne rozważenie przesunięcia granicy wieku, w którym można otrzymać święcenia kapłańskie, oraz wprowadzenia gęstszego psychologicznego sita dla kandydatów do seminarium. Biorąc pod uwagę kontekst kulturowy, który raczej nie promuje odpowiedzialności czy wierności – może to niestety oznaczać zmniejszenie liczby kandydatów dopuszczonych do święceń. Dzięki temu jednak podejmowane przez przyszłych duchownych decyzje będą dojrzalsze, a ich doświadczenie życiowe – większe.



Mit bezpłciowych kapłanów

Przytaczane przez „Tygodnik” badania uświadamiają także, że nadszedł czas pożegnania z mitem bezpłciowych, aseksualnych duchownych. Trzeba sobie uświadomić, że jeśli ktoś rzeczywiście ma zostać kapłanem, musi najpierw być mężczyzną. I chodzi tu nie tylko o męskość czysto fizyczną, ale także o męskość psychiczną, emocjonalną czy duchową. Te ostatnie zaś wiążą się, nic na to nie poradzimy, z dojmującym pragnieniem pełnego, także erotycznego spotkania z kobietą i posiadania dzieci. Jeśli zaś takich pragnień w kimś w ogóle nie ma, jeśli nie pojawiają się one w całym jego życiu, to albo nie jest on heteroseksualnym mężczyzną, albo nie jest dojrzały. Obie możliwości są zabójcze dla kapłana i dla wspólnot, w których przyjdzie mu służyć.

Ten radykalny wniosek wypływa z przemyślenia katolickiej antropologii i – szerzej – teologii. Jeśli bowiem łaska buduje na naturze, to łaska sakramentu kapłaństwa bazować musi na naturze mężczyzny. W tę zaś wpisane są seksualność, pożądanie erotyczne, ale także dojmujące pragnienie ojcostwa. Bycie księdzem nie ma wykastrować mężczyzny z tych naturalnych dążeń, ale wykorzystać je do innych celów. „Kapłaństwo wymaga swoistej sublimacji, przekierunkowania naturalnej męskiej orientacji seksualnej na służbę Kościołowi, małżonce Chrystusa, oraz na duchowe ojcostwo w wydawaniu na świat dzieci Bożych poprzez sakrament chrztu (...) Kapłan żyjący w celibacie wyrzeka się czegoś, co w innej płaszczyźnie, symbolicznej, kościelnej – znajduje swój wyraz” – podkreślają benedyktyn o. Guy Mansini i Lawrence J. Welch w eseju opublikowanych na łamach polskiej edycji „First Things”.

Takie rozumienie kapłaństwa oznacza, że brak prawdziwie męskich pragnień utrudnia lub wręcz uniemożliwia pełne sprawowanie posługi kapłańskiej. Jeśli bowiem nie odczuwa się pragnienia posiadania dzieci, to co sublimować w pragnienie rodzenia dzieci duchowych? Jeśli nie pragnie się obecności kobiety, to co przekształcić się ma w pragnienie służby Kościołowi? Bo przecież chyba nie własna psychiczna niedojrzałość czy chorobliwy egoizm wyrażający się w niechęci do wzięcia odpowiedzialności za żonę i dzieci?

To właśnie dlatego warto bardziej troszczyć się o tych księży, którzy deklarują brak chęci do posiadania rodziny niż o tych, którzy mówią o dojmującym jego pragnieniu. Ci ostatni, jeśli (to jeśli jest tu kluczowe) w seminarium i później zostali dobrze uformowani, będą potrafili swoje pragnienia wykorzytać do jeszcze lepszej służby Chrystusowi i Kościołowi.

Niebezpieczeństwo duchowości eunuchów

Problem w tym, że ten warunek spełniany jest w praktyce dość rzadko. Polskie seminaria (z chlubnymi wyjątkami) kładą nacisk nie tyle na realizację swojej męskości na innych niż erotyczne polach, ile na jej ograniczanie, uciskanie. W miejsce dojrzałości erotycznej, z którą łączy się umiejętność sublimowania, ekstrapolowania własnych pragnień – proponuje się ich usunięcie, wyrzucenie poza nawias świadomości, właściwe raczej nastolatkom (w pewnym okresie) niż dorosłym mężczyznom. Miękki „kapłański” głos, delikatne, niemal kobiece ruchy – to najbardziej widoczne (i znów trzeba przyznać: nie u wszystkich) objawy takiego kształtowania kleryków i młodych kapłanów w seminariach duchownych. Efektem jest nieumiejętność radzenia sobie – ukształtowanych na duchowych chłopców – dorosłych mężczyzn, którzy nagle odkrywają, że samo odmawianie brewiarza nie wystarczy do przezwyciężenia seksualnych pokus.



Ponowne odkrycie męskości, także w jej fizycznych przejawach, jest warunkiem dobrej formacji seminaryjnej i dobrego kapłaństwa. Bez tego trudno będzie przezwyciężyć widoczny kryzys powołań (w Polsce przejawiający się nie tyle w ilości, co w jakości). Bez tego liczba zrzucających sutanny wciąż będzie rosła. Tylko bowiem dojrzały mężczyzna potrafi zacisnąć zęby i przezwyciężyć kryzys; wykonać polecenie, które mu nie odpowiada, czy znieść dojmującą samotność (a przecież bywa to chleb codzienny kapłana). Odpowiedzią chłopca, pozbawionego w procesie formacyjnym cech męskich, jest w takiej sytuacji ucieczka. Także ucieczka od własnego kapłaństwa.



***



TOMASZ P. TERLIKOWSKI jest filozofem i publicystą „Rzeczpospolitej”.