Spowiedź: zamiast przewodnika

Jarosław Makowski

publikacja 03.04.2007 20:34

Czy nie jest dziwne, że nie ma poradników dla katolików, którzy zmierzają do konfesjonału? Tygodnik Powszechny, 1 kwietnia 2007

Spowiedź: zamiast przewodnika




W księgarniach biją po oczach poradniki: jak zdobyć pierwszą pracę, jak modnie się ubrać, jak wynegocjować najtańszy kredyt... Czy nie jest dziwne, że nie ma poradników dla katolików, którzy w czasie Wielkiego Postu zmierzają do konfesjonału?

Raport „Kościół katolicki na początku trzeciego tysiąclecia w opinii Polaków", wydany w 2004 r. przez pallotyński ośrodek OPINIA, mówi że ponad 80 proc. badanych przynajmniej raz w roku przystępuje do spowiedzi, a ponad 70 proc. deklaruje przekonanie, że rozgrzeszenia udziela kapłan w imię Chrystusa. W Polsce nie trzeba więc jeszcze – jak to ma miejsce choćby w USA – organizować kampanii reklamowej zachęcającej do spowiedzi („Światło płonie również dla Ciebie" – plakaty z tym hasłem można spotkać przez cały Wielki Post w wielu miejscach Waszyngtonu). Ks. prof. Janusz Mariański, socjolog z KUL-u, alarmuje jednak, że spadek praktyki indywidualnej spowiedzi jest zauważalny także nad Wisłą, a to dlatego, że cały współczesny świat traci poczucie grzechu i winy.

Siła rytuału

Prof. Halina Grzymała-Moszczyńska, psycholożka religii z UJ, zwraca uwagę, że polskie społeczeństwo jest mocno kolektywistyczne i przywiązane do religijności ludowej, której cechą charakterystyczną jest potrzeba rytuału. Stąd m.in. długie – szczególnie w Poście – kolejki przed konfesjonałami.

Czy jednak Polacy spowiadają się tylko dlatego, że tak nakazuje tradycja? Niekoniecznie. Teologowie moralni mówią, że praktykowanie spowiedzi jest wprost proporcjonalne do naszego poczucia grzechu. Katolicy idą do spowiedzi, gdyż widzą różnice między tym, co dobre, a co złe.

– Tak, spowiadam się – rzuca krótko młoda dziewczyna, która wyszła z wieczornej Mszy w Pszczynie. Dlaczego? – Bo grzeszę! – wyjaśnia. Katolicy wierzą w grzech! Amerykański jezuita i teolog Thomas Resse mówi, że dla katolika nie wszystko jest względne i że powaga naszej osobistej odpowiedzialności zależy od stopnia zrozumienia, iż grzech jest konsekwencją naszego wolnego wyboru.

Inaczej kwestie relacji grzechu i spowiedzi postrzega psychologia. Zdaniem prof. Grzymały-Moszczyńskiej część penitentów traktuje wyznanie grzechów jako rodzaj polisy ubezpieczeniowej. Z psychologicznego punktu widzenia jest to nawet zrozumiałe: – Robię złe rzeczy, po czym idę do spowiedzi, wypełniam pokutę (najczęściej jest to jakaś modlitwa lub lektura Biblii) i zaczynam od nowa – mówi psycholożka. – Konto jest znów czyste. Tyle że z dojrzałością religijną ma to niewiele wspólnego.




Niewinne początki

Również częstotliwość nawiedzania konfesjonału niekoniecznie świadczy o dojrzałości religijnej: dużo ważniejszy jest rzetelny rachunek sumienia. Tyle że to wysiłek, który nastręcza szereg problemów. Zmusza człowieka do analizy swoich motywów i wyborów. Bez owijania w bawełnę.

Niełatwe to zadanie. Tym bardziej, że nauczanie Kościoła mówi, iż ciężki grzech – jasny do nazwania, prosty do kwalifikacji moralnej – popełnia się rzadko. Zwykle brnięcie w grzech zaczyna się od małych kroków i drobnych przewin – dopiero ich ignorowanie prowadzić może do tragedii.

O. Wiesław Dawidowski przekonuje, że moment, kiedy grzech lekki staje się grzechem śmiertelnym, następuje wtedy, gdy ktoś świadomie okłamuje siebie – gdy unikając wzięcia odpowiedzialności za swoje wybory, pęta swoje sumienie i „ściemnia". Jest to także logika stwarzania w sobie systemu iluzji i zaprzeczeń: to, co robię, i tak nie jest jeszcze tak złe jak to, co czynią inni...

Dobrym przykładem jest alkoholizm. Zaczyna się od kilku piw w samotności. Potem przychodzi stan ciągłego bycia podchmielonym. Człowiek traci pracę, kończą się pieniądze. Kończy się tragedią. Ten mechanizm odnosi się do każdej sfery ludzkiego życia – emocjonalnej, towarzyskiej, seksualnej...

Dzieci i skrupulanci

Niezdolność do rachunku sumienia otępia nasze poczucie grzechu. Ale na tym nie koniec. Prowadzi też – nawet u przyzwoitych ludzi – do „zdziecinniałego" podejścia do spowiedzi. – Często obserwuję, jak wierni przygotowują się do sakramentu pojednania – mówi jezuita i psychoterapeuta ks. Jacek Prusak. – Najczęściej z książeczki, którą otrzymali w czasie pierwszej Komunii. To zdradza niedojrzałość ich sumienia, choć pewnie nie brak dobrej woli. Mają więc tendencję do wyznawania grzechów w taki sposób, jak robią to dzieci. Kiedy pytam o konkretne grzechy, przyznają się, że zjedli mięso w piątek albo w niedzielę chodzili po sklepach, i dodają: „nikogo nie zabiłam, staram się żyć po Bożemu".

Wytrawny kapłan już po kilku sekundach zorientuje się, czy penitent przeprowadził wcześniej rachunek sumienia, czy też przyszedł z marszu. Jeśli go zrobił, mówi o intencjach swych czynów. Jeśli nie, najczęściej zaczyna dukać, zdarzają się długie chwile milczenia, po czym wyznaje np., że zapomniał wynieść śmieci.

Ks. Prusak: – Dużo zależy od świadomości grzechu i zdolności do autorefleksji, a więc od dojrzałości religijnej i osobowej. Jeśli rzadko myślę nad własnym życiem, nie stawiam pytań o to, jak je przeżywam, to z trudem przyjdzie mi zadanie pytań o to, co mi nie wychodzi i gdzie popełniam błędy, które mógłbym nazwać grzechami.




Ale zdarzają się sytuacje odwrotne: katolicy-skrupulanci, którzy biegają do konfesjonału co najmniej raz w tygodniu. Również tacy ludzie, przekonuje o. Dawidowski, mają niewłaściwie uformowane sumienia. – Pan Bóg jest dla nich niczym kalkulator, który skrupulatnie liczy ludzkie winy. To także problem tych, którzy nauczali ludzi sprowadzania religii do dwóch opcji; wolno – nie wolno, nakaz – zakaz.

Dużo bardziej przyziemne źródła skrupulanctwa przedstawia ks. Krupiński (wikary w jednej z podwarszawskich parafii, nazwisko na jego prośbę zmienione). Jego zdaniem najczęściej chodzi tu o starsze, samotne kobiety, słuchaczki Radia Maryja. Całymi dniami odmawiają różaniec, a wieczorem przychodzą na Msze. – Cotygodniowa spowiedź staje się lekarstwem na samotność i chęć wygadania się – mówi. – Najczęściej zresztą spowiadają się nie ze swoich grzechów, ale cudzych; że córka jej dawno nie odwiedziła, że sąsiadka jest zła, że gaz znów podrożał...

W kotka i myszkę

Konfesjonał bywa także postrzegany jako zło konieczne. Szczególnie przez tych, którzy spowiadają się raz w roku przed Wielkanocą oraz tych, którzy są zmuszeni do spowiedzi przez kościelne przepisy, np. rodziców chcących ochrzcić dzieci albo ludzi zamierzających się pobrać.

Ks. Krupiński wie, że młodzi ludzie, którzy przychodzą do niego na kursy przedmałżeńskie, najczęściej już razem mieszkają. Ich spowiedź pokazuje, że penitenci nie są do końca szczerzy w konfesjonale.

– Zazwyczaj jest tak – wyjaśnia wikary – że mężczyzna przychodzi pierwszy. Mężczyźni są bardziej konkretni, przyznają więc, że współżyją z przyszłą żoną. Potem przychodzą narzeczone, które o seksie przedmałżeńskim nawet się nie zająkną. Mam świadomość, że nie mówią całej prawdy, ale nie mogę wprost zapytać, bo zobowiązany jestem do zachowania tajemnicy. Jeśli z kolei będę dopytywał o życie intymne, posądzą mnie, co często się zdarza, że zaglądam im pod kołdrę. Muszę więc liczyć na szczerość.

Innym sposobem na omijanie przyznania się do poważnych grzechów – szczególnie tych związanych z szóstym przykazaniem – jest przemycenie ich pomiędzy innymi przewinami. Ks. Krupiński: – To często stosowana metoda. Penitent wyznaje grzechy z szybkością karabinu maszynowego – wszystko po to, aby grzech ciężki i poważny został wypowiedziany, ale abym go broń Boże nie dostrzegł i nie drążył.

Innym sposobem ucieczki od nazywania własnych grzechów po imieniu są rozmaite zabiegi językowe. Nie mówi się o zdradzie, a jedynie o chwili „słabości i zapomnienia". Nie szuka się winy w sobie, ale poszukuje okoliczności łagodzących – zbyt dużo alkoholu, wyjazd poza dom w celach biznesowych itd.




– Nie jestem w stanie wejść w ludzkie sumienie – mówi o. Dawidowski. – Jeśli jednak ktoś w konfesjonale oszukuje samego sobie, to musi mieć świadomość, że czyni to na własny rachunek. Są tysiące powodów, dla których ludzie nie mówią całej prawdy o sobie. Chcą wyznać grzech, bo gryzie ich sumienie, ale nie mają odwagi, by go jasno nazwać. Tyle że w ten sposób nie rozwiążą swojego problemu.

„Jak szmatę"

Ale czy ten kłopot powinien dziwić? Ostatecznie penitent zwierza się księdzu z najskrytszych tajemnic. Boi się, że kapłan może nakrzyczeć lub, nawet w sposób nieświadomy poniżyć. Nic tak nie zniechęca ludzi do Kościoła, jak niemądry i niedelikatny spowiednik.

„Potraktował mnie jak szmatę" – mówią najczęściej ci, którzy przyrzekli sobie, że już nigdy nie pójdą do spowiedzi. Jak odpowiedzieć na taki zarzut? Ks. Prusak: – Nie negować poczucia krzywdy tych ludzi ani nie pouczać. W imieniu Kościoła najpierw za tę krzywdę przeprosić, a następnie pokazać, że negatywne emocje mogą być uleczone i powierzone Bogu właśnie w sakramencie pojednania.

Istnieje jeszcze inne niebezpieczeństwo, które wiąże się z brakiem przygotowania psychologicznego księży: sytuacja, w której spowiednik myśli, że jest psychoterapeutą.

– To igranie z ogniem – ostrzega prof. Grzymała-Moszczyńska. – Kapłan nie powinien wcielać się w rolę psychiatry, ale powinien znać się na psychologii na tyle, by móc stwierdzić, kiedy penitenta odesłać do lekarza. Z drugiej strony, wymagana jest także dojrzałość psychiatry, który nie zignoruje takiego przypadku, i nie sprowadzi wszystkiego do nerwicy.

Dobry spowiednik to ktoś, kto natychmiast wyczuwa, z jaką osobą ma do czynienia.

– Kobiety przychodzą do konfesjonału częściej – przyznaje ks. Prusak. – Przywodzą je porozrywane relacje, poczucie odpowiedzialności za męża, dzieci, najbliższych. Są to albo starsze kobiety, już samotne, albo takie, którym rozwaliło się życie. Mężczyźni nie mają podobnych problemów. Ich spowiedź dotyczy ich samych. Są zdecydowanie bardziej egocentryczni.

Szczególną kategorią penitentów są księża, również zmagający się z dojrzałym przeżywaniem sakramentu pojednania. Ks. Prusak: – Z trudem przychodzi im przyznanie się do własnej słabości, ich wyznanie grzechów dotyczy bardziej ich posługi bądź jej oceny przez innych niż własnego człowieczeństwa zranionego grzechem. Przy takiej spowiedzi ksiądz nie przestaje być „urzędnikiem Boga" i dalej chce „profesjonalnie" wywiązać się ze swego zadania. W grę wchodzi tu także „oswojenie się" ze spowiedzią. Stąd właśnie duchowni powinni szczególnie uważać na swój rachunek sumienia.
 




Kształtowanie sumienia poprzez spowiedź zakłada konsekwencje. Nie tylko jej regularność, ale także np. stałego spowiednika. A, mówiąc dokładniej, kierownika duchowego. Nie chodzi tu bynajmniej o znajomego księdza, nie sposób spowiadać się przecież „po znajomości". Ks. Krupiński: – W stałym spowiednictwie idzie o to, aby ksiądz był niejako zwierciadłem, w którym przegląda się penitent. To on mówi, ja słucham. Ponadto, kiedy ktoś przychodzi do mnie już przez kilka lat, wiem, z jakimi grzechami ma kłopot. Wtedy można się skupić już tylko na nich i starać się wspólnie je przezwyciężyć.

Przez sieć?

Ale są ludzie, dla których każdy rodzaj spowiedzi jest koszmarem. Co ciekawe, takich świadectw nie usłyszymy zazwyczaj od znajomych, ale możemy o nich przeczytać w internecie, np. na stronie www.spowiedz.pl. Oto jedno z takich zwierzeń, kobiety: „Akceptuję nauczanie Kościoła, ale opowiadanie o swoich grzechach księdzu jest dla mnie poniżające. Przypłacam to zawsze bólem żołądka, głowy, mam ściśnięte gardło... Spowiedź uszna jest dla mnie największą karą za bycie katolikiem".

– Zmazanie winy to uniwersalne doświadczenie – mówi prof. Grzymała-Moszczyńska. Problem w tym, że zmienia się forma zmazywania, przywracania wewnętrznej równowagi. Przede wszystkim za sprawą internetu. – W sieci mamy wszystko, co dawała tradycyjna spowiedź w konfesjonale: anonimowość, gwarancję dyskrecji, spotkanie one-to-one, możliwość wyznania winy – przekonuje. Czy zatem kościelni spowiednicy ostaną się w boju z globalnym spowiednikiem i psychoanalitykiem w jednym, jakim dla milionów ludzi staje się dziś internet?

– To prawda – przyznaje o. Dariusz Kowalczyk, jezuita i jeden z pionierów rekolekcji internetowych. – Coraz więcej ludzi szuka przez internet kogoś, kto mógłby i chciałby podjąć się kierownictwa duchowego. Sieć stwarza też przestrzeń, w której człowiek szybciej się otwiera, mówi bez obaw o swoich skrytych problemach, o których z nikim przedtem nie rozmawiał.

O. Kowalczyk opowiada, jak otrzymał w ramach forum „Opoki" mail od pewnego człowieka. Napisał on, że ostatni raz spowiadał się przed jedenastoma laty. Pisał, dlaczego tak się stało i dlaczego rozstał się z Kościołem. Teraz chce wrócić, nie wie jednak, jakie podjąć pierwsze kroki: – Łatwo się domyśleć, że mężczyzna, który nie był w kościele przez 11 lat, nie idzie do konfesjonału bez oporów. Boi się, że spowiedź nie „wyjdzie", że kapłan go nie zrozumie, potępi...

Dziś dyscyplina kościelna nie przewiduje spowiedzi przez internet. Nie można jednak wykluczyć, że wraz z rozwojem środków elektronicznego komunikowania swoje znaczenie zmienią również takie pojęcia jak „spotkanie", „miejsce", „przestrzeń", co pociągnie za sobą także reformy teologiczne i duszpasterskie.

O. Kowalczyk przekonuje, iż kontakt z tysiącem internautów upewnia go w tym, że szukają oni czegoś więcej niż tylko wieczornego klikania: – Rzeczywistość wirtualna jest dobra na krótką metę. Nie spotkałem dotychczas człowieka, który by mi powiedział: „świetnie, proszę mi udzielić kilku rad, ale z sakramentu spowiedzi rezygnuję".



***



Może więc jest tak, że nie sposób napisać poradnika, jak się dobrze spowiadać. Nie jest to bowiem rodzaj umiejętności technicznej – takiej, jak choćby gra w tenisa. Przecież ostatnie słowo w sakramencie pojednania i tak należy do Boga. Czyż nie?