Ciężar nowych czasów

ks. Adam Boniecki

publikacja 17.04.2007 20:25

Ingres inny niż poprzednie Tygodnik Powszechny, 15 kwietnia 2007

Ciężar nowych czasów




Nic nie wskazywało na to, że słoneczny poranek Niedzieli Palmowej różni się w Warszawie od innych niedzielnych poranków. Pustawe chodniki, nieliczne samochody, nieco więcej ludzi w pobliżu kościołów – także w okolicach katedry św. Jana. Nowy arcybiskup stolicy miał ingres taki, jaki chciał: skromny (bo – jak powiedział – jest skromnym człowiekiem).

Lud Boży, owszem, wypełnił katedrę, lecz spokojnie pomieściłoby się w niej jeszcze sporo ludzi, a ci, co z roztargnieniem, przy porannej kawie śledzili w telewizorach przebieg ceremonii, nie mogli się nadziwić, czemu nie widzieli znanych twarzy kościelnych dostojników i potem z niepokojem pytali, czemu nie było kard. Dziwisza albo arcybiskupów Michalika, Gocłowskiego czy Życińskiego. Że taki był pomysł nowego pasterza, bynajmniej nie dotarło do powszechnej świadomości. Siła przyzwyczajenia jest ogromna, a jak powinien ingres wyglądać, to my w Warszawie (i w Krakowie) dobrze wiemy. Nie piszę tego, bo tak myślało wielu ludzi, ale dla podkreślenia, że początek posługi nowego arcybiskupa odbył się rzeczywiście w całkowicie nowym dla Warszawy stylu.

Zanim abp Nycz zasiadł na arcybiskupim tronie, zanim kardynał Glemp z nuncjuszem wręczyli mu pastorał na znak przekazania urzędu, kanclerz kurii ks. prałat Grzegorz Kalwarczyk, zgodnie z kanonami, odczytał „Protokół z objęcia rządów przez abp. Kazimierza Nycza w Archidiecezji Warszawskiej" (tytuł oryginalny). Ilekroć w tekście pojawiało się słowo „rządy", siedzący obok mnie wybitny kanonista niespokojnie poruszał się, mrucząc pod nosem: jakie rządy? powinno być „posługa". O posłudze mówił nowy metropolita w homilii, nie za wiele zresztą, wiedząc, że ingresowe deklaracje bezlitośnie będzie weryfikowało życie.

Wróćmy jeszcze do niektórych momentów ceremonii obejmowania urzędu. Pierwszy mówił ustępujący arcybiskup, kardynał prymas Glemp. W jego słowach odnalazłem wątki rozmowy młodego biskupa warmińskiego z „Tygodnikiem Powszechnym". Wtedy mówił o potrzebie zmiany pokoleń w kierownictwie Kościoła, dziś: „przychodzi do Warszawy biskup na nowe czasy, nieobciążony przeżyciami II wojny światowej", który nie może pamiętać „ucisku, jaki przeżywali katolicy podczas uwięzienia Prymasa Wyszyńskiego", a „obchody milenium chrztu Polski przeżywał jako chłopiec". Ci, co to przeżyli – odchodzą. Osobisty wątek odchodzenia wrócił we wspomnieniu kolejnych odejść: z Olsztyna i z Gniezna, a teraz z Warszawy, po blisko 26 latach pracy. Odejścia nie są łatwe. Ksiądz Prymas doskonale wiedział, że uroczyście złożony w katedrze podpis na protokole objęcia „rządów" przez arcybiskupa Nycza jest ostatnim podpisem złożonym z tytułu urzędu, który przez ćwierć wieku był przecież nie tylko urzędem, ale całym życiem. Ciężar „nowych czasów" (w tym zwrocie uderza nawiązanie do testamentu Prymasa Tysiąclecia) musiał Księdzu Prymasowi dać się we znaki. Charakterystyka ich była gorzka: są to „czasy nauki i kształcenia, budowy i szukania wygodniejszego życia (...). Przykłady prawdziwego miłosierdzia i przebaczenia, które są obecne w czynach wielu ludzi, nie zyskują publicznego uznania". Są to czasy, w których uosobieniem ładu i spokoju stał się prokurator...




Piękne były słowa Prymasa, że swój urząd przekazuje w godne, lepsze niż jego własne ręce. („Wiemy, w jak godne przekazuję ją ręce. Abp Kazimierz jest uczniem kard. Karola Wojtyły. Obserwował bacznie jego pracę i modlitwę jako biskupa Krakowa i jako papieża – biskupa Rzymu"). Mówiąc o następcy wiedział, że skromny w zestawieniu z jego kardynalską purpurą fiolet szat biskupich następcy ustąpi niebawem miejsca purpurze. Jak mówi poeta, „z pustką przykro-bolesną świat się szybko oswoi". Tak jak oswoił się z brakiem arcybiskupa Wielgusa, którego podczas ceremonii nie wspomniano ani słowem.

Myśli arcybiskupa Kazimierza Nycza wędrowały chyba innymi drogami. Wystarczająco długo jest już biskupem, by nie robiły nań wrażenia splendory urzędu. W krótkiej rozmowie przed ingresem powiedział mi, że jego najważniejszą misją będzie zajęcie się Kościołem warszawskim jako jego biskup. Pozornie banalne stwierdzenie, w kontekście historycznym wcale banalne nie jest. To, że arcybiskupi warszawscy od lat równocześnie byli ordynariuszami Gniezna, prymasami, przewodniczącymi Konferencji Episkopatu, posiadającymi specjalne uprawnienia delegatami papieża, siłą rzeczy uniemożliwiało tym wielkim pasterzom skoncentrowanie uwagi i sił na własnej diecezji. Abp Nycz urzędowanie w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej rozpoczął od nawiązania kontaktu ze wszystkimi księżmi, których dość szybko, wszystkich (!), spotkał osobiście. Jak on to zrobi w Warszawie, mając bodaj 323 parafie i dobrze ponad tysiąc księży – diecezjalnych i zakonnych – pracujących w archidiecezji?

Ksiądz Nuncjusz, który przypomniał zasługi Prymasa i dzieje archidiecezji, mówił do nowego arcybiskupa: „Masz pełną świadomość tego wszystkiego...". Przeszłości tak, ale jaka będzie przyszłość? A poprzednicy: czy mieli świadomość? Czy abp Szczęsny Feliński przypuszczał, że skończy na wygnaniu? Arcybiskup Wyszyński – że czeka go więzienie? Arcybiskup Glemp – że będzie się musiał zmierzyć z wyzwaniami stanu wojennego? Dzieje arcybiskupów warszawskich są dość dramatyczne. Już słychać szelest papieru wertowanych teczek warszawskiego duchowieństwa...

W kazaniu arcybiskupa bodaj najważniejsze było nawiązanie do treści Palmowej Niedzieli. Przypomniał „ingres Pana Jezusa do Jerozolimy". Jakże blisko tam były obok siebie „hosanna" i „ukrzyżuj"...