Historyczna schizofrenia

Wojciech Bartuzi

publikacja 01.05.2007 17:56

Graniczny spór o klasztory Tygodnik Powszechny, 29 kwietnia 2007

Historyczna schizofrenia




Postępujący dość sprawnie proces wyznaczania granicy gruzińsko-azerbejdżańskiej utknął na początku kwietnia w martwym punkcie. Kością niezgody okazał się kompleks świątyń znanych w Gruzji pod nazwą Dawid Garedża, zaś w Azerbejdżanie – Keszikczi – położony w części po gruzińskiej, a w części po azerbejdżańskiej stronie granicy.

Chociaż gruzińskie władze deklarują, że konflikt zostanie rozwiązany na drodze negocjacji i z poszanowaniem interesów obu państw, media azerskie i gruzińskie podgrzewają napięcie i prześcigają się w udowadnianiu historycznych racji.

Położone 70 km na południowy wschód od Tbilisi kilkanaście monastyrów pamięta VI wiek. Wspaniałe freski z VIII–XIII w. stanowią zabytek na skalę światową, przyciągając setki pielgrzymów (Gruzini uważają, że trzykrotna wizyta w Dawid Garedża równoważna jest pielgrzymce do Jerozolimy) i tysiące turystów.

Zrządzenie losu (a może po prostu czysta złośliwość?) zadecydowało o tym, że kiedy Sowieci rysowali na mapie granice między Gruzińską i Azerbejdżańską SRR, poprowadzili ołówek dokładnie środkiem wzgórza, na którego północnych i południowych stokach rozlokowany jest kompleks. I tak, chociaż większość monastyrów (w tym klasztor Udabno, składający się z zespołu częściowo naturalnych, a częściowo wykutych ludzką ręką jaskiń) przypadła Gruzinom, to najcenniejszy dla nich monastyr Bertubani, z freskami XII/XIII-wiecznej Królowej Tamary i jej syna Giorgiego IV, przypadł Azerom.

Nie było problemu, dopóki Baku i Tbilisi były stolicami prowincji jednego państwa. Jednak od 1991 r. Dawid Garedża (Keszikczi) stał się między sąsiadami kością niezgody.

W końcu marca Gruzinami wstrząsnęła wypowiedź wiceministra spraw zagranicznych Azerbejdżanu Halapa Halapowa, który określił kompleks mianem „albańskiego monastyru Keszikczi" (kaukascy Albanowie zamieszkiwali te tereny od niepamiętnych czasów) i wykluczył możliwość zrezygnowania przez Baku z azerskiej części wzgórza (na rzecz kawałka terytorium w innym miejscu granicy – co proponuje Tbilisi). Halapowowi, współprzewodniczącemu Gruzińsko-Azerbejdżańskiej Państwowej Komisji ds. Delimitacji Granicy, ostro odpowiedział szef gruzińskiej dyplomacji Gela Beżuaszwili – wytykając mu, że jego mandat przewiduje jedynie wyznaczanie granicy i że udzielane przez niego „lekcje historii" są niezrozumiałe. I chociaż w kolejnych dniach politycy po obu stronach czynili zdecydowanie bardziej pojednawcze kroki, to mleko się już rozlało. Gruzińska opozycja oskarżyła kierownictwo państwa o zbyt miękkie podejście do sprawy, a nawet o to, że władze potajemnie zgodziły się na niekorzystny dla Gruzji przebieg granicy w zamian za azerbejdżański gaz i z wdzięczności za obietnicę udzielenia Gruzji przez Azerbejdżan 200 mln dolarów pożyczki na budowę linii kolejowej mającej połączyć ten nadkaspijski kraj z Turcją. W sprawę zaangażował się również Gruziński Kościół Prawosławny, protestując przeciwko rzekomemu projektowi ministerstwa kultury, by przekształcić kompleks monastyrów w otwartą strefę turystyczną pod wspólnym gruzińsko-azerbejdżańskim zarządem (resort zaprzeczył, by taki projekt był opracowywany).


W numerze
Historyczna schizofrenia
Graniczny spór o klasztory
Postępujący dość sprawnie proces wyznaczania granicy gruzińsko-azerbejdżańskiej utknął na początku kwietnia w martwym punkcie. Kością niezgody okazał się kompleks świątyń znanych w Gruzji pod nazwą Dawid Garedża, zaś w Azerbejdżanie – Keszikczi – położony w części po gruzińskiej, a w części po azerbejdżańskiej stronie granicy.
Wojciech Bartuzi /2007-04-26
Monastyr Dawid Garedża. Fot.Paata Wardanaszwili (CC)

Monastyr Dawid Garedża. Fot.Paata Wardanaszwili (CC)
Chociaż gruzińskie władze deklarują, że konflikt zostanie rozwiązany na drodze negocjacji i z poszanowaniem interesów obu państw, media azerskie i gruzińskie podgrzewają napięcie i prześcigają się w udowadnianiu historycznych racji.

Położone 70 km na południowy wschód od Tbilisi kilkanaście monastyrów pamięta VI wiek. Wspaniałe freski z VIII–XIII w. stanowią zabytek na skalę światową, przyciągając setki pielgrzymów (Gruzini uważają, że trzykrotna wizyta w Dawid Garedża równoważna jest pielgrzymce do Jerozolimy) i tysiące turystów.

Zrządzenie losu (a może po prostu czysta złośliwość?) zadecydowało o tym, że kiedy Sowieci rysowali na mapie granice między Gruzińską i Azerbejdżańską SRR, poprowadzili ołówek dokładnie środkiem wzgórza, na którego północnych i południowych stokach rozlokowany jest kompleks. I tak, chociaż większość monastyrów (w tym klasztor Udabno, składający się z zespołu częściowo naturalnych, a częściowo wykutych ludzką ręką jaskiń) przypadła Gruzinom, to najcenniejszy dla nich monastyr Bertubani, z freskami XII/XIII-wiecznej Królowej Tamary i jej syna Giorgiego IV, przypadł Azerom.

Nie było problemu, dopóki Baku i Tbilisi były stolicami prowincji jednego państwa. Jednak od 1991 r. Dawid Garedża (Keszikczi) stał się między sąsiadami kością niezgody.

W końcu marca Gruzinami wstrząsnęła wypowiedź wiceministra spraw zagranicznych Azerbejdżanu Halapa Halapowa, który określił kompleks mianem „albańskiego monastyru Keszikczi" (kaukascy Albanowie zamieszkiwali te tereny od niepamiętnych czasów) i wykluczył możliwość zrezygnowania przez Baku z azerskiej części wzgórza (na rzecz kawałka terytorium w innym miejscu granicy – co proponuje Tbilisi). Halapowowi, współprzewodniczącemu Gruzińsko-Azerbejdżańskiej Państwowej Komisji ds. Delimitacji Granicy, ostro odpowiedział szef gruzińskiej dyplomacji Gela Beżuaszwili – wytykając mu, że jego mandat przewiduje jedynie wyznaczanie granicy i że udzielane przez niego „lekcje historii" są niezrozumiałe. I chociaż w kolejnych dniach politycy po obu stronach czynili zdecydowanie bardziej pojednawcze kroki, to mleko się już rozlało. Gruzińska opozycja oskarżyła kierownictwo państwa o zbyt miękkie podejście do sprawy, a nawet o to, że władze potajemnie zgodziły się na niekorzystny dla Gruzji przebieg granicy w zamian za azerbejdżański gaz i z wdzięczności za obietnicę udzielenia Gruzji przez Azerbejdżan 200 mln dolarów pożyczki na budowę linii kolejowej mającej połączyć ten nadkaspijski kraj z Turcją. W sprawę zaangażował się również Gruziński Kościół Prawosławny, protestując przeciwko rzekomemu projektowi ministerstwa kultury, by przekształcić kompleks monastyrów w otwartą strefę turystyczną pod wspólnym gruzińsko-azerbejdżańskim zarządem (resort zaprzeczył, by taki projekt był opracowywany).




Dawid Garedża to miejsce dla Gruzinów święte, a freski przedstawiające Królową Tamarę świadczą dobitnie, kto (przynajmniej w XII/XIII w.) klasztor użytkował. Tylko, czy byli to Gruzini? A może Albanowie? A może (choć niebezpiecznie byłoby o to pytać w Tbilisi) Ormianie? A kto budował pierwsze monastyry w VI wieku? Odpowiedzi różnią się zasadniczo w zależności od tego, czy postawić je w Tbilisi, w Baku czy w Erewanie. Fakt, że od niepamiętnych czasów Dawid Garedża ma dla prawosławnych Gruzinów takie znaczenie, jak dla Polaków Częstochowa. Skąd jednak nagle nabrał znaczenia dla muzułmańskich Azerów?

Problem mógłby być zrozumiały, gdyby Azerbejdżan był krajem biednym i każdy dolar zostawiony przez japońskiego czy niemieckiego turystę miałby istotne znaczenie. Tak jednak nie jest. Albo gdyby Azerowie również byli narodem chrześcijańskim, uważali freski za świętość, dbali o nie, restaurowali. Tak jednak również się nie dzieje. Po azerbejdżańskiej stronie granicy freski (jeśli wierzyć Gruzinom) marnieją.

O co więc może chodzić? Czy – jeśli przyjąć, że Dawid Garedża był zbudowany i użytkowany, przynajmniej początkowo, przez kaukaskich Albanów – Azerowie mają do niego historyczne prawo? Przecież wielokrotnie najwyższe władze tego państwa, z prezydentem na czele, oznajmiały światu, że Azerowie są braćmi Turków, że Azerbejdżan i Turcja to „jeden naród, dwa państwa". Jak to się ma do przywoływania zamieszkującego te tereny w starożytności i średniowieczu kaukaskiego ludu Albanów, który – wcześniej zoroastryjski – w pierwszych wiekach po Chrystusie podlegał (częściowej) chrystianizacji, a w dalszym biegu dziejów roztopił się ostatecznie i zniknął pod naporem najazdów arabskich, perskich, tureckich i mongolskich? Ta historyczna schizofrenia to jedna z bolączek społeczeństwa Azerbejdżanu. Tym trudniejsza do zniesienia, że zasiedziali od tysiącleci na Kaukazie Gruzini czy śmiertelni (dziś) wrogowie Azerów – Ormianie śmieją się z pobratymców i wytykają im właśnie brak korzeni. Kiedy więc trzeba udowodnić, że Dawid Garedża (Keszikczi) należy się Azerbejdżanowi, wyciąga się „kartę albańską".

Podobnie postępują i Gruzini, i Ormianie. Stare ormiańskie kościoły pogranicza są według gruzińskich radykałów „tak naprawdę" gruzińskimi, a kompleks klasztorny w Wardzii, jedna z rezydencji i miejsce schronienia Królowej Tamary, według Ormian jest „tak naprawdę" ormiański. Wobec prowadzonej na Kaukazie polityki historycznej europejska polityka historyczna wydaje się nudnawą dyskusją przy kawie.

A jednak Gruzja i Azerbejdżan są na siebie skazane, jeśli chcą robić pieniądze na kaspijskiej ropie. Azerbejdżan ją wydobywa i eksportuje, a Gruzja jest jedyną obecnie realną trasą jej przesyłu. Dlatego prezydenci obu państw określają wzajemne stosunki mianem „strategicznego partnerstwa" i nie wydaje się, by cokolwiek mogło temu partnerstwu zagrozić. Ropa płynie przecież, chociaż wciąż 35 proc. granicy, w tym przynależność Dawid Garedża (Keszikczi), nie jest wytyczone. Jeśli będzie taka potrzeba, zostanie tak przez następną dekadę.