Duch Święty – kropka nad i

O. Bernard Sawicki OSB

publikacja 31.05.2007 07:01

Duch Święty materializuje i dopełnia wszelkie Boże działania na ziemi. Tygodnik Powszechny, 27 maja 2007

Duch Święty – kropka nad i




Niezmiennie przejmujące wnętrze dostojnego, starego kościoła. Grube mury skutecznie filtrują światło z zewnątrz. Gdy niebo jest zachmurzone i światło słońca nie jest w stanie przedrzeć się przez niewielki skądinąd witraż nad głównym ołtarzem, z trudem można wyczuć, czy to poranek, czy wieczór. Na pewno jednak zawsze słyszalny jest wiatr.

Wiatr ma swoje sposoby na przedostawanie się przez szczeliny w starych murach. Choć zazwyczaj skutecznie przed nim chronią, może intensyfikować lub łagodzić chłód panujący zazwyczaj w odwiecznym półmroku kościoła. Najbardziej przenikliwy jest jednak jego głos, czy raczej jęk, by nie powiedzieć: wycie. W zdumiewający sposób przebiega ono rozmaite rejestry wysokości i wolumenu brzmienia. Zawsze jest niesamowite – nie wiadomo, czy bardziej podobne do wycia psa, czy kota, a może do konwulsyjnego płaczu dziecka albo jakiegoś stworka, czymś nękanego duszka, diabełka... Ma się wrażenie, że coś, a może raczej ktoś jest przez wiatr rozrywany, rozdzierany na krawędziach murów, wystających detalach dachu. Wszystko to podkreśla surową przytulność kościoła: te jęki, czyjeś miotanie się, szamotanie, dzieją się na zewnątrz. A nawet jeśli nie jest tak do końca, to zawsze słychać je z daleka.

Wiatr, ruah. Moc, gwałtowność, uderzenie, które nie słabnie: nagły „potężny wicher", „wieje, kędy chce"... Siła, natarczywość – i to jęczące wycie – narzucają wyobraźni przeczucie bólu. Coś jest rozrywane, może nawet niszczone. Jedyną obroną tego czegoś jest przejmujący krzyk. A przecież to tylko wiatr – strumień niewidzialnego, ulotnego, nieuchwytnego powietrza, które skądinąd jest nam niezbędne, gdyż warunkuje nasze życie. Owszem, wciąż się porusza, pulsuje tchnieniem, łagodnym powiewem, orzeźwia, ochładza, jest bliskie, delikatne. Jak możliwa jest taka dwuznaczność? Przewrotny paradoks? Drwina z wyobraźni czy podstępna próba rozluźnienia jej więzów?

Liturgia Zesłania Ducha Świętego wskazuje na ten właśnie moment gwałtowności wiatru, rezonujący potem w całej historii Kościoła. Jest to właśnie chwila nagłego uderzenia, objawienia mocy – gwałtownej, porywającej, nieubłagalnej. Najbardziej obecne w naszej świadomości teksty o Duchu Świętym – hymn „O Stworzycielu Duchu przyjdź" oraz sekwencja „Przybądź, Duchu Święty" – historycznie biorąc, mają charakter wtórny. Wyrażają one prośbę, oczekiwanie, tęsknotę. Są antycypacją, przeprowadzaną wszakże ex post. Nasza zwykła, tradycyjna pobożność jakby bała się dotknąć tego momentu gwałtowności zstępowania Ducha Świętego. A przecież tętni nią nie tylko opis samego zdarzenia z Dziejów Apostolskich, lecz także – i to jak! – przewidziane na tę uroczystość w graduale śpiewy chorałowe. Mocy i nieuchronności towarzyszą tu rozmach i pewność. I nie powodują one bynajmniej przerażenia. Są wręcz spełnieniem oczekiwań. Przynoszą ulgę rozwiązania. Rozstrzygają.

Dzięki temu wyraziściej zarysowują się profile Osób Trójcy Świętej. Polaryzuje się pełna miłosierdzia i delikatności cierpliwość Bożego Syna. Nowego blasku nabiera zakorzenienie i początek wszystkiego w Bogu Ojcu. Duch Święty nie może zatem być nikim innym, jak dopełnieniem, potwierdzeniem – powiedzielibyśmy: „kropką nad i".

Na swój sposób, bardzo subtelnie, jest On też jednak wyrazem „zniecierpliwienia" Ojca – i Syna. „Zniecierpliwienia" pełnego wyrozumiałości, przewidzianego, wkalkulowanego w przygodę Boga z człowiekiem. Ojciec i Syn wiedzą (i wiedzieli), że Apostołowie sami „nie daliby rady", że konieczna jest (i była) interwencja „z zewnątrz", a raczej z góry (choć niekoniecznie mająca charakter Deus ex machina). Zresztą, Pan Jezus zapowiadał ją bardzo lojalnie (J 14, 25-31; 15, 26-17).




Duch Święty jest Parakletem właśnie w takim kontekście – jako dopełnienie ludzkiej niemocy i ograniczoności, czyli obrońca, orędownik, „Boży palec", „Stworzyciel". „Pieczęć Ducha Świętego" odciskana w każdym sakramencie Kościoła jest dopełnieniem przyniesionego nam przez Pana Jezusa usprawiedliwienia wobec Boga Ojca. Nie przypadkiem przekazanie Ducha Świętego w Wieczerniku wieczorem „pierwszego dnia tygodnia" łączy się z przykazaniem odpuszczania grzechów
(J 20, 22-23). Jest ono „kropką nad i" zbawienia każdego, kto uczestniczy w życiu sakramentalnym. Jest „konkretyzacją" miłosierdzia Ojca objawionego w Jezusie Chrystusie. Duch Święty przedłuża i doprowadza je tam, gdzie nie mógł dotrzeć ograniczony przecież ludzkim ciałem Boży Syn. Ten ostatni musiał odejść, by to, co przyniósł na ziemię, mogło dojrzeć i usamodzielnić się. Duch Święty materializuje i dopełnia wszelkie Boże działania na ziemi. Wszak to On jest „Sprawcą" Wcielenia, głoszenia Ewangelii, ale też tworzenia i budowania Kościoła.

Nikt więc chyba nie wątpi, jak bardzo ta „instancja" jest niezbędna nam wszystkim, uwikłanym w morze niespełnień. Norwid ujął to lapidarnie w stwierdzeniu „Piętnem globu tego niedostatek, dopełnienie go boli" („Promethidion"). Tak bardzo – a nawet coraz bardziej – doświadczamy tego w dzisiejszych czasach, naznaczonych nieustępliwym i mocnym zarazem „obijaniem się" ludzkości o własne ograniczenia, o obojętność i agresję otoczenia. Poczucie kruchości i bezradności ustępuje miejsca paraliżującemu i konwulsyjnemu lękowi. Brakuje nie tylko punktu odniesienia, ale i zaczepienia. Jak wnikliwie diagnozuje Zygmunt Bauman, wszystko jest płynne. Wszystko się rozmywa i ulatnia. Zagarniająca coraz to nowe obszary poprawność polityczna sprawia, że coraz bardziej złaknieni jesteśmy mocnej i jasnej wyrazistości. Wobec powszechnej nijakości i bylejakości, po omacku, ale z coraz większą determinacją szukamy punktów oparcia.

I to właśnie jest szczególne, może nawet uprzywilejowane miejsce działania Ducha Świętego w naszych czasach. Próbuje On jak wiatr przecisnąć się przez szczeliny opustoszałych katedr współczesności. Drąży, prześlizguje się w tym wszystkim, co zaciekawia, uderza, szokuje. Jego głos nie może nie intrygować. Choć dochodzi z zewnątrz, zakłóca martwą ciszę odwiecznych, pełnych mroku i chłodu wnętrz. Pozostaje samotnym, jedynym może znakiem działania Boga we współczesnym świecie. Bo przecież coraz bardziej i bardziej zanika pamięć o początku, o działaniu Boga Ojca. Z wiernością pouczeniom Bożego Syna też nie najlepiej. Przestronne wnętrze świątyni niepostrzeżenie, ale jednak świadomie zostało przez zaradnych i udręczonych ludzi zaaranżowane tak, by nie raziło swą surowością, mrokiem i chłodem. Pomału oswajane nie intryguje już, nie budzi szacunku czy świętego lęku...

Jedynie ten wiatr na zewnątrz, przejmujący swym głosem i przenikający wciąż niezatkane szczeliny dachu czy ścian! Wijący się i jęczący niczym rozrywane na krawędziach fasady żyjątka – a może demony, rozbijane z wrzaskiem o twardą ścianę... Nie sposób go nie usłyszeć. Choć chcemy odeń uciec, chcemy także, by wciąż wiał w tle. Czujemy, że to jedyny może już dziś przejaw prawdziwej mocy. Jedyny znak sensu coraz bardziej opustoszałych i zbyt po naszemu zaaranżowanych wnętrz.



***



O. BERNARD SAWICKI OSB (ur. 1967) jest opatem klasztoru benedyktynów w Tyńcu. Studiował w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (teoria muzyki i gra na fortepianie). Obronił doktorat z teologii w benedyktyńskim Instytucie św. Anzelma w Rzymie. W klasztorze jest odpowiedzialny m.in. za śpiew i muzykę organową, prowadzi również sesje medytacyjne w oparciu o muzykę Mozarta.