Logika wielorybów

Marek Bieńczyk

publikacja 01.08.2007 16:49

Podstawową zasadą rządzącą obecną czasowością jest dynamizowanie status quo, określanie „warunków trwania" Tygodnik Powszechny, 29 lipca 2007

Logika wielorybów




W roku 1980 i 1981 zastanawialiśmy się: „wejdą czy nie wejdą?", teraz zastanawiamy się: „wyjdą czy nie wyjdą?"; tym razem chodzi jednak o partie gotujące się rzekomo opuścić koalicję. Jest cokolwiek bezpieczniej, czasowniki ruchu mają inną historyczną wagę, ale w zamian pojawiają się co chwilę. Dzieje się bowiem tak, jakby dynamika zdarzeń przerosła zawartość tychże, kinetyka zaczęła wygrywać nie tylko z etyką, lecz i z faktami; wytworzyła się energetyczna nadwyżka, która nie pozwala pojedynczym wydarzeniom i przypadkom zastygnąć, znaczyć (jednoznacznie) przez dłuższy czas.


Gra możliwościami


Wydaje się, że miast tysięcznych interpretacji konkretnych treści kolejnych zdarzeń (oświadczeń, „skandalicznych" odkryć, wypowiedzi) należałoby raczej, chcąc choć na krótko wydobyć się z raczej mało skutecznego języka analitycznego, operującego supozycjami (entliczek-pętliczek co zrobi XY), budować modele fizyczno-matematyczne, tworzyć pozapolityczne teorie polskiego big bangu. Przywoływać kombinatorykę i teorie przypadku: w istocie rzeczywistość polityczna wytworzyła niespotykaną dotąd u nas pod względem intensywności kombinacyjną grę możliwościami, która osiągnęła przewagę nad ideowymi utożsamieniami.

Cząstki elementarne, ciała niebieskie (partie, ugrupowania, ważne osobistości, poszczególne zdarzenia) krążą w jej przestrzeni, stykają się, łączą lub odpychają, i ruszają dalej; możliwości kombinacyjne – które komentatorzy próbują zracjonalizować i uporządkować pod postacią tak zwanych „możliwych scenariuszy" – tłoczą się w jednym, wyznaczonym kręgu, gdzie motoryka bierze górę nad sensami, a kolejne kombinacje wyznaczać się zdaje przypadek czy trudno uchwytna matematyczna prawidłowość.

Rozsądek nakazuje sądzić, że ilość tych kombinacji jest ograniczona – i zapewne jest, ale kolejne odkryte możliwości i kolejne przypadki sprawiają, że ta wyczerpywalna przecież czasoprzestrzeń przedłuża wciąż swe trwanie; świeże uformowanie się LiS-u jest tylko mechaniczną konsekwencją całej tej sytuacji i jeśli w ogóle może zaskakiwać, to co najwyżej samowładnym wykorzystaniem ruchu, którego główny ośrodek kreacyjny mieści się poza nowym ugrupowaniem.




Odnieść można wrażenie, że ta ogólna narcystyczna dynamika, której celem jest ona sama, a nie stabilny efekt, do jakiego powinna doprowadzić, zawładnęła naszą doraźniejszością i że wszelki dyskurs racjonalizujący, usensowniający, odwołujący się do świadomie podejmowanych działań maskuje tę trudno wypowiadalną sytuację. Dlatego, gdy mowa jest o „genialnej strategii politycznej", „niebywałym instynkcie politycznym i politycznej inteligencji", które prasa na ogół przypisuje premierowi – demiurgowi dynamiki i całego stanu rzeczy (w ostatnim tygodniu bardziej co prawda Deus absconditus) – należy brać pod uwagę, że przynajmniej słowo „polityczny" jest być może używane przesadnie, gdyż w głębokich warstwach rzeczywistości nastąpiło przejście ze sfery – ogólnie mówiąc – duchowej czy intelektualnej do sfery mechanicznej, gdzie działają inne reguły, mniej podatne na analizy ideowe, psychologiczne czy nawet wojskowe (strategiczne, wojenne). Niebem tego rozwirowanego mikrokosmosu są mityczne przyśpieszone wybory, które magnetyzują jego przestrzeń, nadają jej gorączkową, czarną energię, wpychają ją w perpetuum mobile.

Opowieść czy raczej baśń o przyśpieszonych wyborach (ich zapowiedź, ich argument, ich groźba czy ich pragnienie), okrutna dla jednych (coś z Grimma), pogodna dla innych, jest jak mit założycielski tego uniwersum; zawiera w zalążku trajektorie, którymi mikrokosmos może podążać, i tylko ewentualne nierealne spełnienie mitu przyniesie kosmogoniczny kres. Tak przynajmniej wypada sądzić, choć w żadnym razie nie można mieć pewności, zważywszy na domniemany rozkład miejsc w przyszłym parlamencie.


Amnezja


Pod tym niebem poszczególne wydarzenia, wpisane w nieznużoną dynamikę całości, tracą na swej autonomii. Pojawiają się niczym race oświetlające nagle i gwałtownie scenę, wywołują lawinę komentarzy, żywotnych nie dłużej niż one, zdają się zapowiadać wstrząs, przemianę, nową przyszłość, po czym – fałszywe proroctwa – przepadają bez śladu, jakby nigdy ich nie było. Istnieją jednorazowo jak scenki comedii dell'arte, odegrane z tym większą pasją, że nie mają ciągu dalszego; mimo wrażenia najwyższej wagi, jakie niekiedy przynoszą, rozpływają się w kolejnej jutrzence.

Pamięć najbliższej przeszłości utraciła wagę (przenosząc swe zasoby w przeszłość odleglejszą), uprawiany jest rodzaj seniorskiej amnezji, która likwiduje wspomnienia świeże i pozostawia dawne. Żadne kolejne „taśmy" (Beger, Oleksego, obecnie Rydzyka), „afery" i „aferki" (nie wiadomo nawet, czy określenia te pisać w cudzysłowie, czy też nie), żadne związane z nimi śledztwa, żadne najmocniejsze słowa, odkrycia, oświadczenia i komunikaty nie budują punktów granicznych i niczego nie dookreślają.




Począwszy od afery Rywina, i tak wyjaśnionej ledwie połowicznie, lecz mocno usymbolicznionej, żadna inna nie przyniosła jakiegoś powszechnego skutku. Z pewnością żadna inna z aferą Rywina nie mogła się równać; tym niemniej fakt, że żadna, w przeciwieństwie do Rywinowskiej, nie zdołała choć w małym stopniu wybić się na wyjątkowość, przyjąć ciężaru symbolu, mówi o zmianie czasowości na scenie politycznej, przestawionej z trwania progresywnego w trwanie repetytywne, rodzaj żywiołowego wiecznego teraz, czyli rozbuchanego pata.

W zanadrzu naszego trwania kryje się przeto oczekiwanie, poczucie, podzielane nawet przez rządzących, że wreszcie coś „prawdziwego" się zacznie, już wkrótce, już niedługo, choć jeszcze nie dziś; że życie polityczne dopiero się urealni, ustabilizuje, oczyści z bajecznego niedookreślenia, z hiperbezwładności, z oksymoronicznego doznania czasu, który biegnie, ale w miejscu. Lecz to dopiero jutro; zaś póki co, podstawową zasadą rządzącą obecną czasowością jest dynamizowanie status quo, melodramatyczne odgrywanie powtórzenia, re-kreacja tego samego, czyli (jak w tej chwili, w środę o 22.30) określanie na nowo „warunków trwania", czy też „warunków podtrzymania" („koalicji", dodaje komunikat telewizyjny, ale to bez znaczenia).


Ludzkie pojęcie


Głęboka logika tej sytuacji jest trudna do pojęcia, tak jak, dajmy na to, logika wielorybów płynących do brzegu. Jest w niej coś fatalnego, jeśli nie fatalistycznego, coś nieracjonalnego, coś z zimnych reguł wpisanych w świat, naznaczających dzieje, a wymykających się człowiekowi. Jej quasi-model – który tu z lekka rysuję, niejako dla rozrywki i ku relaksowi serc, gdyż w znużeniu tysiącami tysięcy komentarzy na gorąco, felietonów na tony, i w poczuciu, że nie dotykają one czarnej plamki zawartej w oku naszego cyklonu – przewiduje takie właśnie niezrozumienie. Nie poszczególnych zdarzeń, decyzji, wyborów, które w krótkim trwaniu zawsze są jakoś wytłumaczalne, lecz niezrozumienie dla samego pochodzenia praw rządzących sytuacją.




Zastanawia, skoro mowa o „niezrozumieniu", ogromnie częste od pewnego czasu, nadające się do frekwencyjnych badań słownikowych, użycie na agorze z każdej politycznej strony, ale też w naszych prywatnych domach, słownictwa mieszczącego się w paradygmacie niewyrażalności. „Niewyrażalny, niepojęty, niewyobrażalny skandal", „skandal przechodzący ludzkie pojęcie", „zupełnie niepojęta wypowiedź". „To jest po prostu nie do pojęcia, nie do wyobrażenia". „Normalny człowiek (w normalnym kraju, w normalnym państwie) nie może tego pojąć". „Dramat, tego nie da się zrozumieć". Itd., itp. Czasami wydaje mi się, że poza użytkową retoryką, doraźnym efektem formalnym bądź prawdziwie emocjonalnym, prywatnym oburzeniem czy zdziwieniem, wszystkie tego rodzaju określenia w ustach osób publicznych, posłów, partyjnych liderów, ale i w ustach nas-świadków ujawniają pośrednio, czy też zdradzają, przez semantyczny transfer, poczucie absolutnego (w duchu wittgensteinowskim) niewysłowienia sytuacji, w której żyjemy.

Więc trzeba zamilknąć, choć na chwilę, do kolejnego obrotu ciał niebieskich, do kolejnego felietonu.