Marzenia zdeformowane kokainą

Anna Husarska z Bolivar

publikacja 24.08.2007 19:13

Kolumbia: każdy może być porwany Tygodnik Powszechny, 19 sierpnia 2007

Marzenia zdeformowane kokainą




W ciągu trwającej od 40 lat wojny domowej – kiedyś toczonej o idee, dziś głównie o zyski z narkobiznesu – ofiarami porwań padło trzy miliony mieszkańców tego kraju, czyli co piętnasty Kolumbijczyk. Zjawisko zwane „El Secuestro" (porwanie) to zbiorowe doświadczenie trzeciego już pokolenia.

Tego dnia w południe Kolumbijczycy, wylegli na ulice, wściekli po tym jak usłyszeli, że jedenastu regionalnych polityków przetrzymywanych przez lewicowych rebeliantów zostało zamordowanych. Uczestnicy protestu, ubrani w białe podkoszulki, utworzyli żywy łańcuch trzymając się za ręce. Moi koledzy ze stolicy kraju, Bogoty, a także z południa, gdzie prowadzimy projekty pomocy humanitarnej mówią, że każdy machał białą chusteczką. Wszędzie w niebo poszybowały białe baloniki. Agencje prasowe oceniają, że demonstrowało ponad milion osób, a tym samym był to największy masowy protest w Kolumbii od października 1999 r. Tamten także, niestety, był demonstracją przeciwko przemocy i porwaniom.

Jednak – pomimo że zamordowanie jedenastu polityków z regionu Cali, przypisywane lewicowym rebeliantom, wywołało szok i gniew – nie było i nie ma w Kolumbii zgody co do tego, jak rozwiązać chroniczny problem zwany „El Secuestro" (użycie liczby pojedynczej ma tu efekt powiększający ten Jeden Wielki Problem). Niektórzy Kolumbijczycy domagają się „humanitarnego porozumienia" – wymiany więźniów za zakładników – i odrzucają próby odbijania zakładników metodą „ognia i krwi". Inni sprzeciwiają się „oddawaniu terytorium" (tj. ustanowieniu strefy zdemilitaryzowanej, gdzie taka wymiana mogłaby mieć miejsce) i żądają od rządu „firmeza, siempre firmeza!" – czyli stanowczości wobec rebeliantów.

Wcześniej, w maju tego roku, kolumbijski prezydent Alvaro Uribe zarządził warunkowe zwolnienie z więzienia Rodrigo Grandy, jednego z głównych przywódców Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC; głównego lewicowego ruchu partyzanckiego) oraz ok. 150 innych uwięzionych członków FARC. Prezydent miał nadzieję, że po jego geście zostaną uwolnieni niektórzy z zakładników przetrzymywanych przez FARC, wśród nich była kandydatka na urząd prezydenta Ingrid Betancourt i trzej obywatele amerykańscy.

Podczas czterech dziesięcioleci wojny domowej w Kolumbii wszystkie strony konfliktu często brały zakładników (oraz zmuszały młodych ludzi do wstępowania w swoje szeregi). Jeśli jednak wśród ofiar porwań nie ma cudzoziemców lub znanych Kolumbijczyków – jak minister spraw zagranicznych Fernando Araujo, nominowany wkrótce po tym, jak uciekł po sześciu latach z niewoli – ich cierpienie rzadko staje się faktem publicznym.




Większość osób doświadczonych przez „El Secuestro", z którymi rozmawiałam na południu Kolumbii, nie ośmieliło się nawet zgłosić faktu, że ich krewni zostali porwani lub zamordowani, bez względu na to, jakie były polityczne poglądy porywaczy – czy byli to lewicowi partyzanci, czy prawicowe oddziały paramilitarne.

Spotkałam kobietę – powiedzmy, że nazywa się Marina – która została porwana w wieku ośmiu lat. Przez pięć lat była przetrzymywana przez jedną z tych grup jako niewolnica i wykorzystywana seksualnie. Kiedy uciekła, w odwecie zamordowano jej ukochanego brata. Inny mój rozmówca, nazwijmy go John, został wcielony do oddziału siłą, zmuszony do udziału w grabieżach i do zaciągu kolejnych „ochotników"; kiedy zdołał uciec, okazało się, że porwano jego dziewczynę, a jej ojciec został zabity. Madlene została zgwałcona przez członków uzbrojonego oddziału, którzy chcieli zmusić jej męża do zachowania w tajemnicy faktu istnienia masowych grobów obok jego farmy. Ci sami ludzie zwabili do parku Winstona, którego szwagier nie chciał dla nich pracować, a w tym samym czasie inni zastrzelili jego syna. Lista potworności, które mi opowiedziano, jest rzeczywistością doświadczaną przez cały naród: przesiąkła całą narodową egzystencję. Po tym, jak w ciągu minionych 40 lat „zniknęło" trzy miliony osób (a Kolumbia liczy 45 mln mieszkańców), normalne życie dla trzeciej już generacji jest po prostu niemożliwe.

Zapytałam pięciu kolumbijskich nastolatków – w szkole w wiosce wysoko w górach, cztery godziny drogi od ostatniego kawałka asfaltu – kim chcieliby zostać. Ich wymarzone zawody powielały jeden wzór: śledczy, prawnik, lekarz sądowy i chemik (ten ostatni wybór, jak mi powiedziano – aby zmajstrować dobrze prosperujące laboratorium kokainy). Nie ma się co dziwić, że mają takie plany: ci uczniowie nie znają niczego innego poza wojną domową. W gruncie rzeczy ich rodzice też niczego innego nie zaznali.

Podobnie jak marzenia o przyszłości tych młodych Kolumbijczyków, wszystko tutaj jest zniekształcone przez trwającą od lat 60. nieustanną walkę. Na początku konfliktu za akcjami nieregularnych zbrojnych grup stała jeszcze jakaś ideologia, teraz faktycznie są nimi najczęściej liście koki i główki maku oraz narkotyki, które się z nich uzyskuje: kokaina i heroina. A jak to zazwyczaj bywa w konfliktach zbrojnych, najbardziej cierpią cywile, szczególnie dzieci i młodzież.

Po prawie pół wieku bratobójstwa – i nielegalnego handlu narkotykami, będącego źródłem wielkich pieniędzy – nie ma cudownego rozwiązania. Żeby usunąć blizny, szczególnie te pozostawione na umysłach najmłodszej generacji, potrzebna jest judymowska praca od podstaw i wieloletnie zaangażowanie, nakierowane na problemy psychospołeczne, oraz pomoc humanitarna skierowana do przyszłych pokoleń.




Pocieszające jest to, że tutaj, na południu Kolumbii, istnieje silne społeczeństwo obywatelskie. Wiele lokalnych organizacji pozarządowych już teraz radzi sobie z najbardziej palącymi problemami. Potrzebują funduszy, których ciągle brakuje, oraz częstszych kontaktów z zagranicznymi partnerami, którzy pomogliby im we wprowadzaniu w życie różnych projektów. Obie te rzeczy zależą jednak od stanu bezpieczeństwa w Kolumbii, a to zależy z kolei od zawieszenia broni, demobilizacji i uwolnieniu zakładników i więźniów. Takie posunięcia mogą, ewentualnie, bo to też nie jest pewne, pomóc w przerwaniu błędnego koła przemocy, która tak bardzo deformuje marzenia nastolatków.



***

ANNA HUSARSKA jest doradcą politycznym Międzynarodowego Komitetu Ratownictwa (IRC), www.theIRC.org; stale współpracuje z „TP".