Taniec z biskupem

Aleksandra Klich

publikacja 18.10.2007 08:50

Ojciec Antoniego Długosza nie wierzył w powołanie syna. "Jesteś za wesoły". Tygodnik Powszechny, 14 października 2007

Taniec z biskupem




Biskup jest dobry na wszystko. Ugotuje pyszny żurek. Założy czapkę marynarza i pobawi się w kapitana. Poprowadzi poloneza. Zatańczy krakowiaka i zaśpiewa donośnym, czystym głosem: „Krakowiaczek jeden miał koników siedem, a dziewczynkę z wosku – wszystko po krakowsku".

Biskupowi można usiąść na kolanach, uwiesić się na szyi, złapać za rękę. Można przejrzeć brewiarz, wyciągnąć z niego wszystkie święte obrazki. Można zatańczyć z biskupem.

Czasem westchnie: – Aleście mnie zmęczyli.

Telewizyjny program „Ziarno" rozpoczyna się w Jedynce w każdą sobotę o dziewiątej rano. Kilkanaścioro dzieci w kolorowych koszulkach, Pani Władzia, Babcia, Doktorek, Dyzio i Biskup. Rozmawiają o życiu, religii, modlą się, żartują, śpiewają. Tylko dzieci i Biskup są sobą. Reszta to aktorzy.

Nie wszyscy jednak wierzą w istnienie biskupa: – To aktor, taki sam jak ten, który gra księdza w „Plebanii" – usłyszała kiedyś Lidia Lasota, producentka programu. Z kolei ci, którzy uwierzyli w biskupa, podejrzewają, że ma nie po kolei w głowie. Piszą maile: „Niech Ksiądz Biskup da sobie spokój z wygłupami. Takie zachowania nie uchodzą księdzu, a co dopiero biskupowi!".


Ćpun w Episkopacie


Życiowe motto biskupa Antoniego Długosza to trzy zdania z Rabindranatha Tagore, indyjskiego pisarza i filozofa: „Śniłem, że życie jest radością. Przebudziłem się i stwierdziłem, że życie jest służbą. Zacząłem służyć i przekonałem się, że służba jest radością".

Biblista i katecheta. Biskup pomocniczy częstochowski, tytularny biskup diecezji Aggar w Tunezji. W Episkopacie Delegat ds. Młodzieży Nieprzystosowanej Społecznie. Zajmuje się narkomanami, artystami, chorymi psychicznie, niepełnosprawnymi. Wyświęcony w 1994 r. przez Jana Pawła II (zwanego przez Długosza Papciem). „Jak Ty właściwie masz na imię? Bo dla mnie zawsze jesteś Jan, jak kronikarz" – powtarzał Papież.

W tym samym roku Długosz habilitował się na podstawie rozprawy o cudach; ma około stu magistrantów i trzech doktorantów.

Kawaler Orderu Uśmiechu przyznawanego przez dzieci. – To jedyny order, którego pragnąłem – komentuje.




Jest autorem książki „Dobry Bóg mówi do nas. Pismo święte dla dzieci" – w czerwcu 2003 r. jednej z najlepiej sprzedających się publikacji dla najmłodszych. Przed Długoszem była tylko kolejna część Harry'ego Pottera, za nim – Pinokio.

Drażni. Kolega z Episkopatu macha ręką: – No tak, Długosz artysta. Taki biskup z marginesu, złośliwi mówią: ćpun w Episkopacie. Niepoważny dziwak, ale nieszkodliwy.

Psuje uroczystości parafialne. Podczas wizytacji nie siada na biskupich tronach, nie przyjmuje kwiatów, nie znosi wierszyków na powitanie. – Po to mnie konsekrowano, żebym bierzmował bez powitań – tłumaczył Barbarze Gruszce-Zych.

Kazania zaczyna: „drodzy państwo" (zamiast „bracia i siostry"), w konfesjonale zagaduje: „proszę pana" (zamiast per ty).

Poprowadził kondukt żałobny lewicowego polityka („To był porządny człowiek" – tłumaczył dziennikarzom), zaprosił na obiad Jolantę Kwaśniewską („Pomaga nosicielom wirusa HIV, jak mogłem jej nie zaprosić?").

Tłumaczy: – Nie możemy stosować duszpasterstwa zamkniętego w murach kościoła, bo będziemy urzędnikami, a nie duszpasterzami. Pan Jezus też nie siedział w Nazarecie, unikając ludzi. Przeciwnie, z każdym rozmawiał i każdy mógł go zaczepić.

Księdzu Stanisławowi Jesionkowi, przyjacielowi i autorowi rozmowy-rzeki z biskupem, tak tłumaczył, po co jest ksiądz: – Ma głosić Ewangelię w porę i nie w porę, bez cienia lęku czy liczenia się z opinią ludzką. Taka jest misja kapłańska: trudna, wymagająca, a nieraz wręcz drażniąca i prowokująca.


Medalikorze


Antoni Długosz urodził się wiosną 1941 r. pod Jasną Górą. Rodzina typowo częstochowska: polska, katolicka, rzemieślnicza. O takich mówi się „medalikorze". Ojciec: mistrz murarski z własną firmą, matka – fryzjerka.

Wojny nie pamięta – był zbyt mały. Zostały za to obrazy z lat powojennych. Rodzice harowali, żeby dzieciom – Antkowi i o pięć lat młodszym bliźniakom Jankowi i Mirkowi – niczego nie brakowało. Ojciec kilka razy ciężko zachorował.




Antek był rozbrykany. Raz uciekł rodzicom, drugi raz – stłukł szybę w oknie. Chętnie deklamował wierszyki, śpiewał. Rodzina zdecydowała, że powinien chodzić na zajęcia do domu kultury. Najpierw był w kółku stolarskim (nie odpowiadało mu), potem w tanecznym (znacznie lepiej), a potem trafił do kółka żywego słowa i kukiełek. Marzył, by zostać aktorem.

Wybór szkoły teatralnej wydawał się naturalny. W 1959 r., tuż po maturze pojechał do Krakowa z wykutym na blachę koncertem Jankiela z „Pana Tadeusza". Uciekł sprzed drzwi: – To by było nie w porządku, gdybym nie zdał i dopiero wtedy poszedł do seminarium – wspomina.

Ojciec był niezadowolony. Nie wierzył w powołanie pierworodnego syna: – Jesteś za wesoły – mówił. – Skończ najpierw studia, zdobądź jakąś pracę, wtedy zrozumiesz, jak trudno w naszych czasach być księdzem. Ksiądz jest zawsze na świeczniku. Dziś biskup się zastanawia: – Ojciec bał się pewnie, że będę prowokował plotki i gadanie. Kto by pomyślał, że miał rację?

Ale zamożni rzemieślnicy szybko przekonali się do wyboru syna. Ojciec załatwił krawca, który uszył Antkowi pierwszą sutannę, kupował farby i kredki dla uczniów, finansował kolejne studia. W końcu przepisali na niego dom w Częstochowie. Tutaj, w skromnym parterowym budynku, biskup mieszka do dziś. Z sąsiadami za pan brat.


Bóg nie zmusza


Ściągnął na siebie gromy, gdy „Gazeta Wyborcza" zamieściła jego odpowiedź na list opolskiego licealisty. Grzegorz pytał: „Nie chcę oceny z religii, czy pójdę do piekła?". Długosz odpisał: „Katecheta nie ocenia Cię za praktyki religijne, a wliczanie stopnia z religii do średniej ocen nic nie mówi o relacjach, jakie łączą cię z Bogiem. Musisz wiedzieć, że podstawą wystawiania oceny szkolnej w nauczaniu religii jest wiedza ucznia, jego umiejętności, a także aktywność, pilność i sumienność. Natomiast nie ocenia się tego, czy uczeń bierze aktywny udział w praktykach religijnych. Pamiętaj też o tym, że katecheza nie jest przymusem, jest propozycją, z której możesz skorzystać lub nie. Jesteś licealistą, zatem ty decydujesz, czy wybrać katechezę, czy etykę. Pozdrawiam Cię serdecznie".




Internauci komentowali: „Mydło i ściemnianie", „Jego słowa uzasadnienia są piękne, ale zupełnie nie dotyczą rzeczywistości", „Trzeba przyznać, że znają się na hodowli i pasterce owieczek. Nie można lekceważyć czarnej mafii".

Pytam, czy nie tęskni za religią w salkach? W zaciszu, kameralnie, przychodzą ci, którzy chcą, nikt nie zarzuca Kościołowi despotyzmu...
Bp Długosz: – Nie. Pracowałem w małym Wieruszowie, gdzie w salkach nie było prądu, szkoła zwalniała na religię jednocześnie kilka klas. Uczyłem pierwszoklasistów z 15-latkami. To nie były dobre czasy dla religii. Komuniści siłą usunęli katechezę ze szkół, jej powrotu domagali się rodzice. A Kościół ma służyć rodzinie. Teraz religia jest potrzebna w szkole, by Kościół mógł się spotykać z dużą ilością młodzieży w godziwych warunkach.

A jak powinna wyglądać katecheza?
– Nikt nikogo do niczego nie zmusza, nikt nie narzuca nikomu swoich poglądów, to nie może być propaganda. Katecheza to zaproszenie do dyskusji, a katecheta musi być przewodnikiem młodego człowieka.
I podaje przykłady: czy można kraść muzykę z internetu, czy oglądanie pornografii to grzech, jak rozmawiać z licealistami o ewolucjonizmie. – Filmy Kieślowskiego i Zanussiego skuteczniej przekonują do Boga niż wiele kazań czy rekolekcji – podkreśla.

Katecheci komentują: – Biskup ma wiele racji, ale nie rozumie życia. Religię narzucono uczniom, więc się buntują. A jak zostać przewodnikiem zbuntowanego młodego człowieka? Prędzej wyrzucisz go za drzwi – mówi Andrzej, nauczyciel religii z Katowic.
Długosz: – Proszę pamiętać, że Bóg nikogo nie zmusza do przyjaźni ze sobą. Katecheza to propozycja Kościoła.


Pacierza nie potrafią


Rozmowa podczas wizytacji w parafii.
Proboszcz: – Zrobiłem dzieciom klasówkę i pacierza nie potrafią.
Biskup: – A czy ksiądz nauczył je modlitwy?
Proboszcz (zdziwiony): – Oczywiście. „Ojcze nasz", „Zdrowaś Mario"...
Biskup (zniecierpliwiony): – Pacierz to nie wszystko. Niech się modlą ciszą, ukłonem, śpiewem, tańcem. Niech to sobie ksiądz zakoduje – dziecko ma się nauczyć rozmawiać z Bogiem.




Uważa, że tradycyjny pacierz jest za trudny dla kilkulatków. Szybko dochodzą do wniosku, że to potworna nuda.
– Jak dziecko rozmawia z mamą, to też nie używa gotowych formułek, prawda? Mówi: „Kocham cię, mamo, dobrze, że jesteś ze mną". To samo powinno umieć powiedzieć Bogu.
A co z tego, że tradycyjna polska pobożność polega właśnie na klepaniu formułek?

Biskup tłumaczy: – Chodzi o to, by wrócić do istoty poszczególnych terminów religijnych i je poprawnie odczytywać. Skoro mówimy, że modlitwa jest rozmową, to znaczy, że mówię tak, jak rozumiem, i tak, jak potrafię. To prawda, że przez lata modliliśmy się tylko z modlitewników, do dziś wielu Polaków tak robi. Pewnie to wina formacji, zawinił dom i katecheci, którzy powielali takie formy pobożności. Jeśli komuś to odpowiada, jego sprawa, ale powinien pozwolić modlić się innym tak, jak chcą.

Podczas Mszy dla dzieci biskup śpiewa i tańczy. Gdy jedzie na rekolekcje, bierze płyty. Dzieci łapią natychmiast, o co mu chodzi, wyśpiewują, wyskakują modlitwę. Gdy na dziękczynienie puszcza tango, dorośli patrzą zdziwieni. Kazanie? Dla dorosłych – dziesięć minut, dla dzieci – pięć.

Bp Długosz: – Dostałem kiedyś anonimowego maila, że robię show z Mszy świętej. Odpowiedziałem, że dziękuję za informację i przepraszam, że byłem powodem zgorszenia, ale staram się realizować dyrektywę Watykanu z 1972 r. o liturgii dla dzieci. Z poważaniem. Nie ma człowieka, który by odpowiadał wszystkim.

Mówi o sobie: katecheta praktyk, nie katechetolog. – Katechizowanie najmłodszych jest bardzo trudne. Trzeba trafić do świata, którego my, dorośli, już nie pamiętamy.

Bp Długosz sparafrazował biblijne opowieści tak, by były zrozumiałe dla dzieci (w czasie teraźniejszym i bez trudnych słów), a małych czytelników poprosił o pomoc w doborze ilustracji: – Napisałem tę książkę, bo jako chłopiec nudziłem się podczas kazań, a Msza była dla mnie za trudna. Biblia musi się dziać teraz, a nie jak w bajce – za siedmioma górami.

Śmieje się z kościelnego żargonu: – Pani wyobraża sobie, żeby do dzieci mówić „łaska"? Skąd one mogą znać to słowo? Co najwyżej skojarzą je z pewnym zwierzątkiem porywającym kury.

Zamiast o łasce mówi więc o podarunku.




W 2000 r. podczas III Kongresu Misyjnego Dzieci puścił na Jasnej Górze muzykę z „Bolka i Lolka". Zaopatrzony w plecak, globus i lornetkę zachęcał dzieci, by zostały misjonarzami Jezusa. Przed Ewangelią poprosił, by zdjęły buty – tak jak Mojżesz zdjął sandały, słuchając Boga.
– Lubię się czuć rówieśnikiem moich przedszkolaków. Nie udaję, gdy śpiewam i tańczę z nimi, naprawdę jestem wtedy szczęśliwy – przekonuje.

Studentom powtarza: – Jako pomoc dydaktyczna wystarczycie na pół godziny, nawet jeśli jesteście bardzo przystojni. Potem trzeba coś pokazać, zaśpiewać.


Spotkanie z bobokiem


Surowy, gdy chodzi o Pierwszą Komunię. Uczy katechetów i rodziców: – Primo, spowiedź ma być przyjaznym spotkaniem z dobrym człowiekiem. Czasem dzieci tak straszy się spowiedzią, że siusiają przy konfesjonałach. Przeżywają gehennę, spowiadając się obcym ludziom, ukrytym za zasłoną, w ciemnościach. To jest jak spotkanie z jakimś bobokiem. Secundo, żadnych prezentów. Jeśli bardzo chcemy, możemy je dać dziecku np. z okazji początku albo końca roku. Tertio, wszyscy mają być tak samo ubrani. Tak biedni; bogaci w albach. Quatro, nie robić z liturgii teatru. Żadnych dziękowaczek i witaczek. Akademia po Mszy to kolejna godzina wspólnego męczenia księdza, dzieci i rodziców.

Artur Sporniak, dziennikarz „Tygodnika", zwierzył się Długoszowi, że jego 9-letni wówczas syn nie chciał chodzić do kościoła. Nudził się. Długosz wzruszył ramionami: – Nie zmuszać. Jak nie może iść na Mszę dla dzieci, niech zostanie w domu.
– Ile trwała Msza komunijna? – zapytał dziennikarza.
– Krótko, godzinę i 20 minut.
– Krótko?! Przecież to co najmniej o pół godziny za długo!

Sam, gdy odprawia Mszę komunijną, zerka na zegarek. Uroczystość nie może przekroczyć 40 minut. Jest: eucharystia, rozmowa z dziećmi, śpiewanie.

Zapytałam biskupa, co pamięta ze swojej komunii. – Spowiedź. Spowiadał mnie proboszcz, który był biskupem i nie miał doświadczenia z dziećmi. Przy każdym grzechu pytał, ile razy. Kto to jest w stanie zapamiętać? Strzelałem więc, ile mogłem. Potem dostałem jakąś straszną pokutę, chyba różaniec, nawet nie pamiętam, czy ją odprawiłem.

W dniu komunii rozchorował się na szkarlatynę, więc na grupowym zdjęciu stoi smutny i cierpiący. Z domu pogotowie zabrało go prosto do szpitala.



Z dziadkiem o seksie


Tłumaczy: – O płciowości trzeba z dziec­kiem rozmawiać zawsze, nie tylko z okazji spowiedzi. Dziecko nie może kojarzyć płciowości z grzechami i czymś złym, trzeba mu wytłumaczyć, że płeć, różnice między kobietą i mężczyzną to normalna sprawa, coś, co się podoba Bogu.

Kto powinien uświadamiać dzieci? Wiadomo – rodzice. Dziwi się: – Przecież to nie jest trudno powiedzieć: Bóg daje inne ciało mamusi, inne mnie, ty jesteś mężczyzną, więc masz takie ciało jak ja, będziesz miał siostrę, będzie miała takie ciało jak mama. I że dzięki tym różnicom może się narodzić nowy człowiek.

I dalej: – To rodzice zachowują się dziwnie. Kiedyś podczas lekcji religii w przedszkolu mówiłem o Zwiastowaniu. Że Matka Boża zgodziła się urodzić Pana Jezusa i przez dziewięć miesięcy nosiła go w brzuchu tak jak was, dzieci, nosiły wasze mamusie. Pamiętam do dziś spłoszone spojrzenia mam, które były na tej katechezie. Jakbym mówił jakieś straszne rzeczy.

Katecheci wpadają w popłoch, gdy słyszą pytanie gimnazjalistów: – Czy gej pójdzie do nieba? Matki – w histerię, gdy dzieci widzą je nago i pytają: dlaczego wyglądasz inaczej?
Długosz: – Na pytanie dzieci trzeba odpowiadać. Ja uwielbiam, gdy dzieci pytają.

Kto deprawuje dzieci? Dorośli! Kto wymyśla różne dewiacje seksualne? Dorośli. Doszło do tego, że gdy pojechałem do Chicago, kolega mnie przestrzegł: „Jak pójdziemy do szkoły, a dzieci się będą chciały do ciebie przytulić, to ręce w górę i uciekaj". Powiedziałem, że nie ma mowy. Niech sobie dorośli myślą, co chcą, kicham na to. Przecież ja jestem dziadkiem tych wszystkich dzieci – opowiada biskup.


Klęska za klęską


Jest duszpasterzem narkomanów i założycielem Katolickiego Ośrodka Leczenia Uzależnień,, Betania". Narkomani żyją tu bez alkoholu, dragów, seksu. Mogą, ale nie muszą uczestniczyć w modlitwach. Jeśli ktoś wytrzyma w absencji dwa lata, próbuje żyć samodzielnie.




Gdy Długosz jedzie do ośrodka, przygotowuje śniadanie i gotuje obiad dla podopiecznych. – Widziałem tak wiele nędzy, że niczym się nie gorszę, niczego nie potępiam – mówi.

W „Betanii" przeżywał klęskę za klęską: – Kilkudziesięciu podopiecznych zmarło z przedawkowania. Któregoś roku po rekolekcjach odeszło kilku: – Myśleliśmy, żeby to zrobić wcześniej, ale przykro by nam było, gdyby ksiądz mówił do garstki – przyznali.

Gdy zaprosił arcybiskupa na wizytację, odeszła połowa betańczyków.

W „Tygodniku" tłumaczył: „Jako ksiądz uderzam się w piersi, bo gdyby działało solidne duszpasterstwo, ktoś może nie zostałby narkomanem czy alkoholikiem. Jeżeli parafia jest tylko instytucją od chrztów, pogrzebów i niedzielnej Mszy św. – wtedy jest »patologiczna«".


Z gazet o grzechach


Lubi dziennikarzy. Rozmawia ze wszystkimi, bez względu na tytuł. Występuje w telewizji publicznej i w telewizji Trwam: – Jestem wszędzie, gdzie mnie potrzebują – tłumaczy prosto.
I dodaje: – Gdy mnie pytają, dlaczego występuję w radiu czy w telewizji, cytuję księdza biskupa Chrapka: „Jeśli ktoś prosi Was o wypowiedź, nie odmawiajcie, bo przez Was przemawia Kościół".

– Czyta Ksiądz gazety? – pytam. Rozma­wiamy w niewielkim pokoiku na pierwszym piętrze częstochowskiej kurii. Zimno, więc biskup pożycza mi swój polar.
– Wszystkie, które są pod ręką i z których mogę się czegoś dowiedzieć o ludziach, ich problemach, grzechach. Diecezjalne i zakonne gazety dostaję na biurko, a świeckie po porannej Mszy dostarcza mi kierowca. Najpierw oczywiście wszystko sam czyta. Kilka razy w tygodniu daje mi też tygodniki drugi z naszych kierowców. Głównie kolorowe, które kupuje dla żony i teściowej.

– Brukowce też ksiądz czyta? Tam mnóstwo o ludzkich grzechach...
Wzdycha: – No tak, nie gorszę się postępkami ludzi, raczej poziomem tych gazet. Duże zdjęcia, miałka treść. Obniża się poziom intelektualny ludzi.




W intercity można spotkać biskupa z książką na kolanach. Bywa, że nie jest to Biblia. Lubi czytać wiersze Poświatowskiej (często modli się na jej grobie na częstochowskim cmentarzu św. Rocha), często wraca do „Wilka Stepowego". Dostojewskiego uwielbia za opowieści o tym, jak dobro i zło walczą w człowieku, a Jamesa Baldwina za naukę tolerancji. Dla pierwszego wybrał się do Sankt Petersburga, dla drugiego – do nowojorskiego Harlemu. – Szedłem jako jedyny biały po ulicach i modliłem się. Udało się, nikt mnie nawet nie zaczepił! – wspomina i wygląda na autentycznie przestraszonego.

W dworcowych księgarniach kupuje po trzy, cztery książki. Z życia lekarzy, Żydów, amerykańskich studentów: – W taki sposób poznaję świat. Ksiądz musi znać świat.

W Krakowie wykłada w szkole jezuitów. Uczniowie spotykają go w kinie Pod Baranami albo w Pasażu: – Zawsze mam kilka godzin do pociągu powrotnego do Częstochowy. Szkoda czasu na łażenie po Rynku, lepiej zobaczyć jakiś dobry film.


Kocham tango


Chętnie przyjeżdża na Woronicza: – Ja lubię rozmawiać z ludźmi. Jak idę telewizyjnym korytarzem, to mam satysfakcję. Bo oni – ci wszyscy ludzie z okienka – myślą sobie: „O, klecha, przyszedł nawracać, zaraz wyciągnie kropidło i będzie święcił", a ja nic, po prostu przyszedłem z nimi porozmawiać – zaciera ręce z radości.

Do telewizji nie ubiera piuski. Z krzyża też zrezygnował, bo gdy tańczył, krzyż uderzał o mikrofon. Tłumaczy: – Tam mają szalenie wrażliwe mikrofony i wszystko było słychać.

Lidia Lasota zabrała ekipę „Ziarna" do swojego rodzinnego Opoczna na festyn. Dzieci chciały na karuzelę, biskup z nimi. Maszynista szczęśliwy: – Jak biskup jeździ na mojej karuzeli, to możecie się kręcić, jak długo chcecie – przekrzykiwał ryczący piosenkami megafon. Długosz zwlókł się z karuzeli po kilkunastu minutach. Prawie nieprzytomny: – Co tam – machnął ręką. – Dzieci muszą zobaczyć, że Kościół to radość.

Uwielbia tańczyć: – Kocham tango. Nie takie przerabiane jak w „Tańcu z gwiazdami", ale klasyczne, piękne... Gdy jestem na weselu, a jest dobra muzyka, to przychodzę do domu głodny. Nie mam czasu na jedzenie, cały czas jestem na parkiecie.

Gdy zapytać Długosza, jakich ludzi ceni najbardziej, odpowiada, że skromnych, wytrwałych i powstających ze swoich upadków: – Cenię człowieka podobnego muzykowi, któremu w skrzypcach zerwały się trzy struny, a mimo to próbuje grać swoją melodię.



***

Aleksandra Klich jest dziennikarką „Gazety Wyborczej".
Korzystałam z książki „Służyć z radością. Z biskupem Antonim Długoszem rozmawia ks. Stanisław Jasionek".