Sprawa przymiotnika

Ks. Adam Boniecki

publikacja 20.12.2007 10:55

Przymiotnik katolickie nie oznacza, że pismo, zamieszczając artykuły o edukacji, literaturze czy polityce, ma reprezentować w tych sprawach stanowisko Kościoła. Tygodnik Powszechny, 16 grudnia 2007

Sprawa przymiotnika




Chcę zwrócić uwagę na jeden tylko efekt zaopatrzenia pisma podtytułem „katolickie". Przymiotnik ten, w normalnym odbiorze czytelniczym, nadaje pismu charakter reprezentatywny. Ortodoksyjny katolik chce, czytając, czuć się w swoich katolickich przekonaniach bezpieczny, mniej ortodoksyjny będzie oczekiwał pola konfrontacji własnych przekonań. Czytelnik spoza granic Kościoła, jeśli w ogóle weźmie pismo do ręki, będzie chciał zobaczyć, jak i co myślą katolicy. Katolicy chcą w katolickim piśmie rozpoznawać swoje własne myśli, zaś „ludzie spoza i z obrzeży" chcą prawdy, która uwzględniłaby ich punkt widzenia, sposób pojmowania świata, ciekawość i rozterki.

Przymiotnik „katolickie" nie oznacza, że pismo, zamieszczając artykuły o edukacji, literaturze, sztukach plastycznych, ekonomii, polityce itd., ma reprezentować w tych sprawach stanowisko Kościoła. Zresztą w wielu szczegółowych kwestiach Kościół jako taki swego stanowiska nie definiuje. Byłoby jednak nieuczciwością, gdyby pismo „katolickie" promowało to, co Kościół potępia, czy potępiało to, co on głosi. Oznacza to fundamentalną wyrazistość wyborów i postaw (co pismu raczej pomaga niż szkodzi), a jednocześnie pozostawia ogromne przestrzenie wolności. Np. w debacie o prawie do aborcji katolickie pismo nie będzie wspierać tezy relatywizującej moralną ocenę zabiegu, ale będzie się spierać o jego penalizację, jeśli ma inne zdanie niż zwolennicy zaostrzania kar, choćby to nawet byli biskupi. W debacie o lustracji księży katolickie pismo również nie musi się zgadzać z oficjalną opinią Episkopatu. Nawet w sprawach doktrynalnych pismo ma szersze pole manewru niż np. listy pasterskie i może, a nawet musi, prezentować towarzyszące doktrynie bogactwo teologicznych sporów. Oczywiście, nie wolno mu prezentować czegoś jako stanowiska Kościoła, gdy takim nie jest, ale też nieuczciwością byłoby zamykanie drogi do dyskusji tam, gdzie dyskusja może mieć i w różnych miejscach świata ma miejsce.

Nie należy oczekiwać, że w sporach dotyczących zjawisk politycznych, społecznych, finansowych, ekonomicznych, obyczajowych (zwłaszcza gdy w grę wchodzą duchowni) pismo katolickie zawsze i bezwzględnie stanie po stronie księdza i instytucji, albo że będzie te sprawy lękliwie pomijało.

W ten sposób pismo z tytułem „katolickie" staje się dowodem wolności w Kościele. Przestrzenią czasem kłopotliwego dla instytucji dialogu i poszukiwań, w trakcie których mogą, a nawet muszą zdarzać się pomyłki. Miejscem wyjaśniania spraw, których wyjaśnienie nigdy by do głowy nie przyszło duchownej części Kościoła. I wreszcie: miejscem prawdziwej konfrontacji różnych wizji świata i różnych od religijnego poglądów. Uciekanie od tej konfrontacji w azyl środowiska myślącego podobnie do nas jest ucieczką w świat ułudy.




By temu sprostać, pismo katolickie i ci, którzy je tworzą, muszą dysponować odpowiednią wiedzą. Max Weber w książce „Polityka jako zawód i powołanie" napisał: „Nie każdy zdaje sobie sprawę, że naprawdę »dobre« dzieło dziennikarskie wymaga co najmniej tyle samo »intelektu«, co dzieło uczonego; zwłaszcza że powstać ono musi z ko­nieczności natychmiast, na rozkaz, i musi natychmiast oddziaływać, natomiast warunki, w jakich powstaje, są oczywiście zupełnie inne. Prawie nigdy nie docenia się faktu, że na dziennikarzu ciąży dużo większa odpowiedzialność niż na uczonym" (cytuję za „Etyką dziennikarską" Jana Pleszczyńskiego).

Niedokształcenie i amatorszczyzna w sferze problematyki religijnej jest zjawiskiem żałosnym i szkodliwym. Czemu np. służy debata telewizyjna z udziałem jednego księdza i trzech „katolickich" dziennikarzy, poświęcona polskiej parafii, jeśli uczestnicy (z wyjątkiem księdza, którego łatwo mogą zagadać) ujawniają swoją ignorancję w zakresie przedmiotu, o którym z dużą pewnością siebie mówią? Czemu służą konstruowane ad hoc diagnozy, krytyka akurat nie tego, co należałoby skrytykować i całkowicie wydumane propozycje? To niebezpieczeństwo grozi także mediom drukowanym. Oderwane od rzeczywistości reformatorskie konstrukcje, opisy pobieżnie poznanych wydarzeń, nieprzemyślane fascynacje czy oburzenia raczą czytelników obrazem świata dalekiego od rzeczywistości.

Drugim, obok wiedzy i rzetelności profesjonalnej, polem, którego katolickie czasopismo ignorować nie może, są przekonania. Jan Pleszczyński pisze: „Choć przekonania należą do prywatnej sfery każdego człowieka i można ich nie wyrażać słowami, to jednak zwykle wyrażają się pośrednio, w postępowaniu człowieka. Dla etyki dziennikarskiej ważne jest uchwycenie różnych sposobów wyrażania przekonań. Przede wszystkim materializują się w publikacjach, ale kryją się także w wyborze redakcji czy metodach zbierania materiałów dziennikarskich. Przekonania są opiniami wolnych ludzi i w demokratycznych społeczeństwach prawo posiadania i wyrażania opinii przysługuje każdemu człowiekowi".

Zasadniczo już sam wybór redakcji, z którą się wiąże własną pracę, podobnie jak wybór pisma, w którym się publikuje, jest manifestacją przekonań. Może być jednak i tak, że manifestowane gdzie indziej i kiedy indziej przekonania pozostające w sprzeczności z charakterem wybranego pisma są z osobą dziennikarza tak silnie kojarzone, że nie sposób przejść nad tym do porządku dziennego. Doświadczenie 62 lat „Tygodnika Powszechnego" pokazuje, że totalna zgodność przekonań redaktorów jest utopią, zabijającą rzeczywistą dyskusję i prowadzącą do morderczej przewidywalności. Ta redakcja nigdy nie stała na stanowisku, że pismo ma być wypełniane treścią przez układnych, „ortodoksyjnych" katolików. Wprost przeciwnie: na łamach „TP" znajdowali miejsce autorzy, których przekonania, choć dalekie od proweniencji katolickiej, katolickość (powszechność) pisma podkreślały. Spór nas ożywia, pogarda niszczy...