Co łaska

Michał Kuźmiński, Maciej Müller

publikacja 29.02.2008 09:37

„Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”, ale „godzien jest robotnik zapłaty swojej”. Stawek na ofiary za posługę kościelną właściwie nie ma. Ale właściwie są. Tygodnik Powszechny, 24 luty 2008

Co łaska



Księża mówią, że niczego się tak kapłanowi nie pamięta, jak wpadek w sprawach związanych z pieniędzmi.

W lecie tragicznie zginął chrześniak Teresy Mazepy. Kobieta mieszka samotnie w Krakowie, pomaga mieszkającym w Rzeszowie rodzicom; matce nie przysługuje emerytura, ojciec choruje. Ale Teresa wygospodarowała 400 zł, żeby zamówić za duszę chrześniaka tzw. gregoriankę: cykl trzydziestu Mszy odprawianych w intencji zmarłego. W jednym z kościołów zakonnych usłyszała, że 400 zł to za mało: żeby sobie przemnożyła zwyczajową ofiarę razy trzydzieści. W innym powiedzieli, że ofiara za gregoriankę wynosi zwykle 800-1000 zł. Że składają się całe rodziny, że ludzie biorą kredyty.

Msze za 400 zł zgodzili się odprawiać werbiści z Pieniężna. – Znajomi mi poradzili, żeby zwrócić się do nich – mówi Teresa. – Teraz składam ofiary tylko tam.

Przeor krakowskiego klasztoru, w którym zaczynała, mówi, że to niemożliwe. – Nigdy pieniądze nie są warunkiem odprawienia Mszy – deklaruje.

Jedna z warszawskich parafii. Ewelina, załatwiając w kancelarii sprawy przed ślubem, spotyka się z czymś na kształt ustalonych stawek. – W sumie głównie dlatego zmieniliśmy kościół, bo chcieli nam policzyć 500 zł – mówi. – Tylko dominikanie na Służewie nie wymagali określonej sumy pieniędzy. Ostatnio, gdy załatwialiśmy chrzest, też nie.

W kancelarii na Służewie wisi wręcz kartka z informacją, że cennika nie ma.



Cennik na biurku


Ewelina: – Za chrzest, jak mówili mi znajomi, jest „ustawowe” 200 zł. Za ślub ostatnio koleżance powiedzieli 500 zł plus 300 na kwiaty i organistę.

Tak mówią ludzie, a wiedzą to przecież z doświadczenia. Jednak opowieści o „wywieszonych cennikach” są najczęściej plotką. Schemat jest przeważnie taki: na pytanie o ofiarę ksiądz odpowiada „co łaska”. Następne pytanie brzmi zwykle, jaka jest zwyczajowa suma. Jeśli pada konkretna odpowiedź – powstaje przekonanie, że istnieją stawki.

Zadzwoniliśmy anonimowo do dwudziestu losowo wybranych parafii z różnych miejsc Polski. Konkretna suma ofiary, jaką powinno się złożyć za odprawienie Mszy, padła w pięciu; było to 40-50 zł. W większości mówiono jednoznacznie „co łaska” i nie było nawet mowy o zwyczajowych sumach. W trzech miejscach księża podkreślali, że odprawią Mszę, nawet jeśli proszącego nie stać na ofiarę. Proboszcz jednego z nadmorskich kościołów: – Przecież tu chodzi o modlitwę.



Ale bywa i tak, jak w Lubartowie. Anna, która brała tam ślub, opowiada, że w parafii cennik leży na biurku w kancelarii. Ofiara wyniosła 520 zł, z wystrojem, kościelnym i organistą.

– Nie mamy takiego cennika – zarzeka się wikary z Lubartowa. – Nigdy nie mówimy, że ślub kosztuje 500 zł, bez których go nie odprawimy. Oczywiście jest mniej więcej przyjęta stawka, właśnie 500 zł. Podajemy ją, gdy ktoś pyta. Sprawy finansowe stawiamy jasno, naszym zdaniem to wyraz szacunku do osoby, żeby jej powiedzieć, jakiej mniej więcej ofiary oczekujemy, a nie kręcić i kazać się domyślać – mówi.

Co takiego widziała więc Anna? – Być może świecki pracownik kancelarii zapisał sobie te stawki dla jasności i ktoś doszedł do wniosku, że to za cennik parafialny – odpowiada wikariusz.

W naszych rozmowach wraca jak refren motyw niedomówień i domysłów ze strony wiernych, i rozgoryczenia księży, którzy czują się niesprawiedliwie posądzani o zdzieranie pieniędzy.

Jak więc jest?



Taca i stuła


Prawo kanoniczne pozwala księdzu pobierać tzw. iura stolae (prawa stuły): datki od ślubów, chrztów i pogrzebów. Ks. Jan Drob, ekonom Konferencji Episkopatu, tłumaczy, że ich zasady formułują diecezje i parafie. – Zazwyczaj są to wolne datki, zależne od tego, kogo na co stać. Chociaż podobno są parafie, gdzie wyznaczono stawki. Ale trudno przecież, zwłaszcza w czasach bezrobocia, żądać od ludzi konkretnej sumy. No i oczywiście fatalnie, gdy ksiądz wymaga za dużo pieniędzy – dodaje. – Inna sprawa, że jeśli ksiądz odprawi Mszę za darmo, nikt tego nie rozgłasza. Trąbi się, gdy weźmie za dużo.

Datki zbierane na tacę służą utrzymaniu parafii lub potrzebom diecezji, nie zaś księdza. Ks. infułat Bronisław Fidelus, proboszcz parafii przy bazylice Mariackiej w Krakowie, uczy w seminarium elementów prawa świeckiego: mówi o wynagrodzeniach, ubezpieczeniach, prawach pracowniczych, podatkach, księgach wieczystych... – Od 1989 r. każda parafia ma osobowość prawną – tłumaczy. – Sprawy finansowe prowadzimy opierając się na Ustawie o Stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego. Dzieli ona działalność parafii na gospodarczą i niegospodarczą. Ta druga nie podlega ścisłej kontroli finansowej państwa, natomiast księgę finansową prowadzi ksiądz. Kontroluje ją miejscowy biskup w czasie wizytacji.

Na utrzymanie księdza przeznaczane są ofiary za Mszę (zwane stypendiami) i iura stolae oraz ofiary z kolędy czy wypominków. Ściślej: ich część. Bo, jak tłumaczy ks. Drob, z tych funduszy wynagradza się też organistę, płaci za ogrzewanie kościoła, światło czy świece oraz odprowadza tzw. kontrybuty: parafie oddają średnio ok. połowy swoich przychodów do kurii. – Na seminarium, misje, cele charytatywne, domy starców czy samotnych matek, na KUL – wylicza ekonom Episkopatu.



– Iura stolae nie są, Boże broń, opłatami za sakramenty – podkreśla ks. Fidelus. – Inaczej: z racji udzielenia sakramentów wierni składają ofiary. W diecezji krakowskiej, dzięki Bogu, nie ma stawek, choć gdzie indziej podobno nieoficjalne funkcjonują. Niby nie ma, ale każdy o nich wie.

Ofiary nie są opłatami. Ale od samych księży zdarza się słyszeć takie skróty myślowe, jak „ślub za tyle i tyle”, a nawet... „odprawię Mszę za darmo”.

Dlaczego przyjęło się składać ofiary akurat w związku z chrztami, ślubami i pogrzebami? – Bo wiążą się z czynnościami w kancelarii parafialnej – wyjaśnia proboszcz bazyliki Mariackiej.



Nie mniej niż


Ks. Jan Drob podkreśla, że nie istnieją centralne regulacje czy zarządzenia dotyczące kościelnej ekonomii. – Różnice w prowadzeniu ksiąg metrykalnych, kancelarii czy w kwestii stypendiów mszalnych wywodzą się jeszcze z czasów zaborów – mówi. – W austriackim ksiądz był nominowanym urzędnikiem. Inaczej było w pruskim, gdzie działał Kulturkampf, czy w rosyjskim, gdzie księżom nie wolno było kończyć studiów. W efekcie różnice są tak znaczne, że nie udało się wprowadzić jednolitego wzoru księgi finansowej dla parafii, mimo próby podjętej kilka lat temu.

Decentralizacja kościelnej ekonomii to jednak, zdaniem ks. Droba, duża zaleta. – Centralizacja zawsze obrasta w biurokrację – uśmiecha się.

Tymczasem „zwyczajowe” sumy ofiar okazują się praktycznie ogólnopolskie. Przekazywane z ust do ust, gdy wierny nie wie, jaką ofiarę wypada złożyć. I tak: stypendium mszalne ustaliło się na poziomie 30-50 zł, ofiara przy okazji chrztu – ok. 200 zł.

Najgłośniej jest wokół ofiar z okazji ślubów. Na każdym forum internetowym dotyczącym ślubu uparcie powtarza się pytanie: jaki jest cennik?

Kinga Nowakowska prowadzi firmę organizującą uroczystości ślubne i często słyszy to pytanie. – W Krakowie pary dają zwykle 300-400 zł za sam ślub, 50 zł dla kościelnego, 120-150 zł dla organisty, choć są też drożsi. Do tego „co łaska” za spisanie protokołu, zwykle 50 zł. I drugie tyle „co łaska” za zapowiedzi, które mogą być w innej parafii – mówi. W najpopularniejszych wśród nowożeńców świątyniach usłyszy się czasem, jak ksiądz pyta parę, ot w żartach, czy wiedzą, że to drogi kościół. – W takich przypadkach doradzamy zwykle tyle samo: 300-400 zł – mówi Nowakowska.



Anna Wójcik, która fotografuje podczas uroczystości kościelnych, opowiada o młodej parze, która nie wiedziała o ofierze za ślub. – Nie zapłacili, a ksiądz otwarcie im nie zasugerował. W efekcie kościelny nie rozłożył dywanu, po którym zwykle wchodzą młodzi, nie było dekoracji, a Msza – pozbawiona kazania.

Edyta z miasteczka na południowym Podlasiu opowiada, jak jej znajomi usłyszeli od proboszcza „co łaska, nie mniej niż tysiąc”. – Nieprawda – oburza się ów proboszcz. – Jeszcze nigdy ślubu za tysiąc nie miałem. Z zasady ofiara jest dobrowolna. 200, 300, 700 zł albo za darmo, jeśli nie mają pieniędzy. To wszystko plotki – mówi smutno.

Magda z warszawskiej parafii: – Zakonnica pracująca w kancelarii powiedziała, że za ślub biorą „co łaska, ale nie mniej niż 300 zł”. Gdy chcieliśmy zapłacić tę ofiarę, powiedziała, żeby z tym udać się do proboszcza. Gdy spytałam go, czy nie ma minimalnej kwoty, odpowiedział, że gdybyśmy ofiarowali nawet 10 zł, to ślub się odbędzie.

Ks. Fidelus zapewnia, że problemem w kościele Mariackim może być co najwyżej termin. Kalendarz jest pełen. O stawkach nie ma mowy, choć to jeden z najpopularniejszych kościołów krakowskich. – Np. studenci często w ogóle nie mają pieniędzy – mówi. – Bywa, że ktoś przychodzi chrzcić dziecko, a nie ma ślubu kościelnego i tłumaczy, że go na to nie stać. Wtedy wszystko załatwimy, bez żadnych ofiar.

Inni księża podkreślają, że jeśli stać kogoś na wesele, to stać i na ofiarę.

Na stronie internetowej gdańskich dominikanów czytamy: „Od pary biorącej ślub w naszym kościele pobieramy opłatę 500 zł. Opłata jest stała. Zawiera wynagrodzenie organisty. Nie ma żadnych dodatkowych opłat. Jeśli suma ta jest dla Was zbyt wysoka, nie bójcie się o tym powiedzieć”.

– Tak jest od początku roku. Traktujemy to jako eksperyment. Na razie funkcjonuje dobrze – mówi o. Jacek Krzysztofowicz, przeor i proboszcz kościoła św. Mikołaja w Gdańsku. – Wydaje mi się, że ludzie wolą jasne reguły. Jeśli każemy im się domyślać, nie dziwmy się, że bywają niedomyślni. Dziś młodzi często wybierają kościół tak jak salę weselną czy orkiestrę – mówi. – Przez wszystkie poprzednie lata na pytanie: ile, odpowiadałem: dobrowolna ofiara. I często były to grosze. Określenie wysokości ofiary nie ma być wzmocnieniem finansów parafii czy wielkim zyskiem. Chcę mieć jednak poczucie, że jesteśmy szanowani, a nie wykorzystywani. Za rzeczy ważne nie można płacić groszy.

Kłopoty zaczynają się, gdy młodzi wybierają kościół inny niż parafialny. Biurokratyczne, ale z podłożem finansowym. Małgorzata i Michał półtora roku temu brali ślub w rodzinnej miejscowości panny młodej, choć oboje mieszkali w Krakowie. Poprosili – byłego już – proboszcza parafii Michała o wypisanie protokołu i delegacji. Byli przygotowani na ofiarę za ten dokument. Ale usłyszeli: „nie będę na was tracił czasu, skoro ślub gdzie indziej bierzecie i pieniądze gdzie indziej nosicie”. Skończyło się skargą do kurii, która odpisała z ubolewaniem i poinformowała, że proboszcz został poproszony o wyjaśnienia.

Ks. prałat Tadeusz Dziedzic, nowy proboszcz tej parafii, krakowskich Łagiewnik, rozkłada ręce. Objął ją pół roku temu. I rozpoczął zmiany.



Wzór z Czarnego Lądu


Na dębowym biurku w łagiewnickiej kancelarii stoi stary żelazny krucyfiks i obita skórą puszka z napisem „ofiara za zaświadczenia”; wokół walają się ekierka, klej w sztyfcie, liczne książki i zapiski. Proboszcz wyjmuje z szuflady gruby zeszyt w kratkę i pokazuje skrupulatnie notowane wpływy z iura stolae i składek.

Wcześniej był misjonarzem w Tanzanii. Pierwszym, co zrobił po objęciu Łagiewnik, było... założenie konta. Wcześniej parafia go nie miała. Teraz gromadzi wszystkie faktury i wyciągi. Opowiada, że właśnie zakładają radę parafialną, której elementem będzie rada ekonomiczna. Świeccy zajmą się finansami. Już teraz ma wśród parafian doradców. Wszystkie księgi są do wglądu.

– Ważne, żeby była jasność – podkreśla ks. Dziedzic. – Misje, gdzie brakuje księży, mogą być dla nas przykładem. W Afryce zajmowałem się 32 kościołami, mogłem w nich więc być co jakiś czas. Ale każdy z tych kościołów żył nawet pod moją nieobecność, opiekowali się nimi świeccy.

Na terenie parafii znajduje się słynne Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Odkąd powstało, wielu wiernych zaczęło tam chodzić na Msze. Poprzedni proboszcz na to pomstował. Tymczasem ks. Dziedzic słyszał w czasie kolędy, że ludzie wracają do kościoła parafialnego. – Mówią, że tam co tydzień są inni ludzie, kolejni pielgrzymi i trudno się skupić – opowiada proboszcz. – Tu najwyraźniej czują się bardziej we wspólnocie.

Nasz rozmówca pokazuje księgę finansową. W styczniu z iura stolae parafia zebrała 2745 zł. Taca przeważnie nie starcza na opłaty. Miesięczne utrzymanie kościoła w zimie to ok. 3 tys. zł (ogrzewanie jest elektryczne). W lecie – 1,5 tys.

Włącznie z proboszczem pracuje tu trzech księży. Otrzymane datki składają do wspólnej puli, po odliczeniu kontrybutów dzielą pieniądze na cztery: dwie części dla proboszcza, po jednej dla wikariuszy (którzy mają jeszcze pensje w szkole).

Każdy ksiądz płaci 750 zł za mieszkanie na plebanii. To opłaty i pieniądze dla parafii. Płacą też za wyżywienie.

W grudniu wikarzy z iura stolae otrzymali po 213 zł. Ze stypendiów mszalnych, też zbieranych do wspólnej puli, wychodzi po ok. 1000 zł dla każdego. Oprócz tego dostają jeszcze połowę pieniędzy zebranych na kolędzie. Druga trafia do kurii.

Ks. Dziedzic policzył, że w sumie jako proboszcz zarabia 1700-1800 zł miesięcznie. – Ostatecznie jestem szefem – żartuje.

Taka jest pensja księdza w średniej miejskiej parafii. Na wsi bywa dużo niższa. Przeciętne wynagrodzenie brutto wyniosło według GUS w Polsce w styczniu 2969,65 zł.



Pogrzeb bez VAT-u


– Nie lubię mówić o pieniądzach – mówi proboszcz Łagiewnik. – Ale trzeba.
Zastanawia się, jak najwygodniej upublicznić finanse parafii. Może wywiesi sprawozdanie w gablocie?

Proboszcz sporej wsi nieopodal Tyczyna ujmuje problem dobitnie: – Ludzie myślą, że jeśli mają w domu dwie żarówki i płacą tyle i tyle, to w kościele płaci się tyle samo. A tu żarówek jest więcej.

Zawsze mówi, ile zebrał ze składek. Ale nie ogłasza, ile kosztował obiad dla księży na odpuście. – Zawsze by powiedzieli, że za dużo. Ludzie mają swoje bajki na nasz temat – wykłada. – I trzeba ich uświadamiać.

To uświadamianie przyjmuje czasem niekoniecznie zręczne formy. Ks. Dziedzic jest zdecydowanym przeciwnikiem wyczytywania z ambony, ile kto ofiarował. – Niech nie wie lewa ręka, co czyni prawa – cytuje.

Inne zdanie ma proboszcz jednej z podrzeszowskich parafii. W ramach ogłoszeń wyczytuje nazwiska i wysokość datków. – Ludzie się szczycą tym, co dali na parafię – zapewnia. – To podpucha – komentuje zgryźliwie starszy mężczyzna. – Wjeżdżanie na ambicję, żeby dawali więcej. Mnie nie zależy na sławie.

Młoda kobieta: – Dobrze wiedzieć, ile ludzie dają. To takie rozpoznanie, ile samemu powinno się dać.

W pobliskiej wsi z XVI-wiecznym modrzewiowym kościołem parafianie opowiadają, jak to nowy proboszcz stwierdził, że plebania wymaga remontu, i wziął kredyt. Potem poinformował, że co niedziela będzie wyczytywał kolejne numery domów, których mieszkańcy mają dawać na tacę po 50-100 zł. Ludzie się zbuntowali, a wtedy ksiądz zagroził im informowaniem z ambony, kto ile dał.

O. Krzysztofowicz z Gdańska przyznaje, że wobec parafian nie zdobyłby się na określenie stałych stawek. Nie proponuje wysokości ofiary w przypadku chrztu czy pogrzebu. Szczególnie gdy stoi się nad grobem, w obliczu bólu bliskich, to nie moment na sprawy finansowe.

Pogrzeb to najbardziej kontrowersyjna okazja do ofiary. Wielu księży powtarza, że z opłatami (rzadziej mówią: ofiarami) czeka, aż ZUS wypłaci zasiłek pogrzebowy. Ale nie zawsze. Dziewczynie Andrzeja z miasteczka w Opolskiem zmarł cztery lata temu ojciec. Ona angażowała się w scholę, sprzątała na plebanii. Ale z 500 zł księża nie poczekali na ZUS. Musiała się zapożyczyć.

Abp Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, podczas debaty w ramach Gdańskiego Areopagu w listopadzie 2007 r. zwracał uwagę na rolę kontaktu z wiernymi w kancelarii. Akcentował właśnie moment, gdy pojawia się tam rodzina zmarłego. „Nawet jeśli przyszli tylko dlatego, że dziadziuś wierzył. Ostatnia nitka, która wiąże z Kościołem, nie może być zerwana” – przestrzegał. – „Nieraz zapomina się o tym, że kto przeżył śmierć swojego ojca czy matki, bywa niezmiernie wrażliwy. Jedno niefortunne słowo, jedno słowo niegrzeczne na lekko podniesionym tonie potrafi zablokować na wiele, wiele lat”.



W tamtych przypadkach mogło zabraknąć owej wrażliwości. Ale historia pani B. pokazuje, jak niejasne zasady mogą prowadzić do poważniejszych nadużyć. Chodzi o jeden z najważniejszych polskich cmentarzy. Pani B. chciała pochować ojca tam, gdzie leży reszta rodziny. Przed pogrzebem proboszcz i zarazem dyrektor cmentarza o statusie parafialnego, polecił jej w ciągu trzech dni przynieść 16 tys. zł w gotówce. Na 3573,80 zł kobieta dostała fakturę za „usługi pogrzebowe i pokrewne”. Na pozostałe 12,5 tys. zł – odręcznie wypisane pokwitowanie z pieczęcią parafii o treści: „dzierżawa wieczysta (tu numer działki), ofiara 12,5 tys. zł”. Ma jeszcze zaświadczenie dzierżawy z adnotacją, że opłata została dokonana w całości. Bez podanej sumy.

– Po pogrzebie postanowiłam wrócić i poprosić proboszcza o fakturę na tę sumę, myślałam o odliczeniu jej od podatku – opowiada pani B. – Usłyszałam, że mogę dostać fakturę, ale wtedy... muszę dopłacić 22 proc.

Czyli podatek VAT.

Proboszcz o niczym takim nie pamięta. Nigdy takiego pokwitowania nie wystawiał. A koszty mogły wynosić najwyżej 4-5 tys. zł. W biurze zarządu cmentarza pytamy, ile kosztuje dzierżawa wieczysta miejsca. – Nie ma u nas takich opłat – brzmi odpowiedź. – Płaci się tylko koszty pogrzebu, a te zależą od wielu czynników.

Pani B. faktury nie wzięła, nie miała z czego dopłacić. W kurii usłyszała, że to proboszcz ustala zasady. 16 tys. spłaca do dziś. Nie ujawni nazwiska. – Też kiedyś umrę i nie chcę, żeby moje córki miały takie same problemy.

Tomasz z podprzemyskiej wsi opowiada za to, jak proboszcz nie chciał przyjąć ofiary za pogrzeb jego babci. – Tłumaczył, że przynosiła mu pod koniec życia raz na miesiąc reklamówkę jajek.

Czy można sobie w Polsce wyobrazić kasę fiskalną na plebanii, zaświadczenia o złożonych datkach, odprowadzanie ofiar na Kościół jako części podatku? Raczej nie. Ks. infułat Fidelus zaznacza, że np. niemiecki system – Kirchensteuer, w którym jest się opodatkowanym na swoją wspólnotę wyznaniową – powstał na innym podłożu kulturowym i w Polsce jest niezrozumiały. – Ludzie mają dość podatków – mówi. – A ogromną zaletą polskiego systemu jest to, że opiera się na dobrowolności ofiar.

Skąd więc skargi wiernych i tak często zła opinia o tym systemie? Zakłada on dobrowolne datki, ale nazbyt często wierni mają wrażenie, że są przymuszani. Powtarzają, że boją się nie spełnić oczekiwań księdza.

Sami też nie są bez winy. Grzegorz Pac, publicysta „Więzi”, podkreśla, że sakramenty traktuje się jak usługi. – Jeśli ktoś w ogóle nie uczestniczy w życiu religijnym, a potem przychodzi „załatwić” ślub, spodziewa się być potraktowany jak w urzędzie – mówi.



Według Paca w podejściu do spraw finansowych Kościoła dominuje rytualizm. – Msza ma swoje elementy: wstajemy, siadamy, robimy znak krzyża, wyciągamy portfele... Nie myśli się o tym jak o obowiązku utrzymywania swojej parafii.

W teorii polski system zakłada, że wierni powinni się czuć odpowiedzialni za parafię. Jeśli jednak nie są informowani, ile faktycznie kosztuje jej utrzymanie, jak są wydawane pieniądze z ich składek, skąd mają wiedzieć, że to nieprawda, iż ksiądz „zbiera z tacą na samochód”?

Ks. Tadeusz Dziedzic mówi, że przez pół roku, odkąd jest proboszczem, składki się podwoiły. A na kościele jest świeżo pomalowany dach.



***

Współpraca: Paulina Bandura, Ewa Glińska, Barbara Labisko, Jan Pleszczyński, Katarzyna Żelazek