Alibi grzesznika

Ks. Adam Boniecki

publikacja 06.03.2008 10:01

Ludzie coraz mniej się spowiadają. W niektórych krajach europejskich, a nawet w Polsce, widać to gołym okiem. Czy zanik poczucia grzechu wyjaśnia to zjawisko? Tygodnik Powszechny, 2 marca 2008

Alibi grzesznika



Może być i tak, że człowiek przez poczucie wielkości zła wzdraga się przed tak prostym załatwieniem wszystkiego: przez kilka zdań wyszeptanych w konfesjonale i wysłuchanie formuły rozgrzeszenia. Ludzie spowiadają się mniej, ale spowiadają się lepiej.

W sprawie częstotliwości przystępowania do Sakramentu pojednania Kościół – od czasów Soboru Trydenckiego (1545–1563) jest dość umiarkowany. Katolików obowiązuje przystąpienie do tego sakramentu raz w roku. Ostatnio przestał obowiązywać termin tej dorocznej spowiedzi: „około Wielkanocy”. Przypomnijmy, że przez pierwsze sześć stuleci sakramentalne rozgrzeszenie można było otrzymać tylko jeden raz w życiu. Teraz tendencja jest odwrotna. Kościół nie nakazuje, ale zachęca do częstszego korzystania z tego sakramentu. W urzędowym „Wprowadzeniu do Obrzędu Pokuty” (n. 7) czytamy: „Ci, którzy przez grzech ciężki odeszli od zjednoczenia z Bogiem w miłości, przez sakrament pokuty wracają do życia. Ci, którzy wpadają w grzechy powszednie, codziennie doświadczają swojej słabości, przez częste przyjmowanie sakramentu pokuty nabierają sił, aby dojść do pełnej wolności dzieci Bożych”. I dalej: „Częste i staranne korzystanie z tego sakramentu jest bardzo użyteczne dla zwalczania grzechów powszednich”.



Strach czy bojaźń


Duszpasterze na ogół zachęcają do korzystania z tego sakramentu nie tylko raz w roku, ale zawsze, kiedy się czuje tego potrzebę, a także, by niezależnie od tego, co się czuje, przystępować systematycznie: np. co miesiąc, co dwa, co trzy. Nie zawsze trafia to do przekonania. Bywa, że dobrego katolika do korzystania z sakramentu pokuty coś zniechęca, coś odpycha. Co?

Kiedyś był strach. Nie wiem, czy na pewno była to bojaźń Boża, czy też zwyczajny strach przed księdzem. Zdarzało się i podobno, niestety, jeszcze się zdarza, że spowiednik gromił lub przynajmniej beształ (nazywało się to: „upominał”) penitenta za przecież wyznane przez nieszczęśnika winy. Mówił słowa pogardliwe, upokarzające, jednym słowem tak się zachowywał, jakby on sam był bezgrzeszny, jakby to on, spowiednik umarł na krzyżu dla zbawienia grzesznika. Czasem odbywało się to tak głośno, że osoby stojące w pobliżu bladły z przerażenia, a co słabszego ducha czmychały z kolejki do konfesjonału, czasem nawet z kościoła.

Dziś tendencja jest inna. Większy nacisk spowiednicy kładą na Boże miłosierdzie, co można by uznać za piękne i ewangeliczne pod warunkiem, że się to nie przerodzi w pewnego rodzaju lekceważenie tego, co wyznaje penitent. Czasem lepiej by było, żeby spowiednik, zamiast uporczywie tłumaczyć, że to, co tamten wyznał, wcale grzechem nie jest, spróbował dociec, skąd się bierze to poczucie winy, w sprawach na oko banalnych i moralnie bez znaczenia. Czy infantylne formułki w rodzaju „opuszczałem codzienną modlitwę”, „bywałem nerwowy w domu” nie kryją głębszej, gorzkiej prawdy: „nie modlę się” może znaczyć „żyłem tak, jakby Bóg nie istniał”, nerwy w domu – terroryzowanie najbliższych swoim egoizmem?



Szlachetna niechęć


Nasze grzechy banalne rodzą niechęć do mówienia o nich. Wobec zła na świecie, o którym wciąż słyszę, wobec wykorzystywania całych społeczeństw, okrucieństw toczących się nieustannie wojen, milionów ludzi żyjących w skrajnym ubóstwie (podczas gdy my mamy wszystko), wobec handlu dziećmi i kobietami, wobec innych zbrodni, moje „grzechy” i „postanowienia poprawy” wydają się żałosne.

Ta szlachetna niechęć jednak może się okazać zwyczajnym alibi. Czy np. wielki mąż stanu, który pracuje na rzecz pokoju w świecie, zaradzenia nędzy Trzeciego Świata, albo się trudzi dla zwalczania innych postaci zła, czy pisarz, który budzi sumienia, czy porywający kaznodzieja – są zwolnieni z pytań o miejsce Boga w ich życiu, o traktowanie swoich najbliższych itd.? Czy wielki przedsiębiorca, zapewniający miejsca pracy ludziom, nie odpowiada w sumieniu za to, czy w tych zatrudnionych widzi braci i siostry, czy tylko siłę roboczą...? Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Rzadko czynimy rachunek sumienia z zaniedbanego dobra, które jest w zasięgu ręki, ale nam z nim nie jest po drodze. Warto np. zbadać w wyciągach bankowych i księdze rachunków domowych, jaką część swoich pieniędzy bezinteresownie przeznaczamy na niesienie ulgi cierpiącym bliźnim.



Konfesjonał i kozetka


Tradycyjne łączenie sakramentu pojednania z kierownictwem duchowym niekiedy może być kolejną przyczyną. Stały spowiednik – przewodnik, który człowieka zna, który zna jego problemy, który może wesprzeć w rozeznaniu hierarchii ważności spraw i w podejmowaniu decyzji (które i tak każdy podejmuje sam, sam bowiem będzie ponosił ich konsekwencje!), jest nieocenionym dobrem. Stałego spowiednika się wybiera, ale sam fakt wysłuchania spowiedzi nie nakłada na księdza obowiązku bycia duchowym doradcą we wszystkich sprawach, czyli kierownikiem duchowym. Bywają w konfesjonale przedstawiane sprawy, które wymagają kompetentnej rady psychologa, i konfesjonału nie wolno mylić z poradniami psychologicznymi, bo czasem będzie to „psychologia” jeśli nie szkodliwa, to w najlepszym przypadku domorosła. Tak bywa choćby z nerwicowym niepokojem dotyczącym wyznania win. Udręczonym, uparcie powracającym do konfesjonału skrupulatom nie pomoże najlepszy wykład o Bożym miłosierdziu ani surowe zakazy. Nerwice można wyleczyć, ale to wymaga profesjonalnej kompetencji.


Zadowoleni z siebie


Byli święci, którzy do sakramentu pojednania przystępowali bardzo często. Nie znaczy to, że byli uporczywymi grzesznikami. To ich przyjaźń z Panem Bogiem i silne przyzywanie Jego miłości podpowiadały im, co mogą mniemać o sobie. Nasze banalne grzechy nie są banalne, bo życie nikogo z nas nie jest banalne. Jest wydarzeniem jedynym i niepowtarzalnym. Każda zmarnowana okazja do dobra jest nieodwracalna, każde dobro może być jeszcze lepsze, miłość bardziej bezinteresowna, a więź z Bogiem głębsza i czystsza. Zadowolenie z siebie, jak wynika z Ewangelii, jest murem, którego nawet Boska wszechmoc – szanująca wolność i rozumność człowieka – nie jest w stanie przebić. Można tworzyć dla innych i dla siebie biografie, z których wyłania się autor, co nigdy w życiu nie zbłądził ani nie zgrzeszył. Pana Boga jednak na taki towar nabierać nie warto. Jezus stronił od tego rodzaju doskonałych. Wolał siadać do stołu z osobnikami marnej reputacji, którzy nie udawali doskonałych. I właśnie oni potrafili Go rozpoznać i pokochać.



Grzechy wciąż te same?


Nigdy się nie powtarza tych samych grzechów. Nawet wtedy, gdy wyznanie win ubieramy w takie same słowa, zawsze dotyczą one nowych faktów. Nie ma nic dziwnego, że się potykamy na tych samych progach, bo przez te same progi każdego dnia musimy przechodzić. Ci sami są nieznośni bliźni, których mamy kochać, te same nużące, codzienne obowiązki, to samo zmęczenie, te same zakorzenione w nas nawyki i nałogi – jednym słowem powtarzające się sytuacje, w których czasem zwyciężamy, a czasem ulegamy. Sakrament pojednania broni nas przed rutyną zła i kapitulacją. Słabe w naszym życiu miejsca przez ten sakrament wystawiamy na działanie Boga. Jest w akcie pokuty zawarta modlitwa Psalmisty: „Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów w mojej piersi ducha niezwyciężonego” (Ps 51). Jest to jedna z modlitw najczęściej wysłuchiwanych. Bóg-Stwórca wkracza w nasze wysiłki i nas uzdrawia.