Płaszcz w szafie jest płaszczem ubogiego

Rozmowa z s. Małgorzatą Chmielewską

publikacja 07.05.2008 19:32

Ubogimi środkami można zmieniać świat. Gdy w naszej pomocy uczestniczy jak najmniej pośredników, tworzy się więź... Tygodnik Powszechny, 4 maja 2008

Płaszcz w szafie jest płaszczem ubogiego



Michał Kuźmiński: Taka scena: matka strofuje dziecko „jedz, bo dzieci w Afryce głodują”. Dziecko odpiera: „więc im to jedzenie wyślij”. Pokazuje to bezradność człowieka Zachodu, który wie o głodzie na świecie, ale nie wie, co może zrobić. Czy w ogóle coś może?

S. Małgorzata Chmielewska: Oczywiście. Dziecko powinno było odpowiedzieć: „więc im wyślijmy”. Zarówno dziecko, jak i mama powinni się czuć za to odpowiedzialni. Jako chrześcijanie wybraliśmy pójście za Chrystusem, a więc skromny styl życia, który powinien pozwalać na dzielenie się z innymi.

Można nie jechać na drogie wakacje, lecz na trochę tańsze – i wziąć dzieci znajomych, których na to nie stać. Albo zaprosić na obiad dzieci sąsiadów, które nie dojadają. W lokalnej skali możemy zrobić bardzo wiele, dzieląc się tym, co mamy, zamiast wmawiać sobie, że mamy za mało, by się dzielić – bo to nigdy nie jest prawda.

Można też wesprzeć organizację, która dociera do głodujących. Albo, będąc młodym – wyjechać jako wolontariusz do takiego kraju – co w zachodniej Europie, rzekomo zdechrystianizowanej, jest nawet modne. Poświęcić czas, ręce i wiedzę, by pomóc, ale też, by się czegoś nauczyć.

To niemal heroiczny czyn, a Siostra mówi, że to modne?

Znam wielu Francuzów, którzy tak zrobili. To pasjonująca przygoda. Młodzież spotyka się z inną rzeczywistością, wiele się uczy, a czuje się potrzebna. I co to za heroizm? Nie wyjechałby pan, mając 20 lat? Jeśli jedzie się na studia do Anglii, równie dobrze można pojechać tam – zależy, jaką wybieramy skalę wartości, jak głęboko sięga nasze chrześcijaństwo i – szerzej – zwykła solidarność.

Ale zaczyna się od codziennych gestów – co kupujemy, co jemy, jak się ubieramy. Rzecz nie w chodzeniu w pokutnym worku; nie idzie o to, byśmy się doprowadzili do nędzy, lecz byśmy żyli skromnie. Nie musimy co chwilę wymieniać samochodów. Pewien święty powiedział: płaszcz, który wisi w szafie, jest płaszczem ubogiego.

Takie świadectwo, choć to przecież nie męczeństwo, na pewno jest wymagające. Ale przecież chrześcijaństwo jest wymagające.

Mogę dokonywać prostych wyborów konsumpcyjnych – np. nie kupować towarów firm wyzyskujących tanią siłę roboczą. Czy w ten sposób komukolwiek pomogę?

Być może, jeśliby się to działo w skali globalnej. Ilu jest chrześcijan na świecie? Ale sedno wyboru tkwi w czymś innym: gdybyśmy my wszyscy, chrześcijanie, przyjęli postawę dzielenia się w naszym sposobie pracy czy prowadzenia firm – które muszą zarabiać, pytanie jednak, jakim kosztem i co się dzieje z zyskiem – nie potrzeba byłoby wielkich agend. A te wydają ogromne środki, zaś tylko 20 proc. pomocy dociera do potrzebujących.

W czasie wojny w Rwandzie agenda ONZ zakupiła ogromne ciężarówki Volvo do pomocy uchodźcom – w Gomie był obóz, który mieścił milion (!) uciekinierów. Ciężarówki nigdzie nie mogły dojechać z prostego powodu – braku dróg. Ktoś na tym zarobił. Uchodźcy dostali też namioty przypominające foliowe tunele – z przezroczystego tworzywa. Szklarnie do mieszkania w Afryce!



Ktoś się tych namiotów pozbył. Jedna z organizacji założyła w tym obozie ogrodzony szpital i lekarze przyjmowali w nim tych, którzy byli się w stanie do niego doczołgać. Inni umierali. Nasza wspólnota, która też tam działała, wzięła dziecięcy wózek, dwie pielęgniarki, leki i opatrunki. Dziewczyny szły do leżących przy drodze, a jeśli ktoś musiał trafić do szpitala, zawiadamiały chłopaków, którzy przenosili go na plecach. Pomogli tak kilku tysiącom ludzi. Tymczasem, zanim przyjechały ekipy z agend ONZ, w sąsiednich krajach remontowano dla nich luksusowe hotele z klimatyzacją.

Gdy słyszymy o korupcji w agendach ONZ albo o tym, że pomoc humanitarna trafia do lokalnych kacyków, jak mamy ufać organizacjom? Skoro nasze datki mają się zmarnować, nie robimy nic.

Nasza wspólnota – a jesteśmy nędzarzami – zorganizowała zbiórkę, wynajęła ukraiński samolot transportowy, a następnie ciężarówkami ludzi z miejscowego Caritasu dostarczyła pomoc do obozu, gdzie rozdawano ją bezpośrednio. Było zero strat. Zero. Oczywiście, nie każdy ma takie możliwości. Ale można działać podobnie na lokalnym szczeblu: np. założyć w parafii niewielkie koło, które nawiąże bezpośredni kontakt z ludźmi pracującymi w Afryce. W Beninie i Togo prowadzimy niewielki fundusz stypendialny dla sierot. W Polsce zbieramy pieniądze, a nasza wspólnota na miejscu opłaca kilku dzieciom szkołę. By młody człowiek mógł później sam zarobić na życie.

Ważna rzecz: podstawą jest rozdanie żywności, bo głodujący nie będzie się uczył zawodu, ale kolejny krok to sprawienie, by mógł sam zarabiać na życie. Bardzo modne jest ostatnio mówienie o ekonomii społecznej, ale tylko dlatego, że ogromne pieniądze unijne poszły na konferencje na jej temat. Czyli pieniądze idą na konferencje, a nie na samą ekonomię społeczną.

Najlepiej gdy na drodze pomocy jest jak najmniej pośredników, by mieć kontrolę przynajmniej nad tym, co się z naszą pomocą stało. Sponsorom dzieci w Afryce wysyłamy o każdym dziecku informację. Każdy pomaga konkretnemu dziecku i wie np., jak ono się uczy.

Oczywiście, pewna pula naszych darowizn musi pokryć koszty biurokracji – chociażby przekaz pieniężny. Ale chodzi o proporcje, a to można już sprawdzić.

Pomoc z jak najmniejszą ilością pośredników daje poza wszystkim jeszcze ogromną satysfakcję i – co ogromnie ważne – buduje więź między ubogimi a tymi, którym się powiodło. I to dopiero jest w pełni chrześcijańskie.

Zatem postanowienie sobie, że ograniczę swoją konsumpcję – to za mało. Potrzebny jest jeszcze gest dawania.

Dlaczego piątek w naszej polskiej katolickiej tradycji jest dniem bezmięsnym, skoro ser żółty i ryby są dużo droższe od pasztetówki czy kaszanki? Mógłby to być dzień dzielenia się: zjem tanią pasztetówkę, a oszczędzone pieniądze przeznaczę dla kogoś głodnego.



Czym się kierować w pomaganiu? Kryterium bliskości? Tym, kto jest najbardziej ubogi?

To zależy od poruszenia naszego serca. Ktoś jest poruszony sytuacją bezdomnych, bo np. zetknął się z bezdomnym.

Kto inny ma za ścianą rodzinę, w której panuje przemoc i dzieci głodują, bo rodzic jest alkoholikiem. I zaczyna się zastanawiać. Jeszcze inny uważa za niesprawiedliwość, że Zachód topi się w dobrobycie, gdy inni umierają na ulicy. I szuka możliwości pomocy.

Czy zwykły człowiek może wywierać presję na rządzących, którzy decydują o globalnej polityce?

Oczywiście, tylko nacisk większej liczby osób może powodować zmiany. Zwykły człowiek może dokonywać wyborów politycznych, ale też osobistych: miejsca pracy, miejsca wychowywania naszych dzieci – tego, czego będą uczone. To dotyczy także szkół katolickich: większość z nich, poza chlubnymi wyjątkami, to bardzo drogie szkoły dla zamożnych dzieci, w dodatku jeszcze geniuszy. Od tego zacznijmy.

Bywa, że przyjmuje się postawę: nic nie mogę zrobić, ale będę się za biednych modlił.

To oczywiście niezwykle ważna rzecz. Tylko jeśli słyszę w kościele wyczytywaną z książki intencję „módlmy się za głodujących, aby Pan Bóg przyszedł im z pomocą”, to głęboko podziwiam naszą wiarę. W scenie nakarmienia pięciu tysięcy ludzi Jezus posłużył się Apostołami, którzy musieli się napracować w upale, by rozdać chleby i ryby. Mało prawdopodobne, że Pan Bóg zrzuci worki z żywnością do Darfuru.

Jak Siostra sformułowałaby punkt w rachunku sumienia dotyczący pomocy bliźnim?

Ostatnio przyszła do nas pewna osoba poprosić o chleb. Mieliśmy tylko dwa bochenki, bo z chlebem mamy teraz ogromny problem. Odmówiłam, ale później zdałam sobie sprawę, że ta osoba mogła nie mieć do jedzenia już nic. My byśmy sobie jakoś poradzili. „Dawajcie, a będzie wam dane” – a więc: czy rzeczywiście dałam tego dnia wszystko? Nie chodzi tylko o rzeczy materialne, lecz o to, czy wszystkim, których spotkałam, roztropnie i mądrze – bo dając, można też skrzywdzić, np. demoralizując – dałam wszystko. Uśmiech, życzliwość, czas, chleb.



***

S. MAŁGORZATA CHMIELEWSKA (ur. 1951) jest polską przełożoną Wspólnoty „Chleb Życia”. Śluby wieczyste złożyła w 1998 r. Prowadzi noclegownie i domy dla bezdomnych, chorych, a także dla samotnych matek. Mieszka z ubogimi we wspólnocie w Zochcinie (świętokrzyskie). Laureatka „Tygodnikowego” Medalu św. Jerzego.