Tradycja w ofensywie

Maciej Müller

publikacja 10.07.2008 10:12

Chcemy Mszy łacińskiej w każdej parafii – zapowiada kard. Dario Castillon Hoyos, przewodniczący watykańskiej komisji „Ecclesia Dei”. Tygodnik Powszechny, 6 lipca 2008

Tradycja w ofensywie



To zupełnie nowy kurs polityki Watykanu. „Ojciec Święty nie wychodzi naprzeciw jedynie pewnym grupom, które potrzebują liturgii trydenckiej, ale chce, aby każdy poznał tę drogę celebrowania Eucharystii” – mówił kard. Hoyos podczas wizyty w Wielkiej Brytanii, nie zostawiając żadnego pola do domysłów. Dał też do zrozumienia, że do wprowadzenia starej liturgii do parafialnych grafików nie jest bynajmniej konieczne zapotrzebowanie wiernych: „Ludzie nie pytają o nią, bo jej nie znają”.



Ofensywa


Na mocy przygotowywanego właśnie przez komisję „Ecclesia Dei” dokumentu, liturgii przedsoborowej mają nauczać seminaria duchowne. „Tygodnik Powszechny” zdołał ustalić w kurii rzymskiej, że nie będzie on jednak nakazywał rektorom seminariów wprowadzenia takich kursów, na co liczyli tradycjonaliści. Na razie zdecydowanie do tego zachęci, podobnie jak do intensyfikacji nauczania łaciny.

Jest to jednak kolejny istotny krok w kierunku przywrócenia do pełnych łask rytu przedsoborowego. Benedykt XVI chce, aby współistniał on z tym, który znamy z Mszy niedzielnych: odprawianych w języku narodowym, twarzą do wiernych, w których świeccy uczestniczą dialogując z księdzem. Mszę trydencką kapłan celebruje po łacinie, tyłem do wiernych, według tzw. mszału Jana XXIII, wycofanego z powszechnego użytku w Kościele w 1969 r.

To już nie jest odpowiedź na postulaty tradycjonalistów. To ofensywa Benedykta XVI, który jeszcze jako kardynał słynął z krytyki niektórych posoborowych zmian w liturgii, prowadzących według niego do zaniku poczucia sacrum.

Zmian można się było spodziewać od kilku miesięcy. Na początku maja agencje podały, że „Ecclesia Dei” wyda zestaw płyt DVD do nauki starego rytu, a jej przewodniczący nagrał wprowadzenie do kursu, w którym podkreśla, że Msza trydencka „jest bogactwem i darem nie tylko dla tych zwanych tradycjonalistami, ale dla całego Kościoła”. Powinna być celebrowana nawet, jeśli nikt nie zgłasza takiej potrzeby, „aby zapoznali się z nią młodzi katolicy”. „Papież chce, aby ta liturgia stała się normalnym elementem życia parafii” – zakończył. Te same tezy wygłosił w wywiadach, jakich udzielił katolickiemu magazynowi „Jesus” (9 maja) i dziennikowi „L’Osservatore Romano” (31 maja). W tym ostatnim dodał, że dzięki życzliwemu podejściu Benedykta XVI do starej Mszy pod skrzydła Kościoła wraca wielu lefebrystów (zwolenników przeciwnego reformom Soboru Watykańskiego II, ekskomunikowanego abp. Marcela Lefebvre’a). „Hiszpańska wspólnota klauzurowych mniszek »Oaza Jezusa Kapłana« unormowała swoje relacje z Kościołem. Jest też wiele grup w Ameryce, Niemczech i Francji, które kontaktują się z nami i pragną powrotu” – zdradził kard. Hoyos.



Kaganiec na papieża


Benedykt XVI dąży do wprowadzenia kursów liturgii „klasycznej” do seminariów zapewne dlatego, że jest zawiedziony wynikami dotychczasowych posunięć. W lipcu 2007 r. wydał dokument motu proprio (tzn. napisany z własnej inicjatywy) „Summorum Pontificum”, znoszący ograniczenia w odprawianiu Mszy trydenckiej wprowadzone przez Jana Pawła II w 1984 r. W świetle nowych przepisów ksiądz nie potrzebuje już specjalnego zezwolenia od biskupa na celebrację starego rytu. Co się zdarzyło w ciągu roku?

– Nie to, czego oczekiwałby Papież – uważa Filip Libicki, poseł PiS, jeden z czołowych działaczy poznańskiego środowiska tradycjonalistów. – „Summorum Pontificum” wywołało u biskupów i proboszczów stan zadziwienia, tak jakby pytali, czy Papież cofa Kościół w przeszłość. Dokument rozumieli co najwyżej jako rozszerzenie możliwości celebracji albo gest wobec lefebrystów. Wyrazem tego stały się „Wskazania” Konferencji Episkopatu Polski w sprawie sprawowania liturgii trydenckiej. To kaganiec na papieską wizję – nie przebiera w słowach poseł.



W wydanym na początku października 2007 r. dokumencie czytamy m.in., że „liturgię parafialną należy sprawować w formie zwyczajnej [wg rytu posoborowego], (...) można dodatkowo sprawować jedną Mszę w formie nadzwyczajnej [wg rytu trydenckiego]”, ale nie „w miejsce Mszy w formie zwyczajnej”. Ponadto wprowadzenie starego rytu „nie może powodować napięć i podziałów w parafii”. Papież zalecił odprawiać starą Mszę tam, gdzie uformuje się „stabilna grupa” potrzebujących tego wiernych.

– Biskupi uznali, że określenie, na czym ta stabilność polega, należy do ich kompetencji. W jednej diecezji wystarczy kilka osób z różnych parafii, w innej 25 z jednej. Te przepisy nie korespondują z myślą Papieża – denerwuje się Libicki. – Biskupi zachowali się tak, jakby Benedykt XVI pozwolił sobie na ekstrawagancję, więc należy ludziom wyjaśnić, o co mu chodziło. Nieuchronnie samo nasuwa się tu pytanie, jak niektórzy z nich rozumieją w tym kontekście swój ślub posłuszeństwa Papieżowi.

Wśród tradycjonalistów krążą opowieści o tym, jak biskupi utrudniają celebrację starego rytu, o księżach – miłośnikach tradycji, wzywanych na dywanik i przesuwanych karnie do prowincjonalnych parafii. O tym, jak proboszcz poproszony o Tridentinum modlił się publicznie, by sprawy liturgii nie podzieliły jego owieczek. O gromach spadających z ambon: „wy nie rozumiecie Soboru!”. Nikt tych historii nie chce opatrzyć nazwiskiem: lęk przed niechęcią biskupów przytłacza.

Poznańscy miłośnicy tradycji, najbardziej zdecydowani w swoich dążeniach, czując się wiernymi drugiej kategorii, w listopadzie wysłali do komisji „Ecclesia Dei” list, w którym ubolewali, że „realizacja postanowień [Papieża] napotkała niestety w naszej diecezji liczne trudności”, i pytali o zgodność „Wskazań” Episkopatu z dokumentem papieskim. Jakiś czas potem rozeszła się wieść, że podobno „ktoś z góry” upomniał poznańskiego arcybiskupa Stanisława Gądeckiego.

– Do ordynariusza nie nadeszło żadne pismo z Watykanu – zaprzecza rzecznik kurii poznańskiej ks. Maciej Szczepaniak. Nie zgadza się też z zarzutami o niechęć wobec tradycjonalistów. – To w naszej diecezji abp Jerzy Stroba jako pierwszy w Polsce w 1994 r. wyznaczył miejsce do sprawowania liturgii trydenckiej. Abp Gądecki przeniósł ją z niewielkiej kaplicy do większego kościoła franciszkanów i wyznaczył pięciu celebransów.

Zapytany o trudności ze zgodą na celebrę „starej” Mszy, ks. Szczepaniak wyklucza „doktrynę powstrzymywania” starego rytu. – Odpowiedzialny za to duszpasterstwo ks. prałat Jan Stanisławski wypełnia swą funkcję jak najlepiej może. Absolutnie nikt nie marginalizuje tej grupy wiernych ani nie robi jej na złość.

Rzecznik kurii wskazuje na częste niezrozumienia, rodzące wzajemne napięcia: – Weźmy małą parafię, w której proboszcz odprawia sam trzy Msze i w dodatku nie zna starego rytu. Czy odmowa świadczy tu o niechęci?

Są zresztą hierarchowie wyłamujący się ze schematów. Abp Józef Życiński z Lublina, bp Ignacy Dec z Siedlec i bp Piotr Jarecki, sufragan warszawski, uczestniczyli w Mszach trydenckich w swoich diecezjach (wprawdzie nie odprawiali, lecz asystowali). Krakowski biskup senior Albin Małysiak na początku maja udzielił w tym rycie bierzmowania.



Spokojnie do przodu


Co niedzielę w Polsce odprawia się średnio 10 „starych” Mszy (nie licząc tych w kaplicach lefebrystów). Tyle jest stałych celebracji. Do tego dochodzi siedem-osiem nieregularnych. Krakowski kapłan ks. Wojciech Grygiel z Bractwa św. Piotra (ustanowionego specjalnie dla kultywowania łacińskiego rytu) w przeciwieństwie do niektórych świeckich nie ocenia tej sytuacji pesymistycznie. – Liturgia pojawia się tam, gdzie jest potrzebna – mówi. – Uważam, że powinien tu działać mechanizm wolnego rynku: niech potrzeba wyznacza zakres posługi.

Nie o to najwyraźniej chodzi Benedyktowi XVI. Ks. Grygiel z radością przyjmuje słowa kard. Hoyosa o Mszy trydenckiej w każdej parafii, ale widzi szereg problemów praktycznych. – To dobre i pobożne życzenie, ale najzwyczajniej w świecie nie ma tylu księży, którzy znają ten ryt, trudny i wymagający sporego wysiłku, poza tym młodzi wikarzy, obarczeni katechezą, udzielaniem sakramentów i innymi obowiązkami, po prostu nie mają czasu. Sedno problemu leży w braku celebransów, tu nie chodzi o niechęć kurii.

Ostrożność biskupów ks. Grygiel tłumaczy chęcią upewnienia się, czy za inicjatywami wiernych nie kryją się kwestie polityczne. – W niektórych środowiskach widać wyraźnie np. tendencje prawicowe. W Krakowie kładę nacisk, by nie stwarzać platformy żadnych ruchów: to duszpasterstwo tych, którzy się modlą na sposób trydencki i nic więcej.

Nie można pominąć też problemu nowoczesnej architektury kościołów: w wielu z nich konstrukcja ołtarza nie pozwoli na odprawienie starej Mszy, nawet gdyby machnąć ręką na orientację (konieczność ustawienia świątyni tak, aby ołtarz znalazł się po stronie wschodniej). Nakaz wprowadzenia kursów seminaryjnych ks. Grygiel uważałby za pochopny: brakuje kadry, a należałoby przecież rygorystycznie nauczać także łaciny i śpiewu. – Warto, by ryt wszedł do parafii w sposób naturalny, bez pośpiechu. Klerykom, owszem, trzeba go pokazać. Wyłoni się wtedy grupa zainteresowanych, których warto poprowadzić indywidualnie.

Modelowe zapoznanie wiernych ze starym rytem udało się według ks. Grygiela zastosować we Wrocławiu. – W parafii NMP na Piasku proboszcz wpisał w grafik Mszę trydencką o 18.00. Stała się rzeczywistością parafialną i nikogo nie dziwi. Chyba właśnie o czymś takim marzy kard. Hoyos – przypuszcza.

Wytyczne Episkopatu zalecają w miastach ustalić jedno miejsce celebry. Ks. Grygiel nie widzi w tym nic niewłaściwego. – Kiedy ktoś pyta w kurii, odsyłają go do nas, do kościoła bonifratrów. Jeśli zainteresowanie się zwiększy, biskup zapewne wyznaczy kolejne miejsca, dbając zawsze, by liturgię odprawiano wzorcowo. Wtedy krąg jej miłośników się rozszerzy – przekonuje.

Po wejściu w życie motu proprio informacja o Mszy znalazła się na stronie internetowej krakowskiej kurii. Od tamtego czasu ks. Grygielowi przybyło 40 proc. wiernych: ławki są pełne.



Antidotum na odejścia


Opinia Benedykta XVI o potrzebie przywrócenia życiu Kościoła liturgii „klasycznej” jest dobrze znana. Chodzi o jej współistnienie z rytem posoborowym (Novus Ordo), które doprowadzi do uzdrowienia tego drugiego i uświadomi wiernym potrzebę religijności bardziej kontemplacyjnej, cichej, nastawionej na transcendencję. Jej brak szkodzi bowiem Kościołowi.

– Żenuje mnie poziom tandety słowa i rekwizytu w polskich kościołach – nie ukrywa o. Tomasz Kwiecień, dominikanin i wykładowca liturgiki. – Nowy ryt jest przegadany, pełen pouczania Boga, co powinien zrobić. Mszał przetłumaczono w sposób nieudolny i chodzi tu nie tylko o sztuczny język bez życia, ale i teologiczne błędy, jak w wielkopiątkowej modlitwie za Żydów czy ultraklerykalnie spolszczonej prefacji o świętych zakonnikach.

Według dominikanina posoborową Mszę można traktować całkiem przedsoborowo. Dlatego nie przeraża go straszenie wizją przedsoborową. – Zmieniono ryt, ale stara mentalność pozostała. Jest w nowym mszale kilka wybitnych tekstów, jak IV Modlitwa Eucharystyczna, ale w praktyce używa się Drugiej, przez swoją krótkość skupiającej uwagę na słowach przeistoczenia – ubolewa liturgista. – Kiedy mówię wiernym, że Msza jest celebrowaniem Paschy Chrystusa i Kościoła, a nie chodzi w niej jedynie o „zrobienie Pana Jezusa”, widzę na twarzach zdziwienie. Nowa Msza niczego tu w mentalności katolików nie zmieniła. Jej plusy to wprowadzenie języków narodowych i większy wybór czytań. Potrzebne jest nowe spojrzenie na sprawy liturgiczne, nowe otwarcie. Spotkanie starego i nowego rytu gdzieś pośrodku. Myślę, ze właśnie do tego Papież zmierza. Wskazuje na to choćby jego zalecenie, by brakujące w starym rycie prefacje i teksty o świętych zaczerpnąć z nowego mszału.

Wyobraźmy sobie, że w swojej parafii możemy wybrać, na jaką Mszę się udamy. Co się zmieni w Kościele? – Liturgia trydencka przez kilkanaście wieków była źródłem uświęcenia – mówi ks. Wojciech Grygiel. – Papież ma koncepcję liturgii jako jedności wielu elementów: duchowego, artystycznego, przestrzeni sakralnej. Jej celem jest przeniesienie człowieka w inny wymiar: bo Msza to przedsionek nieba. Stara Msza, operująca bardziej gestem niż słowem, przywróci też do życia Kościoła utracony ładunek symboliczny (np. zwrot na wschód w oczekiwaniu na przyjście Chrystusa).

Według papieskich planów jedna Msza wspomoże drugą. Nie mogą przecież funkcjonować jako wykluczająca się alternatywa. – Brakujące w starym rycie prefacje można zaczerpnąć z nowego – uważa o. Kwiecień. –Stary ryt pomógłby pozbyć się posoborowemu tandety: styropianowych dekoracji, elektrycznej lampki przy tabernakulum– uważa o. Kwiecień. – A nowy wniósłby do trydenckiego pewną, swobodę, człowieczeństwo, zmiękczyłby nadmierny rubrykalizm (konieczność wykonywania gestów dokładnie tak, jak przepisano). Obie strony nie mogą jednak rozumieć swoich rytów jako czegoś, czego nie wolno tknąć.



Ks. Grygiel z radością przyjąłby wprowadzenie do Novus Ordo elementów łaciny. Filip Libicki – ustawienie krzyża na stole ołtarzowym, a nie obok niego, i śpiew scholi gregoriańskiej. Niedawno słyszał w poznańskim kościele franciszkanów, jak stary zakonnik instruował brata: „Przynieś ładniejsze lichtarze – te, których oni używają”.

Ks. Grygiel zastanawia się nad dalekosiężnymi planami Papieża. – Kiedy gubimy sacrum, ludzie odchodzą z Kościoła. Kolejne decyzje Benedykta XVI tworzą front ewangelizacyjny, który stanie się antidotum na utratę wiary.



Księży klonować nie wolno


Na watykańskie dokumenty nie czeka rektor krakowskiego seminarium duchownego ks. prof. Grzegorz Ryś. Zaraz po wejściu w życie motu proprio zorganizował spotkanie celebransa starej liturgii z klerykami. Neoprezbiterzy wyjechali na swoje parafie zaznajomieni z duchem starej Mszy i argumentami, jakimi posługują się tradycjonaliści. Ale i odzew wśród młodszych był spory. – W rozmowach indywidualnych wielu prosiło mnie o utworzenie kursu przygotowującego do celebry. Cieszy mnie przede wszystkim, że to inicjatywa oddolna – mówi ks. Ryś.

Rektor zdaje sobie sprawę, że kurs musi być wymagający, by nie zatrzymywać się na technice i wiedzy. – Nie wystarczy pokazać alumnowi Mszał i wyjaśnić znaki. Każdy z nas do rozumienia liturgii dorasta przecież latami. A w przypadku tej liturgii dochodzi język: aby ją dobrze przeżyć, nie wystarczy znać łacinę. Trzeba po łacinie myśleć.

W nowym roku akademickim ruszą więc fakultatywne zajęcia z liturgii przedsoborowej. – Obcowanie z bogactwem Kościoła korzystnie wpłynie na osobowość księdza – podkreśla ks. Ryś. – Spotkanie z liturgią klasyczną, podobnie jak z duchowością Drogi Neokatechumenalnej, Oazy czy Wiary i Światła, wykształci w nim otwartość. Ale nie byłoby korzystne wprowadzanie zajęć obowiązkowych: warto pozostawić klerykom wolność w wyborze drogi duchowej. Inaczej będziemy księży klonować. A klonowanie jest zabronione.