Miasto grobów

Aleksandra Cholewa z Sarajewa

publikacja 08.08.2008 15:10

Dla mieszkańców bośniackiej stolicy Radovan Karadžić to potwór. Mówiąc o nim, nawet nie wymieniają jego nazwiska. Gdyby zależało to od nich, Karadžić nie zostałby wydany do żadnej Hagi, ale stracony od razu tutaj, w Sarajewie. Tygodnik Powszechny, 3 sierpnia 2008

Miasto grobów



Radovan Karadžić jeszcze raz wstrząsnął Sarajewem, choć tym razem nie za pomocą ostrzału artyleryjskiego. W poniedziałkowy wieczór, 21 lipca, wieść o jego zatrzymaniu rozniosła się po Sarajewie z szybkością błyskawicy. Mimo ulewnego deszczu, miasto wypełniło się tłumem wiwatujących ludzi. Klaksony nie przestały trąbić do rana.

– Dowiedziałam się z sms-a koleżanki – opowiada Irma. – Nie mogłam uwierzyć!

Pijemy kawę na „Skenderiji”, w jeszcze sennym centrum handlowym. Irma jest Polką, od 1960 r. mieszka w Sarajewie, działa w stowarzyszeniu osób polskiego pochodzenia „Polsa” i jest jednym z nielicznych tłumaczy polskiego w Bośni i Hercegowinie.

Irma nie uwierzyła w wiadomość przeczytaną w sms-ie: – Myślałam, że to żart, tyle razy słyszeliśmy już o zatrzymaniu tego zbrodniarza. Ale włączyłam telewizor i naprawdę na BHT1 [państwowa telewizja w BiH – red.] zaczęła się emisja, i usłyszałam potwierdzenie o aresztowaniu Karadžicia, z Trybunału Haskiego. Dopiero po kilku chwilach, jak sobie to uświadomiłam, że nareszcie, po tylu latach, ten potwór, ten zbrodniarz poniesie karę, poczułam się szczęśliwa. Choć ja wcale bym go nie wysyłała do Hagi, tam mu będzie za dobrze. Tylko bym go postawiła przed katedrą w Sarajewie i zażądała ukamienowania. Tylko taka kara byłaby sprawiedliwa. Na to zasłużył po tym, co nam zrobił.



Człowiek z Sarajewa


„Rzeźnik Bośniaków”, „zbrodniarz”, „wieczny zbieg”, „potwór”, „Mister Key” – tak mieszkańcy Sarajewa określają Karadžicia, urodzonego w Czarnogórze w 1944 r. Tutaj tylko nieliczni posługują się jego imieniem i nazwiskiem. Reszta, czy to z niechęci, czy obawy przed złymi wspomnieniami, nie lubi nawet wymawiać jego imienia.

Tę psychologiczną zagadkę z pewnością mógłby wyjaśnić sam Karadžić, który w Sarajewie ukończył medyczną szkołę średnią i Akademię Medyczną, i gdzie specjalizował się w psychiatrii: wiele lat pracował na wydziale psychiatrycznym w sarajewskim szpitalu Koszewo. W latach 80. prokuratura w Sarajewie dwukrotnie oskarżyła go o malwersacje finansowe i korupcję, jednak wyroku trzech lat więzienia nigdy nie odsiedział.

W 1989 r. zaczął się zajmować polityką: założył Serbską Partię Demokratyczną, której został pierwszym przewodniczącym. Następnie zdobył stanowisko członka Prezydium Bośni i Hercegowiny – wtedy jeszcze należącej do federacji jugosłowiańskiej.

– Nie jestem w stanie zrozumieć. – Irma zapala nerwowo papierosa. – Przecież to miasto i cała Bośnia tyle mu dały. To w Sarajewie ukończył szkoły. On był ze wsi, bez Sarajewa nigdy by do niczego nie doszedł. Tu się ożenił, znalazł dobrą pracę, kupił mieszkanie i dom, i miał wszystko, co zechciał. Dlaczego tak się nam wszystkim odwdzięczył?



W styczniu 1992 r., po ogłoszeniu w Bośni tzw. republiki narodu serbskiego (później została ona przemianowana na Republikę Serbską), Karadžić został wybrany na pierwszego prezydenta tej samozwańczej jednostki. W maju 1992 r. z Pala, małego miasteczka graniczącego z Sarajewem, rozpoczął realizację swojej decyzji o uformowaniu własnych sił zbrojnych – przez przejęcie kadr i sprzętu z JNA, Jugosłowiańskiej Armii Narodowej.

Wkrótce potem rozpoczął 43-miesięczne oblężenie Sarajewa.



43 miesiące


Irma: – Pamiętam początek wojny. 2 maja 1992 r. przygotowywałam obiad, mąż z 10-letnią córką Mają poszedł na spacer. Nagle usłyszałam pojedyncze strzały. Zaniepokoiłam się, wiedziałam, że na Grbavicy już są barykady, że coś się dzieje. Zanim mój Edim i Maja wrócili, spadły pierwsze pociski. Mieszkamy w centrum, obok instytucji państwowych, w które z góry, z Trebevicia, celowali Serbowie.

Z okien wyleciały szyby. Irma z mężem położyli się na podłodze, osłaniając Maję. Ostrzał był tak silny, że nie mogli wstać, by przejść do piwnicy. Ten dzień był początkiem koszmaru. – Szybko zabrakło wody, prądu, telefonu. Nie mogłam się skontaktować z rodzicami. Mieszkali w innej części miasta, nie byłam pewna, czy żyją – Irma przerywa, zamyślona patrzy na deszcz.

– Przepraszam, że tak się wzruszam – wraca do teraźniejszości. – Ale to ciężkie wspomnienia. Nauczyłam się piec chleb, robić majonez bez jajek, zupę z niczego. Najbardziej drżałam o Maję. Ona w czasie ostrzału w schronie była biała, usta miała sine ze strachu. W mieszkaniu zainstalowaliśmy prowizoryczne barykady, miejsca do spania były ochronione. I ciężko było przemieszczać się po mieście, skakaliśmy jak zające, snajperzy trzymali ulice na muszce.

W lipcu 1993 r. koleżanki i koledzy Mai zginęli podczas zabawy na ulicy. W sierpniu umarł ojciec. Załamała się.

Miała polski paszport. Mąż załatwił dla niej i dla córki przelot wojskowym samolotem do Splitu (już w Chorwacji, nad Adriatykiem), a stamtąd do Polski. Matka stwierdziła, że starych drzew się nie przesadza, i została w Sarajewie.

Irma: – Dotarłam do rodziny we Wrocławiu. Miasto mi pomogło, dostałam mieszkanie i pracę. Ale do końca wojny drżałam, oglądając wiadomości z Sarajewa. Nie mogłam się skontaktować z Edimem, nie wiedziałam, co z mamą, z przyjaciółmi. Za to wszystko odpowiedzialny jest ten zbrodniarz. W samym Sarajewie zginęło 14 tys. ludzi, w tym półtora tysiąca dzieci. Zginął brat męża, wielu znajomych, sąsiadów. A ile zostało kalek, bez rąk, bez nóg, albo psychicznie chorych...



Akt oskarżenia


30 czerwca 1996 r., pod wpływem nacisków międzynarodowych, Karadžić złożył rezygnację z funkcji prezydenta Republiki Serbskiej. Ustąpił także z funkcji przewodniczącego swojej partii – i zaczął życie w ukryciu. 11 lipca 1996 r. Trybunał Haski wydał międzynarodowy nakaz aresztowania Karadžicia oraz generała jego wojsk Ratka Mladicia.

Przeciw Karadžiciowi i Mladiciowi prokurator generalny Trybunału Haskiego Richard Goldstone wystawił dwa akty oskarżenia, w lipcu i listopadzie 1995 r. Zawierały łącznie 36 punktów i przedstawiały zarzuty o ludobójstwo, zbrodnie przeciw ludzkości, złamanie praw i obyczajów prowadzenia wojny oraz ciężkie naruszenie konwencji genewskiej.

W maju 2000 r. prokurator generalna Carla del Ponte, licząc na szybkie zatrzymanie Karadžicia, skonsolidowała oba akty oskarżenia w jeden, zawierający dziś 11 punktów (zarzuty przeciw Karadžiciowi pozostały niezmienione).

Oskarżenie dotyczące ludobójstwa odnosi się nie tylko do wymordowania ośmiu tysięcy muzułmańskich chłopców i mężczyzn w Srebrenicy w lipcu 1995 r., ale także do zbrodni popełnionych w obozach, aresztach i więzieniach w co najmniej

17 gminach w całej Bośni i Hercegowinie – od Prijedora i Sanskiego Mostu, przez Brczko i Viszegrad, do Zvornika i Foczy.

Oprócz zarzutów dotyczących ludobójstwa, Radovan Karadžić oskarżony jest także o zabójstwa, pogromy na tle politycznym, rasowym czy religijnym, deportacje. A przede wszystkim o terror, jaki kontrolowane przez niego oddziały serbskie zastosowały wobec mieszkańców w ciągu 43 miesięcy bombardowania i ostrzeliwania Sarajewa.



Radość i smutek


Dziś na ulicach Sarajewa mieszkańcy komentują aresztowanie Karadžicia. Wszędzie – na przystankach, w sklepach, kawiarniach.

Ljerka, emerytka, chowa się przed deszczem na przystanku. Zaczynamy rozmawiać o temacie „numer jeden”. – Jestem bardzo szczęśliwa, że go złapali. Choć uważam, że o wiele za późno – mówi.

Ljerka pochodzi z Doboju. Musiała uciekać z miasteczka w trakcie wojny, w 1992 r. Wspomina: – Żołnierze Karadžicia zgwałcili moją ciężarną córkę przed budynkiem gminy w Doboju, a mój syn przez pół godziny miał lufę karabinu w ustach. I tak mieliśmy szczęście, że przeżyliśmy. Ale cała Bośnia przez tego wariata, tego psychopatę jest zniszczona, zrujnowana i nigdy już nie będzie tak piękna jak kiedyś. Jakim prawem on, Czarnogórzec, tak podzielił nasz kraj?! Mógł sobie Czarnogórę podzielić. Ja to bym go nie sądziła, tylko żywcem spaliła. Nie zasłużył sobie na wygodną celę w Hadze, na odwiedziny żony i córki. Powinien przeżyć dokładnie to samo, co jego ofiary!



Wieczorem spotykam się z Sadą Domanagić. Mieszka przy głównej ulicy, wciąż noszącej dumne imię marszałka Josipa Broz Tito. Nalewa kawę z tradycyjnego dzbanuszka, dżezwy. Za oknem leje deszcz, w pokoju na ekranie telewizora z wyłączonym dźwiękiem przesuwają się sceny dotyczące Karadžicia.

Sada mówi, że nie może nawet cieszyć się z jego aresztowania. – Jestem zrezygnowana i smutna, on 13 lat był na wolności, 13 lat za długo – mówi. – To jakaś farsa, on niby ukrywał się jako Dragan Dabić w Belgradzie, leczył ludzi za pomocą alternatywnej medycyny. I co, nikt go nie rozpoznał? To bajka dla dzieci.



Gumka do pamięci


Jak inni mieszkańcy Sarajewa, Sada nie może pojąć, że Zachód i Ameryka długo nie robiły nic, by powstrzymać Karadžicia i innych. – Syn miał niecałe 18 lat, jak ten koszmar się zaczął. On i jego generacja stracili najlepsze lata, broniąc tego miasta – denerwuje się. – Nie zapomnę dnia, w 1993 r., gdy bomba spadła koło domu towarowego. Wiedziałam, że tam był mój Almir. Z córką pobiegłam do szpitala Koszewo, gdzie zwozili rannych. Wszędzie krew, chłopcy z rozerwanymi brzuchami, bez rąk – Sada przerywa, bierze oddech.

Po chwili wraca do wspomnień: – Nie znalazłam syna, więc poszłam do kostnicy. Albiana płakała, została na zewnątrz, nie chciałam, żeby to oglądała. Serce we mnie zamarło. Sala była pełna ciał. Odkrywałam jedno za drugim. Wiedziałam, jakie miał buty, szukałam tych butów, nie byłam w stanie patrzyć na twarze. Nie było go. Bogu dzięki, nie było go tam.

Dopiero wieczorem syn przyszedł do domu: okazało się, że przed ostrzałem zdążył schować się do schronu.

Sada: – Ciągle nie mogę uwierzyć, że przeżyliśmy to piekło. W czasie wojny byłam pewna, że to nigdy się nie skończy, że umrzemy. Chciałabym mieć taką gumkę i wymazać te wspomnienia. Ale się nie da. Teraz politycy bośniaccy, chorwaccy i serbscy w Bośni oskarżają jedni drugich. A przecież wszyscy wiemy, że Republika Serbska [jedna z dwóch jednostek składających się dziś na państwo Bośnię i Hercegowinę – red.] powstała na ludobójstwie. To kraj grobów.



Samotna na scenie


Politycy w Bośni i Hercegowinie wykorzystują dziś zatrzymanie Karadžicia do własnych celów. Chorwaci i Bośniacy powtarzają więc, że Republika Serbska powstała na zbrodni ludobójstwa i jest żywym odzwierciedleniem planu Karadžicia, dlatego powinna zostać zlikwidowana i wraz z Federacją Bośni i Hercegowiny stworzyć jedno normalne państwo. Politycy z Republiki Serbskiej, na czele z premierem Miloradem Dodikiem, wciąż podkreślają, że Republika Serbska nie jest dziełem Karadžicia, ale wyrazem woli narodu serbskiego i rezultatem procesów historycznych, a jej status jest zagwarantowany układem pokojowym z Dayton z 1995 r.

W ten sposób zaczarowany krąg bośniackich problemów się zamyka. I podczas gdy Chorwacja, Macedonia, Czarnogóra, a po schwytaniu Karadžicia nawet Serbia, są coraz bliżej integracji z Unią Europejską – Bośnia i Hercegowina zostaje samotna na scenie postjugosłowiańskiej katastrofy.

Wieczorem zadzwoniła do mnie Irma. – Chciałam ci jeszcze coś powiedzieć – zaczęła. – Gdy wtedy wojskową maszyną doleciałam do Splitu, na płycie lotniska stał samolot czeskich linii lotniczych. Turyści, opaleni i uśmiechnięci, wchodzili do samolotu. Nigdy nie płakałam tak jak wtedy. Zastanawiałam się, dlaczego my, Bośniacy, Chorwaci i Serbowie z Bośni i Hercegowiny, nie zasługujemy na takie spokojne wakacje, na odpoczynek, słońce, na normalne życie. I dalej się nad tym zastanawiam.