Czy Gdańsk leży dziś na Kaukazie?

Anna Łabuszewska

publikacja 22.08.2008 10:56

Celem militarnej akcji Moskwy jest obalenie prezydenta Saakaszwilego, podporządkowanie Gruzji i zmuszenie jej do rezygnacji z aspiracji euroatlantyckich. Tygodnik Powszechny, 17 sierpnia 2008

Czy Gdańsk leży dziś na Kaukazie?



Putin znów kreśli na mapie Kaukazu nowe-stare linie stref wpływów. Rzuca wyzwanie USA i Europie. Mówi: imperium rosyjskie nie ścierpi NATO na dawnym terytorium ZSRR. Nie ścierpi euroatlantyckich aspiracji dawnych wasali. Nie ścierpi łamania rosyjskiego monopolu na kontrolę szlaków przesyłu ropy i gazu z Morza Kaspijskiego do Europy.

Narzędziem obrony rosyjskich interesów na Kaukazie jest armia, która „w celach humanitarnych” bombarduje Gruzję mimo apeli strony gruzińskiej o zawieszenie broni i negocjacje. Cel militarnej akcji Moskwy wydaje się klarowny: obalić prezydenta Micheila Saakaszwilego, podporządkować sobie Gruzję i zmusić ją do rezygnacji z aspiracji euroatlantyckich. Reakcje społeczności międzynarodowej są na razie miękkie. Nic nie wskazuje, że obywatele wolnego świata zechcą umierać za „kaukaski Gdańsk”.



Rosja dzieli i rządzi


Przez ostatnie kilkanaście lat Rosja konsekwentnie podtrzymywała nieokreślony status Osetii Południowej i Abchazji – dwóch autonomii, w czasach ZSRR funkcjonujących w ramach Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, które po rozpadzie „Sojuza” proklamowały niepodległość. Tej nie uznał nawet ich moskiewski patron i inspirator.

Po krwawych wojnach w obu prowincjach (dzięki wsparciu Moskwy separatyści obronili swe pozycje przed Tbilisi) proces pokojowy nadzorowany przez Moskwę faktycznie te konflikty „zamroził”. Ustrojona w szaty rozjemcy Rosja była de facto stroną tych konfliktów. Toteż nic dziwnego, że negocjacje pokojowe nie przynosiły latami postępów (ale właśnie o to Rosji chodziło). Gruzja, długo rządzona przez prezydenta Eduarda Szewardnadzego, nie miała sił ani woli, by stan ten zmienić.

Sytuacja zmieniła się po „Rewolucji Róż”, gdy nowa ekipa Saakaszwilego z determinacją zaczęła dążyć nie tylko do zreformowania pogrążonego w kryzysie kraju, ale do odzyskania kontroli nad zbuntowanymi prowincjami. Saakaszwili zabiegał o zainteresowanie problemem opinii międzynarodowej, występował z inicjatywami pokojowymi. Moskwa kwitowała to dyplomatycznym uśmiechem. Saakaszwili występował o rozszerzenie formatu rozmów o uregulowaniu statusu Osetii i Abchazji, nie bez racji twierdząc, że skład negocjatorów – Gruzja, Rosja, Osetia (Północna i Południowa) – jest zdominowany przez Moskwę i nie doprowadzi do porozumienia.

Zainteresowanie Zachodu, a szczególnie USA regionem kaukaskim rosło w związku z grą wokół surowców kaspijskich i tras ich przesyłu. Rosło też zniecierpliwienie Moskwy w miarę postępów Gruzji na drodze do integracji euroatlantyckiej. Utrata kontroli nad Gruzją oznaczałaby dla Rosji utratę kontroli nad całym Kaukazem Południowym. A w konsekwencji – nad surowcami kaspijskimi.

Kroplą, która przepełniła puchar, była dla Moskwy deklaracja Gruzji o chęci wejścia do NATO. Na kwietniowym szczycie Sojuszu w Bukareszcie – pod naciskiem Rosji i przy wstrzemięźliwej postawie Niemiec i Francji – odroczono do grudnia kwestię przyznania Gruzji i Ukrainie tzw. MAP-u, czyli „Planu dla członkostwa”.



Wojna (także) informacyjna


Kreml nieustannie dawał więc do zrozumienia, że nie odpuści. A zdyskredytowanie Gruzji na arenie międzynarodowej pozwoliłoby mu zniweczyć ambitne plany wejścia do NATO.

Sprowokowana przez Rosję – co do tego nie ma wątpliwości – gruzińska interwencja w Osetii stała się dla Moskwy wygodnym pretekstem do rozprawy i z niepokornym Saakaszwilim, i z proamerykańską Gruzją.

Zauważmy: Rosja przez cały czas podkreślała, że uznaje integralność terytorialną Gruzji w granicach z 1991 r. (a więc z Osetią i Abchazją). Tymczasem zaraz po bukareszteńskim szczycie NATO premier Putin nakazał swoim urzędnikom nawiązanie bezpośredniej współpracy z separatystycznymi reżimami w Suchumi i Cchinwali (nieformalnie miała ona miejsce od zarania). Teraz, po zajęciu na chwilę Cchinwali przez armię gruzińską, oznajmił natomiast, że operacja ta „postawiła ostatecznie krzyżyk na integralności terytorialnej Gruzji”. Czy to oznacza, że Rosja przestała uznawać integralność sąsiada?

Możemy tylko spekulować, jakie cele przyświecały Saakaszwilemu, gdy podejmował decyzję o szturmie Cchinwali. Może liczył na utrzymanie kontroli nad miastem i na przystąpienie do nowego etapu rozmów o statusie Osetii z korzystnych dla siebie pozycji. Być może liczył, że Rosja nie zdecyduje się na interwencję zbrojną. Może chciał też pokazać światu, że Rosja jest stroną konfliktu, a nie mediatorem, jakim chciała się przedstawiać. Tymczasem Rosjanie uderzyli żelaznym wojskiem, i to nie tylko na pozycje gruzińskie w Osetii, ale także na cele wewnątrz Gruzji.

Szum informacyjny powoduje, że trudno jest odtworzyć bieg zdarzeń w pierwszych dniach sierpnia. Gruzini twierdzą, że zostali sprowokowani, gdyż separatyści ostrzeliwali gruzińskie wsie w pobliżu Cchinwali. Strona rosyjska – że Gruzja dopuściła się agresji na terytorium chronione przez „siły rozjemcze” (tj. rosyjskie) i pogwałciła porozumienia. Informacyjny komponent wojny jest co najmniej tak samo ważny jak militarny. Obie strony obarczają się winą za straty wśród cywilów.

Wiarygodność oświadczeń strony rosyjskiej o pokojowych zamiarach została szybko podważona: rosyjska armia zaatakowała bowiem cele na terytorium Gruzji – port Poti (jest tam terminal ropociągu z Baku), lotnisko pod Tbilisi i miasto Gori. Wątpliwości co do charakteru obecności Rosji w regionie rozwiało też wprowadzenie dziewięciotysięcznego kontyngentu wojskowego wyposażonego w ciężki sprzęt do Abchazji, gdzie otwarto „drugi front” (zaatakowano Gruzinów w wąwozie Kodori).

Rosja zademonstrowała, że nie zawaha się użyć siły w obronie swoich interesów na obszarze, który uważa za wyłączną strefę wpływów. Brutalny język przemocy to ulubiony język odradzającego się rosyjskiego imperializmu. Czy uda się przetłumaczyć jego idiomy na język dyplomacji?



Idiomy dyplomacji


A rosyjska dyplomacja też zdjęła białe rękawiczki. Nawet zawsze owijający wszystko pięknie w bawełnę minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow wyjął z teczki dyplomatki młotek i uderzył nim w głowę amerykańską koleżankę. „Saakaszwili musi odejść” – powiedział otwarcie i niedyplomatycznie Condoleezzie Rice w rozmowie telefonicznej. Ujawnienie tego fragmentu rozmowy przez stronę amerykańską oznacza w języku dyplomacji, że środki zaufania są wyczerpane. Teraz może być tylko ostrzej.

Tymczasem prezydent Bush na razie zachował się ostrożnie: potępił Rosję za agresję i wezwał do pokoju. To mało, jak na głównego aktora gry o Kaukaz. Czy USA zamierzają zostawić gruzińskiego sojusznika – najwierniejszego i wierzącego w omnipotencję Ameryki – na pastwę Rosji? Czy zamierzają poddać partię w rozgrywce o zasoby kaspijskie, o bezpieczeństwo energetyczne i o demokrację, którą mają wymalowaną na sztandarach? Czy i jak Stany zamierzają bronić tej młodej kaukaskiej demokracji?

A Rosja? Czy umocni się jeszcze bardziej, a w rosyjskich politykach dojrzeje przeświadczenie o skuteczności polityki siły i Moskwa po kolei zacznie przywracać – także siłą – utracone obszary, poszerzać strefę wpływów? Między wierszami można przeczytać komunikat: następna może być Ukraina, dość różanych i pomarańczowych wybryków i natowskich ciągotek.

Wojna na Kaukazie, do której przystąpiła Rosja, jest więc de facto nie tylko wojną o Osetię czy Abchazję i nie tylko o integralność terytorialną Gruzji, ale o przyszły układ sił na świecie. Jest mało nadziei, że w tym świecie będzie mniej przemocy.