Maryja z bliska

Odpowiadała s. Małgorzata Chmielewska

publikacja 03.09.2008 14:25

Sądzę, że tam, gdzie zanika pobożność maryjna, zanika także pobożność chrystologiczna, czyli po prostu wiara. Tygodnik Powszechny, 31 sierpnia 2008

Maryja z bliska



Nasza religijna mentalność sytuuje się między Wschodem a Zachodem, i to szczególne miejsce, jak sądzę, do pewnego stopnia ratuje nas przed zupełną sekularyzacją. Czasem się wściekam, gdy w polskich kościołach widzę zupełny kicz – to jedna skrajność. Z drugiej strony mamy jednak puste, zimne kościoły na Zachodzie. Opowiadała mi znajoma Belgijka, że z pewnej świątyni w jej mieście usunięto wszystkie figury i ozdoby, z których część oczywiście była kiczowata. Przeniesiono je na podwórko przykościelne i stała się rzecz zaskakująca: ludzie omijali kościół, a przychodzili pod te figury modlić się i kłaść kwiaty. Można powiedzieć, że to źle, gdyż czcili bardziej świętych niż Pana Boga. Ale przecież potrzebujemy emocji, potrzebujemy czegoś, co nas przygotuje do spotkania z Chrystusem.

Myślę, że zdrowa pobożność maryjna jest takim właśnie przygotowaniem i zarazem utwierdzeniem w wierze. Ciepły aspekt macierzyństwa Maryi jest emocjonalnym wsparciem dla naszej religijności. Nie można odłączyć Pana Jezusa od Jego Matki i zarazem Matki od Jej Syna. Dlatego cieszę się, że wciąż modlimy się na różańcu. Modlitwa różańcowa jest modlitwą kontemplacyjną i w istocie przecież chrystologiczną – jest spotkaniem z Chrystusem poprzez Jego Matkę. Podobnie wytłumaczyć można fakt, że masowo pielgrzymujemy do sanktuariów maryjnych – tu także chodzi o spotkanie z Chrystusem poprzez Jego Matkę, w emocjonalnej atmosferze Jej macierzyńskiego ciepła.

Dobrze by było zbadać jeszcze, jak się ma nasza maryjna pobożność do codziennego życia. Czy religijne przeżycia mają wpływ na czyny i decyzje? To wielkie pytanie do każdego z nas. Jeżeli tak jest, to bardzo dobrze. Natomiast nie dostrzegam w naszej maryjności lęku przed surowym Bogiem. Pobożność maryjna nie zakłada z konieczności takiego obrazu Boga. Przeciwnie, pozwala w pełni, a więc także emocjonalnie przeżywać religijność. Powtarzam: wyrzucenie emocji z naszej pobożności skończy się utratą pobożności.

Pielgrzymując do różnych sanktuariów, tak naprawdę zawsze pielgrzymujemy po Boże miłosierdzie. Nie potrzebujemy – mówiąc dosadnie – żeby nam Pan Bóg buty wiązał. Natomiast jako grzesznicy potrzebujemy miłosierdzia. Człowiek, proszący Boga o miłosierdzie, staje w prawdzie. Przede wszystkim uznaje, że Bóg jest jego Panem, że jest Miłością, która zbawia i jako jedyna jest w mocy przemienić nasze serca oraz uchronić od złego. Jest to zatem wyznanie wiary. Maryja, jako matka i jako człowiek już zbawiony, dodaje nam odwagi.

Można się zastanawiać, skąd się bierze nasze wyjątkowe przywiązanie do uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli w tradycji ludowej – Matki Bożej Zielnej. Na pewno stąd, że jest to bardzo stare święto. Ale także dlatego, że wiąże się z obrzędami paraliturgicznymi – święcimy wówczas zioła i płody rolne. Te zioła w sposób widoczny łączą liturgię z życiem. Po prostu dziękujemy za te dobra, które są nam niezbędne, i prosimy o dalszą Bożą opiekę. Ktoś mógłby powiedzieć, że takie podejście jest interesowne i dotyczy spraw doczesnych, ale to nieporozumienie. Osobiście nigdy nie wzbraniam się prosić Boga nawet o najbardziej doczesne rzeczy – choćby o pieniądze. Boża ingerencja w świat jest ingerencją w naszą doczesność. Bóg wcielił się w ciało z krwi i kości. Cud potrzebny do kanonizacji, czyli do uznania kogoś za świętego, zwykle dotyczy spraw bardzo doczesnych, jak choćby uzdrowienia. Po cóż nam byłoby ciało i zdrowie, gdybyśmy mieli być aniołami? Na szczęście Pan Jezus i Jego Matka interesują się naszymi sprawami doczesnymi. Przypomnijmy choćby cud w Kanie Galilejskiej.



To, że być może łatwiej nam zwracać się z prośbą do Maryi niż do Jezusa, jest psychologicznie zrozumiałe. Po ludzku myślimy, że ponieważ była Jego Matką, to prędzej posłucha Jej niż nas. Maryja przeżyła swoje życie jako matka troszcząca się o potrzeby swojego dziecka, więc i nasze potrzeby zrozumie. Zwróćmy uwagę, że jak ktoś nam choruje, to idziemy na całość i szukamy znajomych, którzy znają lekarza. I nie chodzi tu o jakiś nepotyzm czy nieuczciwość. Lepiej się leczyć u kogoś znajomego, gdyż mamy poczucie, że nas lepiej zrozumie – nie będziemy zupełnie anonimowi. To ludzki odruch!

Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo, że w takim myśleniu możemy zejść na manowce, ale przecież także w religijności chrystologicznej zdarzają się różne wypaczenia. Po to mamy pasterzy i teologów, żeby nad tym czuwali.

Takie niebezpieczeństwo istnieje np. przy praktyce noszenia medalika czy pobożnego obrazka. Byłoby głupotą traktować te przedmioty jako amulety i np. skakać przez okno, licząc, że medalik nas uratuje. Sądzę, że dla zdecydowanej większości ludzi te przedmioty są przypomnieniem o Bożej opatrzności. Zwykle sięgamy po medalik w sytuacji, która jest dla nas trudna. To znaczy, że ufamy, iż czuwa nad nami Bóg. I znów wyznajemy w ten sposób przede wszystkim naszą wiarę. Z kolei nosząc medalik na szyi, publicznie się do tej wiary przyznajemy. Jest to także wyraz więzi i bliskości. Nosimy w portfelu święty obrazek obok zdjęcia żony czy dzieci. Z tych samych powodów dziewczyna nosi pierścionek od ukochanego: po pierwsze, by jej o nim przypominał, po drugie – w ten sposób chce zamanifestować publicznie swój związek.

W naszej kaplicy w Zochcinie jest kopia ruskiej ikony namalowana przez bezdomnego artystę, przedstawiająca Maryję przytulającą małego Jezusa. Ta ikona towarzyszy nam od wielu lat i uważamy, że nasze modlitwy pod nią są wysłuchiwane. Pan Bóg ma prawo wybierać sobie miejsca, w których w sposób szczególny obdziela nas łaskami. Właśnie w ten sposób w naszej wierze funkcjonują sanktuaria, m.in. maryjne.

Miłość jest rozsądkiem i wolą, ale jest także emocją. Bez emocji nie ma miłości – jest tylko prawo. Bez zdolności współczucia ofiara cierpiącego Chrystusa na krzyżu będzie nam obojętna. Bez zdolności radowania się nie będziemy umieli tęsknić za zmartwychwstaniem. Nie dane nam będzie doświadczyć miłości i tkliwości Boga. Jeśli Chrystus cierpi w drugim człowieku, to ja także powinnam cierpieć. Jeśli z kolei w nim zmartwychwstaje, gdyż ów człowiek podnosi się z cierpienia i staje się szczęśliwy, to ja również powinnam być szczęśliwa. Przedstawiająca tkliwość Matki do Syna ikona z naszej kaplicy otwiera nam oczy na tkliwość Boga do człowieka. W tym sensie ona i inne znaki pobożności są bardzo ważne dla naszej religijności.



Notował ASk