Jeden głos, wiele sposobów

Abp Henryk Muszyński

publikacja 30.10.2008 22:59

Zdanie „Zbawiciel jest polifoniczny” w czasach Ojców Kościoła stanowiło pozytywny wkład do dyskusji o formach przekazu Objawienia. Ale można wątpić, czy dopomoże współczesnej eklezjologii, pragnącej określić relację Kościoła katolickiego do innych Kościołów i wspólnot. Tygodnik Powszechny, 26 października 2008

Jeden głos, wiele sposobów


Dyskusja, jaka rozgorzała wokół artykułu „Zbawiciel jest polifoniczny” ks. prof. Wacława Hryniewicza, skłania mnie do dorzucenia kilku osobistych uwag. Całość sprawy znam, niestety, jedynie z doniesień prasowych, szczególnie z „Tygodnika Powszechnego”.

Dotyczy ona problemów niezmiernie istotnych, mianowicie stanowiska wobec Deklaracji Kongregacji Nauki Wiary „Dominus Iesus”, która wzbudziła sporo polemik i sprzeciwów, ale doczekała się także wielu spokojnych i wyważonych ocen. Niestety w kontekście toczącej się dyskusji związanej z artykułem ks. prof. Hryniewicza, cytuje się prawie wyłącznie oceny negatywne, jednostronne, a niekiedy wręcz krzywdzące.

Tożsamość Kościoła

Cenię dorobek naukowy ks. prof. Hryniewicza, jego artykuły czytam z uwagą. Nie należy on do autorów, którzy zadowalają się powtarzaniem znanych, a zatem i naukowo pewnych twierdzeń z przeszłości. Nie na tym polega też nauka teologii. Jego sposób uprawiania teologii jest twórczy, oryginalny, pobudzający do nowych przemyśleń, ale siłą rzeczy także polemiczny. Nie wiem oczywiście, dlaczego styl wspomnianego artykułu tak znacznie odbiega od dotychczasowych publikacji Księdza Profesora. Trudno jednak przypuszczać, że jakiś wpływ na to mogło wywrzeć samo czasopismo o wymownym tytule „Open Theology”.

Począwszy od II Soboru Watykańskiego, toczy się ożywiona dyskusja na temat tożsamości Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa z Kościołem katolickim i nad jego stosunkiem do innych Kościołów i wspólnot kościelnych. W wyniku dyskusji Ojców Soboru określenie „Kościół Chrystusa jest (est) Kościołem katolickim” zastąpiono stwierdzeniem „Kościół Chrystusa istnieje (subsistit in) w Kościele katolickim”. Dla niektórych teologów oznaczało to, że Kościół Chrystusowy w takim samym stopniu jak w Kościele katolickim jest obecny także w innych Kościołach chrześcijańskich.

W Deklaracji „Dominus Iesus” Kongregacja Nauki Wiary (dalej KNW) wyjaśniła, że „elementy tego (Chrystusowego) Kościoła już nam danego istnieją łącznie i w całej pełni w Kościele katolickim oraz bez takiej pełni w innych Wspólnotach” (n. 17). Brak takiego doprecyzowania oznaczałby, że Kościół Chrystusowy jest albo sumą wszystkich Kościołów chrześcijańskich, albo przestał istnieć w ogóle. Żadne z tych twierdzeń nie jest oczywiście do przyjęcia.

Dla jednych, którzy – jak ks. Hryniewicz – przytoczoną wyżej poszerzoną interpretację przyjmowali jako „fundament dla rozwoju ekumenizmu”, oznacza to powrót do przedsoborowej interpretacji. Dla innych, których reprezentuje m.in. kard. Walter Kasper, przewodniczący Rady Popierania Jedności Chrześcijan – konieczność dalszych poszukiwań, by znaleźć takie sformułowanie, które może zostać zaakceptowane przez inne Kościoły, bez utraty jedności i jedyności Kościoła katolickiego.

Kościół Chrystusowy

Trudno zgodzić się z zastrzeżeniem ks. Hryniewicza, że „dokument KNW stanowi próbę interpretacji Vaticanum II w duchu nauki przedsoborowej”. Twierdzenie to mija się z prawdą. Kongregacja w obecnej chwili zajmuje się raczej próbą łączenia przeciwstawnych i radykalnych tendencji. Jedną z nich reprezentuje powyższe stwierdzenie ks. prof. Hryniewicza, druga zaś zarzuca Kongregacji, że interpretacja Vaticanum II stanowi zdradę tradycyjnej, ortodoksyjnej teologii katolickiej.


Krzywdzący i niesprawiedliwy jest także zarzut „absolutyzacji prawdy i środków zbawienia” lub dopatrywanie się w dokumencie KNW „eklezjocentryzmu” albo nawet „romanocentryzmu”. Podobne określenia – właśnie z punktu widzenia „naukowej i metodologicznej ścisłości” – muszą budzić zastrzeżenia. Trudno bowiem mówić o „romanocentryzmie”, jeżeli Kongregacja w duchu służebnym korzysta z pomocy najwybitniejszych współczesnych teologów reprezentujących różne dyscypliny naukowe, podejmuje najbardziej aktualne problemy i pragnie je rozwiązać zgodnie z prawowiernym nauczaniem Kościoła.

Nikt nie kwestionuje faktu, że „Boży Duch działa również w innych Kościołach”. Działanie to jest niezmiernie bogate i różnorodne, stąd wyciąganie wniosku, że „żaden z Kościołów nie może rościć sobie pretensji do monopolu na prawdę o zbawienie”, wydaje się wnioskiem zbyt daleko sięgającym. Deklaracja wyraźnie stwierdza, że „liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy znajdują się poza Kościołem katolickim. Z tego zaś nie wynika, że Kościół Chrystusowy nie istnieje w żadnym miejscu i dlatego powinien być jedynie przedmiotem poszukiwań prowadzących przez wszystkie Kościoły i Wspólnoty”, jak gdyby był on jedynie sumą różnych Kościołów i wspólnot kościelnych (por. n. 16, 17).

Polifonia

Zdanie „Zbawiciel jest polifoniczny”, zaczerpnięte z pism Klemensa Aleksandryjskiego, a nawiązujące do Hbr 1, 1, jest oczywiście oryginalne i ciekawe. W czasach Ojców Kościoła stanowiło ono bez wątpienia pozytywny wkład do dyskusji na temat różnorodności form przekazu Bożego Objawienia. Można jednak wątpić, czy w czymkolwiek dopomoże w pogłębieniu współczesnej rozwiniętej eklezjologii, która pragnie bliżej określić relację Kościoła katolickiego do innych Kościołów i wspólnot eklezjalnych.

Nietrudno bowiem zauważyć, że piękne sformułowanie Klemensa może być interpretowane na różny sposób. W czasie, gdy istniał tylko jeden Kościół Chrystusowy tożsamy z Kościołem katolickim, sformułowanie „Zbawiciel polifoniczny” odnosiło się w sposób jednoznaczny do różnorodności przekazu Bożego objawienia jedynego podówczas istniejącego Kościoła. Dzisiaj, gdy jedność ta się rozpadła, to samo wyrażenie staje się wieloznaczne. Może ono bowiem sugerować, że prawda objawiona w równym stopniu jest obecna we wszystkich Kościołach na sposób polifonii.

Pozwolę sobie przytoczyć wyżej wspomniany tekst Klemensa, by wskazać, że wspiera on wyraźnie pierwszą interpretację:

„Zbawiciel dla ratowania ludzi korzysta z wielu głosów (?????????) i wielu sposobów (??????????). Przez groźby upomina, przez naganę nawraca, przez żal lituje się, śpiewem zachęca, przemawia przez krzew, ponieważ ci ludzie potrzebowali znaków i cudów. Ogniem odstrasza ludzi, wyprowadzając płomień z kolumny jako znak łaski lub grozy: posłusznym – światłość, nieposłusznym – ogień.

Ponieważ ciało ludzkie jest bardziej godne szacunku niż kolumna czy krzew, dlatego przemawiają prorocy; sam Pan przemawia przez usta Izajasza, Eliasza i innych proroków. Lecz jeśli ty nie wierzysz prorokom i uznajesz, tak ludzi, jak i ogień za bajkę, to sam Pan przemówi do ciebie, »On, który istniejąc w postaci Bożej nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być Bogiem, lecz wyniszczył samego siebie« (Flp 2, 6-7)” (Klemens Aleksandryjski, „Protreptyk. Zachęta zwrócona do Greków”, PSP, 44, Warszawa 1988, s. 122-123).


A zatem wiele sposobów przekazu stanowi jeden głos Pana i Zbawiciela obecnego w swoim Kościele. Ks. prof. Hryniewicz wyraża przekonanie, że Chrystus jest co prawda „ostateczną pełnią objawienia Boga względem ludzi... ale nie jest to pełnia absolutna”, a jedynie „pełnia historyczna”.

To oczywiste, że nasze możliwości poznania pełni na miarę Boga są ograniczone i zmierzają do pełni, którą osiągniemy przy końcu dziejów. Nie zwalnia nas to jednak z dociekania, by na płaszczyźnie wiary usiłować poznać to, co Bóg pragnął nam przekazać jako swoją prawdę określającą zarówno całą kondycję człowieka, jak i Kościół, jako instytucję zbawczą, który – podobnie jak Chrystus – ma wymiar Boski, jak i ludzki.

Przyjęte aktem wiary spojrzenie z „perspektywy odgórnej” na prawdę „odsłoniętą” przez Boga w Jezusie Chrystusie, który na równi z Bogiem „jest drogą, prawdą i życiem”

(J 14, 6), stanowi dopełnienie ludzkich wysiłków zmierzających do poznania objawienia, które w Chrystusie otrzymało swój ostateczny i definitywny historyczny kształt. Oficjalnym adresatem i depozytariuszem tego właśnie objawienia jest Kościół. Stąd oficjalne instytucje Kościoła mają też pełne prawo do wiążącej interpretacji, która w sposób zasadniczy różni się od indywidualnych wyjaśnień poszczególnych teologów.

Bez „twardych procedur”

Kongregacja korzysta co prawda z pomocy najwybitniejszych współczesnych teologów w interpretacji depozytu objawienia, podaje ją jednak jako wiążącą naukę Kościoła. Ostatecznie każdy oficjalny dokument KNW jest przedkładany papieżowi i przez niego zatwierdzony. W rozważaniach teologicznych należałoby tę różnicę wyraźniej zauważyć i uwzględnić. Stawianie na równi oficjalnej interpretacji Kościoła z dociekaniami teologicznymi pojedynczych teologów musi od strony metodologicznej budzić zastrzeżenia.

Dla ścisłości należy także wyjaśnić, czego dotyczy interwencja abp. Angela Amato. Otóż stwierdza on, że „z teologicznego punktu widzenia artykułowi brak w pewnych aspektach naukowej i metodologicznej ścisłości, a ponadto napisany jest on językiem emocjonalnym, w którym pobrzmiewa mały szacunek dla autorytetu”.

Nie chodzi więc w tym wypadku o „oskarżenie o odstępstwo” ani tym bardziej o potępienie błędnej nauki, która zawsze jest przedmiotem skrupulatnych badań ze strony Kongregacji i nigdy nie odbywa się bez udziału zainteresowanego, ale – jak sądzę – o stosunkowo delikatne zwrócenie uwagi na braki metodologiczne i brak ścisłości naukowej „w pewnych aspektach”, a nie w całości.

Podzielam w tym względzie zdanie prof. Józefa Majewskiego, który pisze, iż „fakt, że Kongregacja zdecydowała się na kontakt z polskim Oblatem za pośrednictwem jego przełożonego, zdaje się świadczyć o tym, że liczyła ona na polubowne załatwienie sprawy, bez rozgłosu i wszczynania »twardych procedur«” („Historia pewnej ingerencji”, TP 39/2008).

Nie bardzo jest więc na miejscu odwoływanie się do niechlubnych tradycji „nieprawdopodobnego reżimu: policyjnego, autokratycznego, totalitarnego i kretyńskiego” byłego świętego Oficjum.

Można jedynie ubolewać, że sprawa – prawdopodobnie wbrew intencjom Autora – nabrała nie tylko tak wielkiego rozgłosu, ale została dzięki szczególnym okolicznościom medialnie wyolbrzymiona. Dotknąłem tu tylko niektórych aspektów zagadnień poruszanych przez ks. prof. Hryniewicza, natomiast zapoznanie się z pełną treścią artykułu pozwala stwierdzić, że jego emocjonalny charakter, brak „metodologicznych ścisłości” w niektórych aspektach, a także mały szacunek dla autorytetu obecne są w tekście.

Sam Autor przyznaje zresztą częściowo słuszność niektórym zarzutom. Dramatyzmu całej sytuacji dodaje jeszcze fakt, że Ksiądz Profesor walczy dziś z ciężką chorobą i być może nie ma już możliwości, aby zrewidować i pogłębić niektóre ze swoich stwierdzeń.