Zabawa w Boga

Ks. Andrzej Muszala

publikacja 12.11.2008 16:19

Sprzeciw Kościoła wobec sztucznego zapłodnienia nie jest sprzeciwem wobec szczęścia niepłodnych małżonków. To przestroga przed sytuacją, w której człowiek mógłby zacząć zagrażać samemu sobie. Tygodnik Powszechny, 9 listopada 2008

Zabawa w Boga


Niepłodność jest zawsze wielkim dramatem, z którym chciałaby sobie poradzić każda dotknięta nią para. Kościół pragnie towarzyszyć takim ludziom i stara się im pomóc. Nie ulega wątpliwości, że powinniśmy poszukiwać różnych możliwości wspierania rodziców w osiągnięciu upragnionego dziecka.

W rozpatrywaniu technik in vitro od strony etycznej dochodzi do konfliktu dwóch praw. Z jednej strony rodzice mają prawo do dziecka; potomstwo jest jednym z podstawowych celów małżeństwa. Młodzi ludzie pobierają się, zakładając, że będą mieć dzieci – upragniony i najcenniejszy owoc ich miłości. Jednak prawo do prokreacji nie jest absolutne; jego realizowanie nie może odbywać się za wszelką cenę. Pomimo różnych wysiłków medycyny wciąż pozostaną pary, które nie doczekają się dziecka.

W sytuacji niepłodności prawo do posiadania potomstwa zderza się z innymi prawami, a są to prawa samego dziecka, z jego prawem do życia i prawem do poczęcia się w wyniku aktu zjednoczenia miłości rodziców. Teologia katolicka głosi, że conceptio – w przypadku człowieka – jest nie tylko aktem biologicznym, lecz stwórczym współdziałaniem Boga i rodziców w powoływaniu do istnienia nowych istnień ludzkich.

Człowiek może począć się w różny sposób, także przez zastosowanie sztucznych form prokreacji. Jednakże pomimo ich technicznej skuteczności Kościół uważa, że metody te nie są godne człowieka, gdyż dokonują się poza aktem małżeńskim, in vitro, tzn. „w szkle”, i to w wyniku czysto technicznej procedury medycznej. W samym momencie poczęcia dziecka jego rodzice mogą być zupełnie gdzieś indziej, wiele kilometrów od laboratorium. Nawet nie wiedzą, że w danym momencie stają się rodzicami...

Przy konflikcie praw zawsze będzie chodzić o to, czyje prawo jest pierwotne. Oczywiste jest, że rodzice za pierwotne będą uważać własne prawo do posiadania dziecka. Co więcej: mają także prawo do głosu i zwykle je egzekwują. Z drugiej strony ludzki embrion nie może wyrażać na zewnątrz swych postulatów, co nie oznacza, że jego prawa są tym samym mniejsze. Jak zatem rozwikłać taki konflikt moralny? Należy stwierdzić, że obiektywnie prawo do życia jest bardziej pierwotne niż prawo do posiadania dziecka.

W procedurze in vitro wiele embrionów ginie, ich prawo do życia jest tym samym zanegowane. Oblicza się, że np. w Anglii od roku 1990 zniszczono 2,2 mln embrionów ludzkich, gdyż były one „przeterminowane”, tzn. przechowywane dłużej niż 5 lat. Przeciętnie urodzenie się jednego dziecka na drodze in vitro okupione jest śmiercią 90 innych embrionów, a dzieje się to wskutek ich za- i odmrażania, przechowywania w temperaturze ciekłego azotu, powtarzania nieudanych prób sztucznego zapłodnienia itp.

Tymczasem Kościół uważa, że od momentu poczęcia zaczyna się historia życia ludzkiego, zatem osobowa godność przysługuje także embrionom od samego momentu ich powstania (czyli od zapłodnienia). Dlatego staje w ich obronie niejako „udzielając im głosu”, mówiąc w imieniu osób, których istnienie może być zniszczone we wczesnym stadium rozwojowym. Zresztą nie jest to tylko głos Kościoła. Już Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ orzekła w jednym ze wstępnych punktów, iż „każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa swej osoby” (art. 3). Okazuje się dzisiaj, że jednak nie każdy...

Często słychać argument, że przecież przy naturalnych poczęciach embriony także giną, niektórzy nawet twierdzą, że samoistnie ginie połowa embrionów. Błąd takiej argumentacji polega jednak na tym, że natura nie podlega ocenie moralnej, gdyż nie jest podmiotem rozumnego działania. Natomiast przy procedurze in vitro to właśnie człowiek bierze odpowiedzialność za to, co dzieje się z embrionami, gdyż to on jest tutaj podmiotem działania.

Doceniam to, że lekarze mogą się bardzo starać o przetrwanie ludzkich embrionów i nie chcieć ich śmierci. Na obecnym etapie, jak i przez wiele następnych lat, obumieranie embrionów jest jednak nieuniknione, nawet w takiej procedurze, jak chociażby ICSI (Intracytoplasmatic Sperm Injection). Wedle orzeczenia Deklaracji Praw Człowieka nie tylko nie wolno nam nikogo zabijać, ale nawet narażać na śmierć.

Nasze pragnienie powołania nowego życia jest bardzo szlachetne i piękne. Ale dobry cel nie uświęca niemoralnych środków. Kościół wspiera te metody, które nie zastępują aktu seksualnego ani nie pociągają za sobą procedury zamrażania embrionów. Są przecież takie techniki, stosowane także w klinikach leczenia niepłodności.


Np. metoda LTOT (Low Tubal Ovum Transfer), którą można zastosować w przypadku niepłodności kobiety spowodowanej zrostami lub uszkodzeniem jajowodów. Wówczas dojrzałą komórkę jajową przenosi się za pomocą laparoskopu poza przeszkodę zrostową i umieszcza w trąbce jajowodu. Następnie małżonkowie doprowadzają do zapłodnienia i poczęcia nowego życia poprzez naturalny akt seksualny. Metoda ta jest przykładem nie tyle sztucznego zapłodnienia, ile raczej tzw. wspomagania przy poczęciu.

Nie jest więc prawdą, że Kościół z góry potępia wszystkie metody wspomaganej prokreacji. Każda technika winna być rozpatrywana osobno i przeanalizowana pod kątem, czy wszystkie prawa, zarówno rodziców, jak i embrionów, są zachowane. Nie chodzi bowiem o to, by zakazywać wszystkich technik i badań. Np. samo zamrażanie gamet zamiast embrionów, jako technika, może być akceptowalna moralnie, choć pozostanie etycznie kontrowersyjne tworzenie z nich embrionów za pomocą sztucznego zapłodnienia.

Absolutnie nie twierdzę, że małżonkowie, którzy decydują się w desperacji na zabieg in vitro, nie kierują się miłością. Na pewno poddanie się medycznym procedurom wymaga ofiary, poświęcenia, determinacji i przyjęcia cierpienia, jakie się z tym wiąże. To cechy miłości. Ale mimo szlachetnej intencji sam akt sztucznego zapłodnienia dokonywany jest przez osoby trzecie (lekarzy), poza ciałem kobiety i poza aktem zjednoczenia małżonków. Poczęcie staje się wówczas wynikiem technicznej procedury. Taki akt sam w sobie obiektywnie nie może być godziwy, choć intencja zdawałaby się go usprawiedliwiać.

Bioetyka stara się rozwikłać trudne dylematy moralne ludzkich działań, rozpatrując nie tylko intencję czynu, ale także jego obiektywny cel i okoliczności. Gdybyśmy tego zaniechali, groziłoby nam popadnięcie w moralny subiektywizm, a wówczas każda szlachetna, a nawet heroicznie przeżywana intencja mogłaby usprawiedliwić czyn niemoralny.

Zdaję sobie sprawę, że małżonkom usilnie starającym się o dziecko trudno jest obiektywnie zanalizować sytuację od strony moralnej. Spotykałem wiele par przekonanych, że in vitro jest wyrazem ich miłości. Sądzę, że nie wolno ich potępiać, nie wiemy przecież z zewnątrz, co przeżywają w sobie. Kościół jednak nie może milczeć w sprawie obiektywnej oceny moralnej samego czynu. Ocena ta musi uwzględnić także okoliczności i pod tym kątem „różnicować zło moralne”.

Nieco upraszczając, można powiedzieć, że in vitro z użyciem gamet pochodzących spoza małżeństwa na pewno jest bardziej niemoralne niż sztuczne zapłodnienie z użyciem gamet małżonków, gdyż naraża dziecko na kłopoty z tożsamością oraz godzi w samą instytucję małżeństwa, której zasadniczą cechą jest jedność. Z kolei sztuczna inseminacja sprzeciwia się jedynie godności aktu małżeńskiego – nie manipuluje embrionem ani nie naraża go na śmierć. Oprócz wspomnianych już wyżej godziwych metod wspomaganej prokreacji istnieją też inne sposoby doczekania się potomstwa.

Coraz większe sukcesy obserwuje się w dziedzinie naprotechnologii, czyli dokładnego diagnozowania przyczyn niepłodności i leczenia jej w sposób zgodny z naturą. Okazuje się bowiem, że czasem kobieta jest płodna tylko kilka godzin w ciągu cyklu i może w sposób naturalny począć dziecko; potrzebna jest tylko właściwa obserwacja i prowadzenie przez lekarza.

Uważam, że należałoby także poważnie rozważyć w Polsce możliwość adopcji embrionów nadliczbowych, z którymi nie wiadomo, co robić. Kościół katolicki w Wielkiej Brytanii zaapelował do małżonków, by rozważyli taką możliwość zamiast in vitro. Wiele małżeństw zdecydowało się na taki krok i z tego, co mi wiadomo, już kilka tysięcy dzieci urodziło się poprzez ową adopcję prenatalną. Przecież w perspektywie chrześcijańskiej wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga, wszyscy jesteśmy duchowo spokrewnieni! Małżonkowie borykający się z problemem niepłodności nie są więc całkowicie skazani na bezsilność wobec kapryśnej natury.

Miałem kiedyś okazję rozmawiać z wybitnym genetykiem, członkiem Francuskiego Komitetu Bioetyki, Axelem Kahnem, człowiekiem określającym się jako humanista agnostyk. Stwierdził on, że od 1978 r., kiedy udało się dokonać pierwszego zapłodnienia poza organizmem matki, ludzkość wkroczyła na niebezpieczną ścieżkę, określaną współcześnie jako tzw. slippery slope („równia pochyła”).


Trzydzieści lat temu przeżywaliśmy euforię z niezwykłego sukcesu. Mało kto przewidywał, że wyciągnięcie embrionu poza bezpieczne środowisko organizmu matki i położenie go na szkle pociągnie za sobą możliwość diagnostyki preimplantacyjnej, która umożliwi selekcjonowanie embrionów – czyli decydowanie o tym, który embrion, i ze względu na jakie cechy, zostanie dopuszczony do dalszego rozwoju i życia.

Dzisiaj otwiera się perspektywa uczynienia kroku następnego: genetycznego modyfikowania ludzkich embrionów, dodając np. geny zwierzęce. W Anglii prawnie dopuszczono taką procedurę w maju tego roku; co więcej, zaakceptowano nawet możliwość produkowania chimer zwierzęco-ludzkich. Sztuczne zapłodnienie stało się furtką prowadzącą do niewiadomej przyszłości. Zaczęliśmy „zabawę w Boga”. Sprzeciw Kościoła wobec sztucznego zapłodnienia nie jest sprzeciwem wobec szczęścia niepłodnych małżonków, to przestroga przed sytuacją, w której człowiek zaczął zagrażać samemu sobie...

W świetle tych faktów rzeczą wręcz skandaliczną jest brak prawnych uregulowań w Polsce procedury in vitro. Do dnia dzisiejszego nasz kraj nie ratyfikował Europejskiej Konwencji Bioetycznej z Oviedo z 1997 r., która zobowiązuje do stworzenia takiego prawa. Do dzisiaj prawa po prostu nie ma. Dlatego należy się cieszyć z powstania przy rządzie komisji ds. bioetyki.

Daje to nadzieję na rychłe uchwalenie potrzebnych uregulowań prawnych. Oczywiście, Kościół życzyłby sobie, by to prawo zakazywało technik, które niszczą ludzkie życie. Moim zdaniem, komisja powinna zająć się także prawnym uregulowaniem adopcji prenatalnej, łącznie z możliwością adopcji embrionów z zagranicy.

Pojawiają się głosy, że społeczeństwo polskie jest w sprawie in vitro tak podzielone, że bardzo trudno będzie wypracować prawny konsensus. Mimo wszystko sądzę, że porozumienie jest możliwe. W myśli prawniczej już od starożytności funkcjonują pewne ogólne reguły związane z ochroną człowieka. Jedna z nich głosi, że w sytuacji wątpliwej należy powstrzymać się od działania szkodliwego.

W dyskusji o sztucznym zapłodnieniu zderzają się dwa poglądy na temat statusu embrionów: jedni twierdzą, że w stadium embrionalnym nie można jeszcze mówić o prawnym statusie ludzkim, inni, że człowiek istnieje od samego poczęcia. Obie grupy nie są w stanie udowodnić swoich tez. Ale wspomniana reguła wskazuje, że w sytuacji wątpliwej powinniśmy się powstrzymać od działania, które mogłoby doprowadzić do zniszczenia ludzkiego życia. Istnieje zatem podstawa prawna dla zakazu in vitro. Inne prawo głosi, że w sytuacji wątpliwej racja jest po stronie poszkodowanego. Niestety, w technikach in vitro poszkodowanym zawsze jest embrion.

Bez względu na to, jakie zdołamy wypracować prawo, już sama publiczna dyskusja o in vitro jest pożyteczna. Przypomnijmy sobie dyskusję o aborcji. Doprowadziła ona do większej społecznej świadomości, czym w swej istocie jest zabieg usunięcia ciąży. Można się spodziewać, że dyskusja o sztucznym zapłodnieniu także zwiększy naszą wiedzę oraz wrażliwość na zagadnienie początków życia.

Człowiek dobrze poinformowany jest w stanie dokonywać lepszych wyborów. Decyzję ostatecznie zawsze podejmują w swoim sumieniu małżonkowie. Zamiast odgórnych anatem jako etyk postulowałbym położenie nacisku na przygotowywanie ludzi do podejmowania dojrzałych decyzji osobistych. Głos Kościoła wskazuje wierzącym drogę, ale odpowiedzialność za swoje czyny ponoszą oni sami przed Bogiem.

Notował Artur Sporniak

*****

Ks. dr Andrzej Muszala jest adiunktem w Międzywydziałowym Instytucie Bioetyki PAT i duszpasterzem akademickim PAT w Krakowie.