Karol, który nie został papieżem

Ks. Adam Boniecki

publikacja 14.01.2009 19:48

W katolickich mediach o tej książce cicho. Trudno się dziwić, skoro wybitny kardynał, a podczas ostatniego konklawe poważny kandydat na Stolicę Apostolską, prezentuje poglądy całkiem inne niż poglądy samego Papieża. Tygodnik Powszechny, 4-11 stycznia 2009

Karol, który nie został papieżem


Kardynała Carla Marię Martiniego spotkałem raz. W lecie 1999 r., w krypcie mediolańskiego Duomo, koncelebrowałem z księżmi, którzy tego dnia obchodzili rocznicę święceń kapłańskich. Przewodniczył kardynał. Najpierw staliśmy kręgiem wokół kamiennego stołu. Po czytaniach usiedliśmy – on na kamiennym tronie św. Ambrożego. Podano mu lekcjonarz i siedząc komentował przeczytany właśnie fragment Ewangelii.

W okolicach Cezarei Filipowej Jezus pyta uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”, a po chwili: „A wy za kogo Mnie uważacie?”. Pierwsze pytanie było na miarę ludzi niedojrzałych, którzy potrafią jedynie powtarzać to, co usłyszeli. Drugie pytanie apeluje do dojrzałości, do własnego sądu. Trzeba być dojrzałym – to z tamtej homilii zapamiętałem.

Dziś, po przeczytaniu wielu jego książek, wykładów i kazań, wiem, że za najważniejszą w swoim życiu kapłańskim uważa konieczność osobistej więzi z Jezusem, z Bogiem. I zapamiętałem go, jak górujący nad nami wzrostem, zamyślony, pochyla się nad wspartą na kolanach księgą, jak z przejęciem, w sposób absolutnie nie mentorski rozszyfrowuje tekst, szukając jego głębszego sensu.

Później, podczas krótkiego spotkania po Mszy, uderzyło mnie podobieństwo jego zachowania do postawy kardynała Wyszyńskiego: naturalna, życzliwa bezpośredniość i zarazem dystans; ujmująca kurtuazja, która w żaden sposób nie otwiera drogi do konfidencji. Nie mam wątpliwości, że wtedy w Mediolanie spotkałem jednego z najwybitniejszych ludzi Kościoła tej epoki.

Prekursor

Urodził się w Turynie 15 lutego 1927 r. „Tradycyjnie w mojej rodzinie – wspomina – religię darzyło się szacunkiem. Matka bez wątpienia była osobą religijną, ojciec – jak całe mieszczaństwo początku XX w. – mniej był związany z religią, ale z szacunkiem odnosił się do życiowych wyborów dzieci. Mogłem bez przeszkód iść wybraną drogą”.

Po ukończeniu klasycznego gimnazjum jezuitów, w 1944 r., wstąpił do tego zakonu. W przyszłości, przy różnych okazjach, będzie z wdzięcznością wspominał swoich dawnych mistrzów. Na Uniwersytecie Gregoriańskim ukończy teologię fundamentalną i po złożeniu uroczystych ślubów rozpocznie pracę w Papieskim Instytucie Biblijnym, uzyska doktorat, profesurę, a w latach 1969-78 będzie rektorem tegoż Instytutu. Napisze mnóstwo książek (po polsku ukazały się przynajmniej 24). W 1978 r., na zaproszenie Pawła VI, wygłosi wielkopostne rekolekcje w Watykanie. 29 grudnia 1979 r. Jan Paweł II mianuje go arcybiskupem Mediolanu, a w lutym 1983 r. wyniesie do godności kardynalskiej.

To wybitny biblista, jedyny katolik w Komitecie Ekumenicznym, który na podstawie kilkuset zachowanych starożytnych fragmentów opracował nową edycję greckiego tekstu Nowego Testamentu. Studiom biblijnym poświęcił ponad 20 lat, zajmował się także badaniem świętych tekstów innych religii, duchowej tradycji Wschodu i Zachodu.


Spotykał ludzi wszystkich ras, kultur i języków, poznał najwybitniejszych uczonych swojej epoki, odwiedzał przedmieścia wielkich miast, ubogie fawele Ameryki Łacińskiej i biedne wioski w Afryce i w Bangladeszu.

Jego ukochanym miejscem była jednak i jest Ziemia Święta. Odwiedzał ją często, by w końcu w niej osiąść, gdy w 2002 r., zgodnie z wymogami Świętych Kanonów, osiągnąwszy wiek 75 lat zrezygnował z kierowania diecezją. Wspaniały pałac mediolańskich arcybiskupów zamienił na skromny pokój w zakonnym domu jezuitów w Jerozolimie. Dziś, zmuszony stanem zdrowia (choroba Parkinsona), wrócił do Włoch.

Kilka miesięcy temu zwróciłem się do Kardynała z prośbą o rozmowę dla „Tygodnika”. Odpowiedział ciepłym listem, w którym wyjaśniał, że zdrowie uniemożliwia mu spełnienie mojej prośby. I odesłał mnie do wywiadu rzeki, przeprowadzonego przez austriackiego jezuitę Georga Sporschilla, który właśnie się ukazał w języku niemieckim pod tytułem „Nocne rozmowy w Jerozolimie. O ryzyku wiary”. Zapewniał, że znajdę tam odpowiedzi na przedstawione w zarysie w moim liście pytania.

W mediach katolickich próżno szukać szerszego omówienia „Nocnych rozmów...”. Bo co napisać o książce, w której wybitny kardynał, nawet – według powszechnej opinii – poważny kandydat na Stolicę Apostolską podczas ostatniego konklawe, prezentuje w niektórych sprawach poglądy całkiem inne niż poglądy samego Papieża? Mniej przychylne Kościołowi media z tej okazji sobie używają, przedstawiając Martiniego niemal jako antypapieża. On sam, nie bez rozbawienia, określa siebie nie jako „antipapa”, ale „un ante-papa”, jako prekursora, przygotowującego drogę papieżowi.

Testament

Książka zresztą bynajmniej nie jest „skandaliczna”, choć owszem: są w niej stwierdzenia, do jakich z ust kardynałów nie jesteśmy przyzwyczajeni. W całości jednak przepełnia ją duch głębokiej wiary, więzi z Chrystusem, mądrości i miłości do człowieka. Czytając, słuchamy starego księdza, biskupa, uczonego, duszpasterza, który dotknięty chorobą, w ostatnim etapie życia, podsumowuje duchowe i pasterskie doświadczenia. Ktoś trafnie określił „Nocne rozmowy...” jako duchowy testament Kardynała.

Rozmówca Martiniego, urodzony w 1946 r., prowadzi założoną przez siebie fundację Concordia, zajmującą się bezdomnymi dziećmi w Rumunii, Mołdawii i na Ukrainie. Działalność Concordii polega na tworzeniu „grup rodzinnych”, w których pod opieką dorosłych żyje dwanaścioro dzieci w różnym wieku. Dzieci uczęszczają do szkół publicznych lub do przedszkoli. Fundacja kieruje rozwojem każdego dziecka i dla każdego szuka odpowiedniej drogi kształcenia i usamodzielnienia.

Osnową rozmowy są pytania młodych podopiecznych o. Sporschilla, otwierające poszczególne rozdziały. Rozdział pierwszy: „Bardzo proszę, nie pytaj go tylko o religię, ale także o jego życie. Jesteśmy ogromnie ciekawi. Przepraszam, że moje pytania zostawiam ci pod drzwiami, ale już minęła północ”.

Rozdział drugi: „Nie wiem, co robić z wiarą. Nie mam nic przeciw, ale cóż może mi powiedzieć Kościół? Coś wyższego z pewnością istnieje, kocham przyrodę, podobają mi się zwierzęta. Najważniejszą dla mnie rzeczą są przyjaciele, dla nich mogę zrobić wszytko. Czuję się dobrze, czegóż mi potrzeba?”.


Wiele osób oddaliło się od Kościoła. Wynikła z tego poważna szkoda”. Tłumaczy jednak motywy Pawła VI, którego dobrze znał i cenił: „Przez encyklikę chciał wyrazić szacunek dla życia ludzkiego. Przyjaciołom wyjaśniał swój zamysł, posługując się takim porównaniem: nie należy kłamać, ale niekiedy nie można postąpić inaczej; czasem trzeba ukryć prawdę albo nie można uniknąć powiedzenia nieprawdy.

Do moralistów należy określić, gdzie zaczyna się grzech, zwłaszcza w przypadkach, w których istnieje największa powinność, przekazania życia”. Encyklika – zdaniem Martiniego – słusznie pokazała różne aspekty seksualności. „Dziś jednak mamy na te sprawy szersze spojrzenie”.

Kardynał nie spodziewa się, że – jak sugeruje rozmówca – Papież odwoła nauczanie zawarte w „Humanae vitae”, ale ma nadzieję, że ogłosi nową encyklikę, która będzie pozytywną kontynuacją tamtej. To pozytywne podejście widzi w tym, że decydującą rolę zostawi się temu, kto kocha.

Całe zagadnienie jednak umieszcza w kontekście miłości, która „daje życie”. Zdanie Jezusa: „Kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z Mego powodu, znajdzie je” – jest jednym z często powracających na stronicach tej książki.

O czym marzy dla Kościoła? Odpowiedź starego kardynała jest przejmująca. Mówi: „Kiedyś miałem marzenia o Kościele. Marzył mi się Kościół, który postępuje swoją drogą w ubóstwie i pokorze, Kościół, który nie zależy od potęg tego świata.

Marzyłem, że zniknie nieufność. Marzyłem o Kościele, który daje przestrzeń osobom zdolnym do myślenia w sposób otwarty. O Kościele, który daje odwagę tym przede wszystkim, którzy czują się mali albo grzeszni. Marzyłem o Kościele młodym. Dziś już nie mam tych marzeń. Kiedy osiągnąłem 75 lat, postanowiłem się za Kościół modlić”.

To bynajmniej nie są słowa zwątpienia. Ten obszerny fragment rozmowy kończy się wezwaniem do młodych: „Bądźcie odważni. Ryzykujcie coś, ryzykujcie życie, bo kto chce zachować swoje życie, straci je... Kocham małe słowo: Amen, które w czterech znakach zamyka całą naszą wiarę i modlitwę. Pochodzi z hebrajskiego i znaczy mniej więcej: ufam, wierzę, mam pewność”.

Kard. Martini nie jest więc pesymistą, ale ma świadomość wyzwań naszego czasu. Komentując nie bez ironii wypowiedź jakiegoś biskupa zza żelaznej kurtyny (czyżby z Polski?), który dziękując za pomoc mediolańskiego Caritasu dodał, że jego Kościół, z pełnymi świątyniami i oblężonymi konfesjonałami, nie zamierza importować zachodniej niemoralności, snuje taką refleksję: „Obawiam się, że także mój kolega biskup ze wschodu będzie musiał porzucić postawę obronną i zacząć szukać nowych idei”.

***

Na czwartej stronie okładki włoskiego wydania „Nocnych rozmów...” umieszczono zdjęcie rozmówców. Mrok. Kardynał: w niebieskiej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem, w swetrze zapinanym na zamek błyskawiczny, z plikiem papierów w ręku, skupiony, ze wzrokiem spuszczonym.

Ojciec Georg: ciemna, chyba księżowska koszula rozpięta pod szyją, szpakowata broda, lekkie wychylenie ku rozmówcy i skupiony wzrok utkwiony w przestrzeń. Niżej cytat ze wstępu do książki: „Noc to chwila ciemności, wyobraźni i wyostrzonej wrażliwości. Jeśli, jak ktoś powiedział, kresem nocy jest początek dnia, te rozmowy w Jerozolimie, w miejscu, w którym się rozpoczęła historia chrześcijan, są także rozmowami o drogach wiary w tych czasach niepewności”.