Niepłodni nie są gorsi

Ida Szwed

publikacja 18.02.2009 20:47

W dziecku pozostawionym przez biologicznych rodziców pozostaje na całe życie blizna. Ale ona nie podważa sensu adopcji. Każde dziecko chce mieć mamę i tatę. Nawet jeśli nie rozumie, co to znaczy. Tygodnik Powszechny, 15 lutego 2009

Niepłodni nie są gorsi


Joanna Brożek: Adopcje przez długie lata były tematem tabu. Wzrasta liczba rodziców gotowych do adopcji, ale wielu nadal utrzymuje ją w tajemnicy. Dlaczego?

Ida Szwed: Główną motywacją jest ochrona dziecka. Wszyscy akceptujemy adopcje, ale kiedy obok pojawia się dziecko adoptowane, bardziej się je podgląda: co odziedziczyło, do kogo jest podobne. Rodzice adopcyjni mają często poczucie przekraczania wobec nich granic. Jeśli co szósta para w Polsce nie może mieć dzieci, to problem jest dość powszechny – a jednak nie potrafimy o nim rozmawiać. Niepłodni rodzice czują się gorsi.

Jesteśmy dinozaurami, gatunkiem skazanym na wyginięcie, jak napisała w jednej ze swoich książek o adopcji Katarzyna Kotowska. Ptaki i zwierzęta się rozmnażają, a my wydajemy na świat coraz mniej potomstwa. To jest największym bólem ludzkości. Ludzie adoptują z dobrego serca, ale pierwszym jest jednak ból, że się nie ma własnych dzieci. Rodzice przed adopcją czują się napiętnowani przez otoczenie. Teściowa spogląda badawczo, czy nie rośnie brzuch, ktoś inny zadaje uporczywe pytania.

Co trzeba w sobie przełamać, żeby zdecydować się na adopcję?

Większość osób myśli o adopcji mniej więcej po 10 latach małżeństwa i od 5 do 8 lat intensywnego starania się o dziecko. Są zmęczeni nieudanymi próbami, z którymi za każdym razem wiążą nadzieje. Posiadanie potomstwa jest jednym z ważniejszych zadań rozwojowych dorosłego człowieka. Decydując się na adopcję, trzeba przewartościować to zadanie. Przeżyć żałobę także po nienarodzonym dziecku. Zdarza się, że jeden z małżonków jest szybciej gotowy do adopcji.

Kto zwykle wychodzi z propozycją?

Kobieta. Ale jest i odwrotnie, kiedy to ona podkreśla, że chce się spełnić, woli czekać, a mąż już by adoptował, bo jest zmęczony leczeniem, próbami, często sytuacją, która zdestabilizowała im życie małżeńskie, podporządkowując je jednemu tylko celowi.

Wspomniana już Kotowska wysuwa tezę, że w adopcji mamy do czynienia z sytuacją, gdzie szczęście rodziców adopcyjnych jest budowane na dramacie rodziców biologicznych, niezależnie od przyczyn, z jakich oddali czy porzucili swoje dzieci. Czy na takiej podstawie może powstać autentyczna więź rodzinna?

Przez własne cierpienie rodzice gotowi do adopcji mogą szczerze pokochać dziecko. Wierzę w miłość i w to, że uczciwe podążenie za potrzebami dziecka ma szanse powodzenia. Chociaż są teoretycy, którzy mówią, że adopcja jest zjawiskiem ryzykownym. Korzystniejsze jest ich zdaniem, kiedy dziecko jest wychowywane przez krewnych.

Adopcja ma szanse przynieść rodzinie szczęście, kiedy rodzice adopcyjni nie lekceważą i nie gardzą rodzicami biologicznymi, nie podcinając w ten sposób dziecku korzeni. Można dziecku tłumaczyć, że oni mu dali wszystko, co mogli. Błędem jest, jeśli rodzice adopcyjni myślą o sobie w kategoriach „tych lepszych”.

Czy można oczekiwać wdzięczności od dziecka adoptowanego?

A czy ty oczekujesz jej od swoich dzieci? Myślę, że to jest zaprzeczeniem sensu miłości. Oczywiście znam osoby adoptowane, które wdzięczność odczuwają. Ale szaleństwem jest jej oczekiwać. To tak samo, kiedy rodzice adopcyjni oczekują od dzieci specyficznych zdolności i sukcesów w szkole. Trzeba kochać je takimi, jakie są.


Czego boją się przyszli rodzice adopcyjni?

Głównie obciążeń genetycznych i środowiskowych, np. alkoholizmu matki, chorób psychicznych w rodzinie i przestępczej przeszłości rodziców. Trzeba mówić o tych lękach, nie tłumić ich, nie wstydzić się ich.

W latach 70. i 80. dzieci trafiały do rodzin adopcyjnych nawet kilka dni po urodzeniu. Proces adopcyjny toczył się równolegle w sądzie. Czy nie była to sytuacja zdrowsza i lepsza dla dziecka?

Jako psycholog i matka od razu dałabym dzieci do domu. Pobyt w najlepszym ośrodku proadopcyjnym lub pogotowiu rodzinnym wiąże się ze zmianą środowiska, kolejną rozłąką i jest zawsze trudnym doświadczeniem. Każdy dzień bez rodziców niesie straty, nad którymi potem latami się pracuje. Z drugiej strony musimy pamiętać o naturalnej matce, której sytuacja zawsze jest dramatyczna. Musi mieć czas i prawo do zmiany zadeklarowanej decyzji.

Czy rana po stracie matki może się zagoić?

Blizny zostaną pewno na zawsze. Psychoanalitycy uważają, że tylko przy adopcji kilkumiesięcznego dziecka da się nadrobić straty. Inni twierdzą, że aż do trzeciego roku życia. Dużo mam adopcyjnych mówi, że ich dzieci mają tzw. syndrom odrzucenia, są naznaczone rozłąką i mają zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Dzieci instynktownie sprawdzają, czy są kochane, testują rodziców.

Jak?

Najzwyczajniej w świecie „dają bardziej czadu”. Budzą się np. kilka razy w nocy z przeraźliwym krzykiem, jakby zamroczone. Nie da się ich uspokoić zwykłym przytuleniem. Trzeba takie dziecko rozbudzić i na nowo uśpić. Często to trwa latami. Trzeba po prostu kochać.

Dzisiaj kładzie się nacisk na nawiązywanie z dzieckiem więzi już w okresie życia płodowego: trzeba z nim rozmawiać, głaskać przez brzuch, a po urodzeniu jak najszybciej przystawiać do piersi. Ma to zapewnić optymalny jego rozwój. Dzieci odrzucone są tego pozbawione.

Wszystkie wymienione tu elementy są niezastąpione. Ale powtórzę: wierzę w miłość, ona daje szansę dziecku. Chociaż wspomniana blizna pozostanie, nie podważa, a może nawet nadaje sens adopcji. Każde dziecko chce mieć swoją mamę i tatę. Nawet jeśli nie rozumieją, co to znaczy. Pamiętam, kiedy pojechałam na spotkanie do domu małych dzieci. Przez pomyłkę wprowadzono nas do sali pełnej dzieci. Wszystkie się do nas tuliły i prosiły: „Weź mnie, weź mnie!”.

Czy dziecku mówić, że jest adoptowane, i kiedy jest na to najlepszy moment?

Od samego początku. Chodzi o to, żeby dziec­ko posiadało w fundamencie swojej wiedzy o świecie informacje, w jaki sposób powstała rodzina, w której wzrasta. Dla małego dziecka wszystko, co powiedzą rodzice, jest dobre. Inaczej niż w okresie dorastania, kiedy bacznym okiem przygląda się i ocenia rodziców. Jak kochać kogoś, kto mnie okłamał?


Jest schemat przekazu takiej informacji?

Różne. Najczęściej jest to trudne dla samych rodziców, którzy boją się, że w ten sposób podważą swoją rolę. Pamiętam mamę, która opowiadała, jak jej 4-letni adoptowany syn wspierał ją w czasie takiej rozmowy: „Nie bój się, mamo, ja się nie boję”. Inny chłopczyk powiedział: „Wiem, czemu nie rodziłaś.

Pan Bóg wiedział, że będziesz miała mnie”. Jedni czekają do momentu, kiedy można dziecku opowiedzieć bajkę np. o opuszczonym misiu, o kotku, który zgubił mamę, i ktoś inny go przygarnął, i było mu miło i ciepło. Można powiedzieć nawet dwulatkowi, jadąc z nim np. koło szpitala, w którym się urodził, wskazując miejsce, gdzie po raz pierwszy spotkali się wszyscy. Ważne, żeby dziecko poczuło, że było oczekiwane – „urodziło się w sercu”.

A co, kiedy dziecko wzrasta w nieświadomości, osiąga wiek dojrzały, a rodzice nadal utrzymują to w tajemnicy?

W tak dramatycznej sytuacji każde rozwiązanie wydaje się złe. Jestem jednak za prawdą. Nie wierzę, żeby można było przyjąć taką informację w wieku dorosłym bez bólu. Każda nieprawda obciąża nasze relacje. Matki, które trzymają w tajemnicy informacje o adopcji, żyją w ciągłym napięciu: czy zapyta o to, jak było w ciąży itd. Poza tym zawsze ktoś wie.

Czy są przypadki rezygnacji z adopcji?

Zdarzają się. Bywa, że dziecko nie potrafi pokochać rodziny, było bardzo poranione, a rodzice adopcyjni nieprzygotowani na to, żeby z tymi zranieniami dobrze sobie radzić.

Co wtedy dzieje się z dzieckiem?

Pamiętam chłopczyka, który był oddany. Rodzice wystraszyli się jego zachowań, chociaż rozwijał się dobrze. Dziecko natychmiast zaczęło dramatycznie cofać się w rozwoju, np. przestało chodzić. Na szczęście znalazło kochających rodziców.

O adopcji mówi się głównie pod kątem par bezpłodnych, a co z resztą?

Zdarza się, że adoptują osoby, które mają naturalne potomstwo. Z jednej strony są to osoby doświadczone w rodzicielstwie. Moim zdaniem istnieje niebezpieczeństwo porównań. Zapytałam kiedyś studentów: jaką rodzinę by wybrali, gdyby byli małymi dziećmi szukającymi rodziców? Nieomal jednomyślnie odpowiedzieli, że bezdzietną, gdzie nie musieliby się czuć gorsi od dzieci biologicznych. Wierzę, że prawdziwa adopcja to taka, gdzie kocha się dzieci na równi.

Ale zdarzają się sytuacje odwrotne, kiedy po adopcji ludzie mają własne dzieci. Coś pęka?

Otwartość na rodzicielstwo przełamuje blokadę.

Co poradziłaby Pani parom, które zmagają się z decyzją o adopcji?

Większość par zmagających się z niepłodnością przeżywa samotność, nawet odrzucenie. Nie mają środowiska, w którym mogliby rozmawiać o swoim problemie. Warto zastanowić się szczerze, czego się boją i z kim o tym porozmawiać, by nie odbierać sobie szansy.
Rozmawiała Joanna Brożek

*****

Dr Ida Szwed jest adiunktem w Instytucie Psychologii Rozwoju i Wychowania na Uniwersytecie Śląskim.