Spotkanie bezradnych

Jarosław Naliwajko SJ

publikacja 18.02.2009 21:00

Psychoza to niewyobrażalne cierpienie. Dlatego centralna część rozmowy z chorym to modlitwa: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? ”. Tygodnik Powszechny, 15 lutego 2009

Spotkanie bezradnych

Światowy Dzień Chorego obchodzony jest w Kościele katolickim w Uroczystość Najświętszej Maryi Panny z Lourdes (11 lutego). Dzień ten ma nas uwrażliwić nie tylko na istnienie w społeczeństwie osób chorych, ale także na ich obecność w Kościele.

Po raz pierwszy los człowieka chorego za naczelną sprawę społeczną uznało chrześcijaństwo poprzez przykazanie „miłości bliźniego” wyrażane m.in. w opiece nad chorymi (por. Mt 25, 31-46). Przykazanie to stało się nie tylko normą oraz sprawdzianem postępowania chrześcijańskiego, ale także bodźcem do opieki duchowej i lekarsko-pielęgnacyjnej. Na tym tle szczególnie problematyczne były i pozostają losy osób psychicznie chorych.

Kiedy Mojżesz ogłosił kary za brak posłuszeństwa wobec Jahwe, szaleństwo było pierwszą z nich, przed ślepotą i nędzą, przed śmiercią dzieci i wojną. Szaleństwo także demonizowano. Choć dzisiaj wiemy już znacznie więcej o przyczynach i leczeniu zaburzeń psychicznych, takie osoby wciąż postrzegamy jako „obce”. Światowy Dzień Chorego to okazja do tego, aby owa „inność” przestała być stygmatyzująca, aby w człowieku chorym psychicznie widzieć jego godność i bycie tym samym bratem i siostrą w Chrystusie.
ks. Jacek Prusak SJ




Tomasz Ponikło: Czym jest dla kapłana kontakt z osobą chorą psychicznie?

Jarosław Naliwajko SJ: Doświadczenie psychozy skupia w sobie całą problematykę bycia człowiekiem. A także kultury, religijności, duchowości, relacji człowieka z Bogiem. Dlatego kontakt z chorymi daje możliwość lepszego zrozumienia granicy pomiędzy duchowością a emocjonalnością, naturą a łaską. To człowiek stawiający podstawowe pytania.

Także o Boga.

Dziś rozmowa o Bogu jest rozmową najbardziej intymną. Ludzie przybierają maski. Maską jest też niezabieranie głosu. Cierpiący na chorobę psychiczną – tak jak o wszystkim innym – o wierze rozmawia zupełnie otwarcie. Czysto, uczciwie.

To praca duszpasterska, która nic nie kosztuje. Bo czym jest w tym przypadku duszpasterstwo? Spotkaniem dwojga ludzi, którzy rozmawiają o Bogu, każdy o swoim.

Ksiądz musi się dostroić do rozmówcy. Wobec człowieka, który przybiera maskę, łatwo to zrobić: sięgnąć po autorytet, teologię, tradycję, kulturę. Ale kiedy przychodzi mu opowiedzieć o doświadczeniu... A tu spotyka się z człowiekiem, który nie ma obciachu, żeby o Bogu mówić. Trudność psychozy polega m.in. na tym, że indukuje w drugim człowieku stany emocjonalne, którymi żyje chory: ogromny lęk, pytania o sens życia, cierpienia.

Na co dzień nie zastanawiamy się, na czym polega np. potępienie – to można upchnąć w kategorie teologiczne albo w niemyślenie. I naraz zjawia się ktoś, dla kogo to są żywe pytania. I on wciąga w swój świat.

Żeby była rozmowa, musi być spotkanie. Jak kapłan spotyka się z osobami chorymi psychicznie?

Najczęściej w szpitalu na oddziale psychiatrycznym, gdzie jest kapelanem, albo przez drogę: chory podaje telefon innym cierpiącym.

Kapłan, niezależnie od sytuacji, zawsze sam wyznacza sobie granice w relacjach z drugim człowiekiem. Może działać tradycyjnie, przez udzielanie sakramentów i grzecznościową rozmowę. Albo może wybrać towarzyszenie choremu, co wymaga poznawania świata psychiatrii, przechodzenia treningu emocjonalnego i zdobywania specjalistycznej wiedzy.

Chory zmaga się z koniecznością przewartościowania świata, czasem choroba sama dokonuje tego przewartościowania: wierzący nie wierzy, niewierzący wierzy, zmienia własne koncepcje wiary, odchodzi, powraca. To się odbywa na niezwykle subtelnych drganiach duszy. Potrzeba czasu i głębokiej cierpliwości, żeby rozumieć to, co się dzieje z człowiekiem, do tego pojąć alternatywne drogi psychiatryczne.



Do rozmowy zaprasza chory czy kapłan? Jak wygląda początek relacji?

Nie o to chodzi, kto pierwszy formalnie uczyni krok. Tylko kto pierwszy uczyni go do wewnątrz. Kiedy chorzy do mnie przychodzą, chcą rozmawiać o konkrecie. Najpierw ustalają swoją pozycję: czy to choroba, „ale czy na pewno?”...

Psychoza to ogromnie niewyobrażalne cierpienie. Dlaczego człowiek musi tak cierpieć? Nie wiem. A chory chce odpowiedź poznać, szukać u Boga – ale nic nie słyszy lub słyszy odpowiedzi niezadowalające. Więc liczy na księdza, który ma się „znać na Bogu”. Ostatecznie więc jest to rozmowa o tym, czy można jeszcze bardziej zrozumieć cierpienie.

Można?

Nie wiem. Proponuję, żebyśmy się wspólnie zastanawiali, czy potrafimy na chorobę spojrzeć jako na fragment drogi do Boga, którą Bóg przebywa razem z chorym.

Przez cierpienie do Boga? To brzmi okrutnie. Dlaczego Bóg w przypadku tego człowieka nie używa szczęścia? Psychoza to choroba wieloczynnikowa, w którą włączona jest też rodzina. Cierpienie dotyka nie tylko chorego – jakby Pan Bóg się uwziął, i to na wielu.

Albo jakby Pan Bóg opuścił człowieka...

Po Holokauście szalenie trudno zmierzyć się z cierpieniem Chrystusa. Cień Holokaustu pada i na krzyż. Centralna część rozmowy z pacjentem – a może po prostu z człowiekiem? – to modlitwa w Ogrójcu i modlitwa na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. To, że Jezus mógł nie przyjąć kielicha, jest w katechezie szybko przykrywane przez wybór, o którym już wiemy, że się dokonał. Możliwość wątpienia jest szybko odcinana.

Boimy się, zwłaszcza księża, niewiary. A to doświadczenie z centrum człowieczeństwa. Kiedy człowiek zwątpi w Boga, a zazwyczaj dzieje się to wcześniej lub później, to jest przekonany, że jest potępiony, a jak jest potępiony, to i oddzielony od Boga. Tylko że u osób chorych psychicznie to nie odbywa się intelektualnie, ale jest rzeczywistym przeżyciem emocjonalnym.

Między innymi w całym swoim ciele czują ból rozdarcia. W tym sensie to jest dramatyczne przeżycie dla chorego, kiedy może w swoim zwątpieniu i niewierze być właśnie tak blisko Boga – przez modlitwę w Ogrójcu i zdanie wypowiedziane na krzyżu. To doświadczenie niewiary i doświadczenie bezradności mają prawo istnieć. Mogą być początkiem rozmowy...

Ale może człowiek chce też usłyszeć, że nie ma na to odpowiedzi? Bardzo trudno jest z chorym podzielać uczucie bezradności. A to podzielanie bezradności dopiero otwiera relację.

Ale na czym polega podzielanie bezradności?

Przychodzę do chorego, rozmawiamy pół godziny, godzinę, kilka razy, więcej. Wrócę do siebie, włączę radio, pójdę na piwo, ucieknę od bezradności – a chory nadal będzie nieść swoje zamknięcie. Dla księdza to istotne przeżycie, bo czuje, że także jest bezradny, że nie ma odpowiedzi. Bo jest nią cierpienie Chrystusa. Ale ta odpowiedź jest prawdziwa tylko na poziomie mistycznym.

A mistyka sama już jest na granicy życia i śmierci, zdrowia i choroby. Ta odpowiedź musi wybrzmieć nie jako akademicki frazes, ale z głębi doświadczenia człowieka. Można więc tak mówić, Kościół robi to dwa tysiące lat, a ludzie nie potrafią – bo po ludzku się nie da – takiego, albo w ogóle cierpienia, znieść. Natomiast powstaje nowa jakość, gdy chory dostrzega możliwość rozmowy o tym, co mówimy obecnie.

Okrutność cierpienia nie polega na tym, że brakuje tu wytłumaczenia, tylko na tym, że jest ono bezsensowne. Przestaje być tak okrutne, kiedy można w nim dostrzec jakiś sens. W podzielaniu bezradności takim sensem jest bliskość.



Więc z bezradności nie ma jak się wyzwolić?

Pozwolenie komuś na bezradność, na odejście bez odpowiedzi, świadomość, że mogę tylko wysłuchać pytań chorego – to pozwolenie na duszpasterską przegraną. Ale wbrew pozorom później to daje owoc. Bo pozwala się choremu wyzwolić ze strachu. A wolność to twarz Boga, człowiek wolny wchodzi w dialog z Bogiem. W poszukiwaniu tej wolności toczy się choroba.

Musimy na owoce spojrzeć w skali całego życia, a to rozbija księżocentryzm, który domaga się podporządkowania życia obowiązującej wykładni wiary.

Rozmowa skończyłaby się zapewne wtedy, kiedy ksiądz powiedziałby choremu, że Jezus na pewno do niego nie przemawia, że to tylko objaw choroby...

Ścieżką religijną nazywam w żargonie psychiatrycznym osoby mające silne urojenia czy symbolikę religijną mocno akcentowaną w chorobie. Często w chorobie następuje przewartościowanie świata, a przebiega ono bardzo różnie.

Ale kiedy w grę wchodzi – jak relacjonuje chory – pojawianie się Boga, nigdy nie podejmuję się rozstrzygać, czy to prawda. Sprawdza to lekarz, a ja zakładam, że zawsze tak może być. Nie korzystam z żadnej technologii zbawiania. Chorzy bardzo często wiedzą o Bogu więcej niż ja. A na pewno więcej o Bogu w ich życiu, tak jak i o reszcie swojego życia wiedzą więcej niż ja.

Nie wnikniemy w te tajemnice. Możemy stawiać co najwyżej różne tezy odczytujące, raczej szkicujące na podstawie nauki, co jest w tym chorobą. W trakcie ścieżki religijnej chory człowiek ustawia swoje życie tak, jak zawsze tego chciał. Zdarzają się zatem sytuacje, kiedy po latach terapii i spotkań z księdzem wydaje się, że wszystko wzięło w łeb.

Nie ma żadnego sukcesu?

Brakuje tu miary. Rozwój czy sukces to kategorie nieprzystające do życia duchowego. Człowieka chorego spycha się na margines społeczeństwa, bo ludzie boją się Inności – tego, czego nie da się schematycznie opisać. Chory wyzwala się z kulturowych uwikłań, w których my tkwimy. Ponosi ogromne koszty, to prawda. Najmniejsze koszty wyjścia poza siebie, ponosimy przez spotkanie z innym człowiekiem i rozmowę. Przez nią – nawet jeśli nie padają odpowiedzi – zbliżamy się do Boga. Skoro Bóg ma być Logosem, Wciela się w Słowo, co więcej mamy niż rozmowę?

Tylko że potrzeba otwarcia, a nie tkwienia w lękach. I znowu – potrzeba rozmowy o nich. Duchowości nie da się oddzielić od mięsa życia. Jan Paweł II powiedział jakoś tak: „pozwólcie mi odejść”. Czyli: pozwólcie sobie na to, że mnie nie będzie. I że staniecie wobec pytania, czym jest śmierć. Będziecie samotni.

Czy dla osób chorych psychicznie są dostępne sakramenty?

Małżeństwo może się odbyć tylko za wiedzą biskupa i na etapie remisji (ustąpienia objawów) choroby. Niestety łatwo odczytać to jako odtrącenie przez Kościół i brak zaufania.

Przy kapłaństwie decyduje powołanie, ale do głosu musi też dojść obiektywna miara „bycia zdrowym”, chociaż przy chorobie psychicznej nie ma reguły. Chrzest, bierzmowanie, komunia i spowiedź – tu nie ma wielkich ceregieli. Rzecz jasna spowiedź musi się odbyć, kiedy pacjent, będąc w dobrej kondycji, sam o nią poprosi.

Zaniedbuje się niestety sakrament namaszczenia chorych. A to przecież wprowadzenie Boga we własną chorobę i cierpienie. Jakiekolwiek ono jest. Może to nie na temat. Ale mam takie doświadczenie, że po tym sakramencie niektórzy chorzy na przykład spokojnie umierali. Chociaż wcześniej całkowicie byli poszarpani, bez wyjścia. Można to wytłumaczyć psychologicznie, sięgając do antropologii – ale może właśnie na tym polega łaska?

Na szczęście, inni zdrowieli. Wcześniej czy później.
Rozmawiał Tomasz Ponikło

*****

O. JAROSŁAW NALIWAJKO jest jezuitą. Od 15 lat towarzyszy osobom chorym psychicznie, od 11 lat prowadzi grupę refleksyjno-modlitewną na Oddziale Dziennym Kliniki Psychiatrii Dorosłych CM UJ.