Pytania Eluany

Ks. Adam Boniecki, Jan Hartman, Andrzej Zoll

publikacja 25.02.2009 13:33

„Eluana zasługuje na wyraz wielkiej miłości – ona mówiła do nas i stawiała nam pytania”. Najważniejsze pytanie, które pozostawiła, jest chyba takie: czy w ten sposób powinno zakończyć się jej życie? Tygodnik Powszechny, 22 lutego 2009

Pytania Eluany


Michał Olszewski, Artur Sporniak: Podczas pogrzebu Eluany Englaro odczytano list biskupa Udine, w którym znalazły się słowa: „Eluana zasługuje na wyraz wielkiej miłości – ona mówiła do nas i stawiała nam pytania”. Najważniejsze pytanie, które pozostawiła, jest chyba takie: czy w ten sposób powinno zakończyć się jej życie?

Andrzej Zoll: Wydaje mi się, że niedobrze się stało, bo decyzja o przerwaniu życia Eluany została podjęta ze względu na jakość tego życia. Chcę podkreślić: to było życie! Ona była wprawdzie sztucznie odżywiana, ale życiowe czynności jej organizmu były zachowane – i serce, i płuca funkcjonowały samodzielnie.

Dla mnie pytaniem zasadniczym jest, czy możemy mówić o życiu niewartym życia. Wiemy, że w historii to pytanie było już rozstrzygane i konsekwentnie egzekwowane w stosunku do tych, których życia nie zakwalifikowano do dalszego trwania.

Ks. Adam Boniecki: Sprawa Eluany stała się przedmiotem narodowej dyskusji we Włoszech. W świadomości ludzi pojawiły się bardzo ostro postawione pytania, czym jest życie i czy ktokolwiek ma prawo je przerwać – to pozytywne strony tej smutnej historii. Mnie zastanowił fakt, że było w tej sprawie kilka orzeczeń sądowych: trybunały niższego szczebla odmówiły ojcu prawa do pozbawienia życia Eluany i ich decyzję zmienił dopiero Sąd Najwyższy, a przecież nie jest on kimś na podobieństwo Boga Ojca.

To wskazuje na relatywność ludzkich ocen. Kto w takich sytuacjach powinien podejmować decyzję? Od tego pytania nie da się uciec, gdyż takich ludzi jest coraz więcej. W zakładzie w Udine, gdzie Eluana spędziła ostatnie dni swojego życia, leży w stanie śpiączki pewna kobieta. Widziałem w telewizji jej syna, który, wstrząśnięty wyrokiem, pytał: „To z moją mamą też tak zrobią?”.

Jan Hartman: Nie tylko sąd włoski, także sądy w innych krajach podejmowały już podobne decyzje, udzielając zgody na przerwanie życia osoby w stanie trwale wegetatywnym, gdy była pewność, że nie ma ona i nie będzie miała żadnego życia psychicznego. Powinniśmy zrozumieć, że sądy zachowują się w tych przypadkach nie aktywnie, lecz pasywnie.

Ani ustawodawcy, ani wykonawcy prawa (czyli m.in. sądy w krajach demokratycznych) nie poczuwają się do tego, by rozstrzygać kwestie metafizyczne, np. takie, czy żywym człowiekiem jest ktoś, kto posiada życie psychiczne, czy również ktoś, kto posiada wyłącznie życie cielesne. Sądy zdają się na opinię i sumienia tych, którzy sprawy te wytaczają i którzy są w tych procesach biegłymi, a więc sumienia rodzin chorych i lekarzy.

Sąd, wydając pozwolenie, wcale nie wziął odpowiedzialności na siebie za przerwanie życia Eluany, tylko zezwolił na to, żeby pełna odpowiedzialność za ten czyn spadła na jej ojca i wspomagających go lekarzy. Myślę, że takie „umycie rąk” przez sąd jest słuszne. Jeżeli w tle są nierozstrzygalne zagadnienia metafizyczne, natrafiamy na granicę państwowej kontroli nad postępowaniem obywateli. Medycyna jest na tyle autonomiczną i fachową dziedziną, że system wymiaru sprawiedliwości ma w odniesieniu do niej ograniczone możliwości działania – zawsze w końcu musi się zdać na opinie lekarzy i wolę stron.

Dlatego decyzji włoskiego sądu nie uważam za arogancką czy apodyktyczną. To, co się stało, jest tak naprawdę aktem moralnym ojca Eluany, który nie mógł patrzeć już na stan swojej córki, w jego pojęciu upokarzający dla niej. Pokornie powstrzymałbym się od oceny moralnej tego człowieka.


AZ: Też jestem daleki od wydawania jakiegokolwiek osądu. Zdaję sobie sprawę z trudności decyzji, które podejmował sąd włoski. Ale razi mnie przedmiotowe potraktowanie tej kobiety. Ona była tylko obiektem opinii biegłych, decyzji sądu, wniosku ojca. Nie miała możliwości sama się do tego odnieść.

Drugą kwestią jest to, czy państwu wolno zrezygnować z ochrony życia obywatela. Artykuł 38. polskiej Konstytucji przyznaje każdemu ochronę życia ze strony państwa. Sądzę, że polska Konstytucja nie pozwoliłaby na takie „umycie rąk” przez sąd: my zwalniamy się od odpowiedzialności, wy ją weźcie na siebie.

Stąd nie uciekniemy od trudnych pytań: kiedy kończy się życie, kiedy zaczyna, kiedy mamy do czynienia z podmiotem. Uregulowania prawne w tych kwestiach są konieczne, zwłaszcza w polskiej sytuacji, gdzie mamy pustkę prawną dotyczącą wielu ważnych dziedzin – nie tylko in vitro, ale także problemu testamentu życia, zgody pacjenta, eksperymentów i ich granic czy transplantologii. Dzisiaj w niektórych obszarach można bezkarnie robić rzeczy naprawdę straszne – np. produkować hybrydy.

AB: Pan Profesor Hartman słusznie zauważył, że sąd nie bierze pod uwagę metafizyki, religii, życia po śmierci, gdyż to nie jego funkcja. Kto ma zatem przygotować odpowiednie prawodawstwo? Czy to zadanie tylko dla prawników, ewentualnie współpracujących z lekarzami? Czy także dla filozofów, teologów? Zderzenie się różnych opcji dokonuje się przecież na płaszczyźnie wizji filozoficznych.

JH: Księże Redaktorze, Ameryki tu nie odkryjemy. Nowoczesne prawodawstwo medyczne istnieje właściwie we wszystkich krajach Zachodu i prędzej czy później podobne rozwiązania będą musiały być przyjęte w Polsce. Potrzeba woli politycznej, by wreszcie zaadaptować nowoczesne prawo bioetyczne do polskiego prawodawstwa, ponieważ – jak słusznie powiedział Pan Profesor Zoll – póki nie ma regulacji prawnych, nie ma też zakazów rozmaitych procedur wątpliwych moralnie.

Sumienia lekarzy nie mogą być bez końca obciążane nazbyt trudnymi decyzjami. Nie mówiąc o tym, że różne są głosy różnych sumień, a społeczeństwo ma prawo do tego, by obywatele byli przez różnych funkcjonariuszy publicznych traktowani tak samo w analogicznych okolicznościach.

Chciałbym jeszcze wrócić do tych wyjątkowych procesów sądowych, których rezultat wydaje się nielegalny. Pan Profesor Zoll> > słusznie zauważył, że zachodzi sprzeczność pomiędzy decyzją sądu, skutkującą przerwaniem czyjegoś życia, a jego konstytucyjną ochroną. Wszelako w tle jest bardzo osobliwe zagadnienie teorii prawa, któremu z racji jego subtelności trudno zaistnieć w przestrzeni publicznej świadomości.

Chodzi z jednej strony o legalizm, a z drugiej o pragmatyzm prawa. Fakty są takie, że osobę, która latami przebywa w stanie trwale wegetatywnym, łatwo w sposób niekaralny doprowadzić do zgonu poprzez niewielkie uchybienia w opiece. Jeśli zaś ktoś tak perfekcyjnie opiekuje się taką osobą, że do tego zgonu nie dochodzi, i szuka legalnej drogi, aby osiągnąć ów skutek, to jakby rzucał na stół asa legalizmu: oto ja zachowuję się nienagannie, nie robię czegoś, co mógłbym zrobić bezkarnie, i żądam od państwa uznania tego mojego odruchu legalizmu. Sąd jest wtedy wciągany w pewną osobliwą grę dotyczącą statusu wymiaru sprawiedliwości.

AZ: Moralność nie pokrywa się z legalnością. Ale ważne jest, że prawo nie może nakazywać jakiegoś rozwiązania, które sprzeciwiałoby się normom uznanego w danej społeczności systemu moralnego. To nam na razie nie grozi, ale byłbym ostrożny w nazywaniu nowoczesnymi rozwiązań dopuszczanych w systemach prawnych wielu państw na świecie.


Czy prawnicy, filozofowie, moraliści są w stanie określić precyzyjne granice pomiędzy eutanazją a przerwaniem uporczywej terapii?

JH:
Uporczywa terapia jest określeniem pejoratywnym. Odnosi się ono do działania lekarza, więc tym samym podpada pod kategorię błędu lekarskiego. Nie musimy, a nawet nie możemy wyznaczać takich granic. Tak czy inaczej jest to przecież zawsze kompetencja lekarza. Nawet sąd, który będzie musiał się zmierzyć z określeniem granicy uporczywej terapii, będzie musiał zasięgnąć opinii lekarza.

Co do „eutanazji”, to bardzo różnie używa się tego słowa. Np. w języku angielskim nie ma ono aż tak pejoratywnych skojarzeń, więc często się mówi po prostu o „biernej eutanazji”, oznaczając tym terminem zachowania zupełnie legalne i całkowicie rozsądne.

AZ: W polskim prawie używamy dla biernej eutanazji pojęcia „ortotanazji”. Oznacza to zaniechanie dalszego sztucznego utrzymywania przy życiu. Chodzi o uzyskanie organów do transplantacji, które muszą być pobrane od funkcjonującego organizmu. Zatem, gdy już stwierdzono śmierć mózgu – prawo określa takie procedury – sztucznie podtrzymuje się organizm przy życiu. Odłączenie po zabiegu aparatury oczywiście nie będzie eutanazją.

AB: O ile wiem, pojęcie uporczywej terapii też nie jest wszędzie jednakowe...

AZ: Oczywiście, bo samo pojęcie uporczywości jest niezmiernie trudne do zdefiniowania.

JH: Ważne jest wywodzące się z anglosaskiej kultury prawnej rozróżnienie środków zwyczajnych i nadzwyczajnych: tego, co obowiązkowe, czyli nakazane przez reguły dobrej praktyki bądź przez prawo, i tego, co nadobowiązkowe, z wyboru. Z kolei zwrot „uporczywa terapia” – bardzo cenny, bo bardzo intuicyjny – jest wprowadzony do bioetyki akurat przez środowiska konserwatywne.

Kryje się za nim prosta intuicja: że od pewnego momentu nie ma już sensu stosowanie środków terapeutycznych, gdyż będzie to dręczenie umierającego i przedłużanie raczej jego agonii niż jego życia. O tym, w którym momencie przerwać terapię albo czy ją w ogóle podjąć, decyduje lekarz. Wgląd państwa, ustawy, sądu w praktykę lekarza będzie zawsze tylko cząstkowy i pośredni, bo oparty na opinii innych lekarzy.

AB: Ważne jednak jest pytanie, czy w przypadku karmienia przez sondę człowieka w takim stanie, jak Eluana, w ogóle można mówić o uporczywej terapii.

JH: Z punktu widzenie medycznego podawanie rozmaitych substancji – czy to substancji odżywczych, czy leczących – jest jedną z procedur, które mogą mieć bądź nie mają już sensu ze względu na skuteczność w podtrzymywaniu życia, w jego przedłużeniu bądź w leczeniu.

AB: Eluana nie była w agonii. Nie miała odleżyn, nie brała antybiotyków...

AZ: Niemowlę, aby mogło przeżyć, też musi być odżywiane.

JH: Osoba leżąca bardzo długo w stanie wegetatywnym jest oczywiście innym przypadkiem niż umierający znajdujący się w stanie śpiączki przedśmiertnej, kiedy wiadomo, że zgon nastąpi w przewidywalnym czasie. Natomiast ważne jest, by sobie uświadomić, że jest to różnica jakościowa wynikająca z różnicy ilościowej.

Ma ona podstawę – jak to się w filozofii mówi – przygodną, gdyż chodzi o czas. Stan terminalny osoby w śpiączce wegetatywnej jest w nieokreślony sposób bardzo długi. Gdyby taki stan zwykle trwał kilka tygodni, byłby zapewne uważany po prostu za stan terminalny. Natomiast dziś okazuje się, że jesteśmy zdolni utrzymywać u pacjentów taki stan latami. Trudno nam więc dostrzec w nim stan terminalny niechybnie kończący się śmiercią.


AZ: Panie Profesorze, są także inne sytuacje. Przecież wiele osób z bardzo głębokim upośledzeniem pozbawionych jest świadomego życia, i wiemy, że ten stan też będzie trwał latami. Jako rzecznik praw obywatelskich jeździłem po różnych zakładach opiekuńczych – bardzo dużo się tam nauczyłem. Jak łatwo tu możemy powiedzieć: niech sąd zdecyduje, czy będziemy dalej utrzymywać i karmić taką osobę. Kilka dni i będzie jedno miejsce więcej. Kto ma prawo o tym decydować? Wchodzimy na bardzo niebezpieczną ścieżkę.

JH: Myślę, że tu występuje pozór ciągłości. Albo wierzymy i naprawdę jesteśmy zdolni przyjąć do wiadomości, że jest zero życia psychicznego, nie ma podmiotu psychicznego, albo w to nie wierzymy.

Na podstawie czego można to stwierdzić?

JH:
Jeśli nie ma kory mózgowej, nie ma życia psychicznego. Tak jak stół nie ma życia psychicznego. Chociaż dowodu na to nie mamy, bo nie możemy udowodnić nieistnienia jakiegokolwiek podmiotu.

AZ: Ale w przypadku Eluany brano pod uwagę jej cierpienie. Czy cierpienie jest elementem życia psychicznego?

JH: Nazwałbym to kwestią takiego scjentystycznego męstwa. Albo jesteśmy racjonalni w scjentystycznym znaczeniu i ufamy uczonemu, który mówi: nie ma i nigdy już nie będzie życia psychicznego, ta osoba nic nie czuje, jak przedmiot martwy, albo temu nie dowierzamy. Jestem takim właśnie scjentystą racjonalistą i twierdzę, że współcześni lekarze zasługują na wiarę, gdy mówią, że nie ma wątpliwości.

AB: W przypadku Eluany chyba nie było takiej pewności, zapewniono jej przecież środki znieczulające.

JH: Użyto tych środków, żeby agonia nie była tak dramatyczna. Zastosowano tzw. sedację przedśmiertną (terminal sedation), która skróciła ten okres. W bardzo wielu sytuacjach unika się kwestii eutanazji przez to właśnie, że konającego w sposób niespokojny i pełny cierpienia bardziej czy mniej dobrowolnie pozbawia się świadomości z przyzwoleniem na to, że to przyspieszy śmierć. To procedura legalna.

Chcę uświadomić Państwu, że czynności zbliżone do eutanazji praktykuje się często – nie jest prawdą, że istnieją ostre granice między eutanazją i działaniami legalnymi.

Przypomnijmy przypadek Jana Grzebskiego z Działdowa, który w wyniku wypadku popadł w śpiączkę i po 19 latach obudził się. Scjentystyczne męstwo jego żony doprowadziłoby do tego, że dawno by nie żył.

JH:
To nie był przypadek niewątpliwego braku życia psychicznego – ten człowiek nie był w takim stanie, w jakim była Terri Schiavo czy Eluana Englaro. Są różne poziomy śpiączki. Ja się upieram tylko przy tym, że współcześni lekarze potrafią powiedzieć z całą pewnością, że dany podmiot psychiczny, osoba jako podmiot psychiczny, już nie istnieje.

AZ: Chciałbym to usłyszeć od lekarza. Myślę, że właśnie lekarz zawahałby się przed taką pewnością. Może nam, prawnikom czy filozofom, łatwiej mówić, że z całą pewnością…

JH: Kora mózgowa jest pewną tkanką. Jeśli się nie posiada tej tkanki, to nie posiada się życia psychicznego. To jest aż tak proste!


Słownik Harwardzki definiuje, że ze śmiercią mamy do czynienia nie wtedy, kiedy człowiek nie ma kory mózgowej, tylko w momencie, kiedy ustaje czynność pnia mózgu – to zasadnicza różnica.

AZ:
Taka sama definicja jest w polskiej ustawie.

JH: Dlatego sprawa trafiła do sądu, bo wiadomo, że jeśli nie ma śmierci pnia mózgu, to jest osobą w sensie prawnym i jest osobą żywą.

AZ: W takim razie odbiera się jej życie.

JH: Zgadza się. Powtarzam: to kwestia pragmatyzmu i legalizmu, kwestia społecznej funkcji wykonawcy prawa i kwestia powściągliwości sądu w zagadnieniach sumienia.

Ale jest też kwestia relacji do drugiego człowieka. Ewa Błaszczyk, której siedmioletnia córeczka w wyniku zadławienia popadła w śpiączkę, tak to opisuje: ,,Matka po czymś takim przechodzi różne stadia. Na początku chce mieć zdrowe dziecko, szybko, potem godzi się z chorobą, z czasem akceptuje to, że będzie ona trwała długo. Aż wreszcie nabiera przekonania, że życie jej dziecka jest dalej życiem, ale w innej postaci. Taka matka zmienia swój stosunek do czasu, do miłości, do Boga”. W tym świadectwie jest coś bardzo ludzkiego...

JH:
Ojciec Eluany miał inne odczucia. Powinniśmy to zrozumieć: ktoś może znajdować sens w codziennej heroicznej opiece, a ktoś inny uważa, że zaangażowanie w taką opiekę jest zaangażowaniem w jakiś horror.

AZ: Znowu patrzymy bardzo przedmiotowo. O tym, czy ta osoba ma prawo do życia, ma decydować odczucie kogoś trzeciego? Nie możemy w ten sposób stawiać sprawy.

JH: Ona już nie ma podmiotu, ona się staje jakby drugim ciałem swego opiekuna.

AZ: Bardzo wiele jest takich osób.

JH: Ta osoba tak naprawdę jest takim żywym grobem, na który ten opiekun codziennie chodzi – to jest rodzaj metafizycznej, a może nawet religijnej pokuty. Mogę zrozumieć te osoby, które przyjmują taki właśnie bardzo pokutny sposób życia i odnajdują w tym wielki sens. Ale trzeba też zrozumieć tych, którzy uważają to drugie ciało, które stało się niemalże przedłużeniem ich własnego ciała, za szczątki, które powinny być pochowane.

Nie odważyłbym się oceniać ojca Eluany, który na pewno bardzo wiele wycierpiał, zwłaszcza że znalazł się w globalnej przestrzeni publicznej jako ktoś, kto chciał uśmiercenia córki. Ja się z nim solidaryzuję.

AB: Ściślej mówiąc: Eluaną opiekowały się siostry zakonne, które bardzo chciały, żeby ona żyła. Chodziły na ten grób – jak Pan powiada – ale dla nich to nie był grób, one ją woziły na spacer, ona otwierała oczy.

To, co przeżywał ojciec, jest godne szacunku. Myślę, że nikt z nas nie chce go potępiać. Tylko czy nie przesuwamy granicy za daleko? Nie wiem, czy Pan był blisko ludzi chorych na Alzheimera w późnym stadium. To doświadczenie przerażające – bliska osoba, która gdzieś odchodzi, staje się obca; ktoś, kto jest i kogo nie ma. Nie osądzając konkretnych decyzji ludzkich, czy tu nie trzeba bronić jakiejś bezwzględnej zasady, od której człowiek może w słabości odejść, ale nie wolno mówić, że jest to usprawiedliwione?

JH: Ale jaka będzie konsekwencja tego, że procesy, które dotąd kończą się zwykle przyzwoleniem sądu na zaprzestanie odżywiania, będą się kończyły zakazem? Po prostu takie procesy nie będą wytaczane, a ludzie będą robić, co chcą. Państwo nie będzie mieć nad tym żadnej kontroli.


AZ:Boję się, że doprowadza Pan do bardzo daleko idącego relatywizmu. Są pewne zasady, które mają wartość same w sobie. Za taką zasadę uznaję ochronę życia – dobra, które jest nosicielem wszelkich innych dóbr.

I dlatego to dobro jest dla mnie absolutnie nienaruszalne. Dlatego też zawsze byłem przeciwko karze śmierci, jestem przeciwko aborcji i za ochroną zarodka ludzkiego. Tu jest podstawowa płaszczyzna sporu: czy możemy znaleźć drogę do odejścia od tej zasady? Doświadczenie ludzkości zdecydowanie przemawia za tym, że wszelkie relatywizowanie życia ludzkiego prowadzi do katastrofy.

Jeśli kiedyś będą Panowie wypełniać Testament życia, co w nim napiszecie?

JH:
Gdyby w Polsce była możliwość określenia, czego sobie życzę, to na pewno nie chciałbym, aby podtrzymywano mnie przy życiu w stanie trwale wegetatywnym. Na pewno chciałbym uniknąć tego, żeby ktoś z mojej rodziny był do mnie przykuty i musiał się mną stale opiekować. Być może, gdybym się już znalazł w takim stanie, zmieniłbym zdanie. Dlatego Testament życia nie może być absolutną normą nakazową dla lekarza. I nigdzie lekarz nie idzie do więzienia za to, że nie usłuchał Testamentu życia.

AZ: Tu rzeczywiście nie chodzi o więzienie, ale o... odszkodowania. Słynne jest już orzeczenie polskiego Sądu Najwyższego, chyba sprzed dwóch lat, o przyznaniu odszkodowania kobiecie (świadkowi Jehowy) za przeprowadzenie transfuzji krwi ratującej jej życie. Ponieważ ta kobieta w chwili wypadku miała przy sobie testament życia z wyraźną niezgodą na transfuzję, szpital musi płacić odszkodowanie.

A co do mnie, na szczęście Testament życia nie jest czymś obowiązkowym, więc go nie sporządzę.

AB: Ja również w tej chwili nie sporządziłbym Testamentu życia. Po pierwsze, mam dobre doświadczenia z polskimi lekarzami i ufam im całkowicie. Po drugie, w ciężkiej chorobie psychika człowieka zmienia się: nie chciałbym się wówczas bić sparaliżowaną ręką w ogłupiałe czoło, co zrobiłem. Poza tym wiem, że ludzi starych nie podłącza się za wszelką cenę do kosztownych urządzeń.

Rozmawiali: Michał Olszewski, Artur Sporniak

*****

ANDRZEJ ZOLL (ur. 1942) jest profesorem prawa, w latach 1989-97 był sędzią, a od 1993 r. prezesem Trybunału Konstytucyjnego, w latach 2000-06 – rzecznikiem praw obywatelskich. Specjalista z zakresu prawa karnego, konstytucyjnego i filozofii prawa. Zawodowo związany z UJ, jest też m.in. członkiem Komitetu Etyki w Nauce PAN.

JAN HARTMAN (ur. 1967) jest profesorem filozofii i publicystą, kierownikiem Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ. Specjalizuje się w filozofii polityki, etyce i bioetyce oraz metafilozofii. W 1989 r. założył czasopismo filozoficzne „Principia”.

KS. ADAM BONIECKI (ur. 1934) jest redaktorem naczelnym „TP”. Należy do Zgromadzenia Księży Marianów (w latach 1993-99 był jego przełożonym generalnym). Twórca i redaktor naczelny (1979-91) polskiej edycji „L’Osservatore Romano”.