Dobrze, że Ewangelia nie spłonęła

Stanisław Zasada

publikacja 22.04.2009 20:38

Lekcje religii budzą duże emocje wśród uczniów i nauczycieli. A szkolni katecheci są dobrej myśli. Tygodnik Powszechny, 19 kwietnia 2009

Dobrze, że Ewangelia nie spłonęła


Nie bójcie się trudnych pytań. Bójcie się tylko głupich odpowiedzi – mówił bp Gerard Kusz, wiceprzewodniczący Komisji Wychowania Konferencji Episkopatu Polski, która odpowiada za kształt katechezy. Przemawiał podczas corocznego sympozjum organizowanego w Poznaniu przez „Drukarnię i Księgarnię Świętego Wojciecha”. Dyrektorzy diecezjalnych wydziałów katechetycznych, wizytatorzy, metodycy i sami katecheci dyskutowali: jak być „wychowawcą kreatywnego i refleksyjnego ucznia”.

Budowanie autostrad

– Niech pani udowodni, że Bóg jest – uczniowie zaczepiają Andżelikę Bujnowską, katechetkę z Białegostoku. Atrakcyjna blondynka, którą można pomylić z licealistką, uczy w gimnazjum sportowym i w pogotowiu opiekuńczo-wychowawczym – nie ma łatwej młodzieży. Co odpowiada, gdy uczniowie zadają trudne pytania?

– Nie zbywam ich – mówi krótko. A dowód na istnienie Boga? – Każdy może udowodnić to swoim życiem. Tłumaczę, że wiara to droga do szczęścia. Kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne też trafia na swoje miejsce – opowiada. – To tylko propozycja, którą człowiek wybiera albo odrzuca – dodaje.

Gdy czegoś nie wie, obiecuje, że poszuka wiadomości i odpowie na następnej lekcji. – Staram się być z nimi szczera. Wiem, że jeśli młodzi ludzie będą mi ufać, to zaufają Bogu, o którym im mówię – uważa Bujnowska.

Z uczniami jest nie tylko na lekcjach i w kościele: tańczy na szkolnej dyskotece, kibicuje uczniom podczas meczów. Widzi efekty swojej pracy: gdy młodzi piłkarze wychodzą na boisko, każdy robi znak krzyża. – Katecheta powinien być raczej przyjacielem i świadkiem niż surowym nauczycielem – podsumowuje.

Ale katechetów pracuje w Polsce kilkadziesiąt tysięcy i nie wszyscy sobie radzą. Wtedy na religii uczniowie odrabiają zadania z innych przedmiotów albo rozrabiają.

A nikt nie da rozgrzeszenia katechecie, który sobie nie radzi. Bp Kusz: – Czasem są tak zakompleksieni, że to się w głowie nie mieści. Przecież katecheta jest świadkiem Chrystusa i On jest z nim. Jeżeli ktoś chciał łatwego życia, niech buduje autostrady. Zmęczy się fizycznie, ale będzie miał spokój – mówił do narzekających katechetów.

Modlitwa o dobrą żonę

Religia trafiła do szkół w 1990 r. Wcześniej, przez 19 lat – po tym jak ze szkół usunęła ją ekipa Gomułki – prowadzono ją przy parafiach. Była dobrowolna, ale popularna. Zaczęto nawet uważać, że to jej właściwe miejsce. Kiedy w wolnej Polsce wróciła do szkół, Kościół i środowiska prawicowe mówiły o dziejowej sprawiedliwości i powrocie do normalności. Środowiska liberalne i lewicowe odebrały to jako budowanie klerykalnego modelu państwa. W ciągu prawie 20 lat szkolna katecheza okrzepła. Ale dlaczego tak trudno jej uczyć?

– A jak mówić młodym o wierności, kiedy tyle wokół rozwodów? – pyta s. Elżbieta Sozańska ze zgromadzenia szarych urszulanek. – Rozpad rodziny, zanik tradycji, chaos wartości i lansowanie płaskiego modelu życia powodują, że zajęcia z katechezy stają się jakby nie z tego świata – mówi.


Jest wicedyrektorem wydziału katechetycznego w toruńskiej kurii. Ucząc w męskiej zawodówce, mówiła o wzniosłym życiu. Usłyszała: „Siostro, ale kto tak dziś żyje?”. „Nie obrażajcie mnie, bo sama tak żyję”.

Za stan katechezy urszulanka wini samych katechetów. – Wielu przychodzi jak do zwykłej pracy. Odbębnią 45 minut i wychodzą – stwierdza. Są katecheci, których nie obchodzą sprawy ich wychowanków. – Młody człowiek, choćby nie wiem jak zdeprawowany, odróżni katechetę z powołania od słabego rzemieślnika – uważa s. Elżbieta. – I tego drugiego zniszczy.

Twierdzi, że wbrew stereotypom w młodych jest głód wartości duchowych i dobra. Kiedyś uczniowie poprosili: zamiast moralizować, niech opowie o Ewangelii. – Bo jakby się spaliła, to byśmy życiorysu Jezusa nie opowiedzieli – tłumaczyli.

Wzięła Ewangelię Marka – bo najkrótsza. Zaczęli dopytywać o relacje Józefa i Maryi. Sprowadziła rozmowę na miłość dwojga ludzi. Kazała wypisać na kartkach, jaką chcieliby mieć żonę. Zawstydzeni, wreszcie napisali: dobra, życzliwa, oszczędna, wierna. Zakończyli modlitwą o dobrą żonę. – Modlili się szczerze – zapewnia s. Elżbieta. Później, opowiada, większość uczniów przedstawiła jej swoje dziewczyny.

– Nie można uczyć Ewangelii dla samych faktów – powtarza jak zaklęcie s. Sozańska. – Niestety, nie wszyscy to rozumieją i tłoczą na siłę wiadomości w oderwaniu od życia.

Bp Marek Jędraszewski ostrzegał półtora roku temu katechetów archidiecezji poznańskiej: „Musi być w nas zatroskanie o to, aby nikt nas nie mógł posądzić (słusznie czy niesłusznie) o działalność, która nieraz ociera się albo wprost przyjmuje działalność polityczną. Rolą katechety jest głoszenie Słowa Bożego”.

Rozkodować teologię

Ks. Wojciech Lechów jest dyrektorem wydziału katechetycznego w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej i wykładowcą katechetyki. Na pierwszych zajęciach ze studentami każe przełożyć na język gimnazjalisty Dyrektorium Katechetyczne. To dokument wiążący dla układających programy, podręczniki, metodyków i samych nauczycieli.

– Klerycy męczą się bardziej niż studenci świeccy – opowiada. – Bo są przesiąknięci kościelnym slangiem i nie potrafią się od niego oderwać, a potem to pokutuje, kiedy uczą w szkole.

Z podręcznikami nie jest lepiej. – Pisane są zbyt trudnym językiem – uważa ks. Lechów. Do tego wielu katechetów niewolniczo się ich trzyma. – Bo nie mają własnego pomysłu na lekcje – zarzuca.

Niedawno wizytował lekcję religii w szóstej klasie podstawówki. Temat: „Przymierze, jakie Bóg zawarł z ludźmi”. Pierwsze pytanie katechety: „Co to jest przymierze?”. Cisza. Pytanie pomocnicze: „Kto zainicjował przymierze?”. Nadal cisza.

– Kto dziś używa słowa „przymierze”? – pyta ks. Lechów. – Należało zacząć od słów, jak pakt albo układ, i dopiero dojść do przymierza. Katecheta musi rozkodować żargon teologiczny, przełożyć na czytelny język – mówi.

S. Sozańska: – Podręczników jest za dużo. Zdarzają się i ciekawe, i chały. – Tym drugim zarzuca język teologiczny i cytowanie niezrozumiałych dokumentów Kościoła. Na dodatek podręczniki są przeładowane. S. Sozańska: – Wolę uczyć przekrojowo, powoli, żeby do czegoś z uczniami dojść. Jaki sens ma pędzenie z materiałem?


Na chamstwo nie ma rady

– Trudne dziecko to dziecko wołające o pomoc – powtarza Irena Wolska, metodyk i katechetka w łódzkiej podstawówce. – Jeżeli uczeń rozrabia, trzeba starać się do niego dotrzeć i wspólnie rozwiązać problem. Może się okazać, że ma kłopoty w domu albo wśród rówieśników – zauważa. Sama za swoich uczniów, zwłaszcza najtrudniejszych, modli się.

– Lubię ludzi – mówi s. Sozańska. – Złego zachowania na lekcji nie odbieram jak ataku na mnie, tylko na instytucję, którą reprezentuję, i na to, że jestem po drugiej stronie biurka. Gdy słyszę wulgaryzm, przypominam, że szanujemy się nawzajem i że mnie to obraża.

To zazwyczaj wystarcza. Choć parę razy miała ochotę wyjść ze skóry. – Ale to ja muszę okazać większą dojrzałość – dodaje siostra.

Wie, że powody niewłaściwego zachowania bywają różne. Kiedyś, jak rozpoczęła modlitwę, jeden chłopak nie zdjął czapki. Powiedziała: w naszym kręgu kulturowym mężczyźni modlą się bez nakrycia głowy. Wyszedł z klasy. – Spytałam go na korytarzu: „Co jest?” – opowiada. – „Jestem po chemii. Wstydzę się” – odparł. Przeprosiła.

Na lekcjach Andrzeja Hołdana, katechety z Katowic z niemal 30-letnim stażem (uczył już, kiedy katecheza odbywała się przy parafiach), uczniowie modlą się w różnych intencjach: za chorą mamę, za kłócących się rodziców. Pan Andrzej dołożył swoją intencję: za ciężko chorą siostrę. – Uczniowie odkryli, że też mam problemy i że zwracam się z nimi do Boga – opowiada. – Czasem trzeba pokazać, że nie jest się kimś ponad kłopotami.

Hołdan cieszy się, że religia wróciła do szkół. – Gdybyśmy, jak kiedyś, uczyli jej w kościelnych salkach, mielibyśmy mniej niż połowę uczniów – mówi. – Dziś docieramy prawie do wszystkich.

Już drugi rok szkolny stopnie z religii wliczane są do średniej ocen na świadectwie. Czy zmieniła się dyscyplina i zwiększyło zaangażowanie uczniów?

– Raczej nie – uważa Irena Wolska. Żali się na naciski (także innych nauczycieli), żeby stawiała uczniom dobre oceny z religii nawet, gdy na to nie zasługują. A rodzice szantażują, że wypiszą dziecko z religii, bo ocena psuje ich dzieciom średnią.

Tłumaczyła kiedyś uczniom, żeby mama i tata chodzili z nimi w niedzielę na Msze. – „Powiedz tej babie, żeby mi dała spokój” – Wolska przytacza reakcję jednego z ojców, którą jego syn powtórzył w klasie. – Jak mamy uczyć, skoro rodzice, nawet jeśli przyznają się do wiary, to przykazania traktują wybiórczo?

Ks. Lechów: – Katecheta nie da sobie rady tylko z chamstwem. Bo na chamstwo nie ma rady.

***

Wolska nie czuje się gorsza od innych nauczycieli. – Przeciwnie, czuję się uprzywilejowana, bo kształtuję tych ludzi – mówi. Pracy nie zamieniłaby na inną. Choć miałaby gdzie pójść: skończyła politechnikę.

Także Hołdan nie zmieniłby pracy. Do szkoły często przychodzą byli uczniowie. Pytają albo o wychowawcę, albo o katechetę. Niedawno dostał telefon od dawnego wychowanka. Pamiętał: to ten, który usiłował ustawić w szeregu Pana Boga i nauczyciela. Teraz poszli na kawę. Chłopak pokazał swoje wiersze.

Hołdan był zdumiony i poezją, i tym, że został zaproszony do lektury. – Przecież ten chłopak miał tylu nauczycieli – mówi nie bez dumy – a wiersze przyniósł katechecie!