W ciszy, by żywić nadzieję

Marek Zając z Jerozolimy

publikacja 20.05.2009 22:28

W Yad Vashem Benedykt XVI wygłosił przemówienie naznaczone szczerym szacunkiem i głęboką empatią. Jak przyjęli je Żydzi? Tygodnik Powszechny, 17 maja 2009

W ciszy, by żywić nadzieję


W marcu 2000 r. pod Ścianą Płaczu stał Jan Paweł II. Teraz, w tym samym miejscu, znajdzie się Benedykt XVI. Ale tak naprawdę oba wydarzenia dzieli epoka.

Dziewięć lat temu, w Roku Wielkiego Jubileuszu i na progu nowego wieku, zdawać się mogło, że świat wyszedł na prostą. Upadł komunizm, skończyła się zimna wojna. Demokracja miała bez przeszkód zatriumfować, a najmodniejsza teoria głosiła, że nadszedł koniec historii.

Ale w następnym roku terroryści zburzyli wieże World Trade Center i zaatakowali Pentagon. Dwa razy zdołali uderzyć w Europie – w marcu 2004 r. Madrycie, a w lipcu następnego roku w Londynie. Zachód ruszył na wojny w Afganistanie i Iraku. Nad Bliskim Wschodem zawisła groźba nuklearnego konfliktu, którego zarzewie stanowi Iran. Historia zaczęła się od nowa, a najpopularniejsza teoria tłumacząca globalną mechanikę głosi nieuchronność zderzenia cywilizacji.

Może właśnie dlatego w przemówieniu na lotnisku im. Dawida Ben-Guriona w Tel Awiwie Benedykt XVI nie apelował o pojednanie między Izraelczykami i Palestyńczykami, których – gdy mowa o cywilizacyjnym konflikcie – uważa się za narody frontowe.

Papież nie apelował, ale błagał: „W jedności z ludźmi dobrej woli na całym świecie błagam wszystkich, którzy są za to odpowiedzialni, aby wykorzystali wszelkie możliwe drogi prowadzące do znalezienia sprawiedliwego rozwiązania utrzymujących się trudności, aby oba narody mogły żyć w pokoju w swej ojczyźnie w bezpiecznych i uznanych przez społeczność międzynarodową granicach”.

Tu, w Izraelu i Autonomii, pokoju pragnie się w równym stopniu, jak mało się w niego wierzy. By nie stracić nadziei, że oba narody wkrótce będą żyć w zgodzie, trzeba być albo świętym, albo szalonym, co i tak w oczach tego świata uchodzi zwykle za synonim.

Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem. Jerozolimskie wzgórze z budynkiem muzealnym w kształcie odwróconego klina, który domyka przeszklona ściana z widokiem na Góry Judzkie. Wzgórze porośnięte parkiem upamiętniającym Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, m.in. z drzewkiem zasadzonym w Alei Sprawiedliwych ku czci Żegoty przez Marię Kann i Władysława Bartoszewskiego.

Miejsce pamięci, w którym dzięki systemowi luster w ciemnościach odbijają się setki płonących świec, a lektor odczytuje imiona i nazwiska pomordowanych dzieci. Dolina Zabitych Wspólnot, gdzie na ścianach kamiennego labiryntu umieszczono nazwy rozsianych po całym Starym Kontynencie gmin żydowskich unicestwionych przez nazistów.

To właśnie w Yad Vashem w opinii większości komentatorów Benedykt XVI miał wygłosić najważniejsze przemówienie pielgrzymki do Izraela. To „platforma do wygłoszenia orędzia, którego będą słuchały miliardy ludzi” – podkreślał Avner Shalev, dyrektor Instytutu. Już od wielu dni przed przyjazdem Papieża prasa mnożyła pytania i oczekiwania.

Czy Benedykt XVI uzna, że wspólnota katolicka ponosi współodpowiedzialność za dopuszczenie do Zagłady? Czy padną słowa o nostra culpa? Czy Papież odniesie się w jakikolwiek, nawet dyskretny sposób do faktu, że wywodzi się z narodu oprawców?


Przypominano, że podczas przemówienia w Auschwitz-Birkenau w maju 2006 r. Benedykt nazwał siebie synem narodu niemieckiego – narodu, nad którym „grupa zbrodniarzy zdobyła władzę przez zwodnicze obietnice wielkości, przywrócenia honoru i znaczenia narodowi, roztaczając perspektywy dobrobytu, ale też stosując terror i zastraszenie, by posłużyć się narodem jako narzędziem”. Jego słowa skrytykowały wtedy niektóre środowiska żydowskie – zarzucając, że Papież rozmył niemiecką odpowiedzialność za Holokaust.

W poniedziałkowe popołudnie w Yad Vashem Benedykt XVI wygłosił przemówienie krótkie, szlachetne w formie – przekonany, że przybył do miejsca, w którym należy zatrzymać się „w ciszy: ciszy, by pamiętać; ciszy, by się modlić; ciszy, by żywić nadzieję”. Rozważał fragment 56. rozdziału Księgi Izajasza, od którego wzięła się nazwa Instytutu: yad – pomnik, shem – imię. „Dam w moim domu i w moich murach pomnik oraz imię lepsze od [imienia] synów i córek, dam im imię wiekuiste i niezniszczalne” – zapowiada Pan.

Benedykt odniósł to starotestamentalne proroctwo do ofiar Holokaustu, które straciły „życie, lecz nigdy nie utracą swych imion, bo są one głęboko wryte w sercach tych, którzy ich kochają, w sercach ich więziennych współtowarzyszy, którzy przeżyli, i wszystkich ludzi zdeterminowanych, żeby nigdy nie pozwolić, aby takie okrucieństwo na nowo okryło ludzkość hańbą.

Co więcej, ich imię wpisane jest na zawsze w pamięć Wszechmocnego Boga. Można ograbić sąsiada z tego, co posiada, jego przyszłości czy wolności. Można utkać zdradliwą sieć kłamstw, by przekonać innych, że pewne grupy ludzi nie zasługują na szacunek. Jednak cokolwiek by się uczyniło, nie można istocie ludzkiej odebrać imienia”.

Wobec prób negowania Zagłady mocno brzmiały inne papieskie słowa: „Niech nigdy ich cierpienie nie będzie negowane, dyskredytowane czy zapomniane!”. Benedykt potwierdził „przyrzeczenie Kościoła, by modlić się i nieustannie pracować oraz czynić wszystko, co w jego mocy, aby nienawiść nigdy więcej nie władała ludzkimi sercami”.

Mówił też o pomordowanych dzieciach: „Mogę sobie jedynie wyobrazić radosne oczekiwanie ich rodziców, kiedy niecierpliwie przygotowywali się na narodziny swoich dzieci. Jakie imię damy temu dziecku? Co się jemu czy też jej przydarzy? Któż mógłby sobie wyobrazić, że zostaną skazane na tak żałosny los! Gdy pozostajemy tu w ciszy, ich krzyk nadal rozbrzmiewa w naszych sercach”.

Benedykt spotkał się też z sześciorgiem ocalonych z Holokaustu. Był wśród nich urodzony w 1939 r. Dan Landsberg, który przeżył m.in. dzięki matce Gertrudzie Marciniak, przełożonej Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Gdy do klasztoru wtargnęli Niemcy, by wytropić żydowskie dzieci, zakonnica ukryła Dana pod długim habitem.

Zachowując stalowe nerwy, oświadczyła, że w klasztornym sierocińcu nie ukrywają się żydowskie dzieci i przemknęła przez kuchnię z chłopcem kurczowo trzymającym się jej nóg. W 2007 r. pośmiertnie otrzymała tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.

Jak papieskie przemówienie przyjęli Żydzi z Izraela i diaspory? – to pytanie zadawali sobie dziennikarze w biurze prasowym pielgrzymki. Rabin Israel Meir Lau, ocalony z Buchenwaldu, szef rady Yad Vashem i były naczelny rabin Izraela, wyraził rozczarowanie papieskim przemówieniem. Mówił o „straconej okazji”. Podkreślił, że Papież nie wspomniał roli Niemców bądź nazistów i że brakowało osobistego odniesienia Benedykta do tragedii Holokaustu.


Jednak w Sali Pamięci, dokąd światło wpada jedynie przez wąski otwór w dachu, a na podłodze wypisano nazwy najtragiczniejszych miejsc Zagłady, Benedykt nie chciał mówić jako „syn narodu niemieckiego”. Zaznaczył, że przemawia jako „Biskup Rzymu i Następca Apostoła Piotra”. Podtrzymał też dotychczasową linię pontyfikatu: nie widzi sensu w powtarzaniu za Janem Pawłem II rachunku sumienia i próśb o wybaczenie. Proponuje natomiast, aby krytyczna refleksja nad historią przekształciła się w punkt wyjścia do współpracy na rzecz pokoju.

Podróż Benedykta XVI do świętych miejsc – nie tylko dla chrześcijaństwa – potwierdza, że w kontaktach między trzema religiami przekroczyliśmy mentalny Rubikon. Od dialogu nie ma odwrotu, a niezbędne do jego podtrzymania minimum wzajemnego zaufania ciężko roztrwonić.

Przykład: wbrew najczarniejszym scenariuszom ratyzbońskie przemówienie Benedykta z 2006 r. na trwałe nie zaciążyło na stosunkach Kościoła z islamem. Nie było więc zaskoczeniem, że w meczecie im. Króla Husajna w Ammanie książę Ghazi Bin Talal, kuzyn króla Abdullaha II i jego doradca w kwestiach religijnych, dziękował Benedyktowi XVI za klarowne wyjaśnienie słów o Mahomecie sprzed niemal trzech lat. Książę – z dworską swadą zaznaczając, że przemawia jako człowiek, potomek Proroka, Arab i Jordańczyk – oświadczył, że wyznawcy islamu traktują wystąpienie w Ratyzbonie jako wykład akademicki, a nie oficjalne stanowisko Kościoła.

Z kolei po zniesieniu ekskomuniki z lefebrystowskiego bp. Richarda Williamsona, który negował fakt Holokaustu, mimo ostrych nieraz słów krytyki nikt przy zdrowych zmysłach nie przypisywał Papieżowi podobnych poglądów ani nie nazywał Josepha Ratzingera nieprzyjacielem narodu żydowskiego.

Ale mimo to Benedykt w przemówieniu inau­gurującym jego wizytę w Izraelu raz jeszcze nie pozostawił cienia wątpliwości. „Niestety, antysemityzm nadal podnosi swą odrażającą głowę w wielu częściach świata. Jest to całkowicie nie do przyjęcia. Należy podjąć każdy wysiłek, aby walczyć z antysemityzmem, gdziekolwiek się pojawia, oraz popierać poszanowanie i szacunek dla członków każdego narodu, plemienia, języka i narodu na całej kuli ziemskiej” – powiedział.

Jednocześnie widać jak na dłoni, że w dialogu międzyreligijnym trudno liczyć na spektakularny przełom. Po okresie pionierskiego entuzjazmu, którego główną siłę stanowiła charyzmatyczna postać Jana Pawła II i jego prorockie gesty, wielkie religie utknęły w gąszczu teologicznych różnic.

W ostatnim momencie życie dopisało do tego tekstu smutną pointę. Wieczorne spotkanie z udziałem Benedykta XVI w Papieskim Instytucie Notre Dame Centrum Jerozolimskiego zakończyło się skandalem. Choć organizatorzy planowali tylko papieskie wystąpienie, na mównicę wszedł szejk Taisir Tamimi i zaczął oskarżać Izrael o zabijanie palestyńskich kobiet i dzieci. Na sali zapanowała konsternacja, zwłaszcza że nie przygotowano tłumaczenia z arabskiego. Gdy Tamimi skończył, zmieszany Papież opuścił podium.

Po kilkudziesięciu minutach watykański rzecznik wydał ostre oświadczenie: „Podczas spotkania poświęconego dialogowi wystąpienie to było bezpośrednią negacją tego, czym powinien być dialog. Mamy nadzieję, że ten incydent nie zniszczy misji Papieża, której celem jest promowanie pokoju, a także dialog międzyreligijny, co Papież jasno wyraził przy wielu okazjach podczas tej pielgrzymki”.