Czwarta ściana

Ks. Andrzej Draguła

publikacja 01.07.2009 22:17

W Kościele nie da się uciec od podziału: księża i wierni, my i oni, aktorzy i publiczność, dawcy i biorcy. Te relacje nie mogą być jednak polemiczne. Tygodnik Powszechny, 28 czerwca 2009

Czwarta ściana


W sztuce Bergmana „Po próbie” stary reżyser Henryk Vogler rozmawia z aktorką Anną Egerman. „Przedstawienie teatralne – mówi reżyser – powstaje wówczas, gdy są pod ręką trzy elementy: słowo, aktor, widz. To wszystko, czego trzeba. Tylko tyle trzeba, żeby stał się cud. Takie jest moje przekonanie, moje najgłębsze przekonanie”.

„Czy to kwestia moralności?” – pyta Anna. „Myślę, że nasza sztuka jest moralna – odpowiada Vogler. – Przez »moralną« rozumiem »określoną prawem«. Ten, kto złamie prawo, będzie ukarany, a kara jest jedna: brak kontaktu. Odbiorca pozostanie niemy, obojętny, pasywny. Grasz na próżno, nic nie usprawiedliwia twojego istnienia, równie dobrze mogłabyś nie żyć”. „Aktor, który nie dociera do odbiorcy, jest więc osobą niemoralną” – konstatuje Anna. „Prawdziwy aktor – mówi Vogler – zawsze dociera. Przebije się wbrew roli, partnerom, reżyserowi, dekoracjom, będzie poruszający, niepokojący, żywy”.

Ten fragment przywołałem niegdyś na kazaniu prymicyjnym. Wydawał mi się dobrym modelem do opisu tego, czym jest głoszenie słowa Bożego podczas liturgii i samo kapłaństwo. Ksiądz na ambonie podobny jest do aktora. Jego zadaniem też jest nawiązanie kontaktu, przebicie się przez „czwartą ścianę”, by dotrzeć do odbiorcy. W konsekwencji istnieje także kaznodziejska „niemoralność”, która polega na braku kontaktu, wzajemnym niezrozumieniu mówiącego i słuchającego. Słuchacz „pozostaje niemy, obojętny, pasywny”.

W porządku komunikacyjnym (bo nie teologicznym) można by powiedzieć takiemu kaznodziei to, co aktorowi: „Mówisz na próżno, nic nie usprawiedliwia twojego istnienia, równie dobrze mógłbyś nie żyć”. Co więc zrobić, by głoszący słowo Boże stał się „poruszający, niepokojący, żywy”?

Teatr i rytuał

Liturgię często porównuje się do teatru. Nieco na wyrost mówi się, że to theatrum sacrum. Przyczyną jest podobieństwo zastosowanego środka – słowa, interpretowanego i wzmocnionego gestem, ale przecież słowa. By zdarzył się cud teatralnego spotkania, potrzebni są aktor i widz. Czy w misterium liturgii i w teatrze chodzi o ten sam cud? Celem teatru pozostaje katharsis, czyli – jak przypomina Kopaliński – „rozładowanie uczuć pod wpływem sztuki”.

W liturgii nie chodzi o rozładowanie uczuć. Kaznodzieja, który mierzy skuteczność przepowiadania wzruszeniem słuchacza, niewiele rozumie. Sytuacja przypomina wtedy przestrogę z Listu św. Jakuba o złym słuchaczu, który „podobny jest do człowieka oglądającego w lustrze swe naturalne odbicie. Bo przyjrzał się sobie, odszedł i zaraz zapomniał, jakim był” (Jk 1, 23-24). Katharsis bywa terapeutyczne, ale nie odmienia ludzi. Liturgia ma własny komunikacyjny cud, wykraczający poza teatr. To uwielbienie Boga i uświęcenie człowieka.


Rytuał wypełnia się nie po to, by był oglądany przez kogoś nieprzynależącego do wspólnoty. Nie kreuje widza, który patrzy, interpretuje i ocenia. Wykluczając publiczność, wspólnota uwalnia się z niepokoju bycia oglądanym i osądzanym. Usytuowanie się wobec rytuału w relacji zewnętrznej natychmiast przekształca go w przedstawienie.

Ksiądz na scenie

Zachowując wszelkie proporcje – obie strategie komunikacyjne, teatralną i rytualną, można rozciągnąć na cały Kościół. W konstrukcji tożsamości księdza w centrum staje pytanie o relacje, w jakich żyje i w jakich realizuje swoje kapłaństwo.

W Kościele rozumianym jako „megateatr” kapłan postrzega siebie, a w konsekwencji jest także postrzegany przez innych – jako aktor. Taka tożsamość łączy się ze świadomością odrębności i inności. To wynik podziału na aktorów i widzów, czyniących i oglądających, mówiących i słuchających, wykonujących święte rytuały i korzystających z tychże. Co więcej: przyjęcie takiej strategii prowadzi do wyodrębnienia dwóch mniej lub bardziej obcych sobie światów: kapłańskiego i kościelnego z jednej strony oraz świeckiego i światowego z drugiej. Istotą teatru jest „czwarta ściana”, oddzielająca światy sceny i widzów.

Ksiądz taki (i taki Kościół) skazany jest na konfrontację: teatr polega przecież na byciu ocenianym przez widzów, którzy stosując im tylko znane kryteria, gwiżdżą lub klaszczą na stojąco. Publiczność decyduje, co jest dobre, a co złe – a właściwie – co się podoba, a co nie. Etykę zastępuje estetyka.

Przyjęcie takiego punktu odniesienia w Kościele jest bardzo niebezpieczne: skutkuje życiem i działaniem pod publiczkę, a więc sztucznym, udawanym – fikcyjnym. Ksiądz staje się niewolnikiem duszpasterskiego sukcesu i podziwu. Obumiera, gdy przestaje być oklaskiwany. Kościół dzieli się na usługobiorców i usługodawców.

Jednym ratunkiem, by wyrwać się z objęć teatralności, jest przesunięcie się ku rytuałowi. Kapłan zdejmuje z siebie brzemię jedynej odpowiedzialności. Kościół nie polega przecież na tym, by robić coś „dla” kogoś, bo to zawsze będzie zahaczać o usługę, tworząc zależności oparte na oczekiwaniu wdzięczności.

Grozi to zbudowaniem Kościoła księży, którzy są właśnie „dla”, a nie „z” wiernymi, Kościoła wiernych, którzy są „dla”, a nie „z” księdzem. To ważna zmiana świadomości konieczna, by nie przeżywać duszpasterskich frustracji z powodu nieskutecznych akcji robionych „dla”, a nie „z”.

Wkraczając w przestrzeń współodpowiedzialności, ksiądz przestaje żyć pod pręgierzem zewnętrznej oceny, która go paraliżuje, wspólnota zaś przestaje być jedynie widzem przedstawienia, konsumentem obrzędu, jurorem występu.


Przesunięcie to ratuje nie tylko księdza, ale i wspólnotę: Kościół postrzegany coraz częściej jako duchowy supermarket, w którym można konstruować ofertę ? la carte. W Kościele wspólnoty rytualnej jest tylko współdziałanie, którego jedyną kategorią oceny jest stopień współ-zaangażowania.

Interakcja

Świadomie nie mówię o zastąpieniu w duchowości kapłańskiej strategii teatralnej rytualną, a jedynie o przesunięciu punktu ciężkości z jednej ku drugiej. Zarówno bowiem liturgia, jak Kościół i kapłaństwo opierać się będą na obu strategiach. Jest bowiem coś, co wymusza obecność strategii teatralnej: to różnicujący strony status sakramentalny, owo niezatarte znamię hierarchicznego kapłaństwa, character indelebilis. I jest to jedyna racja uzasadniająca owo uteatralnienie relacji kapłana i wiernych, objawiające się choćby w zróżnicowaniu posług liturgicznych czy też kompetencjach administracyjnych w Kościele.

Nie da się więc zupełnie uciec od dychotomicznego opisu: my i oni, aktorzy i publiczność, dawcy i biorcy. Te relacje nie mogą być jednak polemiczne, ale raczej wchodzące w nieustanne interakcje. Chodzi o to, by w świadomości kapłańskiej dominowała współkreacyjna strategia rytualna, której podporządkowana będzie strategia teatralna, nie odwrotnie.

Mówiąc bardziej teologicznie: chodzi o świadomość, że wszyscy są najpierw christifideles, a dopiero później clerici i laici. Że całe zgromadzenie sprawuje liturgię in persona Christi – z tym że kapłan in persona Christi capitis. Niestety, najczęściej o owym capitis zapominamy, przypisując sobie całe in persona Christi.

Strategia rytualna, zobowiązująca do ciągłej interakcji kapłana ze świeckimi, jest o wiele trudniejsza od strategii stricte teatralnej. Ta druga jest łatwiejsza, bo proponuje jasno określone role eklezjalne i teologiczne, i implikuje ostrzej zdefiniowane role społeczne. Można wówczas się schować nie tylko za sakrament, ale także za status społeczny.

Kapłanów prowadzi to często do opancerzenia wobec świata – albo do ignorowania jego istnienia. Strategia rytualna jest trudniejsza, opiera się bowiem na głębszej świadomości teologicznej, na większej otwartości, zaufaniu i, jak mówią teatrolodzy, zdolności do pozostania w stanie duchowego obnażenia, radykalnej szczerości wobec siebie.

Obie strony muszą do niej dorastać i są za nią odpowiedzialne. Ex definitione nie da się jej uprawiać jednostronnie, rytuał nie jest bowiem czynnością publiczną ani prywatną, lecz wspólnotową.

Czwarta ściana

Kapłańska „inność” jest niezaprzeczalna. Sakramentalny charakter prowokuje także inność psychologiczną i tę, którą nazywamy właściwym naszemu stanowi sposobem życia. Sprawując ten sam rytuał, ksiądz sprawuje go z inną kompetencją sakramentalną, a więc – inaczej. Zbyt często prowokuje to także inność społeczną, prowadzącą do wyobcowania. A przecież będąc „innym”, kapłan powinien być także „razem”.


Jak pisał ks. Janusz Pasierb, księża „są ludźmi pomiędzy Bogiem a ludźmi, między niebem a ziemią. Mówiąc do Boga, księża muszą być po stronie ludzi; mówiąc do ludzi, muszą być po stronie Boga. Żyć między niebem a ziemią to nie jest sytuacja towarzyska”. To prawda. Trudno i niebezpiecznie żyć nieustannie w jakimś „pomiędzy”. Ale życie takie wydaje się koniecznością.

Benedykt XVI ogłosił Rok Kapłański pod hasłem „Wierność Chrystusa. Wierność kapłana”. Na temat kapłańskiej wierności powstanie pewno wiele tekstów. Większość z nich będzie zapewne dotyczyła wierności kapłana wobec Boga. To wierność fundamentalna. Ale jest jeszcze wierność wobec człowieka. Być może nawet trudniejsza do zrealizowania. To wierność polegająca na dzieleniu życia z innymi.

Moje doświadczenie wykładowcy homiletyki pokazuje, jak naturalnie klerycy dryfują ku „inności” kapłańskiego świata – od momentu włożenia sutanny pomału wchodząc w rolę księdza, zanim jeszcze święcenia uczynią ich kapłanami. Widać to choćby w kazaniach, gdzie najtrudniejszy moment stanowi znalezienie owego pomostu między Ewangelią a życiem, ale nie ich życiem, lecz ich obecnych i przyszłych słuchaczy.

W ten sposób rodzi się owa kaznodziejska „niemoralność” wcale nie wynikająca z braku retorycznych zdolności czy teologicznego niedouczenia. Taka „niemoralność” kapłańska może mieć nie tylko kaznodziejską, ale także kancelaryjną, liturgiczną, katechetyczną czy – tak to nazwijmy – konfesjonałową wersję. Wszystkie one wynikają z tego samego – z wybudowania „czwartej ściany” między księdzem a świeckimi, między kapłanem a resztą.

Ks. Jerzy Szymik pisał gdzieś o Bogu „sympatycznym”, tzn. czującym wespół z nami, współ-czującym. Myślę, że wśród wiernych jest wielkie zapotrzebowanie na kapłaństwo „sympatyczne”, co wcale nie oznacza kapłaństwa z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Chodzi o takich księży, którzy byliby zdolni do współodczuwania – czucia wespół z tymi, do których nie tylko zostali posłani, ale z których zostali wzięci.

***

Czwarta ściana daje bezpieczeństwo, a przynajmniej jego złudzenie. Ten jednak, kto ją zbuduje, „będzie ukarany, a kara jest jedna: brak kontaktu. Odbiorca pozostanie niemy, obojętny, pasywny”. A przecież chodzi – ni mniej ni więcej – tylko o jego i nasze zbawienie. I jeśli nawet Kościół jest teatrem, a kapłan aktorem, to tylko takim, który zaprasza do współtworzenia. A jak mówiła Bergmanowska Anna, „prawdziwy aktor zawsze dociera”.

Pod warunkiem jednak, że „czwarta ściana” nie tylko jest niewidoczna, ale nie ma jej wcale.