Przypowieść o zakochanym księdzu

Ks. Jacek Prusak SJ

publikacja 08.07.2009 19:58

Spór o publikację „Beskidzkich rekolekcji” wiele mówi o tym, jak postrzegamy kapłanów: czy mogą tęsknić za relacją pełną intymności i czy mogą się temu pragnieniu oprzeć. Tygodnik Powszechny, 5 lipca 2009

Przypowieść o zakochanym księdzu


Czyż nie jestem z Wami? Czyż nie jestem Twój – Twój, gdy pracuję, i Twój, gdy spoczywam, Twój, gdy przebywam z Tobą, i Twój, gdy odchodzę?”. Tak pisywał Jordan z Saksonii do Diany Andal?. On był generałem zakonu dominikanów, ona – mniszką. Dzisiaj oboje są błogosławionymi. W ich przypadku „wyjątkowa zażyłość” (słowa padające w kontekście Wandy Półtawskiej i Karola Wojtyły) mogła być prawdziwą przyjaźnią, ponieważ oboje – choć sobie bliscy – nie byli na sobie skupieni. „To, czego brakuje Ci z powodu naszej rozłąki, staraj się odszukać i pozyskać u najlepszego Twojego Przyjaciela, Jezusa Chrystusa, którego obecnością częściej się możesz cieszyć w duchu i prawdzie. On przemówi do Ciebie piękniej i mądrzej niż Jordan”...

Tę samą logikę bliskości można odnaleźć właśnie w listach Karola Wojtyły i doktor Półtawskiej.

Logika bliskości

Nie chcę się spierać o to, czy właściwe było ich publikowanie. Wśród uczestników dyskusji wokół „Beskidzkich rekolekcji” nie ma zgody, czy chodzi o to, żeby świętego (choć jeszcze nie kanonizowanego) papieża poznać głębiej jako człowieka, czy z człowieka zrobić jak najszybciej świętego bez „ludzkich słabości”, czy też w jego aureoli oświecać siebie? Opublikowane listy warto jednak czytać w kontekście Roku Kapłańskiego, bowiem reakcja na publikację tej książki mówi dużo o tym, jak postrzegamy kapłana jako człowieka, który podobnie jak inni tęskni za relacją pełną intymności, choć może się temu pragnieniu oprzeć albo go nie rozumieć.

Pewien katolicki ksiądz, proboszcz zamożnej parafii, utalentowany, przystojny, poważny mężczyzna, powiedział kiedyś swemu terapeucie: „Wiesz, w mojej parafii jest 45 rodzin, do których mogę iść na obiad w każdą niedzielę. Z radością mnie powitają, będą traktować jak członka rodziny, a ja miło spędzę z nimi czas. Jednak żadna z nich nie będzie tęsknić, jeśli do niej nie przyjdę”. Choć ten kapłan był poważnym człowiekiem i miał wielu przyjaciół, nie miał nikogo naprawdę bliskiego. Jego celibat ułatwiał mu społeczne przyjaźnie, ale – przynajmniej z jego perspektywy – nie pozwalał na nawiązanie przyjaźni prawdziwie intymnej.

Widząc to, najłatwiej zakwestionować celibat, ale – jak trafnie ujął to ów terapeuta – „intymność ma niewiele wspólnego z płcią poza tym, że może ją podkreślać” (co oczywiście nie podważa tego, że istnieje taki rodzaj intymności, który relacje seksualne wyraża i rozwija). Większość ludzi szuka bliskości i intymności w przyjaźni; ale nie każda przyjaźń ma w sobie intymność; i można śmiało powiedzieć, że przyjaźnie bez intymności są znacznie częstsze.

Ta reguła sprawdza się także w życiu wielu księży. Dla normalnego funkcjonowania kapłana istotne jest jednak, aby miał bliskie przyjaźnie z innymi – przyjaźnie, które wykraczają poza „pasterską” troskę o bliskich jako parafian/wiernych.

Patologie przyjaźni

W formacji seminaryjnej i zakonnej nie straszy się już dziś „partykularnymi przyjaźniami”, co nie znaczy, że nie mogą one mieć problematycznego charakteru. Dzieje się tak wtedy, gdy opierają się one na zaborczości (relacja między osobami zbudowana jest na emocjonalnej manipulacji i zawłaszczeniu, liczą się bowiem tylko nasze potrzeby), krytykanctwie (osoby połączył chroniczny brak zadowolenia i potrzeba narzekania na innych), zahamowaniach (przez przyjaźń rozumie się zależność, idealizację i kontrolę, które często prowadzą do destrukcyjnych zachowań w stosunku do siebie, bowiem liczą się tylko moje potrzeby).


Wszystkie patologiczne przyjaźnie charakteryzuje skupienie się na zaspokajaniu osobistych potrzeb, a nie kształtowaniu charakteru. Klerycy i księża, którzy angażują się w takie związki, często szukają substytutu poczucia pewności, zapełnienia „emocjonalnej pustki”, kompensacji przeszłych bądź teraźniejszych ran i krzywd. Tego typu przyjaźnie ograniczają ich rozwój i funkcjonowanie w grupach społecznych, wspólnotach kapłańskich czy zakonnych.

„Nie mam nic przeciwko indywidualnym przyjaźniom, sprzeciwiam się natomiast indywidualnym nienawiściom!” – mawiał pewien stary dominikanin i miał rację.

Ksiądz i kobieta

Życie w towarzystwie kolegów i koleżanek, nawet jeśli bawi nas ich towarzystwo i dodają oni coś istotnego do naszego życia, nie dotyka jednak czegoś „głębokiego”. Przypadki łamania celibatu często pokazują, że jedna bądź dwie strony wchodzą w seksualne relacje z intencją doświadczenia intymności. Zapominają przy tym, że seks jest sposobem wyrażania intymności, nigdy zaś środkiem jej osiągnięcia. Nawet jeśli do takich sytuacji nie dojdzie, kontrowersje budzi teza, że ksiądz może się przyjaźnić z kobietą i że taka zażyłość nie będzie przeszkodą czy źródłem zagrożenia.

W tym lęku ukryte są dwa założenia. Po pierwsze, intymność bierze się za synonim relacji seksualnej – fizycznej jedności, która gwarantuje „wielkie doznanie”. Po drugie, jak długo myślimy o małżeństwie jako o modelu intymności, tak długo aspekt seksualny stanowi centralne kryterium bliskości między mężczyzną i kobietą. Oba założenia są błędne.

Co jednak zrobić, kiedy ksiądz i kobieta się w sobie zakochali? Zakochanie, jak pisała Iris Murdoch, jest „dla wielu ludzi najbardziej niezwykłym i odkrywczym doświadczeniem ich życia. Za jego pomocą centrum znaczenia zostaje nagle wyrwane z jaźni, a marzycielskie ego zostaje wstrząśnięte świadomością całkowicie innej rzeczywistości”. W przypadku księdza nie będzie inaczej.

Wstrząsającym świadectwem dochodzenia do tej prawdy są zapiski Thomasa Mertona, który będąc u szczytu sławy jako pisarz duchowy i moralny autorytet, zakochał się do szaleństwa w dużo młodszej pielęgniarce, która opiekowała się w nim w szpitalu.

Ten, który kocha me serce

Kiedy Merton rozmawiał z Margie na temat ich uczuć, usłyszał: „Mogłabym sprawić, że kochałbyś mnie w sposób, który wyrządziłby ci krzywdę”. Autor „Nikt nie jest samotną wyspą” odpowiedział, że widzi to zupełnie inaczej. Nie pragnie namiętności, lecz jedynie głębokiej, trwałej relacji uczuciowej. „Moglibyśmy kochać się bez erotyzmu. Seks – wyjaśnił – jest jedynie oznaką głębszego zjednoczenia. Ponieważ oni już to głębsze zjednoczenie mają, nie potrzebują oznaki. Liczy się zjednoczenie serc”.

Chociaż odczuwali erotyczny pociąg, zgadzali się, że ich celem jest miłość wyłącznie duchowa, a „całą resztę można opanować”. Merton porównywał ten związek do tego między Raisą i Jacquesem Maritainem i powiedział, że zaznał już czegoś podobnego w czystych przyjaźniach z niektórymi zakonnicami, z tą jednak różnicą, że Margie była „tak straszliwie iskrząca i piękna”. Napisał: „Tak silnie reaguję teraz na dźwięk jej głosu, na śmiech, na wszystko, że zalała mnie fala spokoju i szczęścia, i chciałem tak z nią rozmawiać bez końca”.


To oczywiście wspólny refren wszystkich zakochanych i Merton wszedł w najstraszliwszą być może udrękę dojrzałego okresu swego życia. Pisał w dzienniku, że był udręczony stopniowym uświadamianiem sobie faktu, że zakochuje się w niej, i nie wyobrażał sobie, jak mógłby bez niej żyć. „Wyrwanie z własnej jaźni” sprawia, że nie możemy po prostu żyć dalej tak, jak gdyby nic się nie stało. Nie możemy udawać, że nigdy nie spotkaliśmy danej osoby i że możemy wrócić do naszego starego życia emocjonalnie nienaruszeni.

Paradoksy wyłączności

Kiedy ksiądz się zakocha, dosyć szybko dochodzi do przekonania, że wynika to z kryzysu powołania. Z dużym prawdopodobieństwem możemy jednak powiedzieć, że nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo pełen życia i energii. Może odczuwać, że ta miłość jest tym właśnie, czego szukał albo na co czekał przez całe życie. Nie wyobraża sobie, że może podjąć ryzyko jej utraty, nie niszcząc siebie. I wtedy najczęściej stawia pytanie na ostrzu noża: „zostać czy odejść?”. Każdy, kto w takich momentach towarzyszył zakochanemu księdzu, wie, że w jego życiu rozgrywa się dramat. W takim okresie doświadcza rozdrażnienia, ulega frustracji, „wysycha na oczach”.

Na początku warto jednak przeformułować pytanie, bo chociaż zakochany ksiądz przeżywa kryzys, to problem nie dotyczy tego, czy ma pozostać, czy się ożenić, ale tego, czy jest w stanie pozostać na poziomie przyjaźni. Trzeba bowiem rozeznać, czy przeżywa się kryzys powołania, czy kryzys intymności. Odpowiedź nie przyjdzie z głowy, a problemu nie rozwiąże długi jogging i zimny prysznic.

Tym bardziej że może ona przybrać postać paradoksu: naszym zadaniem nie będzie rozwiązanie owego konfliktu w jedną bądź drugą stronę, ale jego zawarcie w sobie. Jak odkrył to na własnej skórze amerykański trapista, pragnienie, w przeciwieństwie do współczucia, dotyczy rozeznania, nie oderwania. Merton, jako „bystry facet” i uczciwy mnich, chciał przeżywać namiętność bez przywiązania i to stanowiło dla niego esencję intymności.

Margie słusznie zwróciła mu uwagę na fakt, że nie można kogoś szczerze i prawdziwie pragnąć, i nie być do niego przywiązanym. Zakonnik dał się miotać wewnętrznym wątpliwościom, ale doświadczenie zakochania dało mu w końcu – jak napisał jeden z jego przyjaciół – „wewnętrzne wyzwolenie, które nadało mu nowe poczucie pewności, bez potrzeby nieustannej czujności oraz bezbronności w swoim powołaniu i w głębi samego siebie”.

Uczenia się intymności nie można potraktować jak „emocjonalnej turystyki”, zrezygnowanie z intymności z powodu lęku przed kłopotami jest jednak emocjonalnym samobójstwem. Trzeba podążyć za „głosem ekstazy”, ale w niej nie zostać. „Zastanawiam się – pisała mniszka Teishin do „św. Franciszka buddyzmu zen”, mistrza Ry?kana – czy radość widzenia ciebie nie jest snem, z którego się jeszcze nie budzę”. To również koan dla zakochanego księdza...

*****

Źródła:

Bł. Jordan z Saksonii, „Najdroższej Dianie...”, „W drodze”, Poznań 1998.

J. H. Griffin, za głosem ekstazy. Pustelnicze lata Thomasa Mertona”, „Homini”, Kraków 2004.

R. J. Gilmartin, „Droga do pełni życia”, „Jedność”, Kielce 2000.