Wierność za wierność

Ks. Wacław Oszajca SJ

publikacja 06.08.2009 10:45

Kapłanem jest ten, kto pomaga bliźnim podtrzymywać wiarę w sens wszystkiego, co jest – zwłaszcza wiarę w sens niepojętego i gorszącego faktu, jakim jest istnienie zła. Tygodnik Powszechny, 2 sierpnia 2009

Wierność za wierność


Kapłan – mam z tym słowem coraz poważniejszy kłopot, wcale niewydumany. Wystarczy porównać polskie tłumaczenia dokumentów ostatniego soboru. W tłumaczeniu z 1967 r. mamy „Dekret o posłudze i życiu kapłanów”, zaś w 2002 r. „Dekret o posłudze i życiu prezbiterów”. Przecież kapłan i prezbiter to nie to samo...

Kapłanem jest każdy ochrzczony, a urzędowi kapłani to diakoni, prezbiterzy i biskupi. I co najważniejsze – tak twierdzi wielu egzegetów – tytuł kapłana w dosłownym znaczeniu odnosi się w chrześcijaństwie jedynie do Jezusa Chrystusa.

To stare prawdy, ale warte nieustannego przypominania, gdyż pokusa „kapłanienia”, zawłaszczania i dysponowania Bogiem nigdy nie ustaje, przeciwnie – wzmaga się, zwłaszcza wtedy, gdy forma sprawowania urzędu kapłańskiego znajduje się w kryzysie. Jak obecnie.

Bez warunków

Wybrane przez Benedykta XVI hasło Roku Kapłańskiego „Wierność Chrystusa, wierność kapłana” zwraca na to uwagę. Wierność Chrystusa jest przecież istotą Jego kapłaństwa, a więc posługiwania ludziom, Jego siostrom i braciom. Z historii Izraela i Kościoła wynika, że jeśli czegoś człowiek może być pewien, to właśnie tej wierności. Mimo ogromnego wysiłku nie zdołaliśmy Boga od siebie odsunąć ani do siebie zniechęcić. Zabiliśmy Boga, zabijając niewinnego człowieka, ale unicestwienie Go nie leżało w naszej mocy.

Cóż innego jest istotą zmartwychwstania Chrystusa jak nie to, że On, jako najwyższy i jedyny kapłan, w swojej wszechmocnej miłości pozwolił nam – i nadal pozwala – na to, byśmy Go obrali ze wszystkiego, łącznie z życiem. Wiedząc i nie wiedząc o tym, wyrywamy się Bogu z rąk, ale On, nie mogąc bez nas istnieć, jak to ujmuje w XVII w. Anioł Ślązak, a w XX w. Faustyna Kowalska, robi wszystko, by wbrew nam być z nami.

Zatem naszym chrześcijańskim, kapłańskim obowiązkiem nie jest wytwarzanie Boga, produkowanie na każdej Mszy Panów Jezusów, ale nieustanne przypominanie, że Bóg w swojej miłości do nas jest nam bezwarunkowo wierny. Co oczywiście wcale życia nie ułatwia. Przeciwnie: dotrzymywanie kroku Jezusowi może spowodować, że Jezus zaprowadzi nas tam, gdzie można stracić zarówno pieniądze, zdrowie, jak również życie.

Nie chodzi tu od razu o męczeństwo, ale np. o to, by zamiast nękać Boga modłami o uzdrowienie, pójść do lekarza. By rozpaczającemu nad trumną matki dziecku nie gadać o niebku, do którego dobra Bozia mamusię zabrała, ale je po prostu przytulić. By zamiast na rozmaite sposoby wabić Ducha Świętego, by nas oświecił, zacząć czytać Biblię. By wziąć się za fachową literaturę, by nie opowiadać bujd z sejmowej trybuny...


Herezja klerykalizmu

Jezus swoją wierność światu objawia przez to, że ten świat tworzy. Jeśli więc chcę Mu towarzyszyć, mogę być i świeckim, i duchownym – jeśli taki podział ma jeszcze sens. Profesor Stefan Swieżawski mówił przecież, że „największymi herezjami są fideizm i klerykalizm”, a „klerykalizm polega na tym, że świeccy nie są dostatecznie zaangażowani w Kościół”; i dalej, że „klerykalizm jest skutkiem bardzo głęboko sięgającego dualizmu, który łączy się z gnozą.

W gnozie pierwszych wieków ludzie dzielą się na dwie kategorie: na pneumatyków i somatyków, ludzi ducha i ciała. Pneumatykami są – tak się utarło – duchowni, a somatykami świeccy. Mówi się: duchowieństwo, a czy my, świeccy, nie jesteśmy duchowni? Tak więc już sama nazwa »duchowieństwo« jest gnostyczna.” („Alfabet duchowy”).

A zatem, jeśli chcę współdziałać z Chrystusem kapłanem, nie mam innego wyjścia, jak trzymać się mocno tego kawałeczka rzeczywistości, tego miejsca, w którym Bóg mnie postawił. Nie mogę przestraszyć się (owszem: mogę się bać, i to śmiertelnie) świata, w którym Bóg mnie umieścił, ale nie mogę nim gardzić i czekać lepszych czasów, by dopiero wtedy pokazać, co potrafię. Mówiąc językiem Biblii: mam ożywiać umarłych, a to znaczy budzić i podtrzymywać radość życia w moich braciach.

Można tę posługę ująć od innej strony i mówić, że kapłanem jest ten, kto pomaga bliźnim podtrzymywać wiarę w sens wszystkiego, co jest, zwłaszcza wiarę w sens niepojętego i gorszącego faktu, jakim jest istnienie zła. Zła sięgającego korzeniami nie tylko głębi naszego człowieczeństwa, ale również głębi nieba, bo tam przecież zło najpierw zaistniało.

Jeśli tak, to na niewiele zda się ekskomunikowanie sprawców i walka z pedofilią, aborcją i eutanazją, czy też walka z tymi, którzy nie widzą niczego złego w orzekaniu kary śmierci – jeśli najpierw nie zastanowimy się, skąd się te zjawiska biorą. Może stąd, że katechizacja, formacja kleryków, nasze kazania i listy pasterskie, nie tylko nie pomagają Kościołowi zachwycić się życiem, pokochać je, a przeciwnie: zniechęcają do życia.

Nie chodzi o hurraoptymizm, o infantylny, zakonno-księżowski uśmieszek na eksport, bo obliczony na robienie dobrego wrażenia, ale – jak mówi Ignacy z Loyoli – o towarzyszenie człowiekowi w jego zmaganiu się z egoizmem, a więc z korzeniem grzeszności. Czyli z jednej strony odwodzenie go od takiego sposobu życia, który sprawia, że staje się on (w niczym nie ubliżając Stwórcy) jakąś bezdenną czarną dziurą. Cokolwiek i ktokolwiek doń się zbliży, zostanie niepostrzeżenie, gwałtownie wciągnięty, uwięziony, wchłonięty.

Powołaniem biskupa, prezbitera i diakona nie jest podcinanie skrzydeł przyjaciołom Boga, a przeciwnie: dbanie o to, by nikomu nie zabrakło odwagi do lotu, wyższego lub niższego, szybszego lub wolniejszego, w zależności od potrzeby. Chodzi o taką odwagę, jaką odznaczał się ojciec Pierre Teilhard de Chardin, który nawet wbrew władzy kościelno-zakonnej dotrzymał wierności swojemu naukowemu sumieniu. Wiedząc, że nauka też jest drogą do Boga, twierdził, że Bóg stworzył człowieka rozumnym i inteligentnym, po to by mu powierzyć dalsze losy ewolucji Świata.

Swoją drogą, nie sądzę, by nam, prezbiterom, wystarczył jeden patron, nawet jeśli jest nim Jan Maria Vianney. Z bardzo prostego powodu. Konstytucja o liturgii mówi, że „liturgia nie wyczerpuje całej działalności Kościoła”, więc do Jana muszą dołączyć inni, którzy pracują na obrzeżach Kościoła, poza świątynią, i którzy pomagają szukającym Boga znaleźć Go wśród chrześcijan.


Pogoda dla bogaczy

Cláudio kard. Hummes, autor listu na Rok Prezbitera, bo taka nazwa pewnie byłaby właściwsza, pisze: „Ten Rok umożliwia nam także snuć intensywną, pogłębioną refleksję na temat kapłańskiej tożsamości (...). Dlatego też pragniemy zainspirować do organizowania wykładów, konferencji, naukowych seminariów czy teologicznych sympozjów”. Jak również: „Powinien być to także Rok, w którym poznane będą okoliczności i warunki, w których żyją nasi kapłani. Zdarza się, że żyją oni w warunkach głębokiej biedy, co staje się dla nas wezwaniem do troski o ich egzystencję i wsparcie ich materialnymi środkami”.

To ważna uwaga. Kościół winien przyjrzeć się warunkom, w jakich żyją prezbiterzy, a pewnie diakoni i biskupi również. I nie chodzi zaraz o kraje Trzeciego Świata, ale o naszą ścianę wschodnią czy północno-zachodnią, gdzie dokonują się najgłębsze i najgwałtowniejsze przemiany ekonomiczno-kulturowe. Do historii przechodzi wiejska parafia, bo wieś się wyludnia.

Moja rodzinna parafia pięćdziesiąt lat temu liczyła ponad 4 tys. ludzi, dzisiaj nie wiem, czy półtora tysiąca. Podobnie dzieje się gdzie indziej, a mimo to parafia wciąż traktowana jest jako beneficjum, jako źródło utrzymania proboszcza, kościelnego, organisty, gospodyni, nie mówiąc o wikarym. Bywa, że proboszcz musi wspomagać finansowo uboższych parafian, boryka się z ogromnymi trudnościami materialnymi, ale z jeszcze większymi natury duchowej.

Tymczasem jego kolega z seminarium, będący proboszczem w mieście, ma się jak pączek w maśle. Kłopoty materialne go nie dotyczą, duchowo-psychiczne – przynajmniej tak niejednemu się zdaje – też. Doszło więc do tego, że w każdej diecezji, a i w zakonnych prowincjach również, parafie dzieli się na lepsze i gorsze, a ich jakość mierzy liczbą parafian, czyli w ostatecznym rozrachunku – sumą zbieraną co niedzielę na tacę. Taki stan rzeczy sprawia, że trwa nieustanna cicha walka o te lepsze parafie, czyli o awans. A ponieważ o tym decyduje ostatecznie biskup, więc nic dziwnego, że jakaś część prezbiterów czuje się poszkodowana.

Potrzebna jest głębsza przebudowa instytucji Kościoła. Dlatego sądzę, że po Roku Prezbitera dobrze byłoby ogłosić Rok Biskupów – bo do nich należy troska o prezbiterów i diakonów. Pewnie przydałby się Kościołowi również rok diakonów i wreszcie rok – już nie wiem, jak go nazwać – poświęcony namysłowi nad kapłaństwem powszechnym, względem którego kapłaństwo biskupów, prezbiterów i diakonów ma charakter służebny.

***

I na koniec rzecz wcale niebagatelna. Św. Faustyna Kowalska mówi: „Pragnęłabym się stać kapłanem, mówiłabym nieustannie o miłosierdziu Twoim duszom grzesznym, pogrążonym w rozpaczy”. Może więc kapłaństwo wszelkie, chrześcijańskie i niechrześcijańskie, jest po to, by spełniały się marzenia, zwłaszcza te szaleńcze czy wprost niedorzeczne?

Ks. Wacław Oszajca (ur. 1947) jest jezuitą, poetą i publicystą, wykładowcą na Papieskim Wydziale Teologicznym „Bobolanum” i w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.