Samotność Ślązaka

Krzysztof Karwat

publikacja 30.09.2009 20:11

Choć początek wojny wyglądał tu inaczej, niż uczono nas w szkołach, nie ma powodu, aby zapominać o niemieckich represjach lub nie doceniać bohaterstwa tych, którzy samotnie bronili Katowic przed Wehrmachtem. Tygodnik Powszechny, 27 września 2009

Samotność Ślązaka


Przez długie powojenne dekady rocznicę wrześniową czczono na Górnym Śląsku z namaszczeniem. Niby wszędzie w kraju było podobnie, ale tu wywieszano najwięcej flag. Nawet w tym roku niektóre ulice udekorowano tak, że można by sądzić, iż świętujemy wiktorię, a nie klęskę. I znów harcerze zapraszali pod wieżę spadochronową. Szkopuł w tym, że pierwsze dni września 1939 r. wyglądały trochę inaczej, niż uczono nas w szkołach.

Jeszcze parę lat temu można było tu i ówdzie przeczytać, że obrona Katowic była wielkim wydarzeniem militarnym, niemającym – pomijając Warszawę – precedensu w kraju; w wyobraźni Polaków utrwaliła się pamięć o krwawej bitwie, stoczonej przez harcerzy z regularną armią. To prawda, na przełomie sierpnia i września dochodziło do licznych starć, lecz przeciwnikiem Ochotniczych Oddziałów Powstańczych były dobrze uzbrojone grupy dywersantów z Freikorpsu. Walki rzeczywiście były krwawe, skoro Polakom udało się zabić niemal 200 napastników. Ale nadciągająca z południa 239. Dywizja Piechoty Wehrmachtu gen. Ferdinanda Neulinga, złożona z niemieckich Górnoślązaków, wkroczyła do Katowic, ponosząc minimalne straty. Nie zatrzymała jej, bo zatrzymać nie mogła, ani wieża spadochronowa w parku Kościuszki, ani kilka innych punktów oporu.

Legenda lekiem na traumę

4 września po południu niemieccy żołnierze mogli rozłożyć się na katowickim Rynku i wyjąć aparaty fotograficzne, by zarejestrować tłumy mniejszości niemieckiej wiwatujące na ich cześć. Właśnie to radosne powitanie Wehrmachtu, stanowiące dla następnych pokoleń kłopotliwe dziedzictwo, zagłuszano głośnymi obchodami rocznicy. Podtrzymywano też mit wieży spadochronowej, choć akurat to nie komuniści go stworzyli.

Legenda o wielogodzinnej walce kilkunastoletnich chłopców i dziewcząt z amią niemiecką, ostrzeliwanych z krążących nad wieżą samolotów, zrodziła się w reakcji na traumę klęski i represje, jakie spadły na działaczy polskich i ich rodziny. Jan Józef Szczepański – przed wojną mieszkający na Górnym Śląsku, a jako żołnierz przed wybuchem wojny stacjonujący w Bielsku – pytany w latach 90. o tamte wydarzenia twierdził, że fama o bohaterskich obrońcach Katowic mogła do niego dotrzeć jeszcze w czasie okupacji. A na pewno tuż po jej zakończeniu, bo książka „Wieża spadochronowa” Kazimierza Gołby (związanego ze środowiskami katolickimi) wtedy się ukazała. Czytana i interpretowana była jak fabularyzowany dokument.

Nigdy nie udało się ustalić nazwisk obrońców wieży. Nawet nie udało się dowieść, że w parku Kościuszki w tym czasie byli harcerze. Próby ściślejszego ustalania faktów kończyły się zarzutami o podważanie „polskiego charakteru Katowic”.

Boleśnie przekonał się o tym historyk Andrzej Szefer, który jako pierwszy odważył się sięgnąć także do archiwów niemieckich. W latach 70. dotarł do materiałów gen. Georga Brandta, odpowiedzialnego za zajęcie polskiego Śląska i nawet udało mu się ich fragmenty opublikować. Ówczesnego dyrektora Biblioteki Śląskiej spotkała surowa krytyka i środowiskowy ostracyzm.

Spór o obronę Katowic

Ale sprawa wieży spadochronowej nie dawała spokoju publicystom i historykom. Dość niespodziewanie wypłynęła jesienią 1982 r., gdy telewizja wyemitowała program „Cień wieży spadochronowej”. Oburzył on m.in. Wilhelma Szewczyka, pisarza, z którego głosem nie tylko wtedy bardzo się liczono. Telewizja – notował Szewczyk – „tym razem wystąpiła w roli aroganta i szkodnika. (...) Tylko całkowity ignorant w zakresie wojennych dziejów Śląska może zadawać pytanie głupiego Jaśka: czy rzeczywiście zaistniała ta obrona Katowic, czy też nie, czy harcerze bronili wieży spadochronowej, czy też jest to bujda wymyślona przez krakowianina Kazimierza Gołbę i rybniczanina Szewczyka?”.


Irytacja była zrozumiała, bo to Szewczyk był autorem powieści „Ptaki ptakom”, sfilmowanej w połowie lat 70.; wielu do dziś pamięta wzruszającą scenę ze zrzucanymi z wieży ciałami harcerzy. Także epizod z dziewczyną, która w bukiecie przeznaczonym dla defilujących żołnierzy Wehrmachtu miała schowany pistolet – i skierowała go w stronę niemieckiego oficera. Jednak tego faktu historycy – w tym dr Grzegorz Bębnik z katowickiego IPN, który ostatnio solidnie zbadał na nowo polskie i niemieckie archiwalia – również nie potwierdzają.

O tym, jak żywe to sprawy, przekonała największa burza prasowa, jaka w mijającej dekadzie przeszła przez śląskie media. Parę lat temu prof. Ryszard Kaczmarek, szef Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego (a w ślad za nim katowicka redakcja „Gazety Wyborczej”) dotarł do archiwów we Freiburgu i relacji gen. Neulinga. Po serii artykułów dziennikarze zostali przygwożdżeni listem protestacyjnym, podpisanym przez kilkudziesięciu prominentnych Ślązaków. W efekcie katowicki IPN podjął śledztwo historyczne, które jednak nie potwierdziło udziału harcerzy w obronie wieży. Zrezygnowano też z szukania grobów w podkatowickich lasach, gdzie grzebano ofiary pierwszych dni wojny.

Ponad wszelką wątpliwość w parku Kościuszki doszło do starć, ale był to tylko epizod. Rzeczywiście, padły strzały z wieży spadochronowej, jednak anonimowi obrońcy zostali szybko spacyfikowani. Zginęło też wielu patriotów polskich, strzelających do najeźdźców z Domu Powstańca, pobliskiej wieży ciśnień, okolic Hotelu Europejskiego, z dachu dworca kolejowego, wieży kościoła ewangelickiego. Do podobnych incydentów dochodziło w innych miejscowościach.

Śląski Sonderfahndungsbuch

Nie ma więc powodu, by nie doceniać bohaterstwa obrońców – tym bardziej że w chwili wkraczania Wehrmachtu aglomeracji nie broniło Wojsko Polskie. Armia „Kraków” po bitwie pod Wyrami wycofała się z okręgu przemysłowego. W jej szeregach, w Grupie Operacyjnej „Śląsk”, walczyło wielu Ślązaków. O tym mniej się mówiło po wojnie. Hołd żołnierzom z katowickiego 73. pułku piechoty oddał Jan Józef Szczepański, który w „Polskiej jesieni” pisał: „Tylko Ślązacy są zdolni do zachowania takiej dyscypliny. (...) nieruchome kompanie robiły takie wrażenie, jakby czekały na swoją kolej w defiladzie (...). Nikt nie rozmawiał, nikt nie palił. A przecież pułk miał za sobą ciężkie walki i poważne straty. Przyglądaliśmy się Ślązakom z szacunkiem. To się nazywa wojsko”.

Ale w Katowicach polskiego wojska nie było. A niemieckie rozstrzeliwało obrońców koło Rynku. Tak zginął m.in. chorzowski farmaceuta Edmund Baranowski, były powstaniec wielkopolski i poseł na Sejm. Po wojnie jako jedynego zdołano go rozpoznać na słynnym zdjęciu, gdy wśród innych skazańców kroczy z podniesionymi rękami na miejsce kaźni. Na drodze Wehrmachtu w każdej górnośląskiej miejscowości, gdzie napotykano opór, urządzano publiczne egzekucje. Rozstrzeliwano po kilka, kilkanaście osób. W sumie – około półtora tysiąca.

Lista gończa, osławiona Sonderfahndungsbuch, obejmowała nazwiska działaczy plebiscytowych, weteranów śląskich powstań, urzędników. Trafiali do więzień, obozów, w najlepszym razie na roboty przymusowe. Tak zginął Józef Biniszkiewicz, przywódca socjalistów śląskich. Wielu zagrożonym aresztowaniem udało się ukryć pod przybranym nazwiskiem i włączyć w nurt życia podziemnego. To przypadek Józefa Korola, byłego wiceprezydenta Chorzowa, pierwszego komendanta ZWZ Okręgu Śląskiego, który zginął z bronią w ręku w 1940 r. A także harcerzy i konspiratorów Józefa Pukowca, Józefa Skrzeka czy ks. Jana Machy, którzy zginęli w publicznych egzekucjach bądź pod niemiecką gilotyną.

Ciężkie represje dotknęły też Polaków z niemieckiej części Górnego Śląska. Do więzień i obozów trafiło ok. 300 członków Związku Polaków w Niemczech, 90 zginęło. A niebawem na terenie całego Górnego Śląska do Wehrmachtu zaczęto wcielać synów i braci powstańców. To był najstraszniejszy paradoks tamtych lat.

*****

KRZYSZTOF KARWAT (ur. 1958 w Świętochłowicach) jest redaktorem miesięcznika „Śląsk”. Zajmuje się krytyką literacką i teatralną oraz historią Śląska. Autor książek „Ten przeklęty Śląsk” (1995) i eseje „Jak hanys z gorolem. Rozważania o Górnym Śląsku” (1999).