Zacheuszów jest wielu

Ks. Wacław Hryniewicz OMI

publikacja 21.10.2009 22:40

To Bóg podejmuje nieoczekiwaną decyzję o spotkaniu, odszukaniu i ocaleniu tego, który zagubił się w życiu. Po to przyszedł na świat. Los zagubionych i zatraconych nie jest Mu obojętny. Tygodnik Powszechny, 18 października 2009

Zacheuszów jest wielu


Na łóżku szpitalnym, w czasie kontrolnych badań w klinice, z zainteresowaniem czytałem refleksje Jerzego Sosnowskiego o współczesnych Zacheuszach („TP” nr 39/09). „Kto wie – zastanawiał się on – czy obecnie Zacheuszów nie jest więcej niż uczniów stojących w bezpośredniej bliskości Jezusa”. Sprawa godna rozważenia, przypomina bowiem nie tylko o krętych drogach człowieka do Boga, ale także o niepokoju wiary i o potrzebie odnalezienia samego siebie. Postanowiłem więc stanąć pod drzewem sykomory, z dala od otaczających Mistrza uczniów, wsłuchać się w ewangelijną opowieść o celniku i dorzucić kilka swoich spostrzeżeń.

Kto uważnie czyta Ewangelie, zauważy, że Jezus miał szczególny dar obserwacji i zauważania ludzi, których zazwyczaj się nie zauważa. Przykład? Uboga wdowa, która wrzuciła drobny pieniążek – wszystko, co miała – do świątynnej skarbonki. Albo jedna zabłąkana owca z przypowieści czy też zgubiona moneta gospodyni. Kogo Jezus zauważa, ten ma szansę głębokiej przemiany; ten sam siebie ujrzeć może po raz pierwszy w innym zgoła świetle. Celnik Zacheusz jest najbardziej wyrazistym przykładem. A Zacheuszów jest wielu – także dzisiaj.

Zdumiewająca pedagogia

Bogaty zwierzchnik celników bardzo chciał zobaczyć, jak wygląda sławny Nauczyciel z Nazaretu. „Nie mógł jednak z powodu tłumu, bo był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, żeby Go ujrzeć, bo miał tamtędy przechodzić” (Łk 19, 3-4). Wystarczająco jeszcze młody i sprawny, zamiast przedzierać się przez wrzaskliwy tłum, postanowił wejść na drzewo i przyjrzeć się wszystkiemu, co się będzie działo. Rzecz znamienna, że tylko Łukasz przekazał opis tego niezwykłego wydarzenia, które poruszyło mieszkańców całego miasta. Jezus dostrzegł celnika na drzewie i sam zaprosił się w gościnę do jego domu.

Ewangelista nie darzył sympatią ludzi bogatych, tak często zdobywających dużą majętność z krzywdą dla innych. Tym bardziej zastanawia fakt, że to właśnie on opisał spotkanie Jezusa z samym zwierzchnikiem celników w jego domu. Zacheusz był tym jedynym człowiekiem w mieście, z którym Nauczyciel postanowił być razem tego dnia. Trudno się dziwić zdumieniu mieszkańców Jerycha, uważających się za sprawiedliwych.

Nie potrafili zrozumieć, dlaczego Jezus poszedł w gościnę do nieuczciwego poborcy cła i podatków, urzędnika wysługującego się znienawidzonym Rzymianom. Ewangelista zapisał w kilku słowach: „A wszyscy, którzy to widzieli, oburzali się i mówili: »Poszedł w gościnę do grzesznego człowieka«” (Łk 19, 7). Powtórzył się zarzut odnotowany wcześniej przez tego samego Ewangelistę: „Przychodzili do Niego też celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. A faryzeusze i nauczyciele Prawa szemrali: »Ten przyjmuje grzeszników i jada razem z nimi«” (Łk 15, 1-2).

W domu Zacheusza zdarzyło się coś nieoczekiwanego. W oczach Jezusa ten człowiek zobaczył prawdę o sobie i swoim życiu. Załamał się jego dotychczasowy sposób myślenia. Postanowił zacząć od nowa. Oświadczył Jezusowi: „Oto połowę mojego majątku daję ubogim, a jeżeli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19, 8). Kto mógł przewidzieć, że stanie się coś podobnego? Ewangelia dopowiada resztę: „Wówczas Jezus powiedział do niego: »Dzisiaj zbawienie przyszło do tego domu, bo przecież i on jest synem Abrahama. Syn Człowieczy przyszedł bowiem odszukać i zbawić to, co zginęło«” (w. 9-10).

Warto zauważyć to znamienne wyrażenie w ustach Zacheusza: „jeżeli kogoś w czymś skrzywdziłem”. Niełatwo przyznać się publicznie do swoich win i wykroczeń. Prawdopodobnie całe miasto wiedziało o chciwości i defraudacjach zwierzchnika celników. On jednak mówi: „jeżeli”. Można sobie wyobrazić, że w tym momencie pojawił się lekki, ale życzliwy uśmiech na twarzy Gościa. Być może zaskoczyły Zacheusza słowa o odszukaniu i ocaleniu „tego, co zginęło”. Czyżby aż tak źle było z jego życiem? Czyżby on sam zagubił się tak bardzo? Takie słowa nie dają nikomu spokoju.


Zdumiewająca pedagogia Jezusa! Przedziwny bieg wydarzeń. Wstrząsająca odpowiedź na oburzenie sprawiedliwych. Aby ocalić człowieka, trzeba podjąć ryzyko dla wielu niezrozumiałe. Wszyscy poszukujący definicji ocalenia i zbawienia mają ją przed oczyma, w swoich własnych rękach. Nie potrzeba szukać daleko. Zbawienie dokonuje się tam, gdzie Jezus wchodzi w przestrzeń naszego życia, gdzie Jego obecność i słowo dokonują w człowieku wewnętrznego nawrócenia. „Dzisiaj zbawienie przyszło do tego domu”.

Nie potępiajmy człowieka, który postanowił zacząć życie na nowo. On także jest dzieckiem Boga. Jezus nazwał Zacheusza z nieukrywaną dozą czułości „synem Abrahama”. A więc grzeszny dom zbudowany na ludzkiej krzywdzie może stać się miejscem ocalenia, początkiem nowego życia. Czy wolno gorszyć się i oburzać, że Jezus poszedł w gościnę do grzesznego człowieka? To wielka lekcja dla wszystkich wierzących, nie tylko dla duszpasterzy. Czy została zrozumiana?

Opowieść trudna do przyjęcia

Sprawiedliwi nie wybaczają takiej otwartości na ludzi zagubionych. Uważają, że Bóg jest dla najbardziej religijnych i najwierniejszych w swoich praktykach. Jezus tymczasem oświadcza, że „przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło”. Aby odszukać i ocalić, trzeba zniżyć się do poziomu ludzkiej nędzy i niedoli. Zatraceni w swoim człowieczeństwie zazwyczaj nie wiedzą nawet, że są zagubieni, aż zostaną odnalezieni przez Kogoś bardzo im życzliwego i przyjaznego. Jezus potrafił zniżać się i szukać nawet najbardziej zagubionych. Dostrzegał ich godność, gdyż widział w nich dzieci Boga, synów i córki Abrahama.

Zwierzchnik celników nawet nie pomyślał o tym, aby zaprosić Jezusa do swego domu. Nie miałby odwagi. Słyszał przecież o Nim i Jego nauce od innych. Słyszał o Jego zdumiewającej nauce i wielkich czynach. Nauczyciel zaprosił się sam. Inicjatywa do Niego należy. To On podejmuje nieoczekiwaną decyzję o spotkaniu, odszukaniu i ocaleniu tego, który zagubił się w życiu. Po to przyszedł na świat. Los zagubionych i zatraconych nie jest Mu obojętny.

To, co stało się w Jerychu, jest najbardziej wymowną opowieścią o zbawieniu, trudną do przyjęcia dla wielu. Nie dowiemy się, czy Zacheusz stał się rzeczywistym uczniem Jezusa na resztę życia. Ewangelia nic na ten temat nie mówi. Ten człowiek coś jednak zrozumiał, zobaczył i otrzymał w darze. Odpowiedział na ten dar gotowością naprawienia krzywd i rozdania ubogim połowy swego majątku. Miejmy nadzieję, że słowa dotrzymał, skoro według słów Nauczyciela „zbawienie przyszło do tego domu”. Być wyróżnionym przez Chrystusa pociąga jednak za sobą niezrozumienie i dezaprobatę otoczenia. I rzeczywiście taki będzie czasem los tych, którzy zostaną przez Niego ocaleni. Niełatwo iść za takim Nauczycielem.

Podobnie było już przy powołaniu celnika Lewiego, który urządził Jezusowi wielkie przyjęcie w swoim domu. „I przybył spory tłum celników i innych, którzy usiedli razem z nimi. Faryzeusze i nauczyciele Prawa natomiast oburzali się i pytali Jego uczniów: »Dlaczego jadacie i pijecie z celnikami i grzesznikami?«” (Łk 5, 29-30). Tam także biesiadujący usłyszeli słowa Jezusa: „Zdrowi nie potrzebują lekarza, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wzywać do nawrócenia sprawiedliwych, ale grzeszników” (Łk 5, 31-32).

Celnik Lewi to przyszły ewangelista Mateusz. W spisanej przez niego Ewangelii pojawiają się w tym miejscu znamienne słowa Jezusa o miłosierdziu, nawiązujące dwukrotnie do proroka Ozeasza: „Idźcie i nauczcie się, co znaczy: Miłosierdzia chcę, a nie ofiary. Nie przyszedłem bowiem wzywać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9, 13; zob. 12, 7; Oz 6, 6).


Wielkie wyzwanie

Skąd to uporczywe zainteresowanie losem ludzi uznanych za grzeszników? Oto pytanie, które jest jednym z największych wyzwań dla uczniów Jezusa. Ci, którymi tak często gardzimy, są godni Jego uwagi i miłości. To nie przypadek, że na Golgocie zawisnął pomiędzy dwoma złoczyńcami. Skazano Go na śmierć, gdyż okazał się nie takim Mesjaszem, jakiego oczekiwano. Szukanie zatraconych zaprowadziło Go na krzyż. Ale i tam, w mroku Golgoty, zajaśniało światło ocalenia.

I znowu tylko Łukasz odnotował przejmujący fakt. Oto jeden ze złoczyńców broni niewinnego Jezusa przed szyderstwem drugiego: „»My co prawda sprawiedliwie otrzymujemy to, na co zasłużyliśmy, Ten zaś nic złego nie uczynił«. I dodał: »Jezu, pamiętaj o mnie, gdy wejdziesz do Twojego Królestwa«”. Na obietnicę zbawienia nie trzeba było czekać. Przyszła natychmiast: „Zapewniam cię, dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23, 41-43).

Jezus oddał życie także za Zacheusza. Za wszystkich. On ocala i zbawia w zdumiewający sposób, trudny do zrozumienia dla ludzi uważających się za wysoce religijnych i sprawiedliwych. Oburzają się postępowaniem Nauczyciela. A On cierpliwie przekonuje, do ostatniej godziny swojego życia, że tak trzeba, że to Jego posłannictwo. Jest odpowiedzią Boga na to, co dzieje się złego w naszym ludzkim świecie. Co więcej, jest ocaleniem dla ludzkości, w której wciąż jest tak wiele krzywd, cierpienia, niesprawiedliwości i podziałów. Jedni traktują drugich jak rzeczy, zapominając, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Bogaci skazują ubogich na gehennę nędzy. Sytuacja kobiet i dzieci jest ciągłym wołaniem o ocalenie. Lista niedoli w losach ludzi naszej ziemi jest długa.

Aż znajdzie

W znienawidzonym celniku Zacheuszu Jezus potrafił dostrzec syna Abrahama, odmienić jego sposób myślenia i postępowania. Mówił w swoich przypowieściach, że pasterz poszukuje zaginionej owcy, dopóki nie odnajdzie; kobieta – zagubionej monety, aż ją odszuka; ojciec wyczekuje powrotu zabłąkanego syna, aż ten powróci... Owo krótkie ewangelijne słowo „aż”, „dopóki” jest w całej Biblii jednym ze słów budzących najwięcej nadziei. Skoro Bóg jest wieczny, „aż” znaczy tak długo, jak będzie potrzeba. Nigdy nie jest za późno.

To największa nadzieja na odnalezienie zagubionych. Warto przypomnieć słowa Nauczyciela: „Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. Je także muszę przyprowadzić i będą słuchać mojego głosu. I będzie jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10, 16). On sam w swoich przypowieściach zdaje się przejawiać czasem więcej troski o zagubionych niż o już odnalezionych. Jest jak troskliwy pasterz, jak szukająca kobieta, jak oczekujący ojciec. Znalazłszy „swoich” pragnie szukać innych.

Tak postępuje Ten, kto miłuje prawdziwie. Tylko w Ewangelii według św. Jana pojawia się zdumiewająca obietnica: „A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie” (J 12, 32; wyróżnienie – W.H.). Może nam się wydawać, że to zbyt ryzykowne porównanie z wielkim magnesem, który nie wybierając przyciąga wszystkie metalowe opiłki. Obietnica mówi, że wywyższony w chwale pociągnie w końcu ku sobie wszystkich, nawet najbardziej opornych. Nie tylko wybranych. Nie tylko niektórych, ale wszystkich. To nie są słowa rzucone na wiatr. To nie tylko chęć i pragnienie, ale w pełni skuteczna siła przyciągania. On rzeczywiście jest Wielkim Magnesem. Takim ukazuje Go świadectwo Ewangelii.

Wierzę, że Bóg nie traci kontroli nad biegiem ludzkich dziejów. Niech pamiętają o tym ci, którzy decydują się szukać, a nie potępiać współczesnych Zacheuszów. Trzeba jednak zatroszczyć się najpierw o nawrócenie własnego serca, aby w poszukiwaniu Boga na własnej drodze było zdolne do otwarcia, przyjazne ludziom i życzliwe.