Na każde zawołanie

Abp Marian Gołębiewski

publikacja 28.10.2009 21:19

Księża powinni znać motywy biskupa i wiedzieć, czego od nich wymaga. Jeżeli kapłani przekonają się do szczerości i jednoznaczności biskupa, to zasadniczo nie ma potem problemów z zaufaniem. Tygodnik Powszechny, 25 października 2009

Na każde zawołanie


Artur Sporniak: Co to znaczy być biskupem?

Abp Marian Gołębiewski:
W praktyce oznacza przede wszystkim prawie nieograniczoną dyspozycyjność. Zwłaszcza wobec kapłanów, bo to od nich zależy, co się dzieje w terenie. Biskup w jakimś sensie musi być na każde zawołanie. Nie może się zamknąć u siebie i na przykład powiedzieć: teraz mam czas tylko na lekturę i nie odbieram żadnego telefonu.

Biskup jest też zarządcą diecezji. Menedżerem?

Oczywiście, od jego podpisu wiele w diecezji zależy – biskup ma władzę. Ale na początku powinno być to, o czym mówił Benedykt XVI w warszawskiej katedrze: biskup ma być ekspertem od spraw Bożych w życiu człowieka. Bez takiej perspektywy nie znajdziemy, jak mi się wydaje, klucza do posługi biskupa w Kościele.

Czyli przede wszystkim ma być ojcem?

Ojcostwo to zaufanie. Jeżeli ktoś zwraca się do kogoś: „ojcze”, obojętne czy w kręgu rodzinnym, domu zakonnym, czy biskupim pałacu, oznacza to obdarzanie drugiego człowieka wielkim zaufaniem. Biskup musi być ojcem. Dlatego ma być dyspozycyjny.

Oczywiście, nie należy ulegać też złudzeniom. Media lubią spektakularne gesty, np. gdy biskup pojedzie tramwajem, przeczytać później można: jaki to piękny gest! Ale on nie rozwiązuje żadnej trudnej sprawy.

Biskup w tramwaju robi furorę, bo w Polsce duchowieństwo wciąż izoluje się od społeczeństwa.

Być może tak to postrzegają świeccy. Od mojej strony wygląda to tak, że ja właściwie codziennie gdzieś jadę i z kimś się spotykam.

Czy każdy może przyjść do Księdza Arcybiskupa?

Każdy. Nie robię selekcji. Ma to oczywiście tę kłopotliwą stronę, że trafiają do mnie także ludzie np. z petycjami o zwołanie III soboru watykańskiego w celu ogłoszenia Chrystusa Królem Polski czy też z marzeniami, aby zostać prezydentem Polski.

A czy zdarzyła się chwila, że Ksiądz Arcybiskup, po ludzku biorąc, miał dość?

Gdy mam dość, idę do kaplicy. To normalne. Zdarzają się natomiast wątpliwości. Pozwolę sobie wspomnieć intymny epizod: kiedyś na spowiedzi wyznałem, że nie wiem, jak mam postąpić z jednym księdzem w pewnej sprawie – czy powinienem być wobec niego stanowczy. Sędziwy kapłan odpowiedział: „Bracie, jeżeli upominasz, czynisz to w imieniu Chrystusa. To nie ty sobie tę władzę nadałeś. Gdy trzeba pobłogosławić, to masz pobłogosławić; gdy trzeba pochwalić – pochwalisz; ale jak trzeba powiedzieć słowo nawołujące do posłuszeństwa, też musisz się na to zdobyć”. Upominanie jest jednak sztuką. To, być może, największe wyzwanie dla biskupa...

Trudna też jest bezradność w pewnych sytuacjach. Na przykład z ważnego powodu biskup musi z parafii usunąć proboszcza. On wie, dlaczego to robi, parafianie nie wiedzą. Przychodzą z pretensjami i nalegają, by kapłana pozostawił. Biskup, jak pan powiedział, ma być ojcem, zatem ma też obowiązek bronić dobrego imienia tego księdza. Nie może wyjawić powodu przenosin i postrzegany jest jako tyran.

Prócz tego popełniamy zwykłe błędy. Pamiętam, że wielu gratulowało mi pewnej nominacji proboszcza. Mówiono, że to strzał w dziesiątkę. Cieszyłem się... Kto by się nie cieszył, gdy chwalą jego decyzje! Nie jesteśmy przecież z żelaza, tylko z ciała. Tymczasem okazało się, że ów kapłan w ogóle się nie sprawdził. To była klęska! Przewidywanie, że coś może się nie udać, trzeba wpisać w swoje ojcostwo.


Relacja biskup–kapłan ma w sobie, jak się można domyśleć, duże napięcie, gdyż jest zarówno ojcowsko-synowska, jak i służbowa. Co w niej jest najważniejsze?

Czytelność. Księża powinni znać motywy biskupa i wiedzieć, czego od nich wymaga. Jeżeli kapłani przekonają się do szczerości i jednoznaczności biskupa, to zasadniczo nie ma potem problemów z zaufaniem.

Ponad dziesięć lat temu, wówczas jako biskup koszalińsko-kołobrzeski, przełamał Ksiądz Arcybiskup telewizyjną wypowiedzią tabu na temat alkoholizmu wśród księży. Jak ta wypowiedź została przyjęta przez innych biskupów?

Różnie – jedni chwalili za szczerość, inni mówili, że była ona niepotrzebna. Jeszcze surowiej ocenili ją niektórzy kapłani.

Czy od tego czasu coś się zmieniło?

Tak. Powstało kilka ośrodków terapeutycznych dla księży. O tyle to zmieniło sytuację, że księżom alkoholikom łatwiej jest się przyznać do swoich problemów przed innymi księżmi niż przed świeckimi w normalnych ośrodkach. Łatwiej jest też im się wspólnie wspierać. A zarówno odwaga przyznania się, jak i wsparcie środowiska to dwa fundamenty wychodzenia z nałogu. Te terapie są w dużej mierze skuteczne. Biskup z kolei ma gdzie takich księży kierować. Osobiście bardzo się cieszę, że moi księża, którzy pojechali do takich ośrodków, powrócili do pracy duszpasterskiej i dobrze sobie jak dotąd radzą.

Jak Ksiądz Arcybiskup skomentowałby zatem przypadek proboszcza z Parciaków, przed którym parafianie zamknęli kościół z powodu nadużywania przez niego alkoholu?

Nie chciałbym się odnosić do tego konkretnego przypadku, bo to nie jest mój teren i nie znam wszystkich faktów. Jednak z własnego doświadczenia wiem, że gdy biskup okazuje księdzu alkoholikowi zbytnią wyrozumiałość, to szkodzi nie tylko parafianom, ale przede wszystkim jemu samemu. Przy tym problemie biskupie ojcostwo musi być twarde. Nie ma innej drogi. Biskup musi sprawę postawić jasno: leczenie albo całkowite odsunięcie od funkcji kościelnych. Rozwiązania połowiczne są nieskuteczne.

W pierwszych wiekach chrześcijaństwa duchowny albo biskup z dnia na dzień przenoszony był do stanu świeckiego, np. z powodu hazardu. Czy dzisiaj nie powinno się kłopotliwych księży sekularyzować?

To nie jest takie proste. Żyjemy w innych czasach – mamy większą wrażliwość na prawa człowieka. Jeżeli Kościół wyświęcił kogoś na księdza, to czuje się za niego odpowiedzialny. Przecież nie chodzi o to, żeby zostawiać człowieka z jego problemami i mu powiedzieć: radź sobie sam, nas zawiodłeś.

A jak powinien biskup reagować na wiadomość, że jego kapłan żyje w związku z kobietą?

Zwykle związek z kobietą prędzej czy później kończy się odejściem z kapłaństwa. Dużo zależy do tego, kiedy biskup się o tym dowiedział.

Ksiądz Arcybiskup doradza odejście?

Według dokumentów Kościoła zadaniem biskupa w takich sytuacjach jest bronić bonum sacramenti, czyli dobra sakramentu. A za dobro uważa się pozostanie w stanie kapłańskim.


Czy dobro człowieka – w tym przypadku dziecka – nie jest ważniejsze od dobra sakramentu?

Oczywiście, że sakrament jest dla dobra człowieka. Ale rzeczywistość czasem jest tak skomplikowana, że trudno jest rozeznać, co dla człowieka jest najlepsze. Czy ten kapłan będzie dobrym ojcem? Czy będzie dobrym mężem dla tej kobiety? Może lepiej i dla dziecka, i dla kobiety, i dla niego będzie, gdy pozostanie w stanie kapłańskim. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Nieodzowne jest autentyczne nawrócenie.

Czy diecezje, tak jak zakony, mają specjalną kasę na alimenty?

Nie. Kapłan sam musi się zatroszczyć o utrzymanie swojego dziecka. I jest to obecnie mocno podkreślane.

Dlaczego?

Z uwagi na sytuację w innych krajach, gdzie odpowiedzialnością za czyny księdza obarcza się diecezję. W związku z tym, np. w Stanach Zjednoczonych kilka diecezji musiało ogłosić bankructwo finansowe. W Polsce nie stosujemy odpowiedzialności zbiorowej.

Ale problem z zachowaniem celibatu jest tak stary, jak Kościół. I będzie on istniał, dopóki dyscyplina Kościoła będzie wymagała od księży celibatu. Martwi mnie co innego: coraz częstsze porzucanie kapłaństwa z innych powodów niż kobieta. Takie załamania czy wypalenia po wielu latach kapłaństwa są dla mnie, jako biskupa, trudniejsze, bo bardziej niezrozumiałe. Tu przyznaję, czasem jestem bezradny.

Gdzie leży granica solidarności biskupa z podwładnymi w przypadku nadużyć seksualnych księży?

To przypadki najtrudniejsze. Z jednej strony podejrzenie, że dzieje się trudne do naprawienia zło, z drugiej żaden biskup nie chciałby narażać swojego księdza na zniesławienie. Dlatego ostateczną daną jest dla biskupa zwykle wyrok sądu.

Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o dyscyplinie kościelnej w sprawie celibatu. Czy jest szansa na jej złagodzenie?

Teoretycznie dyscyplinę zawsze można zmienić – celibat nie należy do natury kapłaństwa. Postulat jego zniesienia istnieje w Kościele co najmniej od czasów Reformacji. Tylko czy małżeństwo księży rozwiązałoby problemy Kościoła? Sądzę, że Kościół powstrzymuje się od takiego kroku, patrząc na wewnętrzne zmagania wspólnot, w których celibat nie obowiązuje.

Gdyby Ksiądz Arcybiskup musiał sporządzić zwięzłe vademecum bycia biskupem, co by się w nim znalazło?

Rozpocząłbym od – zdawać by się mogło – oczywistej sprawy: biskup powinien być człowiekiem modlitwy. Trudno mu będzie rozwiązywać codzienne problemy, jeśli nie będzie się modlić. Modlitwa da mu odpowiedni dystans do zadań, ludzi i samego siebie.

Następnie, na ile to możliwe, powinien podchodzić z zaufaniem do drugiego człowieka, bez uprzedzeń i bez wsłuchiwania się w głosy „życzliwych” komentatorów. Myślę, że wielką mądrością Kościoła jest to, że ordynariusze zwykle pochodzą z innych diecezji. To ułatwia obiektywizm i daje pewną swobodę w podejmowaniu decyzji. Człowiek nie działa pod wpływem różnych nacisków czy układów. Ponadto nigdy nie wolno dawać się ponosić emocjom w podejmowaniu decyzji. Zawsze też warto wysłuchać argumentów do końca.

Złudzeniem jest sądzić, że przejdzie się przez życie biskupie, nie wadząc nikomu. Takie podejście jest w stanie narobić wiele szkód. Niezbędna jest wspomniana już całkowita dyspozycyjność, która w jakimś sensie jest zarzucaniem pętli na własną szyję. I chyba najważniejsze: otwartość i życzliwość wobec każdego. Bez tego nie ma posługi biskupiej.

Rozmawiał Artur Sporniak