Pożyczka, czyli wyższa doskonałość

Ks. Andrzej Draguła

publikacja 27.01.2010 22:08

Banki mogą umieścić nad okienkiem „Kredyty” cytat z Jezusa: „Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie”. Ale już po pożyczce nie ma co liczyć na ich ewangeliczny radykalizm. Tygodnik Powszechny, 24 stycznia 2010

Pożyczka, czyli wyższa doskonałość


Pożyczanie od zawsze kojarzy się raczej negatywnie. Nie najlepiej mówi się o tych, co biorą, i o tych, co pożyczają. Pierwszych podejrzewano o życiową lekkomyślność, niezaradność i lenistwo. Drugich – o lichwiarski zarobek na cudzej krzywdzie.

A rzadko był to proceder bezinteresowny. Tak czy inaczej, pożyczka kończy się długiem. Jeśli nie pieniężnym, to przynajmniej długiem wdzięczności. Społeczną nieufność utrwalają powiedzenia: „Chcesz stracić przyjaciela, pożycz mu pieniądze”, „Dobry zwyczaj, nie pożyczaj”, „Lepiej dać grosz, niż pożyczyć dwadzieścia”, „Pożyczka, nawet stara, nie jest podarunkiem”.

Pod prąd tym tendencjom idzie nauczanie Jezusa. Gdy się wczytać w Ewangelię, okaże się, że pożyczanie to wyższy stopień czynnej miłości bliźniego. Szkopuł w tym, że bank to instytucja komercyjna, a nie charytatywna. Biada temu, kto o tym zapomni.

Jak miłość nieprzyjaciół

Nauka o pożyczaniu znalazła się w korpusie nazywanym Kazaniem na Górze. W Biblii Tysiąclecia redaktor Ewangelii Mateusza fragment z interesującą nas wypowiedzią zatytułował „Prawo odwetu”. W Ewangelii Łukasza: „Miłość nieprzyjaciół”. Oba tytuły nie wróżą najlepiej.

Pożyczkobiorca zaliczony jest do tej samej grupy, co nieprzyjaciel, nienawistnik, oszczerca, celnik, grzesznik. We wszystkich przypadkach Jezus odwołuje się do zasady odwetu, który – jak by na to nie spojrzeć – był, choć bardzo niedoskonałą, formą realizacji sprawiedliwości, wyznaczając jej granicę. Według Jezusa sprawiedliwość odwetowa właściwa była grzesznikom. Człowiek Nowego Prawa winien się wznieść ponad, nienawiść zamieniając na miłość bliźniego.

W tym kontekście pojawia się kwestia pożyczki: „Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy grzesznikom pożyczają, żeby tyleż samo za to otrzymać. Wy natomiast (...) pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając” (Łk 6, 34-35). Trudno nie uznać tej zasady za rewolucyjną.

Prawo rzymskie zasadę własności formułowało jasno: „res clamat ad dominum” – rzecz woła do swego pana. To, co zostało nieprawnie zabrane lub pożyczone, domaga się zwrotu. Zasada zgodna jest z teologiczno-moralnym pojęciem sprawiedliwości wymiennej (zamiennej, wyrównawczej), mówiącej, że skoro jedna osoba ma prawo do jakiegoś dobra, to druga powinna je uiścić. W tym przypadku dobrem, którego dotyczy zobowiązanie, jest pożyczona rzecz albo pieniądze.

Ewangelia Jezusa wznosi się ponad tę – skądinąd logiczną – zasadę sprawiedliwości materialnej. Owszem, zgodna jest ona z naturą człowieczą, żyją według niej i poganie, i grzesznicy. Uczeń Jezusa zobowiązany jest jednak do miłości wykraczającej ponad sprawiedliwość, mówiąc inaczej – do miłosierdzia.

Argumentem dla Jezusa jest sposób postępowania samego Boga: „ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych, (...) jest miłosierny”. Dla ucznia Chrystusa ideałem postępowania nie jest dobro, do czynienia którego zdolny jest także grzesznik i poganin, ale dobro podobne temu, które czyni Bóg. Moralnym ideałem nie jest wcale (roz)dawać, gdyż bardzo często jego celem nie jest wcale dobro bliźniego, a raczej zaspokojenie własnego sumienia czy może wręcz – jak by powiedział współczesny marketing – działanie wizerunkowe. Wyższym stopniem doskonałości miłości bliźniego jest pożyczać, nie czekając na zwrot.

Pożyczać, jak mówi Jezus, „niczego się za to nie spodziewając”; a nawet jeszcze radykalniej: „i nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje” (Łk 6, 30).


Czasami trzeba się odwrócić

Radykalizm ewangeliczny nie jest wyrażeniem ze słownika windykatorów. Co nie znaczy, że ewangeliczne zapisy nie są – choć zupełnie opacznie – realizowane. Niejeden bank czy kasa zapomogowo-pożyczkowa mogłyby wyryć w marmurze i umieścić nad stoiskiem „Kredyty” cytat z Jezusa: „Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5, 42).

Trudno nie zgodzić się z tezą Zygmunta Baumana, że przeszliśmy z epoki książeczki oszczędnościowej do epoki karty kredytowej. Ostateczna konieczność, jaką kiedyś był kredyt, stała się powszednim i wcale niewstydliwym zwyczajem. „Na kreskę” żyją już nie tylko biedni, ale i bogaci, choć kreska kresce nierówna. Banki, kasy i instytucje kredytowe oferują pożyczki i kredyty dla bez mała każdego, bez żyrantów, zabezpieczeń, potwierdzeń. W reklamach słyszymy, że wystarczy dowód osobisty. Skutki bywają, dosłownie, opłakane. Zdarza się, że spłata kredytu zamienia się w rodzinny dramat i osobistą tragedię.

Odpowiedź na pytanie, kto jest winny temu stanowi, nie jest prosta. Najłatwiej winę zrzucić na klientów, bo „mają swoje lata i wiedzą, co robią”. Nie chcę używać słów typu „żerują”, ale zdaje się, że niejedna instytucja udzielająca kredytu – mówiąc delikatnie – wykorzystuje niewiedzę, nieświadomość czy naiwność ludzi. Jeśli prawdą jest, że w skrajnych przypadkach jednej osobie udziela się łącznie kilkudziesięciu kredytów, to moralnej współodpowiedzialności za skutki takiego stanu rzeczy nie ponoszą wyłącznie klienci.

Czy stopień ryzyka niespłacalności kredytu nie przekracza czasem poziomu racjonalności, utrzymania którego winien jest nie tylko pożyczkobiorca, ale i pożyczkodawca? Może wymagam cudów, ale czy banki nie powinny częściej odmawiać kredytu – i to nie tylko ze względu na ryzyko straty własnej, ale ze względu na szerzej rozumiane dobro człowieka, w którym nie widzi się jedynie potencjalnego kredytobiorcy na święta? Być może – przewidując, że trudno będzie dopomnieć się o zwrot – czasami lepiej odwrócić się od tego, kto prosi?

Wiem, że brzmi to karykaturalnie, ale odnosi się czasami wrażenie, że niektóre agresywne instytucje bankowe i parabankowe udzielają pożyczek i kredytów „niczego się za to nie spodziewając”, tzn. mając świadomość niezbyt wielkiej ściągalności pieniędzy. Ale, być może, już nawet ta niewielka ściągalność, pobrane prowizje i odsetki gwarantują, że odzyska się więcej, niż się pożyczyło. Bez względu na społeczne, moralne i ludzkie koszta. Poza tym – w ramach ostatniej deski bankowego ratunku – są jeszcze windykatorzy. A ci bywają skuteczni, choć jest to skuteczność wieloznaczna.

Więcej niż grzesznicy

Jezusowe postulaty i współczesne praktyki kredytowo-windykacyjne to moralne antypody, choć często można im przypisać te same ewangeliczne słowa. Czy jest coś pośrodku?

Ekonomia nauczyła się rozróżniać między kredytem inwestycyjnym a konsumpcyjnym. Pierwszy stał się nieodzownym elementem rodzinnej ekonomii. W wielu krajach Kościół zaangażował się w tzw. mikrokredyty, o których świat usłyszał w 2006 r., gdy laureatem Pokojowej Nagrody Nobla został ich pomysłodawca Bengalczyk Muhammad Junus. Niewielkie sumy w biednych krajach pozwalają nędzarzom, z którymi nie chce rozmawiać bank, rozkręcić mini interes i stanąć na nogi. Czasami po prostu nie da się uzbierać potrzebnej sumy i wtedy koniecznością staje się zaciągnięcie kredytu.

A co z kredytem konsumpcyjnym, szybką pożyczką na święta? „Dobry zwyczaj, nie pożyczaj”. To „nie pożyczaj” możemy rozumieć jako: „nie pożyczaj od kogoś czegoś”, czyli jako przestrogę dla potencjalnych pożyczkobiorców. Ale obawiam się, że nie jest to zgodne z sarmacką naturą, której od wieków przyświecała zasada: „Zastaw się, a postaw się”. Kultura karty kredytowej i łatwość uzyskania pożyczki jest dla tej postawy świetną pożywką.

Polacy znaleźli się pomiędzy – w schematycznym uproszczeniu – protestancką oszczędnością a wschodnią rozrzutnością, gdzieś pomiędzy „mieć” i „korzystać”. I jedno kusi, i drugie. Nic zaskakującego. „I grzesznicy to samo czynią”. Ale „posiadać” w chrześcijańskim rozumieniu nie znaczy wcale mieć po to tylko, by mieć, ani też mieć po to, by korzystać, ani nawet po to, by – choć to konieczne dla rozwoju – inwestować.

„Posiadać” to znaczy mieć, by dawać. By pożyczać „niczego się za to nie spodziewając”. Trudne? Owszem, co nie znaczy, że niemożliwe.

Tylko bankom nie wierzcie, gdy tak mówią.