Ani bramini Kościoła, ani wikariusze papieża

Ks. Jacek Prusak SJ

publikacja 03.03.2010 15:28

Biskupi, którzy chronili księży pedofilów, powoływali się na teologiczną treść obrzędu wyświęcenia, w którym rodzi się więź wzajemnych zobowiązań i pomocy. To bardzo ważna więź, ale łatwo wypaczyć jej teologiczny sens. Tygodnik Powszechny, 28 lutego 2010

Ani bramini Kościoła, ani wikariusze papieża


Skandal w Irlandii

26 listopada 2009 r. rząd Irlandii opublikował raport o nadużyciach seksualnych, jakich dopuścili się duchowni archidiecezji dublińskiej wobec nieletnich w latach 1975–2004. Kard. Sean Brady oraz abp Diarmuid Martin 11 grudnia spotkali się z Benedyktem XVI. Ofiary pedofilskich przestępstw duchownych w liście do Benedykta XVI domagają się dymisji wszystkich biskupów winnych zaniedbań (zrezygnowało już czterech hierarchów) i zażądały zadośćuczynienia w wysokości miliarda euro. Wyraziły też życzenie, by Papież spotkał się z nimi podczas wrześniowej wizyty w Wielkiej Brytanii. 15-16 lutego w Watykanie odbyło się nadzwyczajne spotkanie Benedykta XVI z biskupami Irlandii. Rozmawiano m.in. o liście, który Papież zamierza napisać do katolików tego kraju, „jasno wskazując inicjatywy, które winny być podjęte w zaistniałej sytuacji”.


Przypadki przestępstw pedofilskich duchownych w Irlandii i Niemczech pokazują, że wyparte przez Kościół problemy wracają na swoje miejsce – miejsce „symptomu” w strukturze Kościoła, ujawniając te same wzorce kompromisowych zachowań biskupów po obu stronach Oceanu.

Kiedy w 2002 r. wybuchł skandal seksualny w Stanach Zjednoczonych, pokusą niektórych urzędników Watykanu było sprowadzenie całej sprawy do histerii seksualnej, antykatolicyzmu, chciwości i przesadnego indywidualizmu społeczeństwa amerykańskiego. Niektórzy hierarchowie uważali, że Amerykanie reagują na wykroczenia seksualne z purytańską histerią i zapominają, że księża także są obarczeni grzechem pierworodnym i ludzkimi słabościami.

Część przedstawicieli Stolicy Apostolskiej dopatrywała się przyczyn ujawnienia skandalu w podskórnym i antywatykańskim resentymencie tamtejszych katolików. Inni w nagłośnieniu przypadków molestowania doszukiwali się pragnienia uzyskania korzyści finansowych wynikających ze specyfiki amerykańskiego prawa cywilnego, które umożliwia traktowanie Kościoła jako podmiotu prawnego i egzekwowanie od niego odszkodowań za czyny popełnione przez księży. Podkreślano także, że kryzys jest wynikiem zepsucia społeczeństwa, które składa się z niefrasobliwych i pozbawionych zasad indywidualistów.

Nawet jeśli w każdym z tych argumentów istnieje ziarno prawdy, problem nie dotyczy mentalności takiego czy innego społeczeństwa, ale mentalności ludzi Kościoła. Wyraźnie daje to do zrozumienia Benedykt XVI od początku swego pontyfikatu. Także bp Franz-Josef Bode, przewodniczący Komisji ds. Młodzieży w konferencji episkopatu Niemiec, podkreślił, że zaniedbań Kościoła katolickiego w jego kraju nie można usprawiedliwiać atmosferą lat 60. i ówczesną rewolucją seksualną.

Troska a paternalizm

W centrum kryzysu dotyczącego pedofilii w Kościele stoją nie nadużycia seksualne księży, lecz błędy popełnione przez biskupów. Liczba duchownych wykorzystujących seksualnie nieletnich jest znacznie mniejsza (2-4 proc.) od liczby przestępców tego typu w innych grupach społecznych, w tym także w zawodach związanych z edukacją czy niesieniem pomocy psychologicznej. Np. badanie przeprowadzone w amerykańskim lecznictwie psychiatrycznym wykazało, że seksualnego wykorzystania pacjentów dopuściło się 1-7 proc. kobiet i 2-17 proc. mężczyzn. W badaniu przeprowadzonym w 1998 r. przez pismo „Education Week” stwierdzono, że w instytucjach edukacji publicznej w USA co tydzień dochodzi do dziewięciu przypadków wykorzystywania seksualnego.


Księża nie są więc grupą podwyższonego ryzyka, bowiem na podstawie istniejących badań nie da się udowodnić, że prawdopodobieństwo molestowania nieletnich jest wśród księży katolickich wyższe niż w przypadku ogółu mężczyzn czy duchownych innych wyznań. W przypadku księży homoseksualizm jest jednym z czynników ryzyka, lecz nie stanowi przyczyny tego typu zachowań. Istnieje statystycznie uchwytna zależność między homoseksualizmem a większą częstotliwością kontaktów z chłopcami w wieku kilkunastu lat, wpływ mają jednak na to również inne czynniki – na przykład krótszy niż pięć lat okres od uzyskania święceń.

Nie istnieje doskonały sposób weryfikacji kandydatów do kapłaństwa, który przesiewałby już na początku seminarium takie przypadki. Nie znaczy to jednak, że weryfikacja nie ma sensu. Badania wykazały, że w latach 60. i 70. molestowania pacjentów dopuszczało się aż do 23 proc. mężczyzn-psychoterapeutów, a w ciągu jednego pokolenia udało się zmniejszyć ten odsetek do 1,5-2 proc., dzięki wprowadzeniu zasady „zero tolerancji”, lepszego szkolenia i zmiany postaw środowiska terapeutów.

Takiej zmiany nastawienia do problemu domaga się Benedykt XVI od formatorów, a przede wszystkim biskupów. Wydaje się jednak, że postawienie słusznego nacisku na to, iż biskup, który nie umie stawić czoła podobnym sytuacjom, nie może pełnić urzędu biskupa – to dopiero połowa sukcesu. Z wypowiedzi Papieża wynika, że biskupi nie mogą myśleć o sobie jak o braminach Kościoła, w którym ludzie podzieleni na kasty są pod ich kontrolą. Pasterska troska nie może być synonimem paternalizmu.

Za tym kryją się jednak trzy zasadnicze pytania. Czy biskupi uważają się za namiestników papieża, czy namiestników Chrystusa? Czy o księżach myślą jako o „przedłużeniu” siebie, czy o sługach Jezusa? Czy świeccy są pomocnikami duchownych, czy mają autonomiczne powołanie w Kościele? Odpowiedź na te pytania ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia różnicy w myśleniu o sprawiedliwości, odpowiedzialności, współczuciu i prawdzie pomiędzy biskupami, którzy zawiedli, a społeczeństwem, które krytykuje Kościół za sposób rozwiązywania skandali pedofilskich.

Zdradzony Sobór

Analiza tego kryzysu pokazuje, że wizja Kościoła zaproponowana przez Vaticanum II nie została jeszcze wprowadzona w życie. Gdyby miało to miejsce, inne byłyby reakcje biskupów oraz inna rola świeckich – nie uchroniłoby to Kościoła przed pedofilią, ale zapobiegło kryzysowi. Od zakończenia Soboru w Kościele uwidoczniły się dwie tendencje: jedna stara się podtrzymać i umocnić struktury centralistyczne, druga szuka sposobów na stworzenie nowego porządku opartego na zasadzie kolegialności i wizji Kościoła jako wspólnoty wspólnot.

Sukcesy Kurii Rzymskiej w blokowaniu inicjatyw wynikających z zasady kolegialności związane były z promowaniem w Kościele specyficznego typu osobowości biskupa. Cel osiągnięto za cenę strat i cierpień, jakie ujawniają skandale pedofilskie. Nie znaczy to, że mianowani od Soboru biskupi są złymi ludźmi czy pasterzami, ale że „kultura kontroli” przejawiająca się w mianowaniu wszystkich biskupów przez papieża nie przynosi spodziewanych owoców. Wprowadzona w 1917 r. do prawa kanonicznego zasada sankcjonująca mianowanie wszystkich biskupów przez Rzym jest poważną modyfikacją długowiecznej tradycji Kościoła. Jeszcze nie tak dawno temu, w 1829 r., z 646 biskupów obrządku łacińskiego tylko 24 było mianowanych bezpośrednio przez papieża. Kryzys pokazuje, że od eklezjologii Kurii Rzymskiej będącej „centrum” Kościoła musimy powrócić do eklezjologii kolegium biskupów sub et cum Petro, a nie „urzędników Watykanu”.


Biskupów, którzy zawiedli, wybrał papież – a oni sami byli przekonani, że działając w ten, a nie inny sposób, są lojalni wobec Kościoła i jemu posłuszni. Zamiast być namiestnikami Chrystusa w swoich diecezjach, stali się „ślepymi” wikarymi papieża. W obecną praktykę nominacji biskupich wpisana jest bowiem istotna niespójność. Ponieważ biskup odpowiada nie przed udziałowcami, kibicami czy wyborcami, ale przed Bogiem i papieżem, nie rozlicza się go z wyników, ale ocenia się wierność. Z sakramentalnej perspektywy diecezja nie może żądać, żeby jej biskup był ideałem – kontynuowanie biskupiej posługi nie zależy od końcowych wyników.

Liczy się tylko oddanie i niezłomna determinacja w trudnych chwilach. Ponieważ jednak, i tu tkwi paradoks, Watykan w ramach awansów bądź kar przenosi biskupów z diecezji do diecezji, biskupi odczuwają pokusę, aby „zdobywanie punktów” w Kurii Rzymskiej wziąć za przejaw oddania Kościołowi. Takie modus operandi wzmacnia jedynie klerykalizm, autorytaryzm i „paraliż sumienia”. Biskupi wybierani lokalnie inaczej odczuwaliby związek z diecezją. W pierwszych wiekach historii Kościoła podkreślano to dobitnie, co znalazło swój oddźwięk w kanonie 15. Soboru Nicejskiego: „Biskupi, księża i diakoni nie powinni przenosić się z jednego kościoła do drugiego”.

Prezbiterat to nie kasta

Biskupi, którzy chronili księży pedofilów, powoływali się najczęściej na teologiczną treść obrzędu wyświęcenia, w którym nowo wyświęcony kapłan przyrzeka lojalność biskupowi, zaś biskup namaszcza jego ręce olejem, symbolizującym udział w sakramentalnej wspólnocie kapłaństwa. W ten sposób rodzi się uświęcona więź wzajemnych zobowiązań i pomocy. To bardzo ważna więź, ale łatwo wypaczyć jej teologiczny sens. Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy przekonaniem, że biskup nadaje prezbiterowi władzę do posługi sakramentalno-duszpasterskiej, a przekonaniem, że czyni to Bóg, a biskup w obrzędzie święceń przyjmuje go do diecezji. Księża nie są „ludźmi biskupa”, lecz Kościoła, naznaczonymi przez Ducha św. do posługi w widzialnym wymiarze Kościoła, czyli diecezji. Biskup, który uważa księży za „swoich ludzi”, uważa ową więź za wyjątkową, myśląc o niej jedynie z własnego punktu widzenia. Takie „ojcostwo” biskupa w stosunku do pomagających mu prezbiterów czyni z nich „niewyrosłych” synów, za wszelką cenę szukających jego aprobaty albo sparaliżowanych lękiem przed karą z jego strony.

Ksiądz może bać się biskupa bardziej niż Boga; historia Kościoła dostarcza na to przykładów. Mentalność kasty sprawia, że więź pomiędzy biskupem a kapłanami wyłącza ludzi, którzy nie należą do „klerykalnego klubu”, traktując ich jako mniej ważnych. Apostolat świeckich sprowadzony jest wtedy do modelu „pomagania księdzu” bądź angażowania się w politykę w szczegółowych kwestiach istotnych z perspektywy Kościoła hierarchicznego. Nie taka jest wizja „Lumen Gentium” i „Apostolicam Actuositatem” będąca duchowym testamentem Soboru.

***

Czasy obecnego kryzysu pokazują, że nie wolno nam lekceważyć ludzkiego cierpienia, skoro „człowiek jest drogą Kościoła”. Kościoła, za który wszyscy mamy się czuć odpowiedzialni. Klerykalna struktura umiera w konwulsjach, które z pewnością będą jeszcze miały ogniskowy charakter, ale przyszłość Kościoła należy do Boga, a na naszych oczach rodzi się nowa kultura autorytetu w Kościele. Ważne jest jednak, abyśmy nie zapomnieli, że skoro współczujemy ofiarom, to znaczy, że one teraz mają się poczuć lepiej.

„I wiem: wszystko, co teraz, póki jesteśmy na wojnie, tkwi w nas jak kamień w worku, po wojnie obudzi się i wówczas dopiero nastąpi rozprawa na śmierć i życie” (E. M. Remarque, „Na Zachodzie bez zmian”). Lepszy od protestu krytyków Kościoła jest powrót do ducha jego reform; to on jest w stanie uleczyć traumę wyrządzoną w Kościele jego członkom.