O polskich debatach historycznych krytycznie

Bartosz Korzeniewski

publikacja 14.09.2006 20:39

Trudno nie odnieść wrażenia, że polska polityka historyczna to jedna z najbardziej zideologizowanych kwestii w dyskursie publicznym. Sytuacja ta owocuje przeoczeniem całego szeregu ważnych kwestii, które wymagają refleksji, a które mogłyby zostać przedyskutowane w toku debaty o polityce historycznej. Znak, 9(616)/2006

O polskich debatach historycznych krytycznie



Pytania, jak poradzić sobie z negatywnym dziedzictwem propagandy komunistycznej, jak przeciwdziałać spłycaniu świadomości historycznej przez media kierujące się wskaźnikami oglądalności oraz jak promować na zewnątrz wizerunek państwa polskiego nie budzący fałszywych lub jednostronnych skojarzeń, pozostają bez odpowiedzi.

W polskim dyskursie publicznym tematyka pamięci zbiorowej zadomowiła się na dobre od czasu sporu o wydarzenia w Jedwabnem. Wcześniej stawała się wprawdzie tematem publicznej debaty w kontekście problemów powikłanej historii polsko-niemieckiej czy polsko-żydowskiej, która po 1989 roku stopniowo poddawana była reinterpretacji, ale nigdy nie stanowiła tak palącej kwestii, jak w trakcie debaty o wydarzeniach w Jedwabnem. Wynikało to nie tylko z tego, iż dotąd wydarzenia te nie budziły zainteresowania opinii publicznej, mając status wypartego ze świadomości historycznej fragmentu polskiej przeszłości. Równie ważne było to, że debata ta ujawniła z całą ostrością głębokie podziały tkwiące w polskiej pamięci zbiorowej, pokazując, iż przeszłość potrafi wciąż wywoływać w polskim społeczeństwie intensywne spory. Można zaryzykować twierdzenie, że ujawnione w trakcie debaty wokół Jedwabnego podziały stanowiły przejaw podziałów aktualnych w kontekście dyskusji o polityce historycznej. Dyskusja ta jest kolejnym symptomem wzrastającego znaczenia problematyki pamięci zbiorowej w polskim dyskursie publicznym. Między tymi dwoma ważnymi debatami miała miejsce jeszcze jedna, wywołana planami Eriki Steinbach budowy Centrum Przeciwko Wypędzeniom. Jej status jest o tyle ciekawy, iż z jednej strony, była ona rodzajem kontrapunktu wobec ujawnionego w debacie o Jedwabnem krytycznego obrachunku z własną, narodową historią, z drugiej zaś strony, stanowiła bardzo istotny czynnik krystalizowania się dyskusji o polityce historycznej. W trakcie debaty o wydarzeniach w Jedwabnem nastąpił wyraźny podział na obóz posługujący się argumentacją odwołującą się do dumy narodowej (traktowaną jako strategia obronna wobec demaskatorskiego potencjału zawartego w książce Grossa) oraz na obóz posługujący się argumentacją odwołującą się do dyskursu samokrytycznego (traktowaną jako antidotum na ewentualne zarzuty niedostatecznej europejskości i otwartości wielokulturowej). Wydaje się, że w dyskursie publicznym stanowisko wyrażane przez ten drugi obóz uzyskało zdecydowaną przewagę, zwłaszcza, że wsparte zostało sankcją działań ze strony czynników państwowych. Mam tu na myśli przede wszystkim przemówienie prezydenta Kwaśniewskiego wygłoszone podczas obchodów 60. rocznicy zbrodni w Jedwabnem. Konieczność reakcji na pomysły szefowej Związku Wypędzonych stworzyła możliwość dowartościowania argumentacji obozu pierwszego. Zrozumiałą konsekwencją inicjatywy budowy Centrum Przeciwko Wypędzeniom było zjednoczenie się zdecydowanej większości zabierających głos w dyskusji po stronie obrońców polskiej pamięci narodowej. Mając w pamięci przebieg debaty o Jedwabnem, zakres tego narodowego konsensu może budzić lekkie zdziwienie, był jednak faktem. Konsens ten stanowił impuls dla dyskusji o polityce historycznej w tym sensie, iż uświadomiono sobie w trakcie jego wypracowywania konieczność zajęcia zdecydowanego stanowiska wobec przejawów zewnętrznej polityki historycznej mających charakter zaczepny wobec strony polskiej. Takie stanowisko ujawniło się w trakcie dyskusji o Centrum, charakter długofalowy miała natomiast potrzeba przekucia okazjonalnej zgody w mającą długi horyzont czasowy strategię wobec własnej przeszłości. Ponieważ zdano sobie sprawę, iż strategia ta obejmować powinna profesjonalne sposoby prezentowania własnej historii na użytek zewnętrzny, ale również długofalowy wysiłek dbałości o stan świadomości historycznej Polaków, zaczęto posługiwać się terminem dotąd rzadko w Polsce stosowanym: „polityka historyczna”.

A zatem trzy najważniejsze debaty historyczne ostatniej dekady można postrzegać jako drogę rozwoju od późnego, ale odważnego uzupełnienia polskiej świadomości historycznej o trudne wydarzenia dotychczas z niej wypierane (Jedwabne), poprzez obronę swoistego minimum polskiej racji stanu w zakresie treści pamięci narodowej (jednolite stanowisko wobec planów E. Steinbach), aż po próby wypracowania strategii polskiej polityki historycznej. Czy jednak owe trzy wymienione debaty można jednoznacznie wpisywać w kontekst ewolucji polskiej świadomości historycznej?

Równie dobrze można przedstawić obraz bardziej zniuansowany – w każdej z nich obecny był i poddawany reinterpretacji wyraźny podział zarysowany już w debacie o wydarzeniach w Jedwabnem, który stanowił w dodatku nowe wcielenie o wiele starszego podziału na „krytyczno-rozrachunkowy” i „obronno-narodowy” obraz polskiej historii. Zwolennicy pierwszej z tych wizji (o korzeniach lewicowo-opozycyjnych) mieli szansę dojść do głosu w trakcie debaty o zbrodni w Jedwabnem, druga (o proweniencji narodowo-prawicowej), została wyartykułowana przy okazji dyskusji o Centrum, kiedy to terminologia odwołująca się do pojęcia narodu ponownie, po długiej przerwie, zagościła na pierwszych stronach bynajmniej nie prawicowych gazet. W przededniu kampanii wyborczej, a przede wszystkim wobec faktów ujawnionych na marginesie afery Rywina, przedstawiciele opcji narodowej postanowili „wygrać” dla siebie ten moment, odwołując się do pojęcia polityki historycznej i czyniąc z dyskusji wokół niej jedną z istotniejszych kwestii w dyskursie publicznym przełomowego 2005 roku. Ofensywa tej opcji rychło pociągnęła za sobą krytyczne głosy ze strony opcji rozrachunkowej, skierowane głównie przeciwko jednolicie patriotycznej nucie projektów promowania nowej wizji polskiej polityki historycznej. Często krytyka ta dotyczyła już samej idei prowadzenia jakiejkolwiek, popieranej instytucjonalnie polityki historycznej oraz stosowania tego pojęcia (przez wielu historyków kojarzonego jednoznacznie negatywnie z propagandą historyczną PRL-u). W istocie ton tych krytycznych głosów niewiele odbiegał od tonu zarzutów podnoszonych w trakcie debaty o wydarzeniach w Jedwabnem wobec przeciwników opcji demaskatorskiej. Różnica polegała jedynie na tym, iż o ile w trakcie debaty o Jedwabnem głosy opcji obronno-narodowej stanowiły mniejszość, to już w czasie przedwyborczej ofensywy rzeczników polityki historycznej głos ten był o wiele bardziej słyszalny. Perspektywa przejęcia przez nową władzę programu polityki historycznej nie pozostała oczywiście bez wpływu na przebieg dyskusji. Krytyczne głosy wobec tego programu zyskały status głosów opozycyjnych, a towarzyszący im sposób argumentacji nagle, po 15 latach istnienia III Rzeczpospolitej, zyskał miano obrony zdobyczy demokratycznowolnościowych.

Sytuacja w tym zakresie w pierwszej połowie roku 2006 wyglądała dość niejasno. Zarzut często kierowany wobec rzeczników programu nowej polityki historycznej, iż jest to tylko argument przedwyborczy, w dużej mierze został osłabiony przez faktyczne próby podejmowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wprowadzenia go w życie (za przykład może służyć zainicjowanie programu operacyjnego „Patriotyzm jutra” i programu „Śpiewająca Polska”, zmiany w Narodowym Centrum Kultury oraz plany budowy Muzeum Historii Polski). Również oprawa uroczystości państwowych od momentu przejęcia władzy przez prezydenta Kaczyńskiego nosi znamiona nowego, świadomie powziętego zamysłu zaznaczenia zwrotu w używanej symbolice. Widać to było m.in. podczas uroczystości zaprzysiężenia prezydenta oraz obchodów święta 3 maja. Działania Ministerstwa Kultury oraz nowego prezydenta powodują, iż trudno jest postawić zarzut, że hasło nowej polityki historycznej było tylko pustym argumentem przedwyborczym, za którym nie poszły żadne działania.


Z drugiej strony trudno na razie ocenić skalę i skutki nowych akcentów w strategii wobec przeszłości. Ogląd sprawy zaciemnia dodatkowo zauważalny zwrot w polityce zagranicznej po wyborach oraz dobre oceny większości posunięć nowego prezydenta w tym zakresie (tekst powstał w maju 2006 r. - przyp.). O tyle ma to znaczenie w odniesieniu do polityki historycznej, iż postulat jej odnowienia może być traktowany jako swoista ideowa podbudowa działań w zakresie polityki zagranicznej. Czy jest to świadectwo wycofania się z części przedwyborczego programu czy też niespodziewane pozytywne skutki zmiany podejścia do historii narodowej – trudno dziś ocenić. Jedno nie ulega kwestii, iż oceniając pozytywnie działania nowej władzy na arenie międzynarodowej, trudniej jednocześnie odnosić się krytycznie do postulatów nowej polityki historycznej.

Przyglądając się dotychczasowej dyskusji nad polską polityką historyczną, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to jedna z najbardziej zideologizowanych kwestii w dyskursie publicznym: wyrażane poglądy są wyraźnie zależne od opcji politycznej zabierających głos w dyskusji. W związku z tym bardzo szybko można dziś odgadnąć sympatie polityczne zabierających głos w dyskusji nad polityką historyczną i z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć dobór wykorzystywanych w dyskusji argumentów. Świadectw natomiast tonowania swoich przekonań, uwzględniania racji inaczej myślących, tak po jednej, jak i po drugiej stronie, raczej nie widać. Sytuacja ta owocuje przeoczeniem całego szeregu ważnych kwestii, które wymagają refleksji, a które mogłyby zostać przedyskutowane w toku debaty o polityce historycznej. Kwestii, które można by nazwać esencjalnymi.

Jedną z nich jest problem możliwości i środków wpływania na stan świadomości historycznej społeczeństwa. Dotychczas problem ten został sprowadzony do alternatywy: prowadzić politykę historyczną czy uznać wezwania do jej zainicjowania za propagandowe próby kształtowania świadomości społecznej w celu powiększenia zakresu sprawowanej władzy politycznej. Przy takiej optyce debata ta sprowadzana jest do walki czy wojny o kulturę. Stosowanie militarnej metaforyki nie przyczynia się do rozwiązania żadnego z istniejących problemów, zamiast tego prowadząc do „okopywania się” na swoich pozycjach przez strony zabierające głos w debacie. Cóż bowiem oznacza „walka o kulturę”? „Walka o kulturę” to próba opanowania dziedziny życia społecznego przez czynniki polityczne, która to dziedzina winna w demokratycznym państwie cieszyć się absolutną wolnością. Trudno rozstrzygnąć, czy takie zdefiniowanie wyjściowej sytuacji wynika z nieelastyczności liberalnie nastawionej większości elit intelektualnych i artystycznych czy też z nieudolności prób wprowadzenia do dyskursu publicznego pomysłów prowadzenia nowej polityki historycznej. Ważne są konsekwencje takiego zdefiniowania. Strona nastawiona liberalnie od początku poczuwa się do konieczności obrony zdobyczy 15 lat demokracji w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem wolności twórczej. Strona promująca konieczność prowadzenia określonej polityki historycznej natomiast utwierdza się w przekonaniu o istnieniu w Polsce zmowy liberalnych elit, nie dopuszczających do otwartej dyskusji na temat pryncypiów i zmuszającej do podejmowania działań nie do zaakceptowania w demokracji parlamentarnej. W rezultacie pytanie o środki i celowość wpływania na stan świadomości historycznej pozostaje niepodjęte, a istota dyskusji zostaje przeniesiona na teren, który nie może zaowocować wypracowaniem interesujących konkluzji. Argumenty używane w dyskusji, która zaczyna przypominać monologi przekonanych o swej słuszności stron, nie wykraczają poza zakres argumentów używanych w debacie o wydarzeniach w Jedwabnem, a nawet stanowią ich uproszczenie. O ile jednak w tamtym przypadku debata miała szansę poruszyć szersze kręgi choćby przedstawicieli inteligencji, to teraz tak prowadzona dyskusja poruszyć nie jest w stanie nikogo poza jej uczestnikami, a i to zaangażowanie przybierać może jedynie formę liberalnego oburzenia lub konserwatywnego poczucia zamknięcia w oblężonej twierdzy. Atak z jednej strony, przybierający postać pomysłu powołania kolejnej instytucji kontrolnej, pociąga za sobą obronę z drugiej strony polegającą na porównaniu owego pomysłu z działaniami właściwymi dla poprzedniego ustroju. Wtrącenie w ramy pojęciowe nijak nie odpowiadające istocie sporu, utwierdza z kolei w przekonaniu o braku możliwości wprowadzenia swych pomysłów w dialogu z tymi, którzy służyć powinni za medium w osiąganiu zamierzonych rezultatów. Debata o polityce historycznej przeradza się w rezultacie w swego rodzaju działania wojenne, w ramach których bronią przestaje być merytoryczny argument, a zaczyna być list protestacyjny, ostracyzm środowiskowy lub mający charakter odwetu wobec określonej warstwy społecznej projekt zmian podatkowych. Tymczasem pytania, jak poradzić sobie z negatywnym dziedzictwem propagandy komunistycznej, jak przeciwdziałać spłycaniu świadomości historycznej przez media kierujące się wskaźnikami oglądalności oraz jak promować na zewnątrz wizerunek państwa polskiego nie budzący fałszywych lub jednostronnych skojarzeń, pozostają bez odpowiedzi.

***


Bartosz Korzeniewski - adiunkt w Instytucie Zachodnim w Poznaniu. Zajmuje się problematyką pamięci zbiorowej, publikuje m.in. w „Przeglądzie Politycznym”, „Tekstach Drugich”, „Kulturze Współczesnej”, „Przeglądzie Zachodnim”.