O homoseksualizmie jeszcze inaczej

Andrzej Paszewski

publikacja 04.01.2007 14:11

Homoseksualiści byli, są i będą. Mają pełne prawo protestować przeciwko ich prześladowaniu i upokarzaniu, nie mogą być zmuszani do ukrywania swojej orientacji seksualnej, z którą wielu czuje się bardzo dobrze. Propagowanie jednak homoseksualizmu jako orientacji normalnej (nie mylić z naturalną) uważam za szkodliwe. Znak, 1/2007

O homoseksualizmie jeszcze inaczej




Homoseksualiści byli, są i będą. Mają pełne prawo protestować przeciwko ich prześladowaniu i upokarzaniu, nie mogą być zmuszani do ukrywania swojej orientacji seksualnej, z którą wielu czuje się bardzo dobrze, orientacji zbyt łatwo nieraz traktowanej po prostu jako wada moralna. Propagowanie jednak homoseksualizmu jako orientacji normalnej (nie mylić z naturalną) uważam za szkodliwe.

Homoseksualizm jest od pewnego czasu w Polsce przedmiotem polemik prasowych, moim zdaniem nie zawsze prowadzonych rzetelnie. W dyskusji tej przemilcza się – lub niedostatecznie bierze pod uwagę – te aspekty homoseksualizmu, które dla polemisty są niewygodne, przez co wypowiedzi bywają jednostronne zarówno w opisie zjawiska, jak i jego ocenie.

Zacznę od biologii, konkretnie od przypomnienia, że płciowość jest bardzo silnie ugruntowaną w ciągu ewolucji organizmów żywych strategią rozrodczą, przynoszącą wymierne korzyści gatunkowi. Wykształcenie się płciowości wiąże się ze znacznym, wzajemnie dopełniającym się zróżnicowaniem osobników obu płci pod względem anatomicznym i fizjologicznym, optymalizującym realizację tej strategii. Jej elementem są zachowania seksualne, oczywiście „hetero”, bo pojawiające się też zachowania typu „homo” tej strategii służyć nie mogą. U człowieka seksualność ma swoisty charakter, ze względu na wyraźnie rozwinięty instynkt erotyczny, który jest powiązany, ale nie identyczny, z instynktem prokreacyjnym. Stąd też w wypadku homoseksualizmu u człowieka mówi się o orientacji, a nie po prostu o zachowaniach homoseksualnych, które spotyka się też u zwierząt, u nich jednak mają inne znaczenie.

Jakie są przyczyny orientacji homoseksualnej? Środowiska homoseksualne często wysuwają tezę, że jest ona wyłącznie determinowana genetycznie (lub bardziej ogólnie – biologicznie), krytykujący zaś homoseksualizm kładą nacisk na czynniki socjokulturowe, w skrajnych wypadkach mówiąc, że orientacja taka jest wynikiem wolnego wyboru, a więc podlega ocenie moralnej.

Z przeglądowych prac naukowych poświeconych homoseksualizmowi wyłania się dosyć złożony jego obraz. Nie będąc specjalistą w tej materii, ograniczę się do ustaleń, które wydają się niebudzące wątpliwości. Jednym z takich ustaleń jest to, że na orientację seksualną wpływ mają czynniki biologiczne (genetyczne), ale nie tylko one. Świadczą o tym dobitnie dane z pięciu niezależnych badań nad bliźniętami, najlepszych, jakie dla określenia wpływu czynników genetycznych można zrobić. Otóż okazało się, że w odniesieniu do bliźniąt jednojajowych, jeśli jedno z nich było homoseksualne, to średnio w 50 proc. wypadków (rozrzut 35–95 proc.) drugie też przejawiało taką orientację. W wypadku bliźniąt dwujajowych procenty te wahały się od 5 do 16 (podaję za: J. A. Stewart, „Conversion Therapy”, November 1998, s.1–3). Gdyby działały wyłącznie czynniki genetyczne, to w wypadku bliźniąt jednojajowych zgodność orientacji seksualnej powinna wynosić 100 proc. Za przyczynę orientacji homoseksualnej u mężczyzn podaje się też niedobór testosteronu w pewnej fazie życia płodowego.



Czynników pozabiologicznych, mających wpływ na orientację seksualną, wymienia się sporo, wśród nich dużą rolę przypisuje się środowisku społeczno-kulturowemu. Linda D. Garnets, psycholog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles stwierdza, że „obecnie większość naukowców zgadza się, że zachowanie człowieka jest odbiciem zarówno biologicznych, jak i środowiskowych czynników. Innymi słowy nie jest tak, że jakiś gen lub hormon po prostu uruchamia przełącznik i zmienia orientację z heteroseksualnej na homoseksualną. A więc, jakkolwiek możliwy jest wpływ na rozwinięcie określonej orientacji seksualnej genów lub hormonów, to wpływ ten zawsze jest pośredni i silnie uzależniony od środowiska społecznego”. Co więcej, Garnets zauważa, że „dostępne dane wskazują, iż niezależnie od typu determinacji, skłonności seksualne nie mieszczą się w dychotomicznym podziale męski–żeński. Pociąg do kobiet lub pociąg do mężczyzn stanowią bieguny, między którymi rozpościera się całe spektrum orientacji i zachowań seksualnych z biseksualistami lokującymi się pośrodku”. Nie oznacza to oczywiście, że liczebność osobników na obu biegunach jest identyczna.

Ponieważ środowiska homoseksualne przypisują jednak dominującą, jeśli nie jedyną, rolę czynnikom biologicznym (genetycznym) w określaniu orientacji seksualnej, należy się zastanowić nad klasyfikacją tych czynników, a przede wszystkim rozważyć, czy powodowane przez nie skutki mieszczą się w ramach normy czy też stanowią wadę lub patologię. Tu wkraczamy na śliski grunt, ale nie można tego uniknąć, jeśli chce się rozważać problem nieco głębiej. U człowieka wyróżnia się dziś około 5 tysięcy wad genetycznych, prowadzących lub, w pewnych okolicznościach, mogących prowadzić do patologii, także behawioralnych. Wszystkie te patologie są naturalne, ale oznaczają odejście od stanu określanego jako normalny, który w wypadku różnych cech różnie się określa. Ważną rzeczą, którą dla celów tej dyskusji należy przypomnieć, jest to, że w ramach tak zwanej normy mogą się mieścić rożne warianty tej samej cechy, np. kolor oczu, co oznacza występowanie w populacji różnych wariantów genów te cechy determinujących – genetycy nazywają to zjawisko polimorfizmem. W wypadku zmian w genach prowadzących do wad mówią oni o mutacjach (z punktu widzenia biochemicznego są to tego samego typu zmiany w DNA, co w wypadku polimorfizmu, ale zmiany polimorficzne nie mają niepożądanych skutków fizjologicznych).

Otóż homoseksualizm jest często przedstawiany, zwłaszcza przez środowiska osób o tej orientacji, jako przejaw właśnie polimorfizmu, a nie patologii (powołują się przy tym na przyjętą na kongresie Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrów w 1973 r – w drodze głosowania (!) – opinię, że homoseksualizm nie jest chorobą): po prostu jedni są heteroseksualni, inni homoseksualni, podobnie jak w populacji mamy blondynów i brunetów czy ludzi niebiesko- i brązowookich (typowe cechy polimorficzne). Takie rozumowanie jest błędne. Homoseksualizm nie jest cechą polimorficzną, ponieważ, gdy jest konsekwentny, prowadzi do bezpłodności. Bezpłodność, gdy powodują ją wszystkie przyczyny inne niż orientacja homoseksualna, traktowana jest jako patologia. To, że homoseksualiści chcą adoptować dzieci, wskazuje, iż działa w nich instynkt rodzicielski, którego nie mogą realizować wskutek swojej orientacji. Świadczy to o sprzeczności między sytuacją, w której się znaleźli, a ich potrzebami psychicznymi. Podejmowane są próby leczenia homoseksualistów w kierunku zmiany orientacji, ale ocena skuteczności tych prób daleka jest od jednoznaczności. Grzegorz Lewicki („Znak” nr 4/2006) przytacza dane wskazujące na skuteczność takich terapii u tysięcy osób, ale polemizujący z nim Michał Godzic słusznie zauważa, że na terapię zgłaszają się osoby, które mają problemy z akceptacją swojej orientacji seksualnej, często bardzo poważne. Ostrzega się też przed poddawaniem osób takiej terapii pod presją. Wspomniany wyżej J. A. Stewart twierdzi, że może ona prowadzić do poczucia winy, depresji, a nawet samobójstwa, gdy terapia okaże się nieskuteczna lub gdy osoby te mają kłopoty z podtrzymywaniem przez następne lata zmienionej wskutek terapii orientacji. Dodać też trzeba, że duża liczba homoseksualistów dobrze się czuje ze swoją orientacją i ani myśli o jej zmianie.



Tak więc, na podstawie dostępnych danych, orientacja homoseksualna jawi się jako zjawisko złożone, o wieloczynnikowej genezie. W grę wchodzą niewątpliwie, obok czynników biologicznych, także środowiskowe (kulturowe), co musi być brane pod uwagę zarówno w opisie samego zjawiska, jak i formowaniu społecznych postaw wobec niego.

***


Homoseksualizm trudno uznać za istotną przyczynę obserwowanego dziś kryzysu demograficznego, jak to sugerował Jacek Filek („TP” 42/2004). Z jego poglądami polemizowali Jacek Bomba („TP” 44/2004) i Halina Bortnowska („TP” 45/2004). Oboje wskazywali przy tym słusznie, że przecież seks nie służy tylko prokreacji. Bortnowska silnie podkreśla, że seks ma wartość nie tylko dzięki płodności; pisze ona, że „Odnalezienie Drugiego to samo w sobie wielkie święto: prawdziwe odnalezienie nie ustanawia podwójnego egoizmu, lecz napięcie miłości chcącej dawać, obdzielać. O taką wspólnotę chodzi, czy będzie ona miejscem rodzenia, czy też nie ma takiej szansy”.

W tych sformułowaniach Bortnowska wyraża dosyć już powszechnie przyjmowany pogląd o jednoczącym znaczeniu seksu, o budowaniu przezeń głębokiej więzi międzyludzkiej, przy czym, jak można interpretować jej wywody, nie jest dla niej rzeczą najistotniejszą, czy jest to więź pomiędzy osobami tej samej czy różnej płci. Można się ewentualnie zgodzić, że człowiek ma pod tym względem prawo wyboru. Problem powstaje jednak, gdy bierzemy odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za osoby, które wychowujemy, osoby młode, ponieważ aspekt prokreacyjny w ich wypadku nie może być pomijany. Czym innym jest bowiem rezygnacja z prokreacji wynikająca z wyboru, a czym innym, gdy bezpłodność jest skutkiem biologicznej czy biologiczno-kulturowej determinacji. Dlatego uważam, że rodzice powinni w miarę swoich możliwości tak kierować rozwojem swojego dziecka, aby mogło ono w przyszłości realizować obie funkcje seksu. Oznacza to, że należy chronić przed wpadaniem w homoseksualizm tych, którzy mają ku temu biologiczne predyspozycje, nie tak silne jednak, aby mogły się rozwinąć bez odpowiednich bodźców społeczno-kulturowych. Rodzice mają też prawo chronić swoje dzieci przed osobami poszukującymi dla siebie partnerów seksualnych tej samej co oni płci. Powinni też brać pod uwagę dane statystyczne na temat homoseksualizmu, chociażby te z raportu przygotowanego przez komisję ekspertów medycznych dla parlamentu Kanady, a przytoczone przez ks. Dariusza Oko („TP” 27/2005). Pisze on: „Dowiadujemy się m.in., że homoseksualiści dopuszczają się aktów pedofilii do 25 razy częściej niż inni, że ich związki trwają przeciętnie 1,5 roku i dochodzi w nich 2–3 razy częściej do przemocy niż w normalnych związkach. (...) Żyją przeciętnie o 20 lat krócej, 4 razy częściej popadają w depresję, 5 razy częściej w nikotynizm, 6 razy częściej popełniają samobójstwo. Geje stanowią w Kanadzie 70 proc. chorych na AIDS. (...) Wynika to głównie z ich promiskuityzmu, któremu się oddają. 75 proc. spośród nich przyznaje, że miało w życiu więcej niż 10 partnerów seksualnych (!), a 28 proc. deklaruje, że więcej niż 1000 (!!!)”. Oczywiście, są to dane szokujące. Ksiądz Oko był za swój artykuł dosyć ostro krytykowany, ponieważ naruszył zasady poprawności politycznej, ale, co charakterystyczne, przytoczonych przez niego danych nikt nie kwestionował – w polemice były po prostu pomijane.



G. Lewicki we wspomnianym artykule, powołując się na dane Amerykańskiego Towarzystwa Pediatrycznego, podaje, że około 30 proc. trzynastolatków jest jeszcze niepewnych swojej orientacji seksualnej. Dlatego nie mam nic przeciwko temu, żeby homoseksualista był kasjerem w banku, ale nie chciałbym, aby był wychowawcą moich dzieci. Żaden bowiem rodzic nie może być pewny, że jego dziecko takich skłonności nie ma. Z tych samych powodów jestem przeciwko adoptowaniu dzieci przez pary homoseksualne. Wprawdzie Stewart w swojej przeglądówce podaje, że wśród dzieci wychowywanych przez gejów lub lesbijki nie zdarza się więcej przypadków homoseksualizmu niż wśród dzieci wychowywanych przez pary heteroseksualne, nie wiadomo jednak, na jak dużej próbie te dane są oparte. Najprawdopodobniej wskutek dosyć silnej heteroseksualnej predeterminacji seksualnej, a ta zdaje się dominować, wychowawczy wpływ homoseksualistów nie musi przesądzić o homoseksualnej orientacji wychowanka, ale może pozbawiać go całego szeregu wzorców zachowań potrzebnych w kontaktach heteroseksualnych, więcej, może wpoić mu wzorce takie kontakty utrudniające. Męskość i kobiecość przejawia się w wielu zachowaniach niezwiązanych bezpośrednio ze stosunkami seksualnymi. O ile wiem, psychologowie napisali wiele o tym, jak w procesie wychowawczym dziecka ważne są role ojca i matki – role mogące być skutecznie pełnione tylko przez mężczyznę i kobietę. Wiadomo zresztą, jak często trudności we własnym życiu rodzinnym mają osoby wychowywane np. przez samotne kobiety lub w domach dziecka. Dziwię się, że w toczącej się u nas polemice na temat homoseksualizmu nie pojawiają się głosy psychologów, a jeśli nawet, to nie są one eksponowane. Przekonałem się, że nawet w prywatnych rozmowach unikają oni zajęcia w tej sprawie wyraźnego stanowiska. Nie wiem, czy jest to spowodowane złożonością materii czy poprawnością polityczną, która sprawia, iż wszelkie krytyczne głosy na temat homoseksualizmu traktowane są jako homofobia nielicująca z postępowością.

Co więcej, zaczynamy, jak mi się wydaje, mieć do czynienia ze swoistą homoobsesją, która wcześniej wystąpiła na Zachodzie, a która polega na tym, że wszelkie bliższe relacje między osobami tej samej płci zaczynają wzbudzać podejrzenia o ich homoseksualne podłoże. Pamiętam jak w latach 70. przyjechała do nas ze Stanów Zjednoczonych 13-letnia córka moich amerykańskich przyjaciół... Z dużym zdziwieniem spostrzegła, że w Polsce dziewczęta dosyć powszechnie chodziły, trzymając się pod rękę – dla niej było to jednoznaczne. Pamiętam też, że w moim pokoleniu czymś zupełnie naturalnym i społecznie afirmowanym była tradycyjna męska przyjaźń, która nikomu nie kojarzyła się z homoseksualnością, chociaż ta była przecież znana.

Homoseksualiści byli, są i będą. Mają pełne prawo protestować przeciwko ich prześladowaniu i upokarzaniu, nie mogą być zmuszani do ukrywania swojej orientacji seksualnej, z którą wielu czuje się bardzo dobrze, orientacji zbyt łatwo nie raz traktowanej po prostu jako wada moralna. Propagowanie jednak homoseksualizmu jako orientacji normalnej (nie mylić z naturalną) uważam za szkodliwe, gdyż jest to postępowanie sprzyjające wciąganiu w homoseksualizm osób, które nie przyjmowałyby tej orientacji bez odpowiedniego wpływu środowiska. Michał Godzic wyśmiewa głosy o „deprawacji dzieci” przez „promowanie” homoseksualizmu, tłumacząc nieukom, że „zmiana orientacji seksualnej – o ile w ogóle możliwa – wymaga skomplikowanych procedur terapeutycznych i silnej motywacji pacjenta. Nagle okazuje się jednak, że wystarczy, aby dzieci zobaczyły dwóch panów trzymających się za ręce, a natychmiast staną się homoseksualistami”. Godzic robi z problemu karykaturę. Uważam te stwierdzenia za demagogię, bo właśnie w wypadku osób młodych orientacja seksualna często nie jest w pełni ukształtowana, stąd wcale nie musi chodzić o zmianę orientacji, ale jej kształtowanie w jednym czy drugim kierunku.

Sądzę, że drażliwość problemu, który homoseksualizm wciąż u nas stanowi, wymaga bardzo rzetelnej dyskusji, pozbawionej właśnie demagogii, rozmydlania i agresji oraz mniej lub bardziej celowej jednostronności. Tylko taka dyskusja może zapobiec napięciom społecznym, jakie ten problem wywołuje, a także doprowadzić do tego, że przestanie on być problemem politycznym.

***


Andrzej Paszewski - prof. dr hab., genetyk, fizjolog, pracuje w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie.