Dwie podróże

Janusz Poniewierski

publikacja 21.06.2008 09:22

Nominacja arcybiskupa Głodzia, który dał się poznać jako człowiek arogancki i niedialogiczny na przykład przy okazji "sprawy" arcybiskupa Wielgusa, wywołała w Kościele w Polsce, zwłaszcza w Gdańsku, duże kontrowersje. Znak, 6/2008

Dwie podróże



Od 15 do 20 kwietnia papież Benedykt XVI podróżował po Stanach Zjednoczonych. Z globalnego punktu widzenia najważniejszym momentem tej pielgrzymki była wizyta w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych i wygłoszone tam przemówienie. (Warto pamiętać, że przed Benedyktem XVI na forum ONZ przemawiali: Paweł VI – w 1965, oraz Jan Paweł II – w 1979 i 1995 roku). Mówiąc o prawach człowieka, Papież opowiedział się za ich uniwersalnym charakterem (podobnie uniwersalny jest podmiot tych praw: osoba ludzka) – ich powszechność nie może być zanegowana ,,w imię odmiennych kontekstów kulturowych, politycznych, społecznych czy religijnych”. W katalogu praw człowieka swoje miejsce musi znaleźć prawo do wolności religijnej rozumiane również jako prawo ludzi wierzących (właśnie jako wierzących) do udziału w życiu publicznym. Benedykt XVI w ONZ mówił też między innymi o ochronie środowiska naturalnego oraz prawie (i obowiązku wspólnoty międzynarodowej) do interwencji humanitarnej w sytuacji, gdy jakieś państwo nie jest w stanie zagwarantować "ochrony własnej ludności przed poważnymi i ciągłymi pogwałceniami praw ludzkich, jak również przed następstwami kryzysów wywołanych zarówno przez przyrodę, jak i przez człowieka".

Z kolei, z perspektywy dialogu religijnego – bardzo ważnej dla wieloetnicznej, wielokulturowej i wieloreligijnej Ameryki – szczególnie istotne były: spotkanie ekumeniczne oraz spotkanie z przedstawicielami innych religii, wizyta w synagodze w Nowym Jorku i przesłanie skierowane do Żydów z okazji święta Pesach. I choć wydarzenia te nie wniosły nic, czego nie odziedziczylibyśmy po Janie Pawle II, to jednak stanowiły wyraźny znak, że Kościół katolicki nie zamierza się cofać, a tak "rewolucyjna" do niedawna linia Wojtyły (zwłaszcza wobec Żydów) staje się powoli dla Kościoła czymś zwyczajnym, niemalże codziennością. A przynajmniej staje się taka dla papieża Benedykta i – ufam w to – jego następców, bo na przełożenie tego wszystkiego "na dół", na poszczególne diecezje i parafie, przyjdzie jeszcze trochę poczekać.

Dla Kościoła powszechnego wizyta Benedykta XVI w USA była ważna przede wszystkim ze względu na to, co Papież powiedział o przypadkach molestowania nieletnich przez (niestety, bardzo licznych) duchownych. Benedykt mówił o tym aż pięciokrotnie (już w czasie konferencji prasowej na pokładzie samolotu stwierdził, że "kto dopuścił się pedofilii, nie może być kapłanem"). Papież bardzo jednoznacznie opowiedział się za strategią "zero tolerancji" i przyznał, że odpowiedź hierarchii na zło pedofilii, ukryte wśród ludzi Kościoła, była "niekiedy udzielana w jak najgorszy sposób". Trzeba podjąć, mówił, "bardziej stosowne środki zaradcze i dyscyplinarne"! "O wiele ważniejsze jest, by mieć dobrych księży aniżeli licznych księży". Równocześnie Benedykt wyraźnie rozdzielił pedofilię od skłonności homoseksualnych niektórych księży i seminarzystów. Jego słowa, iż do święceń będą dopuszczane jedynie osoby "czyste", można chyba rozumieć jako światło nadziei dla żyjących w czystości homoseksualistów, którzy odkrywają w sobie powołanie kapłańskie czy zakonne.



Priorytetem jest dla Papieża pomoc udzielana przez Kościół ofiarom pedofilii. Benedykt XVII nie pozostał tu jedynie na poziomie deklaracji, ale sam spotkał się z sześcioma osobami, które padły ofiarą wykorzystywania seksualnego przez księży z archidiecezji bostońskiej, z każdą rozmawiał (przede wszystkim słuchał i, jak powiedział jeden z uczestników tego spotkania, "miał łzy w oczach"), a potem się z nimi modlił, prosząc Boga i osoby skrzywdzone o wybaczenie owego grzechu popełnionego przez ludzi Kościoła. Na zakończenie spotkania kard. O’Malley, metropolita Bostonu, przekazał Ojcu Świętemu listę z imionami ponad tysiąca ofiar seksualnych nadużyć księży z ostatnich kilku lat. Ci ludzie będą odtąd w sercu Papieża i "przed jego oczami" – Biskup Rzymu będzie o nich pamiętał w swojej modlitwie i rachunku sumienia podejmowanym w imieniu Kościoła. Ta lista będzie także przestrogą, że Kościół musi pamiętać przede wszystkim o "owcach", a nie tylko (jak dotąd w wielu takich przypadkach bywało) o "pasterzach".

Na koniec warto jeszcze spojrzeć na tę wizytę z amerykańskiego punktu widzenia. Benedykt XVI sporo mówił o tradycyjnych amerykańskich wartościach, cytował Ojców Założycieli i prezydentów USA. Dla Amerykanów wielce symboliczna była jego obecność w Ground Zero w Nowym Jorku, w miejscu, gdzie stały wieże WTC. A na tych, którzy pamiętają pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski, ogromne wrażenie musiała zrobić modlitwa Benedykta wypowiedziana na początku wizyty w USA: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi". I wyznanie, że następca Piotra przybył tu, aby bierzmować Amerykanów. Teraz Ameryka, jeśli tylko zechce, będzie mogła na to papieskie "bierzmowanie dziejów" i modlitwę o zesłanie darów Ducha odpowiedzieć.

Innego rodzaju podróż (właściwie przeprowadzkę) z prawobrzeżnej Warszawy do Gdańska ma za sobą abp Sławoj Leszek Głódź, były biskup polowy i ordynariusz warszawsko-praski, a od 17 kwietnia nowy metropolita gdański. Przyznaję, że nie rozumiem przenosin ordynariusza z jednej diecezji do innej. To mi się kłóci z wizją Kościoła, w której biskup jest dla swojej diecezji jak mąż i ojciec. Jakie względy sprawiają, że biskup przestaje być "mężem i ojcem" dla jednych, żeby stać się nimi dla drugich? Pomijając przypadek wyboru biskupa Rzymu (to jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować – w imię wyższej konieczności), inne takie przeprowadzki pachną mi po prostu... awansem (biskup przenosi się z reguły z diecezji do archidiecezji, arcybiskup może jeszcze objąć stolicę zwyczajowo związaną z kapeluszem kardynalskim). To by znaczyło, że dla niektórych biskupów są diecezje "lepsze" i "gorsze" – a tego w Kościele pojąć nie potrafię.



Nominacja arcybiskupa Głodzia, który dał się poznać jako człowiek arogancki i niedialogiczny na przykład przy okazji "sprawy" arcybiskupa Wielgusa (do dziś pamiętam jego udział w poświęconej temu tematowi audycji Moniki Olejnik), wywołała w Kościele w Polsce, zwłaszcza w Gdańsku, duże kontrowersje. Kilkoro intelektualistów z Trójmiasta chciało nawet pisać do Papieża list z prośbą o przemyślenie tej nominacji. W końcu nic z tego nie wyszło, niemniej pomysł pisania przez katolików do papieża uważam za dobry. Przecież – jeśli w swoim sumieniu uznamy, że X nie będzie dobrym biskupem (księdzem, małżonkiem etc.) – naszym obowiązkiem jest poinformować o tym władzę zwierzchnią (odpowiednio: papieża, biskupa, proboszcza). Inna rzecz, że potem – kiedy decyzja zostanie podjęta – powinniśmy ją przyjąć i zaakceptować.

Tymczasem Prezydium Konferencji Episkopatu Polski w swoim oświadczeniu (z 10 IV 2008) próbuje nam to prawo odebrać, stwierdzając, że owe głosy były "niedopuszczalną metodą wywierania nacisku na wewnętrzne sprawy Kościoła oraz próbą ograniczania jego autonomii". Znowu czegoś tu nie rozumiem: czy świeccy, ochrzczeni i bierzmowani, są członkami Kościoła? Jeśli tak, to – pytam – jak można wobec nich mówić o "wewnętrznych sprawach Kościoła"? To są także ich sprawy, czyż nie?

A nominację arcybiskupa Głodzia – skoro już klamka zapadła – przyjmuję z pokorą. I z nadzieją, że Papież wiedział, co robi, krytycy nowego metropolity gdańskiego się mylili (albo nie docenili możliwości jego duchowej przemiany), a on sam okaże się twórczym kontynuatorem dziedzictwa arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego.

***

JANUSZ PONIEWIERSKI, publicysta, redaktor miesięcznika ,,Znak”. Wydał m.in.: Pontyfikat. 1978–2005 (3 wyd. 2005).