Przeszłość Wałęsy: sprawa, w której nie chodzi o prawdę

Aleksander Hall

publikacja 11.08.2008 12:05

W maju w centrum polskiej debaty publicznej znalazła się książka, której niemal nikt z jej uczestników nie czytał, gdyż jeszcze się nie ukazała. Mowa, oczywiście, o książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka poświęconej domniemanej współpracy Lecha Wałęsy z SB w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Znak, 7-8/2008

Przeszłość Wałęsy: sprawa, w której nie chodzi o prawdę



Maj nie przyniósł istotnych zmian na scenie politycznej. Trudno za taką uznać zastąpienie Wojciecha Olejniczaka przez Grzegorza Napieralskiego w roli przewodniczącego SLD. Ten wybór potwierdza jedynie tendencję, jaka ujawniła się po ostatnich wyborach: dominujący nurt polskiej lewicy chce budować swoją pozycję na zwalczaniu wypracowanego w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych modus vivendi pomiędzy państwem i Kościołem. Chce on budować swoją pozycję polityczną na propagowaniu agresywnego zeświecczenia i promowaniu mniejszości seksualnych. Już teraz towarzyszy temu spora dawka demagogii w kwestiach gospodarczych i społecznych. Moim zdaniem, wybierając taką linię postępowania, lewica zawęża, a nie poszerza swą bazę wyborczą. Nie zniknie ze sceny politycznej, ale skazuje się na izolację polityczną i długo nie powróci do władzy. Nie jest to jednak moje zmartwienie.

W maju w centrum polskiej debaty publicznej znalazła się książka, której niemal nikt z jej uczestników nie czytał, gdyż jeszcze się nie ukazała. Mowa, oczywiście, o książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka – historyków IPN – poświęconej domniemanej współpracy Lecha Wałęsy z SB w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Zapewne, gdy Czytelnicy „Znaku” będą czytać ten mój komentarz, pozycja ta będzie już dostępna w księgarniach. Teraz, nie znając jej treści, mogę wypowiadać się jedynie o debacie na temat owej książki, a nie o niej samej. Jestem przeświadczony, że w tej debacie w najmniejszym stopniu chodzi o prawdę, czyli o odpowiedź na pytanie, czy Lech Wałęsa, zanim stał się ogólnonarodowym przywódcą, miał epizod współpracy z SB, a jeśli tak, to na czym ona polegała.

Bez względu na to, jak wyglądała prawda, miejsce Lecha Wałęsy w historii Polski się nie zmieni. Pozostanie on przywódcą strajku z sierpnia 1980 roku, który zasłużenie wyniósł go do przywództwa całego ruchu „Solidarności”. Pozostanie politykiem, który w trakcie „karnawału »Solidarności «”, umiejętnie manewrował, by opóźnić starcie z komunistyczną władzą, i człowiekiem, który nie dał się złamać po wprowadzeniu stanu wojennego, co osłabiłoby i podzieliło podziemną „Solidarność” i ruch obywatelskiego sprzeciwu wobec polityki ówczesnych władz. Doprowadzenie do fundamentalnych przemian roku 1989 jest w dużej mierze zasługą Wałęsy. Tych faktów nic nie zmieni. Gdyby się okazało, że Lech Wałęsa – zanim stał się ogólnonarodowym przywódcą – miał chwile słabości, z których nie może być dumny, jego wizerunek nie uległby istotnej zmianie. Totalitarny system łamał Wałęsę, ale go w ostatecznym rachunku nie złamał.

Pomimo to nie jestem entuzjastą listu czołowych postaci pierwszej „Solidarności” i wybitnych ludzi kultury „Przeciw niszczeniu pamięci narodowej”, napisanego w obronie Wałęsy. Z dwóch przede wszystkim powodów. Po pierwsze dlatego, że rola każdej, nawet najbardziej zasłużonej, postaci historycznej może być oceniana w debacie publicznej i poddawana krytyce, nawet niesprawiedliwej. Sam Wałęsa z tego prawa korzystał i korzysta, nie zawsze przebierając w słowach. Po drugie, list zawiera miażdżącą krytykę IPN. Daleki jestem od bezkrytycznej aprobaty dla postawy i metody pracy badawczej wszystkich pracujących tam historyków. Część z nich – zwłaszcza ci młodzi – ewidentnie przyjmuje rolę strony w konfliktach dzielących dawną opozycję demokratyczną i „Solidarność”, bezkrytycznie podchodzi do dokumentacji wytworzonej przez SB i nie konfrontuje jej z innymi źródłami historycznymi, szczególnie z relacjami świadków. Zarazem IPN wykonał wielką pracę dokumentującą najnowszą historię Polski, wydał szereg wartościowych publikacji i udostępnił poszkodowanym przez komunistyczny system dokumenty na ich temat wytwarzane przez SB. Instytucja ta nie zasługuje na przekreślanie jej dorobku.



Nie przekonuje mnie jednak także apel „W obronie swobody badań naukowych”, stanowiący polemikę z listem w obronie Lecha Wałęsy. Warto przypomnieć, że publiczną debatę na temat książki Cenckiewicza i Gontarczyka rozpoczęło opublikowanie w „Rzeczpospolitej” artykułu profesora Andrzeja Zybertowicza – notabene recenzenta książki o Wałęsie i czołowego ideologa IV Rzeczypospolitej, twórcy koncepcji „szarej sieci” oplatającej polskie życie publiczne – który stwierdził, że stosunek do tej książki będzie miarą intelektualnej i moralnej uczciwości. Stwierdził też, że to III Rzeczpospolita nie pozwoliła Wałęsie i wielu innym rozliczyć się z przeszłością. Obrońcy ,,swobody badań naukowych” nie zareagowali na ten kuriozalny tekst. Niemal wszyscy byli bowiem entuzjastami projektu IV Rzeczypospolitej i sympatykami rządów PiS-u. Z kolei obrońcy dobrego imienia Wałęsy utożsamiają się z III Rzeczpospolitą, uważając, że Polska po roku 1989 odniosła zdecydowany sukces. W tym sporze nie chodzi więc przede wszystkim o Wałęsę, a o wznowienie sporu pomiędzy rzecznikami III i IV Rzeczypospolitej. Rzecznikom IV Rzeczypospolitej, takim jak profesor Zybertowicz, chodzi w istocie o udowodnienie tezy, że Polskę po 1989 roku budowali ludzie uwikłani w ciemne sprawy z przeszłości i ten fakt determinował nieprzeprowadzenie radykalnej dekomunizacji po 1989 roku, obalenie rządu Jana Olszewskiego, nieoczyszczenie WSI z oficerów wywodzących się ze starego systemu itp. Moralny i polityczny przełom w Polsce miał nastąpić dopiero w 2005 roku, po objęciu władzy przez PiS. Ten tok rozumowania uważam za absurdalny. Historii wolnej Polski nie da się wytłumaczyć za pomocą prawdziwych, domniemanych i zmyślonych grzechów jej twórców, popełnionych w czasach PRL. Nie przeszkodziły one zbudowaniu niepodległego, demokratycznego państwa, należącego do NATO i do Unii Europejskiej.

Niechaj historycy badają naszą najnowszą historię, także dotykając jej bolesnych kart. Oby jednak wystrzegali się pychy, twierdząc, że piszą ją zupełnie na nowo. Znamy zasadniczy kierunek procesu historycznego, jaki dokonał się w Polsce. Podobnie jak najważniejsze fakty.

Z pewnością nie należy też instrumentalnie wykorzystywać wyników badań historycznych dla potrzeb walki politycznej.



8 czerwca 2008 r.

***

ALEKSANDER HALL, historyk i publicysta, polityk, b. działacz opozycji demokratycznej, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.