Na grobie połóż różę

Stanisław Zasada

publikacja 01.05.2009 23:10

Młody człowiek miał orientalną urodę, nosił jarmułkę i mówił po angielsku. Na dyplomie z wykaligrafowanym nazwiskiem „Julianna Bartoszkiewicz” były niezrozumiałe dla niej słowa zapisane dziwnym alfabetem. I tłumaczenie: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”. Znak, 4/2009

Na grobie połóż różę



Młody człowiek dał jej medal, wielki dyplom oraz dwadzieścia pięć białych i czerwonych róż. Popłakała się.

Młody człowiek miał orientalną urodę, nosił jarmułkę i mówił po angielsku. Na dyplomie z wykaligrafowanym nazwiskiem „Julianna Bartoszkiewicz” były niezrozumiałe dla niej słowa zapisane dziwnym alfabetem. I tłumaczenie: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”.

– Narażała siebie i dzieci – powiedziała Krystyna Bartoszkiewicz. W rękach trzymała medal, dyplom i róże. Julianna to jej matka.

1.

Na przedwojennej, czarno-białej fotografii Julianna Bartoszkiewicz jest wysoką, elegancką brunetką. Ma duże, ciemne oczy i ładne usta.

Stojący obok przystojny mężczyzna z wąsem to jej mąż Bruno, właściciel zakładu i sklepu z meblami oraz prezes Bractwa Kurkowego w Lesznie. Do tego żużlowiec Unii Leszno (w tamtych czasach to sport elitarny). Na zawodach jeździł motocyklem DKW 350 (wtedy to szczyt marzeń).

Julianna i Bruno pobrali się w 1928 roku. Wkrótce urodziły im się dzieci: w 1929 roku – Stanisław, dwa lata później – Jerzy, cztery lata po nim – Krystyna. „Byłam oczkiem w głowie tatusia”, siedemdziesiąt lat później powie pani Krystyna.

Bartoszkiewiczowie byli zamożni. Mieszkali przy leszczyńskim rynku w kamienicy pod numerem 25. Zatrudniali piętnastu ludzi. Produkowali meble: od kuchennych po Ludwika XIV i trumny. O takich jak oni po wojnie będzie się mówiło: kapitaliści.

Wrzesień 1939. Porucznik Bruno Bartoszkiewicz poszedł na front, walczył w bitwie nad Bzurą. Po klęsce wrócił do Poznania, gdzie zatrzymał się u teściów (jeszcze na początku września teściowa zamurowała na posesji jego „dekawkę” 350).

– Zostań jeszcze trochę, aż się uspokoi – nalegali teściowie. Bali się, że Niemcy aresztują zięcia (walczył w Powstaniu Wielkopolskim).

– Nie wiem, jak Juta daje sobie radę z dziećmi – wymawiał się Bruno.

W kamienicy pod numerem 25 dzieciaki rzuciły się ojcu na szyję. Bruno Bartoszkiewicz tulił je do siebie, a najbardziej czteroletnią Krystynkę. Pani Krystyna chciałaby dziś przypomnieć sobie jak najdokładniej tamtą chwilę, ale niewiele pamięta; czteroletnie dzieci mało zachowują w pamięci.
Następnej nocy ciężkie łomotanie do drzwi. Słychać niemieckie okrzyki. Przed wyjściem z domu Bruno długo pochylał się nad łóżeczkami śpiących dzieci.

20.

Kobieta na kolorowej fotografii jest również elegancka. Też ma ciemne włosy i duże, czarne oczy. Zdjęcie zrobiono kilka lat temu w Nowym Jorku. Esthera Waldman przysłała je Krystynie Bartoszkiewicz.

„Późno sobie” przypomniała, że ktoś jej życie uratował, pomyślała z lekkim wyrzutem pani Krystyna, gdy je zobaczyła. Zaczęła szukać podobieństw między dwudziestokilkuletnią Estherą a starszą kobietą patrzącą na nią z fotografii.

Domyśliła się, że Esthera nosi teraz perukę.

Krystyna Bartoszkiewicz nie może sobie dziś przypomnieć, który to był rok: 1946 czy 1947? Jest pewna, że wtedy jej matka i Esthera widziały się po raz ostatni. Esthera wyjeżdżała z mężem do Montrealu.

– Raczej czterdziesty szósty. Tak, wtedy mama i Esthera widziały się ostatni raz – upewnia się w końcu pani Krystyna.



2.

Rok 1939, sobota 21 października. Na placu Kościuszki w Lesznie pluton SS rozstrzelał dwudziestu mężczyzn. Ich ciała Niemcy zakopali w zbiorowej mogile. Wśród rozstrzelanych był Bruno Bartoszkiewicz.

– Majster zabity! – Wiadomość przynieśli Juliannie pracownicy.

Julianna Bartoszkiewicz wybiegła z domu. Chciała iść na grób męża. Niemcy odpędzili ją okrzykami: „Raus!”.

– Frau Bartoszkiewicz, jest zimno. Niech się pani cieplej ubierze. – Niemiecki policjant chciał być uprzejmy.

– Zabierzcie wszystko! – rzuciła gniewnie Julianna. Była zbyt dumna, żeby o cokolwiek prosić okupantów. Wyszła z domu niemal tak, jak stała.

Z trojgiem małych dzieci wysiedlono ją do Tomaszowa Mazowieckiego w Generalnej Guberni. Miała dopiero trzydzieści lat. W jednej chwili straciła męża, dom i majątek.

19.

W paczce z Kanady był ryż i suchary. To Krystyna Bartoszkiewicz pamięta dobrze. Na pewno było jeszcze coś, ale nie może sobie przypomnieć co. Na pewno jakaś żywność. – Może cukier? – zgaduje. Może cukier, bo pamięta, że coś się rozsypało.

Był jeszcze list. Esthera pytała, czy czegoś nie potrzebują. Julianna Bartoszkiewicz odpisała, że dziękuje za paczkę. I że niczego im nie brakuje.

List, który po wojnie Julianna Bartoszkiewicz wysłała do Montrealu (ten, w którym dziękowała za paczkę i pisała, że niczego im nie brakuje), wrócił. Na kopercie był stempel: „adresat nieznany”.

3.

Suterena w Tomaszowie Mazowieckim była ciasna i zawilgocona. Ale Julianna Bartoszkiewicz i tak dziękuje za nią Bogu. Jak na wojenne warunki, wiodło się jej całkiem nieźle. Dzięki znajomości niemieckiego dostała pracę w magistracie, a dzięki pracy – kąt w suterenie.

Ciasnotę i wilgoć można jakoś znieść. Trzeba tylko coś zrobić z drzwiami, które się nie domykają. Julianna Bartoszkiewicz potrzebowała porządnej kłódki. Na ulicy Warszawskiej widziała żydowski sklep z artykułami żelaznymi i okuciami.

Przedwojenny Tomaszów miał czterdzieści pięć tysięcy mieszkańców, ponad jedną czwartą stanowili Żydzi. Modlili się w wybudowanej sto lat wcześniej synagodze. Mieli fabryki, bogate kamienice i sklepy.

7 września 1939 roku miasto zajął Wehrmacht. W następnych tygodniach hitlerowcy zagrabili żydowski majątek, a warsztaty i sklepy przekazali niemieckim właścicielom. Spalono stuletnią synagogę (tomaszowscy Żydzi zdążyli wynieść z niej święte zwoje Tory; zakopali je w wiadomym sobie miejscu).

Wiosną 1940 roku w mieście powstały trzy getta. Jesienią następnego roku istniała już tylko jedna żydowska dzielnica. Za to zamknięta. Złapanych poza gettem Żydów rozstrzeliwano na miejscu. Na przełomie października i listopada 1942 roku Niemcy zlikwidowali getto – kilkanaście tysięcy Żydów wywieziono do Treblinki. Dla około tysiąca pozostawionych utworzono obóz pracy przymusowej. Zlikwidowano go we wrześniu 1943.

Z kilkunastu tysięcy tomaszowskich Żydów Zagładę przeżyło pół tysiąca.



18.

Esthera wyjechała z Montrealu i zamieszkała w Nowym Jorku. Są lata 80., gdy znów zaczyna pisać do Polski. Najpierw na leszczyński adres Julianny. Listy wracają. Pisze do urzędów. Prosi, żeby znaleźli adresatkę, która mieszkała tu po wojnie. Odpowiedzi nie dostaje.

Wiele lat później Krystyna Bartoszkiewicz usłyszy od urzędniczki w Lesznie: „Za komuny prośbami ze zgniłego Zachodu nikt się nie przejmował”.

„Krysiu, napisz, proszę. Przecież ona musi gdzieś być”. Julianna Bartoszkiewicz nie daje córce żyć.

Jest już grubo po wojnie. Julianna Bartoszkiewicz mieszka z córką w willowej dzielnicy Poznania. Przeprowadziła się z Leszna w latach 70. (z trudem odzyskała część rodzinnego majątku – na kapitalistów patrzono wtedy niechętnie). Chce przed śmiercią odnaleźć Estherę.

Krystyna Bartoszkiewicz pisze kolejny raz na montrealski adres. List wraca. Pisze do ambasady kanadyjskiej w Warszawie. Nie potrafią jej pomóc. Może w ambasadzie Izraela będą coś wiedzieć? Też nic nie wiedzą.

4.

Julianna Bartoszkiewicz poszła do sklepu z narzędziami i okuciami na ulicę Warszawską. Musiała przecież coś zrobić z niedomykającymi się drzwiami.

W sklepie poznała żydowską rodzinę Średnich: małżeństwo z dorosłą córką. Przed wojną mieli zakład krawiecki w Bydgoszczy: szyli damskie kostiumy i płaszcze. Na początku okupacji przeprowadzili się do Tomaszowa. Bydgoszcz wydawała im się niebezpieczna – była za blisko granicy z Trzecią Rzeszą.

Córka Średnich miała na imię Esthera. Była ładna, miała ciemne włosy i duże czarne oczy. W 1938 roku zrobiła maturę. Chciała być lekarką, ale dla Żydów istniał limit miejsc na uczelniach. Profesorowie poradzili, by poszła na inne studia, a po roku albo dwóch przeniosła się na medycynę. Wybrała handel na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowało jej się ciężko. Na uczelni obowiązywało getto ławkowe – żydowscy studenci musieli stać w kącie. Esthera zaliczyła pierwszy rok. Szykowała się do drugiego, gdy wybuchła wojna.

17.

11 sierpnia 1995 roku w Poznaniu umarła Julianna Bartoszkiewicz. Miała 86 lat.

5.

Od jesieni 1941 roku Esthera mieszkała z rodzicami na terenie getta. Pracowała w fabryce butów za murami żydowskiej dzielnicy. Drogę do fabryki i z powrotem pokonywała codziennie pod eskortą esesmanów.

Pod mury getta przychodziła czasem Julianna Bartoszkiewicz. Brała od Esthery odzież i sprzedawała, żeby kupić za to Średnim coś do jedzenia. Kilka miesięcy później Żydzi nie mieli już wątpliwości, co Niemcy z nimi zrobią – Trzecia Rzesza zaczęła realizować plan ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.

Któregoś dnia Julianna powiedziała do Esthery, że gdyby udało jej się uciec, ukryje ją w swoim mieszkaniu. Esthera nie śmie o tym powiedzieć rodzicom. Za bardzo ich kocha. W końcu przełamuje się. „Jeśli możesz, ratuj się chociaż sama”, mówią córce Średni.

W listopadzie 1942 roku Niemcy wywieźli większość Żydów z Tomaszowa. W transporcie byli rodzice Esthery. Ich córka dowiedziała się później, że zginęli w Treblince.



Esthera została w Tomaszowie z grupą kilkuset Żydów. Od kilku miesięcy była mężatką. Abe Waldman, starszy od niej mężczyzna, ujął ją swoją dobrocią. Małżonkowie odliczali czas, jaki im pozostał.

16.

„Żałuję bardzo, że drogiej mamy nie ma wśród nas. Kiedy Pan odwiedzi jej grób, jej duch odczuje, że o niej nie zapomniałam. Proszę na grobie położyć jedną różę”. Tak Esthera pisze do Stanisława, najstarszego syna Julianny Bartoszkiewicz. List przyszedł w 1997 roku. Esthera odnalazła Stanisława przez Czerwony Krzyż, dwa lata po śmierci Julianny. Stanisław Bartoszkiewicz przekazał list Krystynie, swojej siostrze. Esthera i córka Julianny zaczynają korespondować.

6.

Raz w tygodniu Niemcy prowadzili żydowskie kobiety z tomaszowskiego getta do łaźni. Droga wiodła niedaleko sutereny, w której Julianna Bartoszkiewicz mieszkała z dziećmi. Esthera zdawała sobie sprawę, że Julianna jest jej jedyną szansą.

– Każdy na odległość pozna, że jesteś Żydówką i zginiesz – ciotka Esthery próbowała odwieść ją od próby ucieczki. Kochała ją jak własną córkę. Żeby ją powstrzymać – prosiła, płakała, krzyczała. Na próżno. „Instynkt życia był we mnie silniejszy niż strach”, powie po latach Esthera.

Był luty 1943 roku. O godzinie szóstej rano sto żydowskich kobiet czekało w kolejce do łaźni. Na dworze było jeszcze ciemno. Esthera odłączyła się od kolumny. Po chwili znalazła się w mieszkaniu Julianny.

Julianna Bartoszkiewicz załatwiła małżonkom aryjskie papiery. Esthera nazywa się teraz Halina Majewska. Abe Waldman to Stanisław Wiśniewski. Żeby ustrzec się podejrzeń, Esthera tleni sobie włosy (już nigdy nie odzyskają dawnego piękna, dlatego na starość będzie musiała nosić perukę).

15.

Na kartkach są przeważnie reprodukcje Moneta. Na odwrocie Esthera pisze drobnym maczkiem długie listy do Krystyny Bartoszkiewicz. Polszczyzna jest ładna, pismo idzie równo.

„Kochana moja Krysiu, jak bardzo żałuję, że spóźniłam się w poszukiwaniu kochanej mamy” – pisała w listopadzie 1997 roku.

Kartki przychodzą regularnie. Czasem w kopercie jest banknot, sto albo dwieście dolarów. Esthera tłumaczy, że na więcej jej nie stać.

„Nie przysyłaj pieniędzy” – odpisuje jej Krystyna Bartoszkiewicz.

7.

– Mama, podpisz. Będziemy mieć cukierki – prosiły Juliannę dzieciaki.

Niemcy nagabywali ją, żeby podpisała volkslistę. Julianna nawet nie chciała o tym myśleć. Przecież Niemcy zamordowali jej męża i wypędzili ją z domu. We wrześniu 1943 wyprowadziła się z dziećmi do Warszawy. Ma tam rodzinę, załatwiła jej mieszkanie. Krystyna Bartoszkiewicz pamięta, że z Tomaszowa do Warszawy wyjechali nocą.

14.

Rok 2000, lato. Po pięćdziesięciu latach Esthera przyleciała do Polski. Krystyna Bartoszkiewicz wyjechała po nią na lotnisko. Esthera pierwsza ją rozpoznała. Rzuciły się sobie w ramiona. Pani Krystyna przeżyła rozczarowanie. Pamiętała Estherę jako młodą, atrakcyjną kobietę, a tu zobaczyła babcię. „Boże, jak to człowiek może się zestarzeć”, pomyślała.



Drugi raz rozczarowała się w domu. Krystynę Bartoszkiewicz dotknęło, gdy z pękatej walizki Esthera wyciągnęła dla niej stare rzeczy.

– Urok prysł – mówi.

– A może to ze starości? Albo myślała, że u nas wciąż taka bieda? – zastanawia się po chwili, jakby chciała usprawiedliwić Estherę.

Zaprowadziła ją na cmentarz, na grób matki. Esthera długo wpatrywała się w marmurowy nagrobek. Powiedziała na głos, jakby mówiła do Julianny: „Dużo w życiu ryzykowałaś”. Gdy wychodziły z cmentarza, spytała jej córkę: „Czy twoja matka była taka dobra czy taka naiwna, że tak mnie ratowała?”

Krystyna Bartoszkiewicz nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.

8.

Ulica Twarda 6, mieszkanie na drugim piętrze. To warszawski adres Julianny Bartoszkiewicz. Mieszkanie było dwupokojowe. Żeby zarobić na utrzymanie, Julianna Bartoszkiewicz handlowała meblami w Hali Mirowskiej. Bracia Stanisław i Jerzy sprzedawali czasem gazety. Żyło im się ciężko. Któregoś dnia ktoś zapukał do drzwi. Przed Julianną Bartoszkiewicz stanęła Esthera. Towarzyszył jej mąż. Był niższy i dużo starszy od Esthery. Takim zapamiętała go Krystyna Bartoszkiewicz. Pamięta też, że go nie lubiła.

Esthera mocno zżyła się z Julianną. Umiała szyć. Często przerabiała jakieś stare ubrania. Miała do tego talent. Wystarczyło, że do znoszonej sukienki wstawiła tiul albo kwiatek i sukienka była jak nowa.

Julianna przedzieliła kotarą pokój, żeby Esthera i Abe mieli gdzie spać. Nie wychodzili prawie wcale z domu. Gdy ktoś pukał do drzwi, chowali się pod łóżko albo do szafy. Koloru kotary, którą przedzielony był pokój, Krystyna Bartoszkiewicz nie pamięta.

13.

„We wrześniu 2000 roku moja mama i ja byłyśmy w Polsce razem z moją babcią. Moja babcia urodziła się w Polsce w 1919 roku i była jedyną osobą z całej rodziny, która przeżyła drugą wojnę światową. W czasie wojny ukrywała ją chrześcijanka i trójka jej dzieci, którzy stali się przyjaciółmi dla mojej babci”. To fragment wypracowania, które Gaby, wnuczka Esthery, napisała w szkole po powrocie z Polski. Tytuł wypracowania: „Moja największa przygoda”.

9.

Przed kamienicę przy Twardej 6 zajechały samochody pełne esesmanów. Weszli do mieszkania na parterze. Julianna Bartoszkiewicz liczyła, ile czasu zajmie im dotarcie na drugie piętro. Wszyscy się modlili.

– Juta, jak przeżyjemy, pójdę na kolanach do Częstochowy – przyrzekła Esthera.

W końcu nie wytrzymała napięcia. Chce z mężem skoczyć ze strychu i się zabić. Boi się dłużej narażać Juliannę i jej dzieci.

– Nigdzie nie pójdziecie! – błagała Julianna.

Esesmani opuścili kamienicę. Przyjechali zlikwidować bimbrownię na parterze.

12.

Na grobie Julianny Bartoszkiewicz jest tabliczka: „Jutko, dzięki za uratowanie życia. Esthera i Stach”. O umieszczenie tabliczki poprosiła Esthera, gdy dowiedziała się, że Julianna nie żyje. Treść napisu podyktowała sama. Stach to imię jej męża z aryjskich papierów, które załatwiła Julianna. O ile Krystyna Bartoszkiewicz wie, Esthera nigdy nie poszła do Częstochowy.



10.

1 sierpnia 1944. W Warszawie powstanie. W dwudziestym piątym dniu walk odłamek trafił w twarz dziewięcioletnią Krystynę. Rana była paskudna, nie chciała się goić (ślad po niej pozostanie na całe życie).
Po klęsce powstania Julianna Bartoszkiewicz z dziećmi ewakuowała się z tysiącami cywilów do Pruszkowa. Julianna niosła na rękach ranną Krystynę. Było jej ciężko. Obok niej szli objęci Esthera i Abe.

Kilkadziesiąt lat później Krystyna Bartoszkiewicz zadaje sobie pytanie: Czemu mąż Esthery nie pomógł wtedy mamie i nie wziął mnie na ręce? Może mieli dość wojny i chcieli nacieszyć się sobą?

11.

„Uprzejmie zawiadamiamy, że Pani Juliannie Bartoszkiewicz został przyznany tytuł »Sprawiedliwy wśród Narodów Świata« za pomoc, którą okazała Żydom z narażeniem własnego i swoich bliskich życia w czasie okupacji hitlerowskiej” – czytała w mroźny styczniowy dzień Krystyna Bartoszkiewicz.

List był z Instytutu Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie. Z prośbą o uhonorowanie Julianny Bartoszkiewicz wystąpiła Esthera Waldman. Podobno długo się wahała. Krystyna Bartoszkiewicz musiała wypełnić specjalną ankietę z pytaniami. Jedno pytanie było o pobudki, jakimi kierował się udzielający pomocy. Układający ankietę podpowiadał, że pobudki mogą być: materialne, przyjaźń bądź miłość bliźniego.

Krystyna Bartoszkiewicz odpisała: „Moja mama była wspaniałym, ciepłym człowiekiem, uratowała i pomogła przeżyć małżeństwu Waldman z pobudek czysto ludzkich, z miłości bliźniego. Nie miała miejsca żadna korzyść materialna”. Dwadzieścia pięć białych i czerwonych róż, które dał jej młody człowiek o orientalnej urodzie, zaniosła na grób matki.

***

Esthera Waldman nie przyjechała na uroczystość. W synagodze w Nowym Jorku urządziła spotkanie poświęcone Juliannie Bartoszkiewicz. Odczytała z kartek przemówienie. Opisała wszystko, przez co przeszła w czasie wojny. Juliannę nazwała „aniołem”. Z imion i nazwisk wyliczyła krewnych, którzy Zagłady nie przeżyli. Przy niektórych osobach zaznaczyła, ile mieli lat:

„Moja mama: Miriam Getla Bloomberg (41 lat),
Mój ojciec: Alexander Średni (40 lat),
Moja babcia: Haya Jasura Freidenreich Bloomberg,
Moja ciocia: Anga Rosenbaum,
Jej mąż i dzieci: Haskel Rosenbaum, Sabcia Rosenbaum (1 rok),
Moja ciocia: Lonia Szalit,
Jej mąż i dzieci: Chil Szalit, Irka Szalit (15 lat), David Szalit (10 lat),
Mój wuj: Meir Bloomberg,
Jego żona: Esther Bloomberg,
Mój wuj: Jankel Bloomberg”.

– Miałam jeszcze wielu innych kuzynów, ciotek i wujów, którzy również zginęli – dodała. Tekst wystąpienia Esthera przysłała później Krystynie Bartoszkiewicz.

*****

STANISŁAW ZASADA, dziennikarz-freelancer.