Dwie niepodległości

Tomasz Gąsowski

publikacja 17.05.2009 20:16

Zestawiane szczegółowo okoliczności narodzin, bilans otwarcia, listy dokonań i zaniechań obu niepodległości tworzą raczej katalog różnic niż podobieństw. Tym bardziej ważne jest, by dostrzec coś więcej, coś ponad to, co jednak spaja oba wydarzenia w jeden wspólny nurt polskich dziejów. Znak, 5/2009

Dwie niepodległości



Dwukrotnie w minionym stuleciu Polacy odzyskiwali niepodległość, dwukrotnie też przystępowali do budowy własnego państwa. W sposób naturalny zachęca to do porównań. Oba wydarzenia dzieli w czasie siedemdziesiąt jeden lat – mniej więcej tyle, ile obecnie wynosi przeciętna długość życia mieszkańca naszego kraju. Jednak w burzliwym biegu wydarzeń XX wieku daty te są oddalone od siebie o dwie epoki, przedzielone dodatkowo katastrofą wojenną. Fakt ten trzeba odnotować już na wstępie, rzutuje on bowiem w sposób istotny na sens i możliwość dalszych porównań, które są raczej zestawieniem okoliczności niż ocen.

Wybuch „wielkiej wojny”, a już na pewno jej finał oznaczał koniec starej Europy i prawdziwy początek XX wieku. Jego znamionami były: przyśpieszona industrializacja i urbanizacja, postępy liberalnej demokracji mierzącej się potem z wyzwaniami totalitarnymi, dalej – początki społeczeństwa masowego, co wyrażało się między innymi w coraz szybszym obiegu informacji oraz lepszych możliwościach komunikacyjnych, poszerzającym się dostępie do edukacji i dóbr kultury, nowym stylu życia czy obyczaju.

Rok 1989 bywa z kolei uważany za nieco przedwczesny kres tego stulecia wyznaczony upadkiem komunizmu i końcem dwubiegunowego świata będącego dziedzictwem drugiej wojny światowej. Równocześnie był to początek ery postindustrialnej, globalizacji w jej różnorodnych przejawach, narastającej sekularyzacji, dominacji kultury masowej, rosnącej potęgi mediów, zwłaszcza elektronicznych. Postępującej integracji europejskiej, która objęła również Polskę, towarzyszy napięcie wywołane przywiązaniem do tradycyjnej formuły państwa narodowego.

W takich to zgoła odmiennych warunkach Polacy wybijali się na niepodległość i rozpoczynali budowanie swoich państw – Drugiej i Trzeciej Rzeczpospolitej – borykając się z syndromem braku ciągłości bytu państwowego oraz będąc obarczonymi (choć nie zawsze świadomymi tego faktu) skutkami wieloletniego zniewolenia. Na tle odmiennych okoliczności cechy trwałości wykazywało położenie geopolityczne Polski, choć w 1989 roku i kilku następnych latach, upajając się nieco wizją nowego europejskiego ładu, nie poświęcano zbyt wiele uwagi problemom, jakie może ono generować.

Trzeba chyba też się zgodzić, że w obu tych momentach dziejowych, mimo wszystkich dążeń i nadziei, niepodległość przychodziła nagle – trzeba więc było improwizować. Szczególnie uwidoczniło się w 1989 roku, ale nawet siedemdziesiąt lat wcześniej żartowano: „ni z tego, ni z owego mamy Polskę od pierwszego”. Wreszcie w obu wypadkach odzyskanie niepodległości było wynikiem korzystnego splotu dwóch okoliczności.

Pierwsza, mająca charakter zasadniczo niezależny od polskich działań, to kryzys bądź upadek zewnętrznych źródeł opresji (mocarstw zaborczych w 1918 roku, Związku Radzieckiego i całego systemu komunistycznego na początku lat 90.). Druga (choć dla wielu zasadnicza) to wysiłki na jej rzecz samych Polaków. W sierpniu 1914 roku niewielu było rodaków wierzących w możliwość szybkiego odzyskania niepodległości, gotowych przelewać dla niej krew lub pracować, jednak w listopadzie 1918 roku stanowili oni już zdecydowaną większość.

Był to pierwszy i najważniejszy rezultat działań podejmowanych w latach I wojny światowej przez obozy Piłsudskiego i Dmowskiego (inne ich efekty były już o wiele skromniejsze). W drugim przypadku przekonanie o zależności PRL od Moskwy było mocno ugruntowane i nawet osoby o najbardziej buntowniczych charakterach, snując marzenia o wolnej Polsce, rzadko były zdolne do przełamania tego paradygmatu.



Polacy A.D. 1918 to zupełnie inne społeczeństwo niż siedemdziesiąt lat później. Zasadnicze różnice widoczne były w poziomie wykształcenia, poczuciu tożsamości narodowej oraz stopniu wewnętrznej integracji w wymiarze etnicznym, kulturowym czy wyznaniowym. Inny był także społeczny zasięg idei niepodległości w obu tych momentach. Odzyskanie jej w 1918 roku przeżywane było jako wielki sukces, który wyzwolił dużą energię społeczną, a jej efekty w Polsce odrodzonej ujawniały się w wymiarze wspólnotowym.

Ówcześni obywatele Rzeczpospolitej byli gotowi do działania na rzecz jasnego i wspólnego dla wszystkich celu – budowy niepodległego państwa polskiego, którego wcześniej nie było, a teraz powstawało od zera. Sprawdzian postaw patriotycznych przyszedł szybko, gdy o kształt Niepodległej trzeba było walczyć przez blisko dwa lata na różnych frontach. Najpierw było to usuwanie okupacyjnych wojsk niemieckich, potem powstanie wielkopolskie i trzy powstania śląskie, dalej konflikt zbrojny z Czechosłowacją, wojna polsko-ukraińska o Małopolskę Wschodnią i wreszcie najważniejsze doświadczenie: wojna polsko-bolszewicka.

To był czas prawdziwego egzaminu z polskości i patriotyzmu. Nikt w tej sytuacji nie myślał o jakichś dodatkowych weryfikacjach. Zwycięski w powszechnym odczuciu wynik tych zmagań dodawał Polakom skrzydeł, wiary we własne siły. Pozwalał wreszcie w najważniejszych kwestiach, na przykład ustrojowych, porozumiewać się i działać ponad podziałami społecznymi i politycznymi na rzecz kraju, który wówczas uważany był powszechnie za wspólne dobro Polaków.

Choć budowanie podstaw państwowości zakończyło się dopiero w grudniu 1922 roku, to jednak początek i kierunek tego procesu (demokratyczna Rzeczpospolita) były jasne i powszechnie akceptowane, podobnie jak świadomość historycznego dziedzictwa, z którego czerpie i do którego się odwołuje nowa Polska.

W 1989 roku było inaczej. Ów rok stanowił zbyt długo odłożone w czasie i ciężko okupione zwycięstwo Solidarności, którego sens nie był tak wyrazisty jak w 1918 roku. Czwartego czerwca była tylko kartka wyborcza, znaczek Solidarności, determinacja – i ostateczny rezultat wyborów zgoła odmienny od tego ustalonego przy Okrągłym Stole. Próżno było więc szukać okupantów rozbrajanych na ulicach polskich miast lub pędzonych daleko na wschód. Eksponenci systemu komunistycznego i ich zaplecze pozostali wewnątrz, stanowiąc poważny odłam polskiego społeczeństwa.

Rozpoczynał się czas wielkiej zmiany prowadzącej ku wolności i demokracji, jednak ich wizja była raczej mglista. Dopiero kolejne wydarzenia – powołanie rządu Tadeusza Mazowieckiego (któremu za podstawę działania służyła skądinąd koalicja z nieformalnym, ale realnym udziałem PZPR), zmiana konstytucji oraz wybór Lecha Wałęsy na prezydenta i jego niezbyt wówczas słyszalna proklamacja: „Z tą chwilą zaczyna się uroczyście Trzecia Rzeczpospolita Polska”, przy równoczesnym zakończeniu misji polskiej emigracji niepodległościowej – przybliżały Polakom sens dokonującej się zmiany.

Jej symbolicznym i realnym końcem, również niedocenionym należycie, był dzień 18 września 1993 roku, kiedy to ostatni odział rosyjskiego wojska opuścił terytorium Polski. Dodajmy na koniec, że konstytucję tej niepodległej Rzeczpospolitej udało się z wielkim trudem uchwalić dopiero w 1997 roku. Nic zatem dziwnego, że w latach 90. rzadko mówiono o niepodległości.

Najczęstszym określeniem tego, co się właśnie wydarzyło, była transformacja, zaś głównym zadaniem stawianym Polakom przez nowe elity przywódcze była budowa demokracji, nie zaś niepodległości – i to jest być może najbardziej istotna różnica. Taki charakter wydarzeń rozgrywających się w 1989 roku sprawił, że nie było ani kiedy, ani czego świętować, co nie sprzyjało tworzeniu się wspólnoty.



Nie był to przypadek. Solidarność była wielkim ruchem wolnościowym Polaków, który po 13 grudnia 1981 nabierał stopniowo zabarwienia antykomunistycznego, jednak trudno mu przypisać wyraźnie zwerbalizowany i powszechnie akceptowany kierunek niepodległościowy. Oczywiście idee takie żyły i gdzieś podskórnie krążyły (także przed 1980 rokiem), nie stanowiły jednak wyraźnego, powszechnie uświadamianego celu.

Rok 1989 nie dostarczył zatem Polakom tak mocnego, zbiorowego przeżycia, tym bardziej, że przecież istniała jakaś forma – to prawda, że ułomnej i uwierającej, ale też jakoś oswojonej – państwowości: PRL. Czy była to państwowość nasza, nie nasza, a może częściowo nasza? Jej poważne wyniszczenie miało inny, niewidoczny gołym okiem charakter. Po szarych i brudnych, ale przecież niezburzonych ulicach miast kursowały tramwaje, funkcjonowały szkoły, urzędy, szpitale, dymiły kominy fabryczne, stąd też wyzwanie nowego czasu wydawało się znacznie mniejsze.

Nie trzeba też było walczyć o granice. Symboliczne pojednanie z Niemcami w Krzyżowej zdawało się zapowiadać niczym nie zmąconą sielankę, a zmiany polityczne za wschodnią granicą biegły w dobrym kierunku, co dawało poczucie bezpieczeństwa. Dlatego też, o ile w dwudziestoleciu międzywojennym można było, choć nie bez trudności i nie od razu, znaleźć akceptowany powszechnie moment założycielski niepodległego państwa (11 listopada), o tyle jak dotąd nie udało się go uzgodnić i zaakceptować dla III RP.

Najwięcej przemawia za tym, aby z kilku możliwych był to dzień 4 czerwca 1989 roku, jednak jak na razie świadomość tego nie jest powszechna. Tamta niepodległość miała też ludzką twarz, oblicze wąsatego człowieka w szarym mundurze. Czyja twarz może symbolizować obecną?

I bez tego jednak nowa sytuacja wyzwoliła u wielu Polaków znaczne pokłady zablokowanej wcześniej energii i woli działania. Jednak w tym wypadku jej wydatkowanie miało charakter raczej indywidualistyczny niż zbiorowy, czytelny na przykład w sferze politycznej. Przypomnijmy dla porządku, że w odbywających się w niezwykle trudnych okolicznościach wyborach w styczniu 1919 roku frekwencja wyniosła 68 procent, gdy tymczasem w o wiele bardziej komfortowych warunkach w czerwcu 1989 roku – tylko 62 procent, by następnie stopniowo maleć (wyjątek stanowiły wybory prezydenckie w 1995 roku).

Strategia nowych elit polegająca na tym, aby eksponentów systemu komunistycznego wprząc jak najmocniej w budowanie nowego demokratycznego ładu, była zapewne słuszna, ale pociągnęła za sobą wysokie koszty. Jednym z nich była niewątpliwie odczuwana przez wielu Polaków trudność identyfikowania się państwem, w którym dotychczasowi „właściciele PRL” odgrywają nadal ważną, chwilami może nawet decydującą rolę.

Pytanie „czyja jest Polska?”, które w dramatycznych okolicznościach padło przed laty z sejmowej trybuny, jest właśnie wyrazem tej trudności i zarazem bezradności. Oczywista niemożność wykluczenia z powstającej nowej wspólnoty licznych środowisk identyfikujących się z PRL przyczyniła się walnie do tego, że taka wspólnota dotychczas nie powstała.



Cele i zadania stojące przed Polakami u progu obu niepodległości były w znacznym stopniu identyczne, choć inaczej formułowane i realizowane przy pomocy innych środków. Najważniejsze z nich (kolejność jest przedmiotem wyboru) to: integracja społeczna w oparciu o nową wersję tożsamości narodowej, umacnianie międzynarodowej pozycji państwa i jego bezpieczeństwa, przezwyciężanie skutków zniewolenia w sferze mentalnej, budowa silnych i sprawnych instytucji demokratycznych oraz szeroko rozumiana modernizacja.

Ponadto jednak w 1918 roku bardzo ważnym zadaniem była unifikacja trzech różnych terytoriów przez sto dwadzieścia lat funkcjonujących w odmiennych warunkach państw zaborczych. Również modernizacja w dwudziestoleciu międzywojennym występowała przede wszystkim w klasycznej, ekonomicznej postaci. W 1989 roku mocne było natomiast przekonanie wpływowych elit o konieczności przejęcia także wszystkich wzorców kulturowych i cywilizacyjnych Zachodu, co nabrało w wielu wypadkach bardziej cech nie najlepszej imitacji niż twórczej adaptacji.

O tym, czy i w jakim stopniu cele te były (i są) realizowane, decydowały zarówno okoliczności zewnętrzne, jak też własny potencjał, determinacja i umiejętności. Przekuwanie marzeń w rzeczywistość zawsze idzie opornie, stąd też niemało było (i jest) ludzi rozczarowanych niepodległą Polską, poszukujących odpowiedzialnych za jej niedoskonały kształt, piętnujących winnych. Podobieństwo kryje się także w kłopotach ze znalezieniem właściwego miejsca w państwie dla Wielkich Jednostek – Józefa Piłsudskiego i Lecha Wałęsy – oraz należytego spożytkowania ich potencjału.

Konkretne efekty obu dwudziestoleci w różnych dziedzinach życia zbiorowego wydają się nieporównywalne. Można co najwyżej przy pomocy pewnych wskaźników, odnoszących się przede wszystkim do sfery gospodarczej, mierzyć dynamikę jej zmian, ale i to mija się raczej z celem. Nad ogólną oceną dorobku Drugiej Rzeczpospolitej, niewątpliwie znacznego w niektórych dziedzinach, w tym również często nie docenianej ekonomii, ciąży bez wątpienia jej finał.

Klęska poniesiona we wrześniu 1939 roku w walce z agresją dwóch totalitarnych sąsiadów przydaje temu państwu cechy nadmiernej słabości, a jego elitom wystawia nie najlepsze oceny. Dzisiejsza Polska i jej przywódcy nie stoją na szczęście przed taką próbą. Mają inne zadania i problemy, realizując od lat z większym lub mniejszym powodzeniem wytyczony na początku 1990 roku przez Leszka Balcerowicza plan, który był nie tylko skokiem w nieznane, ale równocześnie stanowił swoisty przewrót, jeśli porównać go z programem wyborczym Solidarności.

Dopiero w obecnej chwili stanęli w obliczu rzeczywistego wyzwania. Zatem zestawiane szczegółowo okoliczności narodzin, bilans otwarcia, listy dokonań i zaniechań obu niepodległości tworzą raczej katalog różnic niż podobieństw. Tym bardziej ważne jest, by dostrzec coś więcej, coś ponad to, co jednak spaja oba wydarzenia w jeden wspólny nurt polskich dziejów. Tym czymś jest, powtarzając za znakomitym polskim historykiem Piotrem Wandyczem, wolność i cena, jaką gotowi byli za nią płacić Polacy w różnych okresach swej historii.

*****

TOMASZ GĄSOWSKI, historyk, profesor w Instytucie Historii UJ.