Operacja na przepuklinie

Adam Kajzer

publikacja 16.10.2009 22:26

Dekret prezydenta Nigru z sierpnia 2007 roku oddał władzę w połowie kraju w ręce wojska i policji. Ponad dwa lata wojny w górach Air, gdzie liczbę ludności szacowano nawet na 100 tys. (głownie Tuaregów), obróciły północną część jednego z i tak najsłabiej rozwiniętych krajów świata w całkowitą ruinę. Znak, 9/2009

Operacja na przepuklinie



Gdy wjeżdżamy ciężarówka do pierwszej nigerskiej wioski, położonej między Dori w Burkina Faso a Tera w Nigrze, modlący się w stronę Mekki żandarmi nie zwracają na nas uwagi. „Burkina jest biedna – Martin, który jedzie do znajomych w Nigrze, wskazuje na glinianą chatkę pograniczników – ale u nas czegoś takiego nie widziałem na żadnej granicy”. Od 2004 roku tej południowo-zachodniej części Nigru kanadyjskie firmy wydobywają złoto.

Początek września 2007 roku. Za Dosso, na południu kraju, idąc za radą Nigerczyka pracującego w polu, zatrzymuję ciężarówkę. Chcę wydostać się na wschód, a kiedy zacznie się ramadan – na północ. Wówczas ma ucichnąć rebelia koczowniczych Berberów Sahary – Tuaregów.

Zwyczaj ten, kiedy mówiący językiem tamaszek Tuaregowie „niechają napaści i przestają niepokoić karawany”, zauważył już w XIV wieku podróżnik Ibn Battuta. „Nawet rozbójnicy berberyjscy, skoro znajdą jakowąś rzecz na drodze w miesiącu ramadan, nie ruszają jej” – pisał w swoim epokowym dziele Osobliwości miast i dziwy podroży. 1325–1354. Ale co zrobi armia Nigru (FAN), zdominowana przez w większości muzułmańską, ale osiadłą, ludność południa?

Zatrzymuje się cysterna. Kierowcą jest Tuareg. Obok siedzi pomocnik z czarnoskórego ludu Dżerma. Po francusku mówi, że wiozą środek do materiałów wybuchowych przeznaczonych dla kopalni uranu. Jasnoskóry Tuareg trzyma stronę FAN, jednak nie zna francuskiego, więc między sobą porozumiewają się w języku hausa.

W północnej części sawanny, przez którą właśnie jedziemy, w średniowieczu powstały wielkie państwa Sudanu Zachodniego. Cały pas Afryki, od Senegalu po Wyżynę Abisyńską, od Sahelu (południowego brzegu Sahary) po lasy tropikalne, nazywa się Sudan (od arabskiego słowa swad – czarny). Największym jego bogactwem było złoto. Znajdowało się ono jednak w południowym Sudanie.

Historyk Marian Małowist zwraca uwagę na reakcję łańcuchową – konsolidacja północnego Sudanu następowała w wyniku ataków ze strony nomadów z Sahary, powstałe państwa były jednak zagrożeniem dla swych sąsiadów z południa, skąd grabiły złoto i porywały niewolników. Zapuszczały się również na Saharę, gdzie na obszarze dzisiejszego regionu Agades w Nigrze w XIV wieku Mali eksploatowało kopalnię miedzi w Tekedda (dziś Azelik), a Songhaj w XVI wieku zajmowało pobliskie góry Air.

Tego dnia wyboistą drogą dojeżdżamy tylko do Dogondoutchi. Mijamy ludzi zasypujących dziury w drodze: kobietę z garnkiem, starca z gałęziami i grupkę dzieci z łopatą. Po przejechaniu dziury zawsze ktoś biegnie za cysterną i Tuareg daje mu trochę franków.

Na noc pozwalają mi zostać w kabinie, a pomocnik rozkłada Tuaregowi lóżko z moskitierą obok cysterny. Na parkingu obserwuję dzieci spacerujące z niewidomymi rodzicami i zbierające pieniądze. Następnego dnia, za Birni N’konni, zatrzymuje nas dwóch żandarmów. Wraz z pomocnikiem próbuję ich przekonać, że jadę tylko na wschód, nie na północ. Zniecierpliwiony Tuareg przychodzi zobaczyć, co się dzieje. Szybko spostrzega, że nie znajdzie wspólnego języka z wojskowymi i pozostaje mu tylko nam przytakiwać. W końcu możemy jechać dalej.

Gdy wsiadamy do cysterny, Tuareg wskazuje ręką na swój kolor skory. W Nigrze podejrzewano, że to Francja i Libia podsycały rebelię. Francja straciła monopol na uran – Chiny chciały go wydobywać w Azelik – a Kaddafi w latach 80. mówił, że w Libii jest ojczyzna wszystkich Tuaregow. Wówczas też zdezerterował z armii tuareski kapitan, który ochraniał powstającą właśnie drugą największą na świecie kopalnię uranu w Imouraren, zarządzaną przez francuski koncern Areva. W konsekwencji Niger wyrzucił jej lokalnego dyrektora.



Jednak Francję i Niger ciągle łączy nie tylko język i wydobywany od 1971 roku uran, ale też współpraca: zarówno wojskowa, jak i w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego. Libia również nie okazała się dla Tuaregów ziemią obiecaną: „Wmawiano nam, że Libia jest naszą ojczyzną, ale Libijczycy i Algierczycy często nami gardzili, co było przykre i bolesne. W Nigrze było o wiele gorzej – trzymanie w celach, przesłuchania, tortury” – wspomina tuareski muzyk Abdallah Oumbadougou w książce Touareg du XXIe siecle Issoufa ag Mahy.

„Ogromna przepuklina” – tak Francuzi mówili na odstający od zwartego terytorium Francuskiej Afryki Zachodniej Niger. Zaczęli go podbijać w ostatnich latach XIX wieku. W roku 1901 generał Gouraud spotkał Tuaregów w południowym Nigrze. Usłyszał od nich: „Nie żądaj zbyt wiele. Jesteśmy biedni, jesteśmy ludźmi Sahary, mamy tylko powietrze i przestrzeń!”.

Prawie 50 lat Francja utrzymywała północ Nigru pod władzą wojskową, a resztą kraju rządziła dzięki dekretom administracyjnym. Francuzi stłumili kilka powstań, w tym rebelię Tuaregów w górach Air. W grudniu 1916 roku Kaocen zajął Agades i niemal trzy miesiące oblegał francuski garnizon, zanim posiłki z Zinder odbiły miasto. Na rozkaz Francuzów podczas pacyfikacji ścięto w Agades wszystkich marabutów (pobożnych muzułmanów).

Francja nie miała z tej kolonii wielkiego pożytku, do czasu gdy trzy lata przed uzyskaniem przez Niger niepodległości na zachód od gór Air odkryto złoża uranu. Niezadowolenie Francji z chęci renegocjacji jego ceny przez Niger w 1974 roku uważa się za jeden z powodów zamachu stanu i objęcia władzy przez dowódcę armii Seyni Kountche.

Do dzisiaj władzę w Nigrze sprawują ludzie, którzy wyszli spod jego skrzydeł. Kountche pozbywał się sukcesywnie konkurentów ze swojego otoczenia, a wielu Tuaregów musiało migrować do Libii i Algierii. Mamadou Tandja, członek pierwszej ekipy wojskowej, która rządziła Nigrem, został oddelegowany do prefektury oraz na pozycję ambasadora. Przywrócono go do łask po śmierci Kountche i mianowano ministrem spraw wewnętrznych.

Kiedy proby z demokracją się nie powiodły, władzę objął dowódca armii Ibrahim Bare Mainassara (przez zwolenników nazwany IBM), do którego Kountche miał zaufanie. IBM zaangażował się w pojednanie narodowe, jednak w 1999 roku grupa niższych rangą oficerów zabiła go na lotnisku. Tandja wygrał wybory prezydenckie i teraz sam, pod przykrywką demokracji, usuwa niewygodnych ludzi, a pieniądze z uranu, zamiast na rozwój regionu Agades, wykorzystuje do prowadzenia wojny.

Jedni uważają, że Tuaregowie powinni się przystosować do „cywilizacji ludzi osiadłych”, co niejednokrotnie skazuje na życie w slumsach. Inni idą za słowami włoskiego reportera Tiziano Terzaniego: „Bogactwo ludzkości leży w różnorodności. Dlaczego Tuaregowie muszą koniecznie nosić kalesony? Pozwólmy im przecież zostać Tuaregami!”. Naturalista Theodore Monod i geograf Edmond Bernus, dla których Sahara była częścią życia, solidaryzowali się z Tuaregami. Jednak ci uczeni zmarli kilka lat temu. Obecnie o krytycznej sytuacji w Nigrze mówi angielski antropolog Jeremy Keenan, ale jest to jeden z nielicznych głosów ze świata nauki.

W lutym 2007 roku grupa dowodzona przez poszukiwanych przez władze za actes de banditisme i dezercję z armii Tuaregów atakuje garnizon wojskowy w Iferouane, największej miejscowości w górach Air. W marcu do grupy wstępuje Aghali ag Alambo, były rebeliant i podprefekt Arlit, miasta, w okolicach którego Areva zarządza kopalniami uranu. Dzięki nim Niger jest jednym z głównych producentów uranu na świecie. Powstaje Ruch Nigerczyków na rzecz Sprawiedliwości (MNJ). Alambo zostaje jego prezydentem. Z Iferouane uciekają wszyscy mieszkańcy. FAN tworzy tam bazę wojskową. MNJ chce większego udziału w zyskach z wydobycia uranu dla marginalizowanego przez władze regionu Agades, gdzie jedna osoba przypada na dwa kilometry kwadratowe.



Kiedy w 2003 roku amerykańskie wojska weszły do Iraku, Chiny ogłosiły plan wybudowania ponad 30 reaktorów jądrowych. Podobne chęci mają Indie, Rosja i Korea Południowa. Areva, światowy potentat w tej branży, buduje w Chinach kilka nowych elektrowni. Rok 2007 jest szczytem kolejnego (po ostatnim w latach 70.) boomu uranowego. Niger zaczyna wydawać zagranicznym firmom pozwolenia na poszukiwania złóż na obszarach pasterskich. Tuaregowie widzą nadzieję wyjścia z odwiecznej biedy, ale też zagrożenie dla środowiska, w którym żyją.

Nadchodzi wieczór. Każdy z pasażerów szuka miejsca na poboczu drogi, gdzie mógłby spędzić noc. Bardziej przezorni mają pod ręką koce. Ali dostawia do ławki, na której siedzę, drugą i proponuje herbatę z pobliskiego stoiska. To były wojskowy. Wraca do domu niedaleko Zinder. Całą drogę kurczowo trzymał przy sobie pudełko z odtwarzaczem DVD. Służba w armii pozwoliła mu poznać cały kraj. „Dlaczego rząd nie chce rozwiązać rebelii drogą pokojową i zgodzić się na podział zysków z uranu?” – dziwi się. O świcie jedziemy dalej.

Issouf ag Maha latem 2007 roku jest we Francji. W książce Touareg. Le destin confisque napisze: „Każda osoba aresztowana poza obszarami miejskimi jest od razu zabijana. Nigdy w historii Nigru nie widziano takiej postawy. 11 września 2007 roku ogłosiłem moje wstąpienie do MNJ i dołączyłem do komórki politycznej w Europie”.

W Diffie kupuję bilet na autobus do Zinder na 5 rano następnego dnia. Na nocleg zabiera mnie poznany Nigerczyk. Dostaję materac, a w pokoju obok jego dzieci śpią pod moskitierami. Mimo że z mojego punktu widzenia w tym domu oprócz materaców i motocykla prawie nic innego nie ma, to wiem, że ta rodzina ma więcej niż przeciętni mieszkańcy kraju – prąd i kran z wodą na podwórzu. We Francji prawie co trzecia żarówka świeci dzięki uranowi z Nigru, a kopalnie w regionie Agades pobierają wodę z jedynego źródła, jakim są wody głębinowe, w ilościach takich, że za 40 lat jej tam zabraknie. Kiedy uran w Nigrze się skończy, pasterstwo Tuaregów odejdzie wraz z nim.

Obudziłem się tuż po planowanym odjeździe, a był to jedyny autobus tego dnia. Wybiegłem na główną ulicę miasta. Ludzie z autobusu chodzili po okolicznych domach i pytali o mnie. „Gdzie byłeś? – zawołał kierowca. – Szukaliśmy ciebie. Nie mamy czasu”. Chwilę później odjechaliśmy.

Po drodze autobus ma kilka awarii. Przy kolejnej wychodzimy na pobliskie pole. Część pasażerów, głownie kobiety z dziećmi, zostaje zabrana do najbliższego miasta przez kierowcę przejeżdżającej ciężarówki, by tam oczekiwać na nasz autobus. Naprawa trwa dwie godziny. O zmroku dojeżdżamy do Zinder, drugiego największego miasta w Nigrze, a to już połowa września i zaczyna się ramadan.

Rano przy autobusie jest już komplet osób, głownie Tuaregów. Jedziemy do oddalonego o 450 kilometrów Agades. Za miastem pierwsza kontrola dokumentów przez policję. Kilka kilometrów dalej tzw. bariera żandarmerii. Znaleźli u mnie aparat fotograficzny. Każą wszystkim wysiąść. „Pan niech zostanie” – usłyszałem od żandarma. W podobnej sytuacji jest starsza Tuareżka, która miała problem z opuszczeniem autobusu z racji swojego wieku. Zawracamy na żandarmerię w Zinder. Zabierają paszport, po kilkudziesięciu minutach zwracają mi pieniądze za bilet. Mam czekać.

Po południu jedziemy na posterunek policji. „To już tylko formalność” – zapewnia żandarm, zabierając mnie do pokoju na parterze. Oprócz Nigerczyka za biurkiem zostaje tu jeszcze jeden inspektor. „Wszystko z plecaka na podłogę” – rozkazuje najwyższy rangą policjant tutejszej komendy, na którego mówią patron. „Masz dużo książek o Nigrze…” – zamyśla się przeglądając materiały, które kupiłem w stolicy Niamej. Trafia na gazety i przegląda ich pierwsze strony: „Sahel Horizons” z 29 sierpnia, „Zerwanie z Kaddafim i Arevą.

Sen czy rzeczywistość?” oraz „Nouhou Arzika: Opcja wojenna” (Arzika chce zmobilizować bezrobotnych ludzi ulicy i wesprzeć armię). „Liberation” z 30 sierpnia, „Północny Niger – zamęt”. „Dlaczego jechałeś do Agades?”. „Jestem studentem, chciałem poznać geografię Nigru” – odpowiadam. „Geografię Nigru możesz sobie studiować w Polsce, ale nie w Nigrze!” – wykrzykuje i zaczyna się przesłuchanie. „Ile wziąłeś pieniędzy, jak wyjeżdżałeś?! Kto cię finansuje?! Jaką trasą jechałeś?!” Kiedy chcę, by przedstawił się z imienia i nazwiska, odpowiada, że to on zadaje tutaj pytania, dodaje: „Jeżeli będziesz sprawiał problemy, będzie to trwało długo…”.



Po ponad godzinie przepytywania patron rozsiada się w fotelu. Z telefonu komórkowego słucha Exodusu Marleya. „Dostaniesz na noc materac i masz czekać” – słyszę.

Są tu trzy cele. Dwie z jednej strony – między nimi kantorek strażników – oraz jedna naprzeciwko, granicząca z ulicą. Zaczyna się ściemniać. Do Nigerczyków, przeważnie nastolatków aresztowanych za drobne przestępstwa, przychodzą matki. Siadają pod celami na krzesłach i rozmawiają między sobą, podczas gdy strażnik raz na jakiś czas wypuszcza na kilka minut kolejnych synów. Mogą porozmawiać i zjeść to, co przyniosły im matki. Noc spędzam na materacu rozłożonym pomiędzy celami. Tutaj zaparkowano też kilkadziesiąt skonfiskowanych motocykli. Tymi lepszymi, z naklejkami Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju, jeżdżą policjanci.

Następnego dnia zabierają mnie i ośmiu chłopaków z jednej z cel na pobranie odcisków palców. Gdy wychodzą widzę, że ich cela ma nie więcej niż dwa metry na dwa.

Jeden z nigerskich inspektorów jest katolikiem. Wielki reporter niemiecki Heinrich Barth, który przemierzył góry Air w 1850 roku, długo nie mógł zapomnieć rozmów z muzułmańskim uczonym Hadż Mohamedem Omarem.

Ostatniego dnia mojego pobytu w Agades – zanotował Barth w swoim dzienniku – wrócił do tematu religii i zapytał mnie, w sposób wyrażający wielkie zdziwienie, jak to się stało, że chrześcijanie i muzułmanie byli tak zawzięcie nastawieni przeciwko sobie, mimo że ich wiary, w podstawowych zasadach, tak bardzo były zbliżone. Odpowiedziałem, że według mnie powód leży w tym, że większość chrześcijan i muzułmanów zwracała mniejszą uwagę na dogmaty swojej wiary niż na zewnętrzne sprawy, które mają bardzo mało związku z samą religią lub nie mają wcale. (…) Wzajemnie zadowoleni z naszej rozmowy, z żalem się rozstaliśmy.

Trzeciego dnia rano mija 48 godzin od mojego zatrzymania. Mówię o tym przechodzącemu obok inspektorowi. Nie może powiedzieć, dlaczego mnie trzymają, ale jeżeli podejrzewają „atteinte a la surete de l’Etat” (atak na bezpieczeństwo państwa), to nie muszą nic mi mówić przez miesiąc.

Dzwonię do polskiej ambasady w Trypolisie (Niger jest w gestii placówki dyplomatycznej w Libii). Kiedy Mówię, gdzie leży Zinder, słyszę za plecami głos patrona. Po chwili strażnik wyrywa mi telefon komórkowy i prowadzi do kantorka. „Wszystko z kieszeni na stół! Ściągaj buty!” – rozkazuje. Ciągną mnie do celi naprzeciwko. Strażnik już zakłada kłódkę na drzwi, ale patrzy jeszcze na mnie i znów wchodzi do środka. „Zegarek i okulary!”. „Tylko nie okulary, s’il vous plait!” – zaczynam błagać. Drugi strażnik przekonuje go, abym mógł je zatrzymać.

Właściwie nie jest to cela, ale klatka: długa, szeroka i wysoka na mniej więcej dwa metry. W środku czarnoskóry Tuareg i dziesięcioletni chłopiec Aliou. Tuareg siedzi tu już od prawie tygodnia. Jest handlarzem i wrobił go wspólnik. Codziennie biorą go na przesłuchania, z których nic nie wynika. Mówią mu to samo, co mnie: że jeszcze tylko coś wydrukują i po południu będzie wiadomo. Po południu okazuje się, że jednak dopiero rano. I tak w kółko. Aliou zamknęli, bo nie chciał chodzić do szkoły, nawet koranicznej.

Kiedy dociera do mnie, gdzie się znajduję, postanawiam sforsować niezbyt solidne drzwi. Chcę się znaleźć tam, gdzie byłem przed chwilą, czyli też na ograniczonej przestrzeni, ale jednak większej niż niecałe 4 metry kwadratowe. Strażnik, widząc moje zamiary, wskazuje na celę po drugiej stronie. Tam, przez mały otwór w masywnych drzwiach, widać było wpatrujące się w nas czyjeś oczy.

Około południa Tuareg prosi nas, abyśmy się przesunęli. Chce się pomodlić. Przez kraty widzę, że strażnik rozkłada dywanik i zwraca się w tym samym kierunku. Strażnicy ogłaszają, że wypuszczą każdego, kto wpłaci kaucję 8000 franków (około 12 euro). Ale naszej celi to nie dotyczy. Słyszymy głos nieszczęśnika z naprzeciwka – nie tylko nie ma na kaucję, ale od dwóch dni nic nie jadł. Nie wywołuje to żadnej reakcji. Na wolność wychodzi kilka osób.



Jaka to wielka strata czasu. Bariery, arbitralne aresztowania. Straconego czasu nigdy nie można odzyskać. Nigerczyk i tak nie ma go za wiele, żyje średnio 45 lat. Zmarnowany czas na przesłuchania i brak słuchania, zamiast próby porozumienia się zwaśnionych stron.

W środku nocy wrzucają do celi młodego Nigerczyka. Układa się koło nas na betonie. Po pewnym czasie zdejmuje koszulę. Próbując odgonić komary co kilka minut się nią uderza. Przed świtem otwierają się drzwi. Na zewnątrz stoi czterech policjantów z bronią automatyczną. Mam wyjść. Pojedziemy do Niamej. „Do zobaczenia!” – powiedział Tuareg podając mi rękę. „Powodzenia!” – uściskałem go i przeskoczyłem leżącego chłopaka.

Wjeżdżamy na dworzec autobusowy. Abdou, policjant, z którym pojadę, prosi kierowcę, by ten zajął dla nas przód autobusu. Przed nami prawie tysiąc kilometrów do stolicy. Drogą, w miejscu której jeszcze na początku XIX wieku geografowie w Europie uważali, że rzeka Niger płynie na wschód, w kierunku Nilu. Szkot Mungo Park przed wyruszeniem na wyprawę w 1805 roku nie wykluczał nawet, że Niger i Kongo to jedna rzeka – dopiero wyprawa braci Lander w roku 1830 rozwiązała tę zagadkę.

Na każdym przystanku szukam telefonu, ale Abdou nie odstępuje mnie na krok. Przed Dogondoutchi, około 300 kilometrów od Niamej, zwracam uwagę na góry w oddali. Abdou mówi, że jeszcze tu kiedyś przyjadę. Kiedyś – jest to pierwsze określenie, odnoszące się do przyszłości, które słyszę od czterech dni.

Trzy miesiące później zostaną tutaj aresztowani francuscy dziennikarze Thomas Dandois i Pierre Creisson. Po zrobieniu reportażu dla telewizji Arte wyjadą z Zinder, a potem postawieni przed prokuratorem usłyszą oskarżenie o „ atteinte a la surete de l’Etat”. Grozi za to kara śmierci. Według kodeksu karnego w Nigrze podlegają jej „wszystkie osoby, które dają uzbrojonym bandom wsparcie techniczne, finansowe, materialne lub inne”. „Kara śmierci? Za reportaż?” – zdziwi się Dandois. „Kara śmierci nie jest zniesiona w naszym kraju – odpowie prokurator – Może będzie to tematem jakiegoś reportażu w przyszłości”.

Ich zwolnienie z więzienia po miesiącu, czyli po okresie dwa razy dłuższym, na jaki mógł sobie pozwolić w czasach kolonialnych francuski administrator, żeby aresztować arbitralnie Nigerczyka, stanowiło część porozumienia między Arevą a Nigrem o wydobyciu uranu. Po okresie napięcia Areva zapewniła sobie przychylność Tandji w sprawie kopalni Imouraren.

Wieczorem jesteśmy na posterunku policji w Niamej. Czeka na mnie cela. Na podłodze trzy maty z liści palmowych. Jest tu też chłopak, którego deportowano do Nigru „za sprawę kryminalną”. Wsadzono go do samolotu tak, jak stał – w kurtce i z kopertą z dokumentami. Marzy o pracy dla firmy górniczej, na przykład Arevy, ale nie w Nigrze. Tu nie widzi przyszłości, a deportacja popsuła jego plany. Przeżywa pobyt tutaj, mówi: „To mój kraj, a gdy tylko tu przyjechałem, wsadzili mnie do celi!”.

Strażnicy proponują nam wspólne oglądanie filmu. Właśnie dostali odtwarzacz DVD. W nocy słyszę odgłosy strzelaniny dobiegające od ich telewizora. Film akcji.

Nigerczyka zabierają na noc do innej celi, gdzieś w środku budynku. Rano wraca przerażony i pogryziony przez komary, ale jeszcze tego samego dnia zostaje zwolniony. Do celi wchodzi Abdou. Mówi, że tutejszy dyrektor jeszcze się nie zabrał za moją sprawę. Może to potrwać dwa, trzy dni. On sam wraca do Zinder.

Mogę stać przed celą, tuż przy drzwiach. Przewijają się tu różni ludzie: Nigerczycy z zaciekawieniem, ale też z zaniepokojeniem zagadujący strażników o „białego”, Europejczycy będący przejazdem w Nigrze lub mieszkający w Niamej, w pośpiechu załatwiający swoje sprawy i niespoglądający w tę stronę. Z poczucia osamotnienia budzą mnie słowa pewnego pułkownika: „Pochodzę z Indii”. Przechodzimy na angielski i wyjaśniam, w jakim położeniu się znajduję. Wysłuchuje mnie z uwagą. – mówi zasmucony, a strażnicy przytakują. „Chyba można stąd dzwonić?” – zwraca się do nich po chwili. Strażnicy nie wyrażają sprzeciwu i pułkownik podaje mi swój telefon.



„Skąd znasz pułkownika?” – dziwią się strażnicy z kolejnej zmiany. Gdy przed nim salutują, on patrzy na mnie porozumiewawczo. Zmieszani, pozwalają mi usiąść obok nich na ławce i wieczorem dzielą się jedzeniem. Na noc zostawiają otwarte drzwi do celi. Przed południem szóstego dnia od zatrzymania przychodzi po mnie inspektor. Idziemy do dyrektora, który siedząc za biurkiem mówi: „Właśnie dostaliśmy faks z ambasady Francji [przedstawiciela Unii Europejskiej w Nigrze – dop. autora]. Pytają się o polskiego studenta”. Oddają mi rzeczy i dwie godziny później odstawiają na granicę z Burkina Faso.

W tym samym dniu Moussa Kaka, nigerski dziennikarz Radio France Internationale, za relacjonowanie tego, co się dzieje w górach, trafia za kratki, wychodzi też rozporządzenie o zakazie organizowania debat o sytuacji na północy kraju.

Podczas ramadanu MNJ zaprzestaje ataków. Armia i służby bezpieczeństwa Nigru kontynuują arbitralne aresztowania i tortury ludności. Nie widząc innego wyjścia, coraz więcej osób wstępuje do MNJ. Drugiego października 2007 roku rządowy dziennik „Le Sahel” podaje, że pułkownik Maliki Boureima zostaje mianowany inspektorem armii lądowej. To jego przyjęte aplauzem wyznanie w 1991 roku (gdy był kapitanem) dotyczące morderstwa Tuarega dało podwaliny pod poprzednią rebelię.

Zamiast emisji skonfiskowanego reportażu telewizyjnego Dandois i Creisson piszą książkę. En territoire interdit (Paryż 2008) pełna jest zdziwienia, które gna na północ Nigru każdego reportera – jak to możliwe, że wystarczy dekret prezydenta, by odseparować ponad 300 tys. ludzi, połowę obszaru 13-milionowego państwa, od reszty świata?

W marcu 2008 roku dostaję e-mail od jednego z Tuaregów. Po sześciu miesiącach wyszedł z celi. Pisze: „(…) byłem aresztowany przez niesprawiedliwość. (…) wiele kobiet z Agades jest aresztowanych (…), inni uciekli z kraju”.

Dwudziestego dziewiątego marca tuareski przedstawiciel oficjalnie informuje Narody Zjednoczone o ludobójstwie dokonywanym przez armię Nigru. Według organizacji Human Rights Watch FAN dopuszcza się zbrodni wojennych.

W kwietniu kolejny e-mail od Tuarega: „Starsi ludzie, którzy zostali, poszli w góry, w stronę MNJ, bo czują się z nimi bezpieczniej. Armia nie zostawia nic za sobą. (…) Klasa polityczna jest współwinna. Żadna deklaracja, aby zakończyć masakry w regionie, nie wychodzi ze Zgromadzenia [Narodowego]”. E-mail z sierpnia: „(…) opuściłem definitywnie Niger”.

W połowie 2008 roku sekretarz generalny ONZ mianuje specjalnego wysłannika, kanadyjskiego dyplomatę Roberta Fowlera, by ten znalazł rozwiązanie kryzysu w Nigrze. W 2000 roku naciski Fowlera na skuteczniejsze działanie przeciwko „krwawym diamentom” Savimbiego w Angoli przyczyniają się do zakończenia tamtejszej wojny. W grudniu 2008 roku, w drodze do kopalni złota kilkadziesiąt kilometrów od Niamej, Fowler zostaje porwany. I cisza trwa dalej.

*****

ADAM KAJZER, absolwent geografii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.