On wziął na siebie nasze grzechy

ks. Tomasz Węcławski

publikacja 18.11.2006 21:53

Odkąd stało sie to, co stało się w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, nikt już nie jest sam ze swoim nieszczęściem. Nie ma już cudzej, obojętnej, bezpańskiej winy, podobnie jak nie ma cudzego, obojętnego, bezpańskiego cierpienia. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2006

On wziął na siebie nasze grzechy





Odkąd stało sie to, co stało się w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, nikt już nie jest sam ze swoim nieszczęściem. Nie ma już cudzej, obojętnej, bezpańskiej winy, podobnie jak nie ma cudzego, obojętnego, bezpańskiego cierpienia. Stwierdzenie to jest głęboko wpisane najpierw w teksty biblijne – w interpretacje tekstów Starego Przymierza w odniesieniu do Sługi Bożego – Mesjasza, następnie w liturgie Kościoła, a co za tym idzie także w wiarę i pobożność, teologie, i sztukę chrześcijańska. To głębokie wpisanie sprawia, że rzecz ta traktowana jest jako cos zupełnie oczywistego. Tymczasem także wobec rzeczy zupełnie oczywistych mamy prawo i obowiązek zapytać, co te w istocie znaczą. Czasem wobec rzeczy oczywistych trzeba tak pytać tym bardziej – bo to, co wydaje się oczywiste, łatwo przestaje być dobrze słyszane i rozumiane. Spróbujmy zatem zapytać nieco uważniej o to właśnie słowo o Chrystusie, który bierze na siebie nasze grzechy i bóle.

Pierwsze pytanie brzmi: Czym jest takie stwierdzenie? Czy jest mniej lub bardziej uprawniona przenośnią, czy dokładnym nazwaniem pewnego stanu rzeczy? Czy naprawdę można wziąć na siebie winę kogoś drugiego? Czy można przyjąć na siebie czyjeś cierpienie? Czy właśnie wobec winy i bólu, które dotykają kogoś obok nas, nie jesteśmy najbardziej bezradni? Możemy współczuć, leczyć i uśmierzać, ale nie możemy z kogoś zdjąć jego osobistego cierpienia i tym bardziej nie możemy przenieść na siebie czyjejś osobistej winy. Możemy wprawdzie zasłonić kogoś sobą i przyjąć na siebie cios, który słusznie czy niesłusznie miałby go spotkać. Ale tu chodzi przecież o cos więcej. Jak zatem możemy to „więcej” rozumieć?

Zwróćmy najpierw uwagę na to, co w teologii Starego Przymierza pojawia się przynajmniej równie silnie, jak myśl o wzięciu na siebie ludzkich win i cierpień przez Sługę Jahwe – Mesjasza. Chodzi o stopniowe kształtowanie się w rozwoju biblijnym pojęć odpowiedzialności indywidualnej i zrozumienia dla rzeczywistego skomplikowania relacji miedzy wina a jej skutkami – kontekstem jest tu wcześniejsze przekonanie o ścisłym związku czynów poszczególnych osób i dotykających je skutków (jeśli ktoś cierpi, to znaczy, że jest niesprawiedliwy), przy czym skutki takie dotykają często także dalszych pokoleń. Przykładem zmiany w takim myśleniu jest Księga Hioba, w której nie ma wcale oczywistego związku miedzy czyjąś wina a cierpieniem – Hiob cierpi, choć jest sprawiedliwy (dlatego zresztą Hiob jest figura cierpiącego Mesjasza). Z tego punktu widzenia o zasadniczej zmianie w myśleniu Izraela świadczy prorok Ezechiel (rozdział 18): „Pan skierował do mnie te słowa: «Z jakiego powodu powtarzacie miedzy sobą te przypowieść o ziemi izraelskiej: Ojcowie jedli zielone winogrona, a żeby ścierpły synom? Na moje życie – wyrocznia Pana Boga. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu. Oto wszystkie osoby są moje: tak osoba ojca, jak osoba syna, są moje. Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła.»” (Ez 18,1-4). Jeśli przyjmujemy te słowa, musi się pojawić wątpliwość: jak w takim razie możliwe jest, żeby Bóg, w którego imieniu prorok to mówi, chciał śmierci Mesjasza (tym bardziej swojego Syna), który sam przecież nie zgrzeszył.




Nie chodzi teraz o proste wytłumaczenie trudności czy sprzeczności, która można tu dostrzec. Chodzi o to, żebyśmy zrozumieli, jak bardzo złożona i jak wielostronnie opisana jest w tekstach biblijnych sprawa relacji miedzy człowiekiem a Bogiem – także i zwłaszcza tej, która wiąże się z ludzkim sprzeciwem wobec Boga, z cierpieniem i wina. Dopiero na tym tle możemy też rozumieć, co naprawdę wydarza się w Mesjaszu Jezusie.

Warto sobie uświadomić, że w wierze Izraela coraz wyraźniej dochodzi do głosu takie odniesienie do Boga, które (mimo oczywistego uznania władztwa Boga nad światem) równocześnie dostrzega w człowieku rzeczywistego i równorzędnego rozmówce Boga (przy czym rozmowa obejmuje całość ludzkiej aktywności, nie tylko słowa). W związku z tym w doświadczeniu religijnym Izraela możemy znaleźć zarazem przeciwstawne i uzupełniające się wymiary: z jednej strony poznanie trwałości tego, co przychodzi od Boga (Bożych obietnic, przymierza i zbawienia, a to znaczy także: kim jest, jak przychodzi, jak pojawia się w ludzkim doświadczeniu Bóg), a z drugiej strony przeżycie czasu ludzkiej winy, która Bożym obietnicom się sprzeciwia i zatrzymuje ich wypełnienie, a przez to znowu staje się przyczyna wciąż nowych obietnic miłosiernego Boga. Doświadczenie to przybiera zatem postać sporu miedzy wola Boga a pragnieniami i oczekiwaniami człowieka (znajduje to wyraz także w tradycyjnej etymologii, według której „Israel” znaczy „walczy Bóg” lub też „walczy z Bogiem” – por. Rdz 32,29). Ludzka wina (to znaczy decyzja człowieka niechciana jako taka przez Boga) staje się wiec istotnym momentem w historii Objawienia. Bóg objawia się, działa wobec takiego właśnie człowieka, który nie tylko poddaje Mu się w posłuszeństwie, ale także się Mu sprzeciwia. Kiedy porównamy taki sposób myślenia z tym, z czym spotykamy się w innych wielkich doświadczeniach religijnych świata, zauważymy, że stopień poczucia rzeczywistego dialogu, możliwości wpływu na to, jak jest obecny w naszym świecie Bóg i co się z ta obecnością wiąże, jest w wierze Izraela zaskakująco wielki. Trzeba sobie zarazem zdawać sprawę z tego, że w wewnętrznej perspektywie tej wiary jest to zarazem Objawienie – inaczej mówiąc – Bóg sam pokazuje się w takim otwarciu ludzkiej odpowiedzialności.

Rozważmy to teraz na przykładzie wyznania wiary wspólnoty czasów apostolskich, które znajdujemy w Pierwszym Liście Św. Jana: „Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas swe życie”. Odwołuje się do tego słowa również ze względu na bezpośredni kontekst, w którym ono się pojawia. Poprzedza je mianowicie przypomnienie nieszczęścia Kaina, który „był od Złego i zamordował swojego brata. Następuje po nim natomiast wezwanie - konkluzja: My też powinniśmy życie dawać za braci (...) nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawda”. Słowo o oddaniu życia przez Jezusa, Syna Bożego, stoi miedzy jednym a drugim, to znaczy miedzy pamięcią o złu i śmierci a odkryciem źródła życia. Jako słowo i wyznanie wiary ucznia Jezusa, który odkrył źródło swojego życia, przeprowadza ono ze świata nienawiści, w którym brat czyha na brata, do świata, w którym rządzi zasada „dawania życia za braci”. Wiara, mocą której przemawia autor tego wyznania, ma początek w chwili, która raz na zawsze ujawniła sens historii świata, chociaż sama była chwila przemijająca jak każda: w godzinie śmierci i zmartwychwstania Jezusa.




Św. Jan daje nam zatem w tym krótkim tekście znak – symbol, w którym wyraża się zasada rozumienia świata, w którym żyjemy. Można ja sformułować tak: Odkąd stało się to, co stało się w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, nikt już nie jest sam ze swoim nieszczęściem. Nie ma już cudzej, obojętnej, bezpańskiej winy, podobnie jak nie ma cudzego, obojętnego, bezpańskiego cierpienia. Ale jest tak nie tylko dlatego, że On sam jeden wziął (w sensie: przeniósł) na siebie każda ludzka winę i że w ten sposób dokonał się Boży sad nad cierpieniem i śmiercią. Jest tak przede wszystkim dlatego, że w świetle tego wydarzenia moja wina nie jest tylko cząstką, niepozornym fragmentem morza ludzkich win popełnianych od początku świata. Moja wina jest moim udziałem w grzechu świata, który gładzi miłość gotowa do oddania życia. Dlatego ostatecznie nie ma wielkiego sensu wymierzanie wielkości mojego ani czyjegokolwiek udziału w winie i cierpieniu. Tu nie chodzi o ilość popełnionego zła albo rozmiar bólu, tu chodzi o moja postawę wobec niego – o to, co mogę i co chce wobec tego uczynić. Odkąd wiemy o Jezusie, wiemy, jak można odnieść się do winy i cierpienia, jak można brać je na siebie.

Ta zasada w perspektywie wiary może się wydawać jasna i oczywista. Kiedy jednak trzeba ja odnieść do tego, co się nam realnie przydarzyło i przydarza, pojawiają się trudności. Dlatego warto ja dobrze rozważyć, nie unikając trudnych pytań. Czy takie spojrzenie nie jest zbyt radykalne? Czy nie stawia nam wymagań, których nie możemy spełnić? Czy można rzeczywiście zapanować nad nienawiścią, która wciąż na nowo pojawia się wśród ludzi? Jaka ponosimy odpowiedzialność za winy innych? Jest prawda, że każdy z nas ponosi odpowiedzialność za siebie samego i że odpowiadamy przede wszystkim za własne czyny, a wiec i za nasze własne winy. Jest jednak prawda i to, że ponosimy odpowiedzialność za drugich nawet wtedy, kiedy nie mamy wpływu na ich czyny. Niełatwo to zrozumieć, a jednak jest to zasada takiego spojrzenia na siebie samych i innych, które ma swoje źródło w miłości, z której Jezus – Syn Boży oddał swoje życie. Kto kocha, dobrze rozumie te zasadę. Nawet jeśli nie zdoła zapobiec każdemu nieszczęściu, które może dotknąć jego samego i innych, ma udział w ratunku.

Ale trzeba zarazem pamiętać, że
  • Właśnie dlatego, że mogę wziąć na siebie ciężar spadający na drugiego, mogę też odmówić przyjęcia tego ciężaru. Jeśli zaś mogę odmówić przyjęcia tego ciężaru, mogę też zażądać, żeby w ogóle nie wymagano ode mnie jego przyjęcia. Mogę się zatem uchylić od odpowiedzialności za siebie i za drugich, i mogę się uchylić od wzięcia na siebie winy związanej z każdym porzuceniem odpowiedzialności. Od nikogo nie wolno wymagać przyjęcia cudzego ciężaru.
  • Ale można tak żyć i tak umrzeć jak Jezus. I można zdać sobie sprawę z tego, co takie życie i taka śmierć mówi wobec ludzi i Boga. Jak bardzo i jak skutecznie jest sprzeciwem wobec każdego nieszczęścia, które na kogoś spada albo które ktoś na siebie sprowadza sam. Jak wiele otwiera. Dlatego właśnie o otwartej przyszłości każdego człowieka możemy mówić także tam, gdzie jego osobista sytuacja jest już według zwykłego spojrzenia zupełnie beznadziejna: w godzinie jego śmierci.