Czy nasze czasy są chore?

Rozmowa z Grzegorzem Górnym, byłym redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda” i tygodnika „Ozon”, publicystą, twórcą filmów

publikacja 18.11.2006 21:57

Telewizja nie dokona naszej ewangelizacji osobistej, indywidualnej. My jednak możemy ewangelizować szeroko pojętą sferę kultury, nasycając ja pierwiastkami chrześcijańskimi. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2006

Czy nasze czasy są chore?






W twórczości telewizyjnej, w filmach i działalności publicystycznej, również jako redaktor naczelny tygodnika „Ozon”, tropi Pan wynaturzenia kondycji ludzkiej, wszystko to, co Jan Paweł II nazwał „cywilizacja śmierci”. Obraz świata, który wyłania się z takiego rozpoznania, jest mroczny i nie skłania do optymistycznych wniosków.

Grzegorz Górny: Nie mam wrażenia, że tropie. To za dużo powiedziane, bo to by wskazywało, że jestem jakimś tropicielem, który stara się wydobyć cos, co jest ukryte. Tymczasem ta „cywilizacja śmierci” to nie metafora poetycka Jana Pawła II, tylko określenie pewnej realności. Ona istnieje i wcale nie trzeba jej tropiąc, ponieważ ona sama się manifestuje. To, o czym robimy filmy i o czym piszemy, to rzeczy powszechnie znane. Staramy się jedynie przyłożyć do nich miarę duchowa, czyli spojrzeć na nie z perspektywy chrześcijańskiej. Nigdy też nie poprzestajemy jedynie na stwierdzeniu istnienia zjawisk negatywnych, ale zawsze staramy się pokazać, jakie są drogi wyjścia. Gdy poruszamy zagadnienie aborcji, to jest też mowa o terapii kobiet, które poddały się temu zabiegowi. Pokazaliśmy bardzo wyraźnie, na czym taka droga duchowego uzdrowienia polega. Podobnie w przypadku eutanazji – przedstawiliśmy rozwój ruchu hospicyjnego i medycyny paliatywnej. Nie epatujemy ciemna strona rzeczywistości, ale jednocześnie nie zamykamy na nią oczu. Staramy się odnaleźć drogi wyjścia. Chcemy przekazać i dać ludziom nadzieje.

Cywilizacje zachodnia – Pana zdaniem, toczy głęboka choroba. Chrześcijaństwo jest w odwrocie?
Pojawia się tu pytanie, co to jest cywilizacja zachodnia? Jeżeli postawimy znak równości miedzy cywilizacja chrześcijańska a cywilizacja zachodnia, to czy Ameryka Południowa też zalicza Sie do cywilizacji zachodniej? A okazuje się, że tam wcale aż takiego kryzysu duchowego nie ma. Także tzw. Zachód, czyli kraje wysoko rozwinięte, też jest zróżnicowany. Stany Zjednoczone na przykład nie są dotknięte w takim stopniu sekularyzacja co Europa Zachodnia. W USA religia nadal zachowuje swoja żywotność. Można stwierdzić, że największy kryzys duchowy dotyczy głównie Europy Zachodniej.
Miałem niedawno okazje rozmawiać z biografem Jana Pawła II, George'm Weiglem, który uświadomił mi, że w amerykańskim dyskursie publicznym funkcjonuje określenie „problem europejski”, „kwestia europejska”. Jak ktoś rzuca tam takie słowa, to wszyscy wiedza, o co chodzi. Problem został zleksykalizowany. Chodzi o europejskie kryzysy: demograficzny, moralny, obyczajowy, duchowy. Wszystkie te kryzysy są ze sobą powiązane. Gdy Amerykanie mówią w swoich dyskusjach o problemie europejskim, to wiedza od razu o co chodzi. Tymczasem Europejczycy nie wiedza, czyli nie rozpoznają tego kryzysu, nie są go świadomi i w tym jest największy problem. Takie spojrzenie z zewnątrz, zza oceanu, może być niezwykle odświeżające. Świat zachodni nie jest wiec jednorodny i ciągle trwa walka o kształt cywilizacyjny, kulturowy, obyczajowy, religijny świata zachodniego. Ścierają się tu różne wpływy i wynik tej walki nie jest przesądzony.





Kryzys duchowy jest faktem. Ma to konkretne konsekwencje. Ale czy wyolbrzymianie tego kryzysu jest historycznie uzasadnione? Myślę tu na przykład o dziewiętnastowiecznym Londynie opisywanym przez Dickensa, o jego podziemiach. Patologii było tam ogromnie dużo. Tylko tamte były schowane; teraz są obecne w mediach. Podobnie elity wiktoriańskie – też nie były święte. Te patologie istniały zawsze. Dzisiaj stały się one medialnym towarem...

Po pierwsze, oczywiście jest cos takiego, jak skłonność do absolutyzowania swoich czasów i wyolbrzymiania tych zjawisk, jakie w danym okresie występują. To normalne, zwłaszcza dla ludzi zaangażowanych w próbę eliminowania tego, co ich boli, przeraża i co uważają za zło. Po drugie, rzeczywiście media sprawiły, że właściwie nie ma tematów tabu, że kamera wciska się w tej chwili wszędzie. Generalnie jest tak, że świat jest lepszy niż widza go media. Dziennikarze nastawieni są głównie na to, co sensacyjne – w myśl zasady, że nic tak nie ożywia gazety jak trup. Albo – zła wiadomość to dobra wiadomość. W związku z tym obraz rzeczywistości w mediach nie jest obrazem realnym, ale obrazem wykoślawionym przez pryzmat potrzeby podnoszenia adrenaliny wśród widzów. Myślę natomiast, że tym, co jest nowością w porównaniu z czasami poprzednimi, jest wyraźny zanik wrażliwości metafizycznej i perspektywy religijnej. To jest tak, jak napisał Dostojewski: „jak nie ma Boga, to wszystko wolno”. Na czym wtedy ma być budowana etyka? Czy sami możemy być sędziami w swojej własnej sprawie? Benedykt XVI pisze, że sens, który jest wymyślony przez człowieka, bez sankcji nadprzyrodzonej, nie jest żadnym sensem. Inne ważne zdanie z Dostojewskiego: „Jeżeli nie ma Boga, to jaki ze mnie kapitan?”. Bez Boga cała hierarchia istnienia ulega rozmyciu, świat rozpada się. Jeżeli rzeczywiście nastąpiła „śmierć Boga” – w umysłach i duszach ludzi – to musi to nieuchronnie pociągnąć za sobą śmierć człowieka jako obrazu Boga. Myślę, że główny dzisiejszy problem to brak perspektywy metafizycznej, który jest skutkiem obojętności duchowej i pewnej bezmyślności.

Ale czasy nasze stwarzają też nowe szanse. Kiedy Benedykt XVI analizuje istotę wiary, zwraca uwagę, że być może w poprzednich wiekach świadomy wybór wiary nie był tak powszechny, gdyż panował wtedy konformizm, pewna presja kulturowa, która kazała ludziom trzymać się stada. I być może taki świadomy wybór za Chrystusem, a nie za opinia większości, był równie rzadki jak dziś. Być może dziś wymaga to większego nonkonformizmu, większego heroizmu, choć tego to do końca nie jestem pewien. Nie absolutyzowałbym dzisiejszych zagrożeń. Kiedy byłem przez dwa lata korespondentem na Ukrainie, zetknąłem się z wieloma ludźmi, którzy osobiście doświadczyli represji w czasach stalinowskich; robiłem filmy o Kościele katakumbowym, rozmawiałem ze świadkami prześladowań. Po tym, co tam zobaczyłem, kiedy słyszę dzisiaj, jak trudno jest obecnie wytrwać w wierze i jakiego wymaga to heroizmu, i porównuje to z tym, czego tamte czasy wymagały od ludzi, to przyzwoitość nakazuje mi nie wyolbrzymiać dzisiejszych zagrożeń.





Ktoś zauważył, że dla Kościoła optymalny jest stan lekkiego, umiarkowanego prześladowania. A dzisiaj to nie jest kwestia prześladowania, tylko raczej kuszenia…

Zbigniew Herbert pisał w wierszu Potęga smaku: „gdyby nas piękniej kuszono... Gdyby to kuszenie przez komunizm nie było takie siermiężne, takie prostackie, te pojęcia jak cepy, to kto wie...”. Teraz kuszenie jest rzeczywiście bardziej wyrafinowane, wysublimowane, nie stoi za nim prymitywna przemoc. Być może to rzeczywiście kwestia rodzaju pokus. Inny diabeł w innym departamencie piekła odpowiada za inny odcinek.

Jak wykorzystać media do nienachalnej, ale skutecznej ewangelizacji?

Są różne modele... Przy okazji tego pytania pojawia się także problem obecności chrześcijan w mediach niechrześcijańskich. Przyglądałem się różnym modelom. Zwróciłem uwagę na brazylijski. W Brazylii są trzy ogólnokrajowe stacje telewizyjne, całkowicie ewangelizacyjne. Jedna z nich nazywa się Cansa Nova („Śpiewajmy na nowo”), a jej nazwa nawiązuje do Psalmu 40, o nowej pieśni dla Pana. Jak ta telewizja powstała? Było 20 osób i ksiądz, którzy się modlili. W pewnym momencie rozeznali, że terenem ich misji ewangelizacyjnej powinny być media, chociaż nikt z nich z mediami nie miał wcześniej do czynienia. Weszli w jedna lokalna rozgłośnię, potem w druga, trzecia, i z czasem powstał koncern medialny, który w skali masowej stanowi alternatywę dla popkulturowej propozycji demoliberalnej. Maja ogólnobrazylijska stacje telewizyjna, siec lokalnych stacji radiowych, firmę fonograficzną, która tworzy płyty z muzyką chrześcijańską, agencję artystyczną, która organizuje koncerty ewangelizacyjne. Jest to wiec wielki holding ewangelizacyjny. Ale co jest ważne – u podstaw nie stał biznes plan, tylko Boży zamysł. Taka była metoda budowania tego przedsięwzięcia. Zaprosiliśmy do Polski jednego z twórców tego typu stacji telewizyjnej, jezuitę, ojca Eduardo Dogherty, żeby zrobił dla nas warsztaty medialne, pokazał, jak się robi taka telewizje od fundamentów. Sam zaczynał w jakimś garażu, który wybudował; sam cegły woził w taczce. Założył stacje o nazwie „Telewizja XXI wieku”, która niesie rzeczywiście przekaz czysto ewangelizacyjny. Można powiedzieć, że ta telewizja w brazylijskim Kościele pełni funkcje trochę analogiczna do systemu nerwowego w organizmie człowieka, czyli przekazuje informacje wewnątrz organizmu. Wiele osób jest rozproszonych po kraju, robią dobre rzeczy, a o sobie nie wiedza. Dzięki mediom dowiadują się o sobie, uświadamiają sobie wszyscy, jaki jest potencjał ludzi dobrej woli.
Niektórzy chcą działać, a nie wiedza jak. I nagle w tej telewizji jest im objawiona jakaś metoda, na przykład hospicja. Stworzenie hospicyjnego ruchu parafialnego kosztuje naprawdę grosze, bo wszystko opiera się na towarzyszącej obecności drugiej osoby, czyli tak naprawdę na wolnym czasie. Wiele jest osób, które chciałyby pomagać, a nie wiedza jak.





Czy byłaby to odpowiedz na chorobę, jaka jest samotność?

Bez wątpienia. Żeby stworzyć hospicjum parafialne, wystarczy wyszkolić wolontariuszy. Jest jedna pielęgniarka, jeden lekarz, który nad tym wszystkim czuwa oraz cała rzesza wolontariuszy. To nie kosztuje wiele, a wnosi dużo dobrego – nagle okazuje się, że wiele osób odchodzi z tego świata pogodzonych z Bogiem. Taki ruch hospicyjny może być jednym z elementów całej mozaiki, która można dzięki takiej telewizji animować. W normalnej telewizji jest tak, że kończy się program i kończy się sprawa, która poruszamy. Tutaj kończy się program, a sprawa dopiero się zaczyna. Program stanowi zaczyn do szerszych działań ewangelizacyjnych i charytatywnych. Ludzie czuja, że ta telewizja daje im życie – i to czasami w sensie dosłownym – bo dzięki temu na przykład ktoś nie popełnił samobójstwa, czy też się nawrócił. Oni na taka telewizje łoża; rozwija się ona dzięki datkom wiernych. Na przykład „Telewizja XXI wieku” co miesiąc otrzymuje z datków 540 tysięcy dolarów, a łoży na to 90 tysięcy ludzi, co daje średnio 6 dolarów miesięcznie na osobę. Nie są to wiec wielcy sponsorzy; to jest „wdowi grosz”.
W kraju, w którym średnia miesięczna pensja wynosi 80 dolarów, dotacja 6-dolarowa jest dziesięciną, i to jest realny przykład żywotności Kościoła, tej witalności Ludu Bożego, który jest w stanie utrzymywać takie media bez reklam i bez abonamentu, bo ludzie utożsamiają się z tym, co jest w tej telewizji. Ze wszystkich znanych mi przykładów ewangelizacji przez media, ten wydaje mi się najbliższy, bo on jakby w sposób organiczny wrasta w życie duszpasterskie Kościoła. Pełni role służebna wobec lokalnego Kościoła.

Nie obawia się Pan, że ewangelizacja za pomocą mediów w takiej obrazkowej kulturze może przekształcać religie w jakiś rodzaj fundamentalizmu, bo staje się ona jakaś prosta odpowiedzią na przerażający, grzeszny świat? Myślę tutaj o religii fundowanej na resentymencie.

Odwołam się do nauczania Ojca Świętego Jana Pawła II. Dzielił on ewangelizacje na dwa rodzaje. Jedna – to ewangelizacja osobista, która zmierza do osobistego opowiedzenia się człowieka za Chrystusem i mieszczą się w tym takie rzeczy jak: życie sakramentalne, formacja wspólnotowa, kierownictwo duchowe, cały ten wymiar duszpasterski, którego żadna telewizja nie zastąpi. Trzeba to wyraźnie powiedzieć, że telewizja nie dokona naszej ewangelizacji osobistej, indywidualnej. Drugi rodzaj dotyczy ewangelizacji szeroko pojętej sfery kultury, czyli stworzenia takiego „naturalnego środowiska” dla człowieka, aby mógł on duchowo wzrastać. Właśnie te poczynania dotyczą środków masowego przekazu, bo doskonale widzimy, jaka role odgrywają media jako kreator zbiorowej wyobraźni – i dlatego nie można tego zostawiać, „odpuszczać”. Trzeba nasycać te przestrzeń mediów pierwiastkami chrześcijańskimi, żeby tam również pojawiało się widzenie spraw w perspektywie chrześcijańskiej. Jeżeli inne sygnały człowiek otrzymuje z domu, a innymi cały czas jest bombardowany z mediów, to tworzy się pewien dysonans, narasta poczucie niespójności i to często bywa powodem pęknięć, kryzysów osobistych, zwątpień. Gdy mowa o ewangelizacji, to wyraźnie należy odróżnić ewangelizacje osobista i ewangelizacje sfery kultury. Pytanie dotyczyło jednak fundamentalizmu – w jakim sensie?





Świat demoliberalny stawia zarzuty na przykład pod adresem Radia Maryja, mówiąc, że jest to radio fundamentalistyczne. Za takimi atakami kryje się fundamentalizm laicki, to jasne. Istnieje tu niebezpieczeństwo uwikłania religii w politykę, jej ideologizacji, gdy religia staje się forma walki z tym fundamentalizmem. Jest taka stara zasada, że mimowolnie przejmujemy pewne cechy tych zjawisk, z którymi walczymy…

Poruszę dwie kwestie. Pierwsza dotyczy przyjmowania cech tego, z kim walczymy. To jest realne zagrożenie, jeżeli kierujemy się logika walki, bo wtedy idea starcia, idea wroga dominuje nad wszystkim. A chrześcijaństwo to nie jest idea walki i szukania wroga, tylko jest to spotkanie osobowe – najpierw z Bogiem, a potem z innymi ludźmi; dzielenie się z nimi wiara, nadzieja i miłością. Oczywiście, w tym wszystkim jest walka duchowa, ale po pierwsze nigdy główny akcent nie może być położony na walkę, a po drugie walka duchowa nie oznacza walki z ludźmi. Myślę, że jest to problem, który dotyczy nie tylko mediów, ale generalnie realnego zagrożenia dla każdego chrześcijanina. Natomiast jeżeli chodzi o media i fundamentalizm, to miedzy innymi właśnie na ten temat rozmawiałem z biskupem Janem Chrapkiem na cztery dni przed jego śmiercią. Powiedział, dlaczego zablokował wejście pewnej zagranicznej, katolickiej stacji telewizyjnej do Polski. Obawiał się mianowicie stworzenia tzw. electronical church, jak to sam nazwał, czyli tego, że w pewnym momencie sama stacja staje się jakby kościołem. Widzimy to zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieje fenomen telekaznodziejów. Biskup Chrapek to dostrzegał i pojawienie się czegoś takiego w Polsce blokował.

Rozmawiali: Antoni Rachmajda OCD i Maciej Mazurek