Miłość jako odpowiedź na egoizm

Paweł Bortkiewicz TChr

publikacja 15.06.2007 16:33

Pedagogia miłości jako antytezy egoizmu to przede wszystkim ukazanie człowieka jako kogoś, kto spełnia się w darze. Miłość, która stanowi dynamikę tego daru, jest miłością „aby drugiemu było dobrze”. Zeszyty Karmelitańskie, 2/2007

Miłość jako odpowiedź na egoizm




W dramacie Przed sklepem jubilera Karola Wojtyły pojawia się wypowiedź Adama, który jawi się w tym utworze jako swoisty interpretator wydarzeń: „To właśnie zmusza mnie do myślenia o ludzkiej miłości. Nie ma sprawy, która bardziej niż ona leżałaby na powierzchni ludzkiego życia, i nie ma też sprawy, która bardziej od niej byłaby nieznana i tajemnicza. Rozbieżność między tym, co leży na powierzchni, a tym, co jest tajemnicą miłości, stanowi właśnie źródło dramatu. Jest to jeden z największych dramatów ludzkiej egzystencji. Powierzchnia miłości ma swój prąd, prąd szybki, migotliwy, łatwo zmienny. Kalejdoskop fal i sytuacji tak pełnych uroku. Prąd ten jest czasami zawrotny tak, że porywa ludzi, porywa kobiety i mężczyzn. Porwani myślą, że wchłonęli całą tajemnicę miłości, a tymczasem nawet jej jeszcze nie dotknęli”.

Rozbieżność między powierzchnią a tajemnicą, fenomenem a fundamentem jest w przypadku miłości szczególnie dramatyczna. To, co bywa nazywane „miłością”, bardzo często jest wyłącznie jej okaleczeniem – miłością własną, egoizmem.

Przed wielu już laty emitowany był (po raz pierwszy) w telewizji film Ptaki ciernistych krzewów, ukazujący romans przystojnego księdza, potem biskupa i kardynała, z niewątpliwie urodziwą kobietą, pochodzącą z rodziny, z którą ów ksiądz był zaprzyjaźniony. Film, co zrozumiałe, wywołał szereg emocji, ściągał na siebie nie do końca formalne anatemy i rozległe oburzenie. Osobiście uważałem ten obraz za dość płytki, ale wyrazisty portret anatomii egoizmu.

Ksiądz, który na samym niemal początku pyta małą jeszcze wtedy Meggy: „Dlaczego usiłujesz wypełnić tę pustkę, której nawet Bóg nie zdołał wypełnić?” – odsłania porażkę miłości Boga w sobie, swoje skupienie się na sobie, tak dalekie, że niepostrzegające, ignorujące miłość Boga (o której zapewne nauczał, że jest wszechogarniająca). Meggy (kiedy już dorosła) stwierdza w szczerej rozmowie z matką, że musi posiadać tego mężczyznę, który jest jej zakazany. To w jakiejś mierze sprawa jej ambicji, sprawa jej miłości własnej – będzie ją na to stać, czy też nie… W tle tego „romansu” pojawiały się inne ciekawe epizody o „miłości”. Na przykład matka Meggy nie darzyła jej uczuciem, w przeciwieństwie do starszego nieco syna (z innego związku). Córka, wytykając jej to, zauważyła (prawdziwie, aż do bólu), że matka kocha nie tyle syna, co tamten przelotny, młodzieńczy swój romans, ostatecznie – kocha swój własny obraz z tamtego czasu życia!




Przywołuję ten (zapewne banalny) przykład filmowy, gdyż odsłania on w jakimś stopniu to, co przekracza film i jest życiem.

Bywa najpierw tak, że w praktyce, niezależnie od głoszonych często zdań, haseł, doktryn, kwestionujemy to, że Bóg nas prawdziwie, rzeczywiście kocha. Stawiamy się w sytuacji, w której wmawiamy sobie z pewnym rodzajem samozaparcia – „nikt mnie nie kocha, nikt o mnie nie pamięta, nikt o mnie nie myśli”. Można powiedzieć – to kwestia zapomnienia o słowach Izajasza, który przekonująco pisał, że gdyby nawet matka zapomniała o swoim niemowlęciu, Bóg o nas nie zapomni. Ale to zapomnienie jest czymś więcej niż tylko kwestią redukcji pamięci. Jest fundamentalną nieprawdą, przekreślającą właściwe relacje Boga do człowieka. Od zachwiania takich relacji, od zaprzeczenia niezgłębionej miłości Boga do człowieka zaczął się dramat Adama w raju. Grzech zaczął się konstytuować w ludzkim życiu wtedy, gdy cała wielkość Bożej miłości została zminimalizowana i strywializowana („owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy”), natomiast zekstremalizowany został Boży nakaz, który był wyłącznie potwierdzeniem realnego statusu człowieka, tego, że nie jest on panem absolutnym wszystkiego. W ustach człowieka, może raczej w interpretacji człowieka, stał się on najważniejszy i najistotniejszy – według niego Bóg zabronił nie tylko jeść, ale i dotykać owoców z drzewa, które jest w środku ogrodu. Stał się bezwzględnym zakazem wobec centralnie położonego, a więc szczególnie ważnego drzewa…

Zaprzeczenie prawdy o Bogu i Jego miłości jest zapoczątkowaniem destrukcji właściwej relacji miłości, jest zamianą miłości na egoizm. Grzechem głównym tej postaci egoizmu jest zakłamanie prawdy o Bogu.




Druga płaszczyzna egoizmu, czy druga jego twarz, to tak czy inaczej zakamuflowane pragnienie posiadania człowieka, potraktowania go przedmiotowo, utylitarnie. To może się wyrażać w stwierdzeniu „muszę go mieć”, „muszę ją zdobyć”, które wypowiadają (bardzo prywatnie i intymnie) osoby, które pozornie przedstawiają się jako „zakochane”. Niekiedy taka formuła przybiera postać nieco zmodyfikowaną, na przykład dziewczyna mówi o kandydacie na męża: „no, ma on swoje wady, ale można nad nim popracować, można go wychować”. Oczywiście za takim pedagogicznym, a może „macierzyńskim” podejściem kryje się pewna rażąca dysproporcja (on – jakoś tam niedorozwinięty uczuciowo, osobowościowo, moralnie, ale może dzięki niej stanie się „uczłowieczony”, przez co ona zadowoli swoje poczucie „ja”). Rzecz jasna, taki stan rzeczy może dotyczyć relacji odwrotnej, kiedy mężczyzna, chłopak egoistycznie zawłaszcza dla swojego „ja” kobietę jak przedmiot. Grzechem głównym tej postaci egoizmu jest uprzedmiotowienie człowieka, poddanie go własnej wizji szczęścia, zarzucenie kategorii osobowego daru.

Trzeci obraz egoizmu to kochanie siebie samego w drugim człowieku, dlatego że przypomina nam nasze najlepsze lata, przywołuje jakieś wspomnienia z przeszłości. Nie jest to zatem miłość drugiego jako drugiego, dla jego wartości, cech osobowościowych, dla jego człowieczeństwa. Drugi zostaje potraktowany znów jako przedmiot, symbol tego, co we mnie, dla mnie jest cenne i wartościowe.



Jak przeciwstawiać się egoizmowi w sobie?


Myślę, że warto wskazać tu na dwa istotne elementy. Pierwszym z nich jest odkrywanie wciąż na nowo miłości Boga i prawdy o Nim. Ta prawda zaś wskazuje dobitnie, że Bóg jest miłością, która udziela się w rytmie bezinteresownego daru dla drugiego. Najpierw tego daru, który dokonuje się wewnątrz Boga-Trójcy, w relacji Osób, a później – dokonuje się na zewnątrz, w relacji Boga do świata, zwłaszcza do człowieka.

Przyznam się, że szczególną inspirację do zrozumienia miłości jako daru – wolnego, bezinteresownego, darmowego i nieodwołalnego – przynosi mi od lat fragment Listu do Rodzin Jana Pawła II. Pisał on w nim między innymi:

…jesteśmy tutaj na tropie antytezy pomiędzy indywidualizmem a personalizmem. Miłość i cywilizacja miłości związane są z personalizmem. Dlaczego właśnie z personalizmem? Dlaczego indywidualizm zagraża cywilizacji miłości? Klucz odpowiedzi stanowi soborowe wyrażenie „bezinteresowny dar”. Indywidualizm oznacza także użycie wolności, w którym podmiot czyni to, co sam chce. Nie przyjmuje, aby ktoś „chciał”, wymagał od niego w imię obiektywnej prawdy. Nie chce drugiemu „dawać”, stawać się darem „bezinteresownym” w prawdzie. Indywidualizm pozostaje egocentryczny i egoistyczny. Antyteza pomiędzy nim a personalizmem rodzi się nie tyle na gruncie teorii, ile na gruncie „etosu”. „Etos” personalizmu jest altruistyczny. W jego zasięgu osoba nie tylko zdolna jest stawać się darem dla drugich, ale co więcej – znajduje w tym radość. Jest to ta radość, o jakiej mówi Chrystus (por. J 15,11; 16,20.22).
[…]
Motywacją etycznego utylitaryzmu jest – jak wiadomo – intensywne poszukiwanie szczęścia w stopniu maksymalnym. Jednakże to „utylitarystyczne szczęście” bywa pojmowane tylko jako przyjemność, jako doraźne zaspokojenie, które „uszczęśliwia” poszczególne jednostki bez względu na obiektywne wymagania prawdziwego dobra.
Cały ten program utylitaryzmu, związany z indywidualistycznie zaprogramowaną wolnością – wolnością bez odpowiedzialności – jest antytezą miłości, również jako wyrazu ludzkiej cywilizacji, jej całościowego i spójnego kształtu. O ile takie pojęcie wolności natrafia w społeczeństwie na podatny grunt, można się obawiać, iż sprzymierzając się łatwo z każdą ludzką słabością, stanowi ono systematyczne i permanentne zagrożenie dla rodziny. Wiele negatywnych następstw można tu przytoczyć i wręcz ująć w sposób statystyczny. Wiele pozostaje w ukryciu ludzkich serc jako bolesne, długo krwawiące rany. (LR 14)


Pedagogia miłości jako antytezy egoizmu to zatem przede wszystkim ukazanie człowieka jako kogoś, kto spełnia się w darze. Miłość, która stanowi dynamikę tego daru, jest miłością nie – „aby mnie było dobrze”, ale miłością – „aby drugiemu było dobrze”. Jest miłością daru, wzorowaną na życiu wewnętrznym samego Boga. To z jednej strony pokazuje jej wielkość i trudność (aż na miarę samego Boga!), ale z drugiej strony pokazuje jej wielkość i osiągalność (sam Bóg tutaj dopomaga). Dlatego ostatecznie miłość, która chce się wyzwolić z egoizmu, musi karmić się Chlebem Miłości, Eucharystią, która ukazuje pewną strukturę egzystencji ludzkiej – życia na wzór Boga.