Żałoba po dziecku, które zginęło wskutek aborcji

Barbara Wróbel, psycholog i psychoterapeuta

publikacja 14.07.2008 10:35

Społeczeństwo „radzi” sobie z tym problemem poprzez unieważnienie tego dziecka i bagatelizowanie i/lub zaprzeczanie przeżyciom matek. Również niektórzy terapeuci próbują wmówić kobietom: „To nie było nic ważnego, zapomnij o tym”. Zeszyty Karmelitańskie, 2/2008

Żałoba po dziecku, które zginęło wskutek aborcji



Każda strata domaga się żałoby, tak jesteśmy skonstruowani. Wtedy, gdy żałoba nie przebiega naturalnie, prowadzi do komplikacji psychicznych. Żałobę po śmierci dziecka nienarodzonego, a szczególnie po aborcji – jest bardzo trudno przeżyć z różnych względów. To, co utrudnia przeżycie żałoby w przypadku aborcji, to fakt, że matka sama przyczyniła się do śmierci. Poprzez to może posiadać bardzo ambiwalentny stosunek do tego, co się stało, jak też do siebie i do dziecka. Nie wiadomo, czy je opłakiwać, czy nie; czy było ono kimś ważnym, czy nie.

Społeczeństwo „radzi” sobie z tym problemem poprzez unieważnienie tego dziecka i bagatelizowanie i/lub zaprzeczanie przeżyciom matek. Również niektórzy terapeuci próbują wmówić kobietom: „To nie było nic waż¬ne¬go, zapomnij o tym”. Dobre terapie prowadzą do tego, aby matka sobie przebaczyła, ale dopiero po całym procesie, w którym uzna swoje dziecko, kiedy je uczłowieczy, opłacze i kiedy przyjmie swoją część odpowiedzialności za jego śmierć. Wówczas na końcu tego procesu nastąpi przebaczenie – tym, którzy przyczynili się do aborcji (najczęściej jest to wiele osób), jak i przebaczenie sobie, co okazuje się najtrudniejsze.

W terapii matek po aborcjach ważne jest zajęcie się nie tylko samym doświadczeniem aborcji, przepracowanie tego doświadczenia. Ważne jest także zajęcie się historią osoby, która zdecydowała się na taki krok. Okazuje się bowiem, że osoby, które zdecydowały się na aborcję, wcześniej często doświadczały rożnych form zaniedbania czy przemocy. Były kiedyś źle traktowane przez swoich rodziców oraz inne ważne osoby w ich życiu, i jako ofiary zaniedbania i różnych form przemocy – zostały w jakimś stopniu odczłowieczone. Dlatego potem łatwiej przyszło im odczłowieczyć swoje dziecko. Każda z osób decydujących się na aborcję musi tego dokonać; nie sposób zabić swego synka, swoją córkę. Trzeba najpierw odczłowieczyć, powiedzieć, że „to jest produkt ciąży”,„zlepek tkanek” albo „embrion”. Ta ostatnia nazwa jest poprawna medycznie, ale nie niesie znaczenia, że to „człowiek, dziecko, które wymaga mojej opieki”. Podstawowym krokiem w terapii jest to, by zabite dziecko stało się na powrót dzieckiem dla jego rodziców – dla matki, dla ojca. Czyli odkłamanie tej sytuacji... Żeby terapia się powiodła, musi wrócić „moje dziecko”...

To jest pierwszy etap terapii. Aby dziecko dla rodziców stało się synem albo córką, proponujemy nadać mu imię. Nie sposób jest związać się z embrionem. Nie jest to łatwe, niełatwo wypowiedzieć tę prawdę. Takie osoby mówią: „przerwałam ciążę”, a nie „miałam dziecko, które umarło w procedurze aborcji”. Potem od dziecka przechodzi się do „mojego dziecka”: „to moja Zosia, to mój Tomek... umarł kiedy miał 11 tygodni”, „nie potrafiłam go ochronić...”, „żyłam w kłamstwie” (trzeba przy tym pamiętać, jak bardzo ciężka jest sytuacja tych osób, nie potępiać ich; jeśli nie chcą mówić o tym doświadczeniu, to dlatego, że boją się dwóch rzeczy: niezrozumienia i potępienia).

Ten pierwszy etap terapii, etap przyjęcia dziecka – może odbywać się na sposób wizualizacji. Chodzi o to, aby osobie poddawanej terapii pomóc, żeby zobaczyła ona swoje dziecko; pomóc je przyjąć, chociażby w sercu, przyjąć do swojej rodziny. A jako że nie możemy utrzymywać takiej sztucznej sytuacji – byłoby to kolejne kłamstwo, to dziecko jednak nie żyje – trzeba je pożegnać, opłakać. Przeżywać żałobę po dziecku. Terapia ma pomóc w rozpoczęciu tego naturalnego procesu żałoby, który nie kończy się w momencie terapii. To, co możemy zrobić w czasie terapii, to uruchomić proces przyjęcia, a następnie żegnania tego dziecka, przeżywania żałoby. Proces żałoby może trwać długo, nawet wiele lat.





Żałoba jest procesem długotrwałym i skomplikowanym. Badania w tym kierunku wyróżniają następujące jej fazy: fazę szoku, osłupienia w chwili śmierci, która to faza może trwać godziny, a nawet parę tygodni; potem pojawia się zaprzeczenie („to nie mogło mieć miejsca, mój mąż, dziecko, nie umarło, to nieprawda”). Dalej gniew, targowanie się z Panem Bogiem; następnie – w klasycznym schemacie, pojawiają się różne objawy depresyjne – w tej fazie może wystąpić gniew, złość na siebie, na innych, na lekarzy, na Pana Boga, że tak się stało, a te mogą przeplatać się z okresami targowania się czy depresji. Dopiero na końcu mamy pogodzenie się z faktem śmierci: „to miało miejsce, ja mogę żyć dalej, choć muszę się nie tylko pogodzić ze stratą dziecka, ale też z częścią siebie – nie będę tutaj ojcem czy matką tego dziecka na ziemi...”. Trzeba więc nie tylko opłakać dziecko, ale opłakać też siebie.

Przeżycie naturalne żałoby utrudniają, oprócz faktu, że matka sama przyczyniła się do aborcji, również inne czynniki. Wiadomo, że rozpoczęcie procesu żałoby ułatwia oglądanie ciała zmarłej osoby, możliwość kontaktu fizycznego, dotykowego, wzrokowego... Przy aborcji tego nie ma. Nie ma kontaktu z dzieckiem, co bardzo utrudnia zapoczątkowanie żałoby. Do tego ta cała retoryka społeczna zaprzeczająca temu, że było to dziecko – kobieta nie słyszy, by inne matki cierpiały z tego powodu. Słyszy coś odwrotnego – że to nieważne, nic się nie stało, wszyscy tak robią, że prawo na to przez wiele lat pozwalało – czyli nie jest to nic złego, że to nowoczesny i rozsądny wybór, że to lepiej dla dzieci już żyjących lub dobra związku, kariery zawodowej...
Kobieta słyszy kłamstwa na ten temat. I teraz, kiedy zaczyna przeżywać inaczej, kiedy pojawiają się natrętne wspomnienia aborcji, głęboki niepokój i ból – skłonna jest pomyśleć: „To ja jestem nienormalna i powinnam się dopasować do tego społeczeństwa – stłumić wspomnienia, zagłuszyć ból (np. intensywną pracą, środkami uspokajającymi itd.) - które to społeczeństwo każe mi żyć przecież normalnie, uśmiechać się i uważać, że wszystko jest w porządku”.