Zdradzony przez matkę

Świadectwo Mariusza

publikacja 04.02.2009 14:21

Choroba, jaką jest uzależnienie od chorej miłości, dotyka w głównej mierze ludzi odrzuconych emocjonalnie w dzieciństwie, pozbawionych miłości emocjonalnej, fizycznej. Wielu w wieku dojrzewania myli seks z miłością, dotyk erotyczny z bliskością. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2008

Zdradzony przez matkę



Koszmar domu rodzinnego

Mam na imię Mariusz i jestem uzależniony od chorej miłości.

Wychowałem się w domu, w którym nie było ojca, a matka była alkoholiczką i zarazem sprawczynią przemocy emocjonalnej, fizycznej, seksualnej. Od dziecka wstydziłem się tego, kim jestem i jaka jest moja matka. Częstokroć byłem wyśmiewany przez kolegów z podwórka na widok pijanej matki i jej kolejnych kochanków w naszym domu. Wielokrotnie byłem zaniedbywany, chodziłem głodny po ulicach.

Zazdrościłem kolegom domów, marząc, że moja mama przestanie kiedyś pić, przytuli mnie, pochwali, pocieszy. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że zaczynam fantazjować uciekając w świat marzeń o miłości i rodzinie. Marzyłem o tym, że kiedyś pojawi się mój ojciec, który wyrwie mnie z koszmaru domu. Latami chodziłem po plaży, promenadzie, ufając, że przypłynie, zejdzie ze statku, przytuli...

Świat sportu był dla mnie odskocznią od codzienności, gdzie choć na chwilę mogłem uciec od bólu, cierpienia, bycia porzuconym, niechcianym i obciążonym poczuciem winy, jakobym był dla matki ciężarem. Te chwile pozwalały mi czuć się ważnym, zauważonym przez kolegów, jako biegacz, piłkarz. Każda nagroda, każdy medal – dla mnie to było coś. Co z tego, skoro w rodzinnym domu nie miało to najmniejszego znaczenia.

Nauka w szkole była koszmarem, bo nie potrafiłem skoncentrować się, ciągle myśląc o tym, co będzie się działo w domu, czy będę znowu pobity, czy będę musiał uciec z domu i spać na klatkach schodowych, w piwnicach. Dla kolegów było tajemnicą, co dzieje się w moim domu, choć wielokrotnie mieli możliwość domyślać się tego, widząc moje siniaki czy ucieczki z domu. Nigdy jednak nikomu nie przyznałem się do końca... Nauczyłem się kłamać, bo po co mówić prawdę, skoro jest tak bolesna, a poza tym, kto mi uwierzy.

Ucieczka...

Po szkole podstawowej uciekłem do szkoły na Śląsk – mając nadzieję, że skończy się mój koszmar. Nauka z dala od domu szła mi dobrze. Po ukończeniu szkoły poszedłem do kopalni, myśląc że to takie „męskie”. Zarobione pieniądze zacząłem trwonić na alkohol, dyskoteki, bo nie wyobrażałem sobie, że można normalnie rozmawiać, budować relacje przyjaźni bez alkoholu.

Ożeniłem się, urodziły mi się trzy córki. Bałem się ich; nie potrafiłem kochać, przytulić, bawić się z nimi. Umiałem jedynie zapewnić im byt materialny. Małżeństwo praktycznie nie istniało. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, byliśmy dla siebie obcy, nieobecni. Aż po kilku latach rozpadło się, a ja zostałem z dziećmi.

Poddałem się pierwszej swojej terapii, która uzmysłowiła mi, że jestem człowiekiem bez uczuć, że nie mogę dać moim dzieciom czegoś, czego sam nie mam, czyli miłości, poczucia bezpieczeństwa, bliskości, bycia obecnym w ich codziennym życiu. Na początku pomogła mi grupa wsparcia dorosłych dzieci alkoholików, uwalniając mnie z poczucia winy (że matka pije) oraz wstydu, że jestem takim człowiekiem. W kolejnych latach odnalazłem ludzi podobnych do mnie; z traumatycznymi przeżyciami, koszmarem wykorzystania seksualnego, emocjonalnego, bytowego.

Powoli, każdego dnia uczyłem się słuchać siebie, tego, co mówi moje ciało, moje „wewnętrzne dziecko”, które opowiedziało mi wszystkie wspomnienia. Dzięki ludziom, którzy trwali ze mną, nauczyłem się nowego szacunku dla siebie, traktowania siebie jako ważnej istoty, wrażliwej, delikatnej, ale też stanowczej, odważnej, męskiej. Zmienił się mój świat wartości – z materialnego na duchowy.





W ciężkiej pracy nad emocjami uwolniłem się z błędnego przekazu, że Bóg mnie nie może kochać, że Go nie ma, skoro pozwolił na to, by zabijano mnie powolną śmiercią każdego dnia. Latami poszukiwałem mądrych duchownych, którzy by mnie zrozumieli, nie podważając mojej historii. Dziś mogę mojemu Bogu podziękować za tych wszystkich ludzi. Oni nauczyli mnie, co to miłość, ojcostwo, co znaczy po prostu być z dziećmi, słuchać ich, cieszyć się z nimi ich radościami; co znaczy być sercem i duchem z nimi w ich chorobie.

Bólem jest dla mnie fakt, że wiele lat straciły nie mając prawdziwego taty. Do końca życia będę spłacał wobec nich dług. Wielokrotnie nadal czuję lęk na dźwięk ich słów, że jestem wspaniałym, „zwariowanym” tatą. Ciągle jeszcze odbija się moje dziecięce poczucie bycia niegodnym. Mój ojciec był tchórzem, który nie miał odwagi unieść odpowiedzialności ojcostwa.

A wiem dziś, że każdy może, skoro ja jestem ojcem dla syna z drugiego związku. Kocham go, jestem z nim, uczę go jazdy na rolce, rowerze, palenia ogniska, spacerów po górach, oglądania w nocy gwiazd… Wystarczy chcieć. Wystarczy przyznać się, że się czegoś nie umie, oddając się w ręce Boga, który pomaga pokornym. To wszystko jest też dla ciebie, głębia bycia sobą ciałem, duszą, umysłem.

MARIUSZ ze Śląska, 42 lata, 5 dzieci, członek wspólnoty SLAA.

*****

Terapia ofiar chorej miłości w SLAA

Ps. Choroba, jaką jest uzależnienie od chorej miłości, dotyka w głównej mierze ludzi odrzuconych emocjonalnie w dzieciństwie, pozbawionych miłości emocjonalnej, fizycznej. Wielu w wieku dojrzewania myli seks z miłością, dotyk erotyczny z bliskością. Nie mając wypracowanych zdrowych bezpiecznych granic emocjonalnych, boi się mówić „nie” w chwilach zauroczenia emocjonalnego lub seksualnego.

Większość członków stowarzyszenia to wykorzystane dzieci, bite fizycznie, przenoszące to piekło w dorosłość, nieszanujące własnej cielesności, traktujące własne ciało jako narzędzie manipulacji; to osoby, które są nadużywane lub – przeciwnie – same nadużywające partnera. Dla wielu wykorzystanych seksualnie i emocjonalnie, życie jest po prostu powtórką traumy dzieciństwa. Niewielu z nich udaje się to zrozumieć i przepracować w terapii dzieciństwa, konfrontując ból tamtych lat z rzeczywistością.

Częstym błędem w terapii ofiar tzw. chorej miłości jest próba przyspieszonego „przebaczenia” krzywdzicielom, co prowadzi do nawrotu choroby. Tymczasem głęboka terapia z emocjami bólu, żalu i złości pozwala uwolnić się z koszmaru przeszłości. Konflikt emocjonalno-duchowy to dla wielu konfrontacja z byciem kimś złym, brudnym, niewartym miłości Boga. Dla wielu obraz Boga jest powiązany z obrazem ojca z rodzinnego domu, a Maryi – matki, która nie chroniła, nie broniła przed ojcem oprawcą. Stąd też częste niezrozumienie ze strony duchowieństwa dla petentów w trakcie spowiedzi czy rozmów duchowych.