Rozmowa o niesprawiedliwości

Rozmowa z etykiem ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem TChr

publikacja 07.11.2009 21:31

Jedno z błogosławieństw Jezusa wyraźnie promuje ludzi niegodzących się na stan niesprawiedliwości. Ta niezgoda Jezusa oznacza wyraźne zdystansowanie się Boga w Chrystusie od istniejącego stanu rzeczy. Zeszyty Karmelitańskie, 3/2009

Rozmowa o niesprawiedliwości



CZĘŚĆ 1

Oblicze niesprawiedliwego świata


Nie ma żadnej wątpliwości, że świat jest niesprawiedliwy. Wskazuje na to już sam podział na tych, którzy są: bogaci – biedni, piękni – brzydcy, mądrzy – głupi, „dobrze urodzeni” – bez koneksji, rządzący – poddani... Tak było zawsze i jest niestety obecnie. Potwierdzają to słowa Jezusa z Jego programu – BŁOGOSŁAWIEŃSTW: „Błogosławieni, łaknący i pragnący sprawiedliwości...”. To bowiem oznacza, że łaknienie i pragnienie to stały stan, który nie będzie zmieniony (por. z innym błogosławieństwem: „Szczęśliwi wprowadzający pokój”). Czy zatem nie ma co liczyć na sprawiedliwość?

Oczywiście, codzienna obserwacja potwierdza te smutne wnioski. Doświadczamy rażących podziałów, takich jak te, które zostały wymienione. Odczuwamy wówczas dyskomfort z powodu niesprawiedliwości. Ale zauważmy, że wspomniane podziały – wyrazy „niesprawiedliwości” – w potocznym rozumieniu są jednak bardzo zróżnicowane. Czym innym jest niesprawiedliwość dzieląca ludzi na pięknych i brzydkich, czym innym na bogatych i biednych. Pierwsza „niesprawiedliwość” jest niezawiniona przez człowieka i przekracza praktycznie możliwości jego ingerencji; oczywiście można poprawiać urodę, ale – jak pokazują to egzemplarze hollywoodzkie – z bardzo różnym skutkiem. Niesprawiedliwość różnicująca ludzi na biednych i bogatych jest czymś innym, podobnie jak ta, która dzieli ludzi na dobrze urodzonych i trwale wykluczonych społecznie. Tutaj, wraz z odkryciem tej niesprawiedliwości powinien pojawić się wręcz apel o interwencję.

Różne są zatem niesprawiedliwości i różne też rodzaje, typy sprawiedliwości.

Klasyczna myśl filozoficzna wyróżniała takie oto podstawowe rodzaje sprawiedliwości. Pierwsza z nich, sprawiedliwość współdzielcza – polega na respektowaniu uprawnień wspólnoty czy grupy przez jednostkę. Sprawiedliwość ta jest traktowana jako naczelna odmiana sprawiedliwości. Z kolei sprawiedliwość rozdzielcza, zwana też czasami sprawiedliwością społeczną, dotyczy uprawnień jednostek względem grupy, której jednostki są częścią. Sprawiedliwość wymienna ma za przedmiot uprawnienia jednostek względem siebie lub grup czy wspólnot względem siebie; a potocznie nazywana jest uczciwością.

Faktyczna i realna sprawiedliwość jest możliwa wtedy (byłaby możliwa wtedy), gdyby uwzględniano każdorazowo we wszelkich działaniach wszystkie te uprawnienia. W ten sposób budowalibyśmy dobre i uporządkowane życie społeczne. Oczywiście, codzienność przekonuje nas, że droga do takiego modelu życia jest daleka. Jest w nas wciąż raczej: „pragnienie i łaknienie sprawiedliwości”, niż nasycenie nią i jej konsumowanie…

Czy słowa Chrystusa: „Co byście chcieli by wam czyniono, to i wy czyńcie, na tym bowiem polega Prawo i Prorocy” można uznać za podstawę podziału na prawo stanowione (także przez Boga – por. Dekalog) i głos sumienia? Czy raczej temu drugiemu elementowi możemy przypisać chęć zbliżenia się do wezwania z błogosławieństw?

Na pewno decydujące jest sumienie, ale ono nie może pozostawać w opozycji czy nawet izolacji w stosunku do prawa stanowionego. Właśnie rolą sumienia jest tak kształtować prawo stanowione, by było ono odzwierciedleniem sprawiedliwości.








Mówiąc o spotkaniu myśli o sprawiedliwości z Chrystusem, warto jednak podkreślić jeszcze kilka spraw. Chrześcijańskie ujęcie człowieka i świata pociąga za sobą dwa zadania na polu społecznym. Po pierwsze, oznacza zgodę na wartościowanie faktów i teorii. Na przykład, pozwala na zróżnicowanie oceny nierówności ekonomicznych. Wbrew chociażby neoliberalizmowi czy marksizmowi – chrześcijaństwo, Kościół – przyjmuje zasadę sprawiedliwości konkretnej: „Każdemu według jego potrzeb” – za podstawę sprawiedliwości społecznej. Po drugie, chrześcijaństwo domaga się zgody na ustalanie pewnych reguł preferencyjnych, wskazujących na wartości i zarazem będących czynnikami „determinującymi” wartości.

Chrześcijaństwo uczy prawdy o powszechnym ojcostwie Bożym. Wyrasta z niej inna prawda, a mianowicie ta, że każdy człowiek – dziecko Boże, ma tę samą godność podstawową, to samo powołanie do rozwoju. Powołanie to zakłada określone potrzeby fundamentalne u wszystkich. Można powiedzieć, że odkrycie tych prawd dokonuje się w głębi sumienia. To tu człowiek odkrywa prawdy najistotniejsze. Ale jego zadaniem staje się teraz uzewnętrznienie tych prawd w postaci prawa stanowionego. Chrześcijaństwo nie tyle jednak konstytuuje prawo stanowione, co je inspiruje, a zarazem jakby kontroluje – nakładając określone kryteria na jego realizację.

Niesprawiedliwa walka z niesprawiedliwością


Czy dzisiejsza niesprawiedliwość nie jest, w pewnym sensie, „kwestią akcentów”? Mówi się głównie o niesprawiedliwym traktowaniu tych grup, które mają środki i możliwości, by walczyć o swoje korzyści, źle pojęte prawa (np. homoseksualiści, „zieloni”)? Grupy te często mają niewiele wspólnego z niesprawiedliwością, np. dochodzenie prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Pomijane są prawa tych, którzy są słabi, dlatego prawdziwie traktowani niesprawiedliwie. Wystarczy przytoczyć takie przykłady, jak: rzeź dzieci nienarodzonych, ludzi wykorzystywanych do niewolniczej pracy, umierających z głodu, starszych i chorych zagrożonych eutanazją– tych grup nikt nie bierze w obronę?

Powiedziałbym, że niesprawiedliwość jest obiektywną krzywdą, ale wrażliwość na nią się zmienia. Obserwujemy na przykład ogromną wrażliwość ludzi, może zwłaszcza młodych na niesprawiedliwe traktowanie zwierząt. Sam mam tutaj bardzo konkretne doświadczenia, gdy studenci nie reagują prawie wcale na dylematy związane z eutanazją czy manipulacją genetyczną na człowieku, natomiast reagują wręcz żywiołowo na problemy związane z krzywdą zwierząt.

Podobnie, jako na kluczowe przejawy niesprawiedliwości reagujemy na to, co jest faktycznie odbieraniem czy też blokowaniem niesprawiedliwych przywilejów dla pewnych grup ludzi. Konkretnie, reakcje na racjonalne decyzje, które pozbawiają uprawnienia do posiadania dziecka przez pary gejowskie, są traktowane jako przejaw nietolerancji, czytaj: niesprawiedliwości. Oczywiście, nikt nie patrzy w bełkocie dyskusji na to, czy sprawiedliwe jest pozbawianie dziecka prawa do obojga rodziców – tj. matki i ojca, ich miłości małżeńskiej itd.

Każde działanie nieprzyznające oczekiwanych przywilejów dla gejów jest traktowane jako niesprawiedliwość. Ten „wrażliwy” świat milczy natomiast bardzo specyficznie i wytrwale, gdy idzie o naprawdę realne wyrazy dyskryminacji, nietolerancji, prześladowań – aż po rzeczywistą śmierć. Mam tu na myśli toczące się wciąż prześladowania religijne, zwłaszcza chrześcijan. Ów kryzys poczucia tego, co jest sprawiedliwością, a co jest roszczeniem niesłusznych praw jest efektem szerokiego kryzysu prawdy, pojęć, znaczenia słów.







Kościół dopiero oficjalnie w XIX wieku wypowiedział się za zniesieniem niewolnictwa. Co możemy odpowiedzieć na zarzut jego krytyków, że „skoro taka była postawa Kościoła w tej kwestii, to może także dziś w jakiejś dziedzinie (np. w sferze seksualności) nie potrafi właściwie rozpoznać niesprawiedliwego traktowania jakiejś grupy, czy że nie potrafi dokonać obiektywnej oceny”?

To istotnie ważna i trudna kwestia. Zauważmy, że Kościół, który zawsze jest zakorzeniony w świecie sobie współczesnym, staje wobec dylematu, czy być wiernym duchowi czasu, czy stać się wiernym duchowi prawdy. To jest dylemat bardzo dawny i bardzo zarazem współczesny. Niejednokrotnie bywało tak, że Kościół stawał się uległy wobec ducha czasu, wobec mody, trendów, ówcześnie panujących opinii nauk szczegółowych, ówczesnych wizji człowieka. Nigdy taki pakt z duchem czasu nie wychodził na dobre Kościołowi i jego tożsamości.

Współcześnie bardzo szczególnym probierzem tego problemu stało się wydarzenie, które hasłowo można określić jako „Humanae vitae”, wykładnia Kościoła w zakresie etyki seksualnej. Zauważmy – jest rok 1968. Jest czas tzw. „rewolucji seksualnej”. Rewolucja seksualna kryje w sobie dwa pojęcia. Pierwsze, „rewolucja” dotyczy takiej wizji dziejów, w której panuje stały, niezmącony postęp. Każde wydarzenie, które jest dzisiaj jest lepsze od tego, które było wczoraj, gorsze, od tego, które będzie jutro. Prosta, linearna wizja dziejów.

Drugie pojęcie – „seksualna” – wskazuje na przedmiot i cel owego procesu – człowieka zredukowanego do wymiaru seksualności. Przedmiotem i celem owej rewolucji jest zatem nie człowiek, nie jego miłość, nie jego życie płciowe, ale jego zredukowana seksualność, jego libido! Rzecz w tym, że nasze dzieje nie są tak proste, jak chcą tego filozofowie postępu. Dość powiedzieć, że rewolucja francuska przysłowiowo zburzyła pustą niemal Bastylię, by wnieść niespotykany w dziejach Francji terror.

Rewolucja bolszewicka rozkułaczyła Rosję i wpędziła niektóre jej regiony za czasów „Semafora historii”, czyli J.W. Stalina – w obszary głodu i wstydliwie pomijanego do dziś ludożerstwa. Niekoniecznie wyuzdana moralność, czy jej negacja, jest od razu i automatycznie czymś lepszym dla człowieka, niż np. moralność purytańska. Po drugie, człowiek sprowadzony do wizji freudowskiej to nie jest człowiek, ale wytwór chorej wyobraźni.

Wspominam o tym dlatego, by zrozumieć, że autentyczną misją Kościoła jest bycie wiernym duchowi prawdy. Oczywiście, wymaga to otwartości na tę prawdę, także w dialogu ze współczesnością, w dialogu z naukami szczegółowymi, ale przede wszystkim, w niemożliwym do przewidzenia dialogu z Bogiem.

CZĘŚĆ 2

Niezgoda na niesprawiedliwość


Jaką przyjąć postawę w tak niesprawiedliwym świecie? Usprawiedliwiać go, łudząc się, że jest taki, ponieważ Bóg go takim stworzył, czy też przyjąć, że coś innego jest źródłem tego stanu?

Jedno z błogosławieństw Jezusa wyraźnie promuje ludzi niegodzących się na stan niesprawiedliwości. Ta niezgoda Jezusa oznacza wyraźne zdystansowanie się Boga w Chrystusie od istniejącego stanu rzeczy. Parafrazując słowa Biblii, można by powiedzieć, że Bóg nie uczynił niesprawiedliwości i dla sprawiedliwości stworzył człowieka. Skąd zatem jej negacja? Oczywiście, jest to konsekwencja ludzkiej, źle użytej, wolności. Jest to konsekwencja wolności oderwanej od prawdy.









Kiedy spoglądamy na anatomię pokusy i grzechu pierworodnego, możemy dostrzec, że dramat człowieka zaczyna się wówczas, gdy na zakłamane pytanie szatana: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”, człowiek odpowiada: „Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli”. Warto i trzeba konfrontować te słowa z autentycznym przykazaniem Bożym, odnotowanym w Biblii: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz”.

Zauważmy, że wielkość Bożego przywileju („Z wszelkiego drzewa… według upodobania”) zostaje zminimalizowana, zakłamana („jeść możemy”). Precyzja i naturalność Bożego zakazu osiąga ekstremum („Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać”). To jest niesprawiedliwe wobec Boga, ale okazuje się także zerwaniem sprawiedliwości między ludźmi. Adam, który przed chwilą wołał: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!”, po grzechu opisuje Ewę zgoła inaczej: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem”. To jest ucieczka od więzi osobowej, ale to jest też ucieczka od odpowiedzialności. Tak więc, grzech i tylko grzech ludzki jest najgłębszym źródłem niesprawiedliwości.

Jak żyć, by nie poddać się, by nie zrezygnować, nie obwiniać innych za niesprawiedliwość, obrażając się na Boga, innych ludzi, na czasy, system, by nie zgorzknieć? Jak zachować w sobie ewangeliczne „pragnienie sprawiedliwości”?

Zapewne nie jesteśmy w stanie wiele zmienić w skali globalnej, chyba że dany jest nam charyzmat proroka, przywódcy, twórcy idei. Ale nawet, gdy brak tych charyzmatów, nie można popadać w pesymizm. Może nie jestem w stanie zmienić świata w całości. Nie jestem w stanie zmienić dysproporcji w globalistycznym wymiarze, ale sprawiedliwość to problem czy raczej zadanie w najbliższym otoczeniu.

Tak jak źródłem niesprawiedliwości jest grzech, czyli źle użyta wolność, tak budowanie sprawiedliwości jest domeną osobistego życia według wartości, osobistego wysiłku. Pontyfikat Jana Pawła II zostawił nam setki świętych i błogosławionych – ludzi niemal (czy nawet bez owego niemal) nam współczesnych. Oni są tymi, którzy pragnienie i łaknienie sprawiedliwości próbowali nasycić. Idąc pod prąd ideologiom, presjom i dyktatom politycznym, trendom kulturowym. Działali niejednokrotnie na bardzo małym, lokalnym terenie, ale chrześcijaństwo i chrześcijańskie rozumienie sprawiedliwości nie są kwestią masowości i sukcesu; to jest kwestia jakości, wyrażona w symbolice soli, światła, ziarna pszenicznego.

Ukształtowana droga niesprawiedliwości


Zygmunt Kubiak za Rafałem Ziemkiewiczem określa przyszłość ludzkości jako „20:80”, czyli 20% bogatych i 80% biednych. To przewidywane proporcje ludzi dobrze sytuowanych i tych w trudnej sytuacji ekonomicznej. Jak zatem w tej sytuacji wiarygodne mają być słowa, które głosi kapłan? Jak ma żyć chrześcijanin? Czy poddać się i zgadzać się na panującą powszechnie niesprawiedliwość? Czy jednak pragnąć, ale tak, by to pragnienie nie stało się jałowe?

Niejednokrotnie ilustruje się dzisiaj dysproporcję dochodów narodowych na mieszkańca przykładem kielicha szampana, w którym czarka na szczycie wyobraża 20-25 najbogatszych państw świata, za nimi jest od 30 do 35 nowych państw uprzemysłowionych czy gospodarek wyłaniających się, a nóżka i szeroko rozpostarta podstawa kielicha – to 140-150 państw rozwijających się. To bardzo subtelny i elegancki obraz rzeczywistości na wskroś nieeleganckiej.









Jak w tej sytuacji ma żyć chrześcijanin? Odpowiedź jest pozornie prosta – nie można się na ten stan rzeczy zgodzić. Co to ma jednak znaczyć? Kierunek odpowiedzi wskazywał Jan Paweł II apelując o wyobraźnię miłosierdzia. Kiedy bowiem mówimy w chrześcijaństwie o sprawiedliwości, to mówimy o niej w kategoriach biblijnych, a te pokazują, że sprawiedliwość Boga jest też pełna miłosierdzia. Bóg kocha sprawiedliwość i prawo. Stąd przykazanie „Będziesz miłował bliźniego swego” pociąga za sobą inne przykazanie: „Będziesz przestrzegał sprawiedliwości”. Chrześcijanie są zobowiązani kochać ze względu na sprawiedliwość, mają też kochać sprawiedliwość i kochać bliźniego wraz z jego prawami. Św. Paweł mówił o „wierze, która działa przez miłość” (Ga 5,6). Nowy Testament określa sprawiedliwość jako „miłość działającą – poprzez sprawiedliwość”, albowiem „dzieła miłości są równocześnie dziełami sprawiedliwości”.

Wyobraźnia miłosierdzia – testamentalne przesłanie Jana Pawła II – oznacza nie tyle gotowe instruktaże działania, nie tyle rozwiązania typu know – how, ale apeluje o inwencję serca, o nieustanne niegodzenie się z niesprawiedliwością, o stałe jej przeciwstawianie się. Kiedy spoglądamy na działalność choćby polskiego Caritasu, przekonujemy się, że wiele można w tym zakresie zrobić.

Niesprawiedliwość widoczna jest w obszarze makrospołecznym, ale doświadczana jest także przez konkretne jednostki. Na przykład osoby z rodzin dysfunkcyjnych, np. DDA, nie z własnej winy nie są zdolne do sprawiedliwego spojrzenia na otaczającą ich rzeczywistość. Nie zostało to w nich zakorzenione lub zostało to w nich zniszczone. Czy możemy wskazać, że istnieją dziś inne rodzaje problemów (np. homoseksualizm), gdzie doświadczający ich ludzie nie mają szans na prawdziwie ukształtowane sumienie, wrażliwość, ponieważ warunki, w jakich wzrastali, pozbawiły ich możliwości rozwoju już na starcie?

Istotnie, mamy dzisiaj do czynienia z wieloma sytuacjami, które utrudniają czy ograniczają możliwość sprawiedliwego opisu rzeczywistości, a zarazem tłumią owo wielokrotnie przywoływane „łaknienie i pragnienie” sprawiedliwości. Zauważmy znowu, że dla terapii tego stanu rzeczy konieczna jest diagnoza przyczyn. W przypadku niektórych z tych zjawisk, na przykład patologii rodzinnych, taka diagnoza jest stosunkowo prosta. Podkreślam „stosunkowo”, gdyż oznacza ona wnikanie w całą złożoność procesów i struktur psychologicznych, biologicznych (niekiedy genetycznych), uwarunkowań środowiskowych itd.

Jednak można tutaj wskazać w mniej lub bardziej wyraźny sposób linie przyczynowo-skutkowe. Większy problem mam z oceną homoseksualizmu i jego „rozliczeniem”. Nie zapominajmy, że ideologizacja i upolitycznienie zjawiska homoseksualizmu wyklucza jego rzetelną ocenę. Jeśli uznalibyśmy prosty determinizm biologiczny, a mianowicie zgodnie z teoriami dotyczącymi tzw. „płci mózgu”, że człowiek jest zdeterminowany wyłącznie przez układ genetyczny od momentu zaistnienia, to nie ponosiłby on odpowiedzialności za swoje działanie.

Umysł i sumienie byłyby tutaj trzymane przez geny na smyczy. Tak jednak nie jest. I chociaż promotorzy ideologii homoseksualizmu robią wszystko, by uniemożliwić realne badania nad tym zjawiskiem, jest pewne, że nie można oderwać tego problemu od sfery odpowiedzialności ludzkiej – tak w sferze indywidualnej, jak i środowiskowej. To nie jest zatem tak, że homoseksualizm wyklucza dążenie do sprawiedliwości, to raczej niesprawiedliwa ideologia homoseksualna usiłuje wykluczyć możliwość dążenia do sprawiedliwości.





„Łaknąć i pragnąć”


Czy w świecie, który raczej nigdy nie będzie sprawiedliwy, ma sens to, by „łaknąć i pragnąć sprawiedliwości”? Zaczynam rozumieć pokusy teologii wyzwolenia, by „na siłę” ją wprowadzać i niwelować w ten sposób rażącą niesprawiedliwość – nawet Jan Paweł II mówił o „strukturach zła”. Jak działać?

Oczywiście, łaknienie i pragnienie sprawiedliwości ma sens. Jest wyrazem naszego sumienia, naszej woli, naszego wysiłku na rzecz racjonalizacji tego świata, na rzecz związania wolności naszego działania z prawdą o człowieku i o świecie.

Istotnie, problemem nie jest to, czy „łaknąć i pragnąć”, ale jak to uczynić? Przywołana przed chwilą koncepcja – czy też koncepcje „teologii wyzwolenia” – postawiły tę kwestię bardzo dobitnie i niezwykle dramatycznie. Pytanie padło na kontynencie latynoamerykańskim, gdzie w sposób niezwykle dramatyczny koegzystują ze sobą niewyobrażalne bogactwo i skrajna nędza.

Dysproporcje te są efektem korupcji politycznych, nieuczciwości, karteli przestępczości zorganizowanej, a więc takiej, w której łączy się ze sobą świat polityki, finansów i pospolitego bandytyzmu. To są struktury zła. Niekwestionowane. Pisał o nich dobitnie Jan Paweł II, który musiał zmierzyć się w sposób bardzo szczególny z problemem tychże struktur i projektów ich przezwyciężenia. Problem jednak w tym, że nie jest sprawą decydującą rozbicie złych struktur i zastąpienie ich przez inne. Problemem większym i decydującym jest mentalność i sumienie człowieka.

Mam poczucie, że rozróżnianie niesprawiedliwości na tę zawinioną i niezawinioną jest zabiegiem czysto formalnym. W rzeczywistości przecież skutki jednej i drugiej są jednakowo dotkliwe, choć ocena niesprawiedliwości, na którą ktoś „zapracował” swoim postępowaniem, pozwala nam złudnie myśleć, że możemy unikać odpowiedzialności za los innych ludzi…

Będąc ostatnio w Brazylii widziałem całe społeczności ludzi żyjących w obszarze wykluczenia społecznego. Ale żyli oni tak nie dlatego, że nie mogli inaczej. Żyli, bo nie mieli potrzeby życia inaczej. Spotkałem pewną kobietę, która przed kilku tygodniami była na wycieczce w Europie. Musiała ją sobie sfinansować. Zarówno przed wyjazdem, jak i po powrocie mieszkała w tych samych warunkach; w domu bez okien, z wybitymi szybami, w tym, co jednoznacznie kojarzy się ze slumsami.

Czy to jest wina braku pieniędzy, systemu czy też określonej mentalności? Problemem nie jest zewnętrzna struktura, ale wewnętrzne myślenie i zdolność wartościowania. Widzimy to doskonale w naszym kraju, 20 lat po upadku komunizmu. Upadł system, runął mur, a wewnątrz nas wciąż przelewa się czerwone morze komunizmu, wewnątrz nas tkwi jakiś kod genetyczny homo sovieticus. I trudno nam dokonać jednoznacznego wyrzeczenia się tego, choćby poprzez lustrację.

Zmiana musi dotyczyć nie struktur (są one wtórne), ale człowieka, jego wnętrza, jego sumienia. Tradycja chrześcijańska nazywa ten proces nawróceniem, a u jego podstaw upatruje pragnienie i łaknienie dobra.