Pożegnanie „czarnego papieża”

Z Peterem-Hansem Kolvenbachem SJ, przełożonym generalnym Towarzystwa Jezusowego, rozmawia Renzo Giacomelli

publikacja 10.01.2008 19:08

Po 24 latach sprawowania urzędu przełożonego generalnego Towarzystwa Jezusowego Peter-Hans Kolvenbach SJ zdecydował się złożyć dymisję. W przyszłym roku, o. Kolvenbach znajdzie się więc w tzw. galerii potworów. Życie duchowe, 53/2008

Pożegnanie „czarnego papieża”




Po dwudziestu czterech latach [1] sprawowania urzędu przełożonego generalnego Towarzystwa Jezusowego Peter-Hans Kolvenbach SJ zdecydował się złożyć dymisję, robiąc wyjątek od reguły zakonnej, która przewiduje dożywotnie pełnienie tej funkcji. W przyszłym roku, o. Kolvenbach, dwudziesty dziewiąty przełożony generalny Towarzystwa Jezusowego, znajdzie się więc w tak zwanej galerii potworów. W ten nieco żartobliwy sposób sam Ojciec Generał określa ekspozycję portretów groźnie wyglądających jezuitów – następców św. Ignacego Loyoli. Do niedawna obrazy te wisiały na ścianach korytarza czwartego piętra Kurii Generalnej w Rzymie, gdzie znajduje się także biuro przełożonego generalnego. Następnie zostały one przeniesione do auli, w której odbywają się kongregacje generalne. Tu poprzednicy o. Kolvenbacha będą czuwać nad obradami XXXV Kongregacji Generalnej, którą Ojciec Generał zwołał na styczeń 2008 roku. Ponad dwustu dwudziestu jezuitów, delegatów z całego świata, wybierze wówczas nowego generała. Delegaci będą się również zastanawiać nad starymi i nowymi wyzwaniami, którym jezuici muszą stawić czoło, a także nad podjęciem decyzji, które sprawią, że działania apostolskie zakonu będą lepsze i bardziej skuteczne, mimo zmniejszającej się liczby jezuitów.

Podczas prawie dwudziestu czterech lat rządów o. Kolvenbach z mądrością kierował Towarzystwem Jezusowym, starając się zachować równowagę pomiędzy coraz większą współpracą ze świeckimi a ważną i tradycyjną działalnością – pracą naukową i wykładami na uniwersytecie, oraz broniąc, wbrew obawom niektórych ludzi Kościoła i konserwatywnych polityków, zaangażowania w sprawy społeczne i niełatwe zagadnienia teologiczne. Poniżej publikujemy wywiad z o. Kolvenbachem, w którym oprócz wyjaśnienia, dlaczego zdecydował się na złożenie dymisji, mówi także o stojących przed zakonem i Kościołem wyzwaniach.


Zwołana przez Ojca XXXV Kongregacja Generalna Towarzystwa Jezusowego, która rozpocznie się w Rzymie w styczniu 2008 roku, zajmie się, między innymi, wyborem Ojca następcy. Co przemawia za zmianą jezuickiej reguły przewidującej jak dotąd dożywotnie sprawowanie urzędu generała?

Nasze Konstytucje mówią o możliwości złożenia dymisji przez przełożonego generalnego, jeśli nie jest on w stanie dłużej odpowiedzialnie pełnić swojego urzędu. Może być to związane na przykład z podeszłym wiekiem i złym stanem zdrowia. Poprzedni przełożeni generalni, którzy nie mogli korzystać z dobrodziejstw współczesnej medycyny, rzadko przekraczali siedemdziesiąty rok życia. Mój bezpośredni poprzednik, o. Pedro Arrupe, przedstawił prośbę o zwolnienie z pełnionej funkcji w wieku siedemdziesięciu trzech lat. Kiedy w styczniu 2008 roku złożę dymisję przed Kongregacją Generalną, będę miał już lat osiemdziesiąt.
Ojciec Święty, prowincjałowie i konsultorzy, czyli doradcy prowincjałów, czuwają, aby przełożony generalny pełnił swoją misję, dopóki jest to możliwe. Dla wspólnoty zakonnej napływ nowych sił jest jednak zawsze prawdziwą łaską od Pana Boga. [...]

Czy podejmując decyzję o złożeniu dymisji, pytał Ojciec o zgodę Papieża?

Rozmawiałem na ten temat już z Janem Pawłem II. Poprosił mnie wówczas, bym – zanim podejmę decyzję o złożeniu dymisji i poinformuję o tym Towarzystwo – najpierw porozmawiał o tym z nim. Oczywiście w tej sprawie konsultowałem się także z Benedyktem XVI, który przychylnie ustosunkował się do mojej prośby i decyzji.



[1] L'addio del papa nero, „Jesus”, Italia, 3/2007.




Czy sądzi Ojciec, że najbliższa Kongregacja Generalna szczegółowo ustali nowe zasady sprawowania urzędu generała Towarzystwa?

Moim zdaniem, w Towarzystwie Jezusowym nie dominuje chęć zmiany praktyki dożywotniego sprawowania urzędu generała. Jednocześnie uważam, że Kongregacja Generalna poradzi sobie z wymiarem subiektywnym tej kwestii, to znaczy nie pozostawi decyzji dotyczącej tego urzędu jedynie przełożonemu generalnemu. Może na przykład ustalić, że „czarny papież” będzie sprawować swój urząd do osiemdziesiątego roku życia albo przez dwadzieścia lat.

Ojciec prowadzi Towarzystwo Jezusowe blisko dwadzieścia cztery lata. Proszę powiedzieć o radościach i smutkach tego długiego generalatu.

Radością dla mnie był fakt, że mogłem odwiedzić współbraci prawie na całym świecie i zobaczyć, w jaki sposób służą Chrystusowi, głosząc Dobrą Nowinę w przeróżnych sytuacjach, często niełatwych materialnie i psychologicznie. Czasami okazanie pomocy biednym czy prześladowanym chrześcijanom sprawia więcej radości niż głoszenie słowa na pustyni religijnej obojętności. Radością jest odkrywanie w tych wszystkich sytuacjach, że Pan potrzebuje nas, aby w tych trudnych czasach mógł ofiarować ludziom swoją miłość. Chce posługiwać się jezuitami, by kontynuować swoją misję w ogromnej różnorodności dzieł duszpasterskich, społecznych, duchowych i edukacyjnych, także poprzez kierownictwo duchowe i mass media.

Tym radościom towarzyszy jednak również smutek, że nie mogę odpowiedzieć na wszystkie prośby i pragnienia pochodzące od Pana Boga. Dwadzieścia tysięcy jezuitów (w tym dziewięciuset nowicjuszy) nie może zrobić nic innego, jak tylko „siać i podlewać” w różnych częściach świata, współpracując ze wszystkimi żywymi komórkami Kościoła i modląc się, aby Pan dał obfity wzrost.

Jak Ojciec wspomniał, aktualnie jest około dwudziestu tysięcy jezuitów. W 1965 roku, po zakończeniu Soboru Watykańskiego II, członków Towarzystwa Jezusowego było trzydzieści sześć tysięcy. Spadek powołań dotyczy prawie wszystkich zakonów i zgromadzeń zakonnych. Czy nie jest to wyraźny znak głębokiego kryzysu życia konsekrowanego?

Jestem przekonany, że życie zakonne zawsze musi przeżywać swoisty kryzys, jeśli naprawdę chce wsłuchiwać się i słyszeć głos Ducha Świętego. Nie wystarczy zachowywać konstytucje i reguły zakonne, by zapewnić sobie bezpieczną i spokojną przyszłość. Trzeba umieć rozeznawać, aby zrozumieć i przyjąć to, czego Pan pragnie od nas w przeróżnych okolicznościach życia i historii. Może na przykład powierzyć jakiemuś zgromadzeniu zakonnemu wypełnienie szczególnej misji w określonym czasie, a po wykonaniu tego zadania zgromadzenie to może przestać istnieć. W historii Kościoła nie jest to nic nowego.




Czy może zaniknąć życie konsekrowane?

W pierwszych wiekach Kościół opierał się na dwóch filarach: osobach duchownych i świeckich. Kiedy Kościół uległ pokusie zbliżenia się do cesarstwa, Duch Święty zaprowadził mnichów na pustynię, by przypomnieć Kościołowi o wymiarze duchowym i modlitwie. Kiedy Oblubienicę Chrystusa nęciła pokusa bogactwa i władzy, Duch Święty powołał Franciszka z Asyżu, aby przypomniał chrześcijanom, że powinni być świadkami Chrystusa ubogiego. Gdy wydawało się, że Kościół zamknął się w znanych granicach geograficznych i kulturowych, Duch Święty wezwał Ignacego z Loyoli i przypomniał Kościołowi o obowiązku misyjnym.

Nie, nie sądzę, aby Kościołowi kiedykolwiek zabrakło daru życia konsekrowanego. Liczba powołań może nas martwić, ale zgadzam się ze św. Ignacym, że bardziej liczy się jakość niż ilość.

W 2003 roku przedstawił Ojciec Towarzystwu Jezusowemu pięć „priorytetów apostolskich”. Wśród nich jest zadanie specjalne: opcja na rzecz Chin. Dlaczego właśnie Państwo Środka?

Ubiegłoroczne uroczystości Jubileuszu Ignacjańskiego pokazały wyraźnie popularność św. Franciszka Ksawerego, który umarł u bram Chin. Nie mógł uważać swojej misji za zakończoną, zanim Chińczycy nie poznają Dobrej Nowiny Chrystusa. To Włoch, o. Matteo Ricci, zdołał następnie rozpocząć dialog z mieszkańcami Chin, uwzględniając w najwyższym stopniu ich kulturę. Słowem kluczem stała się dla niego „przyjaźń”. O. Ricci był przekonany, że Chińczycy będą go mogli czegoś nauczyć, ale także on sam ma im do ofiarowania ogromny skarb. O tym ukierunkowaniu w dialogu z Chinami przypomniał również Jan Paweł II, który zachęcał, by niczego nie narzucać, a wszystko proponować. Uniwersytety chińskie są otwarte i czekają na badaczy ze świata akademickiego i naukowo-technicznego. Środowiska akademickie są szczególnie zainteresowane dyskusjami nad zagadnieniami religijnymi i chrześcijańskimi, czego dowód stanowią odbywające się kongresy. Chińczycy są nawet otwarci na to, co Jan Paweł II nazwał „fantazją miłości” chrześcijańskiej, gotowej pomagać wszystkim znajdującym się na marginesie społeczeństwa, na przykład trędowatym czy niewidomym, których w Chinach jest bardzo dużo. Ponadto upadek ideologii również w Chinach otworzył bramę dla oczekiwań duchowych. Ci, którzy jadą do Chin, by bezinteresownie służyć, znajdą tam przyjaźń i gościnne przyjęcie.

W jaki sposób jezuici przygotowują się do bardziej wyraźnego zaznaczenia swojej obecności w Chinach?

Jest pewna grupa młodych jezuitów, którzy chcą pracować w Chinach. Ich obecne przygotowania to przede wszystkim nauka języka. W Chinach prowadzimy już działalność o charakterze kulturalnym. W Pekinie istnieje Centrum Kultury i Języka. Korzystają z niego zarówno Chińczycy, którzy zamierzają pracować za granicą, jak i obcokrajowcy zatrudnieni w Chinach. Zostało ono oficjalnie uznane przez władze Chińskiej Republiki Ludowej. Pracuje w nim trzech jezuitów.




Przed piętnastu laty, w książce będącej wywiadem-rzeką, w sytuacji postępującej sekularyzacji i wzrastającej obojętności religijnej wskazywał Ojciec na wielkie wyzwania stojące przed Kościołem, a zatem i przed Towarzystwem Jezusowym. Czy są one w dalszym ciągu aktualne? Czy widzi Ojciec jakieś inne wyzwania?

Od początku jezuici odnajdywali siebie w osobie św. Pawła. Podczas gdy św. Piotr został powołany, aby utwierdzać siostry i braci we wspólnocie Kościoła, św. Paweł czuł się posłany, aby nieść serce Kościoła na krańce świata. O granicach można mówić w sensie geograficznym: dzisiaj w Azji w przeważającej większości wiara chrześcijańska nie jest jeszcze czymś żywym. Często zapomina się o tym, że tylko jedna trzecia ludzkości wyznaje Chrystusa według obrządku protestanckiego, prawosławnego i katolickiego. Istnieją jednak także granice kulturowe. Widzimy bowiem społeczeństwa, ukształtowane przez wiarę chrześcijańską, oddalające się od niej, aby bronić laickości, w której wartości ewangeliczne pozostają na marginesie. Benedykt XVI przypomniał niedawno o innej barierze – o relacjach pomiędzy wiarą a rozumem, które nie mogą istnieć w separacji, lecz winny się wzajemnie ubogacać. Wobec tych granic czy wyzwań niczego nie straciła na aktualności misja jezuitów, by głosić Dobrą Nowinę wszędzie tam, gdzie Pan Zmartwychwstały nie jest znany albo jest znany niewystarczająco.

W ostatnich latach mówi się o „powrocie Boga”. Czy rzeczywiście wzrasta zapotrzebowanie na wymiar religijny?

Jak tu mówić o powrocie, jeśli fakty pokazują, że Bóg nigdy nie opuścił ani ludzkich serc, ani ludzkiego życia? Są takie chwile, kiedy człowiek sądzi, że może żyć, jakby Boga nie było. Niespodziewanie jednak staje naprzeciw trudności nie do pokonania, kryzysu etycznego i wówczas odwołuje się do wymiaru duchowego. To daje się odczuć. Nasi przodkowie mówili, że rozpacz każe prosić. Prawdę mówiąc, wielkie problemy z terroryzmem, wyzyskiem, głodem czy ochroną środowiska naturalnego są do rozwiązania dzięki rozwojowi techniki. Możemy bardziej sprawiedliwie rozdzielać dobra naszej ziemi i wstrzymać produkcję broni atomowej, ale tak naprawdę nie chcemy tego zrobić. Nie jest to niemożliwość o charakterze naukowym czy technicznym, lecz jakaś blokada serc, które stały się z kamienia. Jedynie świadoma lub nieświadoma obecność Boga, który nas kocha, może je przekształcić w serca z ciała i przepełnione miłością. Powrót Boga, który objawia się dzisiaj w wielu wydarzeniach religijnych, mówi nam, czasami niejasno, aczkolwiek konkretnie, że gdyby Bóg „nie budował z nami domu”, na próżno dążylibyśmy do celu (por. Ps 127, 1).

Nie wydaje się Ojcu, że wzrastającemu wymiarowi religijnemu towarzyszy wzrost fanatyzmu w innych religiach?

Dla fanatyzmu religijnego, fundamentalizmu czy integryzmu wspólnym mianownikiem jest opór, często agresywny lub gwałtowny, wobec wszystkiego, co w społeczeństwie jest nowe albo nowoczesne. Wszystkie te środowiska walczą przeciw ewolucji, narzucając jako jedyne rozwiązanie powrót do tradycji i do starych zwyczajów. Każda modyfikacja w stylu życia, w systemie wartości, w wierze w Boga może sprowokować opór, który odwołuje się do litery prawa lub charakteru sakralnego zwyczajów. Ponieważ żyjemy w okresie przemian, to zjawisko narasta. Nawet jeśli zmiana ma charakter czysto polityczny lub społeczny, opór można łatwo wykorzystać i wprowadzić go w wymiar religijny. Manipulowanie religią w celach politycznych często się zdarza choćby na Bliskim Wschodzie.




Czy do takiej manipulacji dochodzi także w Libanie, w kraju, w którym przeżył Ojciec prawie dwadzieścia pięć lat i który zna Ojciec bardzo dobrze?

W Libanie jest około osiemnastu wspólnot, które, jak przystało na państwo demokratyczne (co rzadkie na Bliskim Wschodzie), powołane są do bycia – zgodnie ze słowami Jana Pawła II – „przesłaniem” dla mężczyzn i kobiet, którzy pomimo znaczących różnic religijnych i kulturowych mogą razem żyć i mieszkać. Niestety, nie wszystkie te wspólnoty i nie zawsze opierają się pokusie dominacji nad innymi, zawierając sojusze z siłami spoza państwa. Na Bliskim Wschodzie istnieje wiele konfliktów: pomiędzy chrześcijaństwem a islamem, pomiędzy państwami bogatymi a biednymi ze świata arabskiego, a dzisiaj przede wszystkim pomiędzy Zachodem a Irakiem i Iranem. Wszystkie one mają reperkusje w Libanie, gdzie niektóre wspólnoty z łatwością i w sposób wolny dają się w nie wciągnąć. Ponadto granic Libanu nie uznają jego sąsiedzi. Polityczna kruchość sprawia, że balansuje on na granicy kolejnej wojny. Mimo to wielu Libańczyków wierzy w przyszłość swojego kraju i możliwość życia w jednym państwie. Zasługują oni na wsparcie i pomoc nas wszystkich.

Czy obecna sytuacja Libanu nie jest jednak dowodem na to, że niemożliwy jest dialog i życie w jednym państwie chrześcijan i muzułmanów?

Niestabilna sytuacja Libanu, w którym główną rolę odgrywają czynniki polityczne i społeczne, nie jest typowa w dialogu chrześcijańsko-muzułmańskim. [...] Chociaż w wymiarze wiary nie można nawet śnić o porozumieniu pomiędzy islamem a chrześcijaństwem (podczas gdy trzeba myśleć o pełnej komunii pomiędzy katolikami a prawosławnymi), to dialog chrześcijańsko-muzułmański nie tylko jest możliwy, lecz w wielu krajach stał się już faktem. Dialog prowadzony w postawie wzajemnego szacunku, jak pokazał to Benedykt XVI podczas swojej pielgrzymki do Turcji, nie wyklucza wspólnych programów na rzecz pokoju i sprawiedliwości na świecie.

Czy fanatyzm religijny albo ideologie polityczne tworzą niepokojące hipotezy o zderzeniu cywilizacji?

Samuel Huntington, amerykański politolog, tworząc wyrażenie „zderzenie cywilizacji”, miał przede wszystkim na uwadze konflikt pomiędzy kulturą Zachodu i islamu, powodowany między innymi obecnością lub brakiem niektórych symboli religijnych: na przykład welonu. Autor myśli tu w kategoriach bloków – islam i Zachód – które skazane są na konfrontację. W rzeczywistości jednak nie istnieją dwa jednolite bloki. Już sytuacja w Iraku pokazuje, że islam nie jest jednorodny. Gdzie indziej umiarkowani muzułmanie zachęcają do prawdziwego dialogu ze światem Zachodu, który ze swej strony także jest bardzo różnorodny. Przeżywanie chrześcijaństwa w Stanach Zjednoczonych nie jest identyczne z tym, które znamy w Europie. A zatem w spotkaniu kultur i ideologii, prądów religijnych i szkół duchowości istnieje tak życiodajne źródło, jak i przestrzeń do konfrontacji. To my musimy dokonać wyboru.




Nie wydaje się Ojcu, że dialog ekumeniczny i międzyreligijny znajduje się dziś w sytuacji patowej?

Nie sądzę. Dialog ekumeniczny stał się do takiego stopnia cechą Kościołów Pana, że spotkania między chrześcijanami lub obecność chrześcijan innych wyznań w wydarzeniach katolickich wcale już nie dziwią – i to jest pozytywne. Prawdą jest jednak także, że nie mówi się już o podziale chrześcijan w kategoriach skandalu, podczas gdy sam Chrystus modlił się, byśmy w Nim byli jedno. Nasza odpowiedź na modlitwę Pana nie może polegać na akceptacji podziału jako faktu, z którym trzeba się pogodzić. Musimy modlić się i działać, aby wszyscy stanowili jedno, na sposób i wówczas, kiedy zechce tego Pan. [...] Należy tu podkreślić, że dialog religijny to także ważny wkład na rzecz pokoju na świecie.



Tłumaczył Tadeusz Kukułka SJ