Sex-bombowa teologia ciała?

Artur Bazak, Jakub Lubelski

publikacja 01.02.2007 07:34

Nowa seksualna rewolucja jest odwrotem od kultu ciała, który zamienia je w udręczony kawałek mięsa. Jest odkryciem nieustannie wypieranego związku duszy i ciała! Chcielibyśmy aby ósma teka „PRESSJI” stała się pochwałą zarówno cnoty jak i seksualności – większość naszych autorów uważa, że te dwie wartości można pogodzić! Pressje, 8/2006

Sex-bombowa teologia ciała?




W jednej z zachodnich szkół zdjęto krzyż ze ściany, ponieważ – zdaniem matki ucznia – narażał jej syna na przerażający, epatujący przemocą widok umęczonego ciała. W ostatnich latach życia Jana Pawła II wielu „życzliwych” komentatorów sugerowało, aby ten „schorowany, trzęsący się starzec z cieknącą strużką śliny” dał już sobie spokój z publicznymi wystąpieniami i skrył się za murami Watykanu, albo jeszcze lepiej, oddalił się i dokończył swojego żywota w jakimś odległym klasztorze, z dala od bezlitosnych kamer. Po premierze filmu „Pasja” w reżyserii Mela Gibsona nie było końca słowom oburzenia i zniesmaczenia obrazami męczonego, maltretowanego ciała Chrystusa. Ciało cierpiące, ciało niedomagające, ciało udręczone nie mieści się w świecie skrojonym według miar i upodobań estetycznych współczesności, w której panuje – jak słusznie zauważa Dariusz Karłowicz - kult ciała idealnego.

Ciało Chrystusa, Boga-człowieka, postrzegane jest jako trup zwisający z kawałka drewna, do którego modlą się chrześcijanie. Ciało świętego starca odstręcza swoją nieporadnością. W świecie, w którym ciało stało się przedmiotem marketingowego kultu, ciało prawdziwe, podlegające upływowi czasu, nieuchronnym procesom starzenia poddawane jest reklamacji. Problem w tym, że ciało nie jest towarem podlegającym wymianie na „lepszy model”. Czy chcemy tego czy nie, ciało to my. Nie jest jednak tak, że musimy się pogodzić ze smutnym wyrokiem natury. To nie tak. Ciało jest czymś znacznie więcej! Nie jest kolejnym narzędziem w rękach człowieka, którym może rozporządzać podług swojej zmiennej woli. Nie jest rozciągliwym mechanizmem, zabawką służącą zaspokajaniu coraz to wymyślniejszych potrzeb. Jest czymś, co stanowi o naszym człowieczeństwie, przez co objawia się nasze „ja”. Ciało to święte sanktuarium duszy. Czy poświęcamy wystarczającą ilość czasu i uwagi na uszanowanie i oddanie czci tej świętości? Czy ciało coś nam jeszcze dzisiaj mówi? Czy tylko kusi?

Mijamy się na schodach, wpadamy na siebie na rogu ulic, ściskamy się w przepełnionych autobusach, ocieramy w kolejkach do kas, kłębimy się na koncertach ulubionych wykonawców, tłoczymy się w salach wykładowych. Codziennie możemy przekonać się o tym, że nasze ciało nie jest abstrakcyjnym bytem. Jest cielesne w konkrecie mijania, ściskania, ocierania, kłębienia, tłoczenia się. Ale ten codzienny, nierzadko niechciany, a wymuszony okolicznościami masowości naszych społeczeństw, kontakt cielesny powoduje, że się od siebie ciągle oddalamy. Stajemy się samotnym tłumem niesionym swoimi osobnymi troskami, smutkami i nadziejami. Nasze ciała już do nas nie mówią. Jest tak, jak powiedział bohater „Miasta gniewu”: „Tutaj nikt cię nie dotyka. Wszyscy chowają się za szkłem i metalem. I chyba tak bardzo brakuje nam tego dotyku, że zderzamy się, żeby tylko coś poczuć.”



Podobnie rzecz się ma z seksualnością. Współcześnie rozpowszechnione podejście do seksualności, będące następstwem tzw. rewolucji seksualnej 1968 roku, okazało się niezwykle płytkie i jednostronne. Redukuje bogactwo człowieka do jednego wymiaru – wyzwolonego z wszelkich zasad moralnych i obyczajowych nienasyconego pożądania. Znaleźliśmy się w sytuacji – jak niezwykle trafnie określiła to Agnieszka Porębska – „zniewolenia przez wyzwolenie”. Trudno znaleźć obecnie miejsce nieskalane seksualnymi treściami i obrazami, w których ciało służy tylko i wyłącznie seksualno-konsumpcyjnym podnietom. Zdumiewające jest jednak jak ludzie nic sobie nie robią z tych wylewanych na ich głowy pomyj. I nie chodzi tu tylko o kwestię smaku, bo specjaliści od reklamy wkładają bardzo dużo pracy i wysiłku w to, aby przesuwające się przed oczami widza obrazy miały wyszukany charakter. Całe niebezpieczeństwo tego pan-seksualizmu tkwi w zobojętnieniu i stępieniu moralnych odruchów zwykłych odbiorców w wyniku jego totalnej powszechności. Odwieczna triada ludzkich pragnień: władzy, pieniędzy i seksu osiągnęła tu najwyższe stadium rozwoju. Stała się naszą nudną, niezauważalną codziennością. Konkwista wysłanników seks biznesu osiągnęła swój cel, wyrządzając bezprecedensowe spustoszenie i dopuszczając się ludobójstwa na ogromną skalę. Tak, ludobójstwa! Bo czyż komuś dotąd w dziejach udało się wyludnić Europę? Niektórzy byli blisko osiągnięcia tego celu, eksterminując całe narody powodowani szaleństwem i złowieszczą ideologią. Dzisiaj ścieramy się w proch sami, robiąc to – o zgrozo! – w imię tego, co uznajemy za najwyższą zasadę życia – przyjemność. Posiwiałe dzieci z Raportu Kinsey’a patrzą zza euro-parlamentarnych pulpitów, jak nakręcona przez nich machina śmierci emancypuje Stary Kontynent z jego autochtonów. Teraz mogą się spokojnie zająć wyzwoleniem niszczejącej matki ziemi.

Niezwykle krytycznie nastawiony do Zygmunta Freuda Roger Scruton [1] zauważył, że gdy opisujemy pożądanie posługując się terminami autora Wstępu do psychoanalizy i dodajmy – z całą pewnością Alfreda Kinsey’a – nie sposób wykazać niegodziwość gwałtu. I więcej, za pomocą tych terminów nie sposób wyjaśnić niczego z ludzkich zachowań seksualnych! Dlatego szukamy nowego języka, wyzbytego uprzedzeń „mistrzów podejrzeń”. Czy dostarczy nam go chrześcijaństwo? I to mimo tego, że prezentowało w przeszłości (a niekiedy nawet dzisiaj) pewną nieufność wobec ciała i wartości seksualności? Czy możemy powiedzieć, że jesteśmy świadkami wyraźnego odwrotu Kościoła od tego sposobu postrzegania ciała i seksualności człowieka, jaki mu się powszechnie przypisuje? Czy może wprost przeciwnie, Kościół od zawsze podkreślał wagę fizyczności?


[1] Roger Scruton, Przewodnik po filozofii dla inteligentnych, Warszawa 2002, s. 141.



Konieczne jest ponowne przemyślenie spraw związanych z ciałem, stosunkiem między ludźmi, rolą seksualności, znaczeniem wstrzemięźliwości, czystości czy wstydu. Chcąc powrócić do tych współcześnie zapoznanych lub ośmieszonych chrześcijańskich kategorii oraz wydobyć ich blask zwracamy się ku papieskiej teologii ciała jako najbardziej twórczej chrześcijańskiej odpowiedzi na XX-wieczną rewolucję seksualną! Współczesnym czytelnikom „Playboya” czy „Cosmopolitan” Jan Paweł II zdawał się mówić: „seksualność człowieka jest czymś o wiele bardziej wspaniałym niż to sobie wyobrażacie”! Kościół mówi w sposób otwarty i niezideologizowany o seksie i ciele człowieka w świecie opanowanym kultem ciała idealnego. Zdaje się jako jedyny traktować ciało i seksualność człowieka w sposób poważny. Ma bardzo wyraźną i jasną wizję tego, czym jest małżeństwo i rodzina. Pytanie tylko, jak Kościół powinien uzasadniać swoje nauczanie w dziedzinie moralności, a zwłaszcza etyki seksualnej, aby być zrozumiałym dla wszystkich, łącznie z wyznawcami kultu ciała idealnego? Czy teologia ciała Jana Pawła II jest propozycją mówienia o naszej cielesności, która przebije się przez zgiełk i miraże kultury posthedonistycznej?

Agata Bielik – Robson w debacie „Dlaczego Polska nie jest sexy?” [2], odpowiada, że żyjemy w krainie bezpłciowców. Polska jest krainą w której nie ma virtu, w której zaginęło męstwo mężczyzn, polityków, a nawet więcej, w tej krainie doszło do zbiorowego wyparcia erosa. Matki, które osiągnęły swą pozycję społeczną rodząc dzieci, sycą się teraz władzą nad rodzinami i mężczyznami, stają się władczymi, aseksualnymi matronami, które w koalicji z księżmi, w zmowie aseksualności, opierają się na „wielkim zbiorowym wyparciu erosa wraz z jego siłą, pasją i wyrazistością.” Dariusz Karłowicz, rozwijając swą diagnozę czasów posthedonistycznych, nie zgadza się na tak schematyczny ogląd tej sytuacji, inne widzi jej przyczyny i inne ma nadzieje na przezwyciężenie destrukcyjnych skutków kultu ciała idealnego. W jego opinii to właśnie Kościół jest ostatnim obrońcą ciała i seksualności. Zdaje się, że jeżeli odrzucimy koncepcję chrześcijańskiej antropologii – zginiemy. Dariusz Karłowicz – jak mało kto w Polsce – wbrew absurdalnym zarzutom o tworzenie „martwej neokatolickiej eseistyki”, potrafi dać temu wyraz. Tam, gdzie Agata Bielik – Robson widzi krainę bezpłciowców, Dariusz Karłowicz odkrywa widoczne tylko dla wprawnego oka siły witalne drzemiące w „masie upadłościowej chrześcijaństwa”.

W tym numerze prezentujemy artykuł jednego z nielicznych w Polsce (sic) znawców papieskiej teologii ciała O. Jarosława Kupczaka OP, autora prekursorskiego, oryginalnego ujęcia słynnego cyklu papieskich Katechez środowych – Dar i Komunia. Teologia ciała w ujęciu Jana Pawła II (Znak, Kraków 2006) – który daje przedsmak języka… ciała. Nie jest to kolejny poradnik z serii Mowa ciała. Praktyczny przewodnik dla każdego, lecz poważny namysł nad tajemnicą wcielenia, jego konsekwencji i nieodkrytych jeszcze w wielu obszarach możliwości.


[2] Agata Bielik-Robson, Żyjemy w krainie bezpłciowców, „Dziennik” nr 178/2006


Jak pisał biograf Jana Pawła II – George Weigel: „tych 130 katechez jako całość stanowi coś w rodzaju teologicznej bomby zegarowej, która wybuchnie z dramatycznymi konsekwencjami kiedyś w trzecim tysiącleciu Kościoła” [3]. Czy teologiczna bomba zegarowa może zneutralizować demograficzną bombę, którą Europejczycy zdają się już niemal detonować? Jednym słowem, czy antropologia chrześcijańska jest odpowiedzią na dzisiejsze zmagania kultury europejskiej samej z sobą? Autorzy tego numeru „PRESSJI” zdają się odpowiadać twierdząco. Niemniej wciąż zmagamy się z wątpliwością na ile teologia ciała może stać się zaczynem kontrrewolucji, czy może stać się oficjalnym językiem nowej rewolucji seksualnej? Mówiąc o ciele, seksie, czystości, winie, grzechu i wstydzie z jednej strony łatwo można popaść w ton apologetyczny, z drugiej zaś zejść do poziomu kultury popularnej, żywiącej się językiem reklamy i komercji. Poszukując nowego języka i chcąc uniknąć niezrozumienia, należy wystrzegać się tych dwóch skrajności. Przesłanie i treść teologii ciała są trudne. Przyznają to otwarcie wszyscy, którzy mieli z nią do czynienia. Musimy sobie zadać pytanie, jak sprawić, aby to, co wydobywa uniwersalnie ważne treści poprzez ujmowanie człowieka w trzech wymiarach jego życia – przed upadkiem, w życiu z piętnem grzechu pierworodnego ale i zdolnością do czynieni dobra oraz w perspektywie zbawienia – dotarło do zwykłego człowieka. Jak dotrzeć do „ziomka z ulicy” odnotowującego obecność pięknej dziewczyny zdawkowym „fajna dupa”, do pary niemiłosiernie obściskującej się na krakowskich Plantach, do przedstawicielek „obyczajowego tsunami szesnastolatek”, które nas czeka w najbliższej przyszłości, wreszcie do uczniów gdańskiego gimnazjum, niemych świadków gwałtu na wstydzie?

Bez względu na to czy teologia ciała jest, czy nie jest wielkim zwrotem teologicznym, na pewno zawiera w sobie wybuchowy ładunek duszpasterski. Innymi słowy, dzisiaj rysuje się przed Kościołem w Polsce wielki projekt tłumaczenia Katechez środowych na praktyczny język codziennych wyborów moralnych. Może „bomba” wybuchnie w naszych parafiach, duszpasterstwach, podczas Światowych Dni Młodzieży? Warto, aby tej rewolucji, która ma szansę jako pierwsza w historii nie pożreć swoich dzieci, przewodniczyli dusz-pasterze. Tacy, dla których wzorem będzie styl duszpasterstwa, jakie w sposób pionierski stworzył i któremu do końca był wierny Karol Wojtyła – tzw. duszpasterstwo towarzyszące. Tak o tym pisał: „Zadaniem codziennym kapłana jest uobecniać Boga, Boga-Odkupiciela przez Mszę świętą w każdym miejscu, na którym Mszę świętą wolno mu sprawować. Poza tym zaś zadaniem duszpasterza jest współżyć i obcować z ludźmi wszędzie, gdzie oni się znajdują, być z nimi we wszystkim „oprócz grzechu” [4]. Byłoby wielkim uproszczeniem, gdybyśmy poprzestali na wskazanie księży jako tych, którzy są odpowiedzialni za przekaz treści zawartych w Katechezach środowych. Największa odpowiedzialność spoczywa na świeckich członkach Kościoła, rozmaitych środowiskach, które w sposób sobie właściwy i twórczy podejmą się przełożenia języka katechezy na konkretne działanie.



[3] George Weigel, Świadek nadziei, Znak, Kraków 2005, s. 434
[4] Karol Wojtyła, Listy do redakcji w sprawie campingu, „Homo Dei” nr 3 (81), maj –czerwiec 1957 r.



Papież Jan Paweł II największe niebezpieczeństwo dla przyszłości człowieka upatrywał w utylitaryzmie, który jest fundamentalną zasadą cywilizacji śmierci. Benedykt XVI źródła zagrożenia upatruje w „subtelnej dyktaturze antychrześcijańskiej”, tolerującej naukę Chrystusa, ale tylko do czasu, kiedy nie staje się „znakiem sprzeciwu”. Przesłanie teologii ciała, która może być zaczynem nowej rewolucji seksualnej, jest takim „znakiem sprzeciwu” wobec przesłania kultu idealnego ciała. Nosi w sobie przy tym – w odróżnieniu od klasycznych rewolucji – projekt pozytywny, który ma na celu ocalenie człowieka wystawionego na działanie grzechu pierworodnego w dramacie dziejów. Czy zapowiadamy wojnę religijną, w której stronami będą chrześcijaństwo i kult ciała idealnego? Nie, w żadnym wypadku. Nie dajmy się zwieść bombowym i rewolucyjnym metaforom. Chrześcijańska rewolucja to metanoia – całkowite, wewnętrzne przemienienie. Dzieci tego ruchu rewolucyjnego nawracanie innych rozpoczynają od siebie.

Niewątpliwie przyszłość człowieka, chrześcijaństwa i Europy są ze sobą ściśle powiązane. Wierzymy, że starania małych środowisk mają tu sens, dlatego póki co odpalamy lont i zachęcamy wszystkich do namysłu, jak rozbudzać wrzenie nowej rewolucji seksualnej. Chcemy inspirować do tego, aby każdy w swym środowisku, zachowując wrażliwość na owych „ulicznych ziomków” pracował na rzecz rozbrojenia papieskiej bomby! Tym numerem podejmujemy wezwanie Zbigniewa Nosowskiego, który mimo, iż dystansował się od retoryki rewolucyjnej, uważał, że głównym wyzwaniem Pokolenia JP2, powinna być właśnie teologia ciała: mamy nadzieję, że „w świecie wyraźnie zmęczonym wszechobecnością seksu pojawi się ze strony pokolenia JP2 propozycja takiego rozwinięcia i przeżywania papieskiej teologii ciała, która stanie się inspirująca także dla osób patrzących obecnie z dystansem na katolickie podejście do erotyki” [5]. W tym wielkim kulturowym zmaganiu się o naszą przyszłość chcemy przekonać – i ten numer niech będzie poważnym argumentem – każdego, kto „szukając bodźców namiętności na okładkach pism, będzie przerażony, kiedy przytuli się do dziewczyny, która ma krostę na nosie, krzywiczny dołek między piersiami albo wystające na plecach łopatki”, że „seksualność człowieka jest czymś o wiele bardziej wspaniałym niż to sobie wyobraża”!”

***


Wiemy, że najbardziej sugestywne w kwestii ciała są obrazy. Dlatego sięgamy po dzieło hiszpańskiego malarza Jose de Togores I Llach – „Nadzy na plaży” (Desnudos en la playa, 1922), realistyczne ujęcie nagiej pary tulącej się na plaży, tylko pozornie epatujące cielesnością. Tak naprawdę, koncentruje się w czułym spojrzeniu dwojga. Nagość jest tu tłem, przezroczystą powłoką miłości, ciało nie jest (z)używane. To, co najintensywniejsze to delikatna czułość i tajemnica, na straży której stoją skromność i wstyd. Nowa seksualna rewolucja jest odwrotem od kultu ciała, który zamienia je w udręczony kawałek mięsa. Jest odkryciem nieustannie wypieranego związku duszy i ciała!

Chcielibyśmy aby ósma teka „PRESSJI” stała się pochwałą zarówno cnoty jak i seksualności – większość naszych autorów uważa, że te dwie wartości można pogodzić!


[5] Zbigniew Nosowski, Pokolenie JP2 – inaczej, „Tygodnik Powszechny”, 03.04.2006