Jaki pan, taki kram!

Barbara Fedyszak-Radziejowska

publikacja 03.06.2005 16:17

Trzynastego czerwca 2004 r., mniej więcej, co piąty Polak zdecydował się wziąć udział w euro-wyborach, chociaż, jak sądzę, znacznie bardziej chciałby wybrać nowy polski Sejm. Powściągliwość i Praca, 7-8/2004

Jaki pan, taki kram!





Trzynastego czerwca 2004 r., mniej więcej, co piąty Polak (pomimo kompletnej nieobecności w mediach merytorycznej, uczciwej debaty o problemach Unii Europejskiej, o kontrowersyjnych ustaleniach traktatu konstytucyjnego, o zakresie uprawnień Parlamentu Europejskiego) zdecydował się wziąć udział w euro-wyborach, chociaż, jak sądzę, znacznie bardziej chciałby wybrać nowy polski Sejm.

Frekwencja wyborcza, 20,87 proc. to ponad dwa razy mniej, niż w wyborach 2001 i 2002 roku. Prezydent Al. Kwaśniewski uznał tę frekwencję za porażkę społeczeństwa obywatelskiego. Czy Prezydent III RP udaje, że nie pamięta, czy rzeczywiście zapomniał o swojej publicznie złożonej obietnicy rozpisania wyborów do euro-parlamentu i do polskiego sejmu w jednym – czerwcowym terminie? Szkoda, że zmienił zdanie.

W kilku krajach starej i nowej Unii połączono wybory prezydenckie (Litwa), lokalne (np. Wlk. Brytania, Niemcy) z euro-wyborami zwiększając tym samym frekwencje i oszczędzając pieniądze podatników. Jeśli wybory do parlamentu Unii są czyjąś porażką, to w pierwszym rzędzie jest to porażka elity politycznej z politykami SLD na czele!

Nie wypada przerzucać na rodaków odpowiedzialności za własne błędy i własne zaniechania. Zastanawiam się, czy potencjalni wyborcy, którzy uznali, że nie potrafią zdecydować kogo i z jakiej listy partyjnej chcą wybrać, wykazali się niskim, czy wysokim poziomem postawy obywatelskiej. Jeśli wyborcy nie ufają politykom, nie rozumieją do jakich zadań w Parlamencie Europejskim ich wybierają, nie potrafią odróżnić polityków wiarygodnych od niewiarygodnych i dlatego rezygnują z czynnego prawa wyborczego to postępują (przyznaję to z żalem) racjonalnie.

Wolałabym, podobnie jak Prezydent III RP, by racjonalność skłaniała moich rodaków do aktywnej, a nie pasywnej postawy w wyborach. Ale za tę postawę w większym stopniu odpowiedzialne są media, dziennikarze, politycy, elity opiniotwórcze, eksperci, szkoła i uczelnia niż przysłowiowy szary obywatel. To nie przypadek, że w wyborach uczestniczą w znacznie większym stopniu ludzie po czterdziestce niż do trzydziestki. Kto tak wychował w III RP młodych ludzi, kto dostarczył im wzorów postawy obywatelskiej? Jak wychowuje dzisiaj polska szkoła? Czy ministerialne programy nauczania przewidują wiedzę o demokracji? Czy budują etos obywatelskiej odpowiedzialności? Czy koncentrują się na edukacji do życia seksualnego? Czy za tą sytuację odpowiadają w większym stopniu gospodynie domowe, czy też prezydenci, premierzy i ministrowie rządów?!

Dlatego nie czynię mym Rodakom wyrzutów, że nie wzięli licznego udziału w wyborach. Przecież od roku czekają na wybory do Sejmu, w każdym kolejnym sondażu wyrażając coraz mniejsze poparcie dla L. Millera i jego rządu. I co? Ano nic. Pragnienie L. Millera potrzymania polskiej flagi we dwóch z Panem Prezydentem w Dublinie, w trakcie uroczystości przyjęcia nowych państw do UE okazało się ważniejsze niż interes państwa. Całe pięć tygodni czekaliśmy, by zapowiedź dymisji rządu została zrealizowana. W wyborach do euro-parlamentu SLD-UP, czyli polityczne zaplecze rządu M. Belki otrzymało poparcie tylko 569 tysięcy (!!!) osób, czyli 9,35 proc. głosujących. I co? I nic. Prezydent, który wyrzuca swoim obywatelom (a może poddanym?), że nie są społeczeństwem obywatelskim, nadal upiera się przy planach utrzymania władzy SLD-UP, używając M. Belki i sierpniowego terminu wyborów jako narzędzia szantażu politycznego. To jest właśnie prawdziwa lekcja wychowania obywatelskiego z demokracji, uczciwości wobec wyborców, z dotrzymywania politycznych obietnic, z poczucia odpowiedzialności za dobro wspólne. Jaki pan, taki kram!




Najciekawsze jest jednak to, że 20 proc. Polaków zachowało się 13 czerwca bardzo po europejsku, czyli dokładnie tak samo, jak większość Europejczyków. Potraktowaliśmy wybory do euro-parlamentu jako narzędzie nacisku na własne rządy, częściej popierając kandydatów z partii opozycyjnych, niż rządzących, pokazując, że dla prawdziwych Europejczyków ważniejsze są sprawy kraju, niż nieco enigmatyczne losy europejskiej wspólnoty. Okazało się, że nadal, jak inni Europejczycy, uważamy się za obywateli państw narodowych i ich sprawy są dla nas najważniejsze. Unia Europejska była, jest i nadal powinna być wspólnotą państw i narodów, a nie jednym, federalnym super państwem.

To doprawdy interesujące, że mimo braku debaty nad traktatem konstytucyjnym i to nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach, mimo pozornej zgody na przyjęte w traktacie ustalenia, wyborcy w UE pokazali, jak dalece traktat ich podzielił a nie połączył i że jego deklarowany cel – przybliżenie UE obywatelom – bardzo się oddalił.

W Rzeczpospolitej (15 VI) niemiecki dziennikarz z Der Tagesspiegel napisał: „Wybory do parlamentu europejskiego pokazały, iż coraz mniej obywateli Europy interesuje się sprawami Europy... W przeglądzie prasy zagranicznej odnotowano takie komentarze: 13 czerwca Europa poniosła demokratyczna porażkę..., politycy europejscy muszą zdać sobie sprawę z tego, że dystans między Europą a obywatelami staje się coraz większy. Traktat konstytucyjny nic tu nie zmieni...”

Okazało się, że reakcją na kontrowersyjne rozwiązania traktatu konstytucyjnego okazała się polaryzacja wyborców, a nie ich integracja. Preambuła, bez odwołania się do wartości chrześcijańskich, wzmocnienie pozycji Niemiec i Francji dzięki zasadzie tzw. podwójnej większości przy podejmowaniu decyzji w Radzie Europejskiej, propozycja wspólnej polityki zagranicznej i obronnej w UE wzmocniły środowiska eurosceptyczne utrudniając dialog między euro-entuzjastami i euro-realistami.

W wyborach 13 czerwca mieszkańcy Europy wyrazili swoją wątpliwość, czy Unia Europejska naprawdę potrzebuje Konstytucji? Politykom, którzy lansują traktat nie udzielili poparcia. I w tej sprawie Polska okazała się mocno europejska, czyli euro-sceptyczna i euro-entuzjastyczna zarazem, czego najlepszym symbolem jest zarówno sukces Ligi Polskich Rodzin, Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej J.M. Rokity w skali kraju, jak i osobisty sukces B. Geremka i Unii Wolności w Warszawie.

Co oznaczają wyniki wyborów dla Polski, czego dowiedzieliśmy się o nastrojach społecznych rodaków? Po pierwsze; wyborcy dokonali kolejnego zwrotu na prawo, w stronę PO, PiS i LPR (łącznie ponad 52 proc. głosów), co oznacza zdecydowane poparcie dla obrony ustaleń Traktatu z Nicei i wzmocnienie presji na szybkie, najlepiej jesienią, wybory do Sejmu. Zauważmy, że poparcie dla tych partii jest znacznie bardziej zrównoważone, niż wynikało z sondaży dających PO przewagę nad pozostałymi partiami.




Po drugie: stabilizuje się malejące poparcie dla Samoobrony i A. Leppera, który przegrywa rywalizację z LPR o elektorat euro-sceptyków i wchodzi w coraz ostrzejszą rywalizację z SLD o poparcie mieszkańców wsi.

Po trzecie: wciąż potencjalnie silny jest w Polsce obóz lewicy, bowiem suma głosów oddanych na Samoobronę, SLD-UP i SDPL wynosi ponad 25 proc.

Po czwarte: nowa partia Zielonych, bardzo aktywna w ostatnich kilku miesiącach, wspierana przez Zielonych z zachodniej Europy, organizująca parady i manifestacje wspólnie z środowiskiem gejów i lesbijek otrzymała 16 tysięcy głosów, co oznacza 0,27 proc. poparcia. Nawet kilka dodatkowych tysięcy głosów oddanych na antyklerykalne ugrupowanie Racja nie zmienia minimalnej akceptacji społecznej dla tych środowisk.

Po piąte; zastanawia powrót do politycznego życia Unii Wolności, tak zwanej partii środka, partii elit, partii ludzi światłych, czyli partii, która nie wnosi na scenę polityczną nic, oprócz znanych nazwisk i znanych problemów z tworzeniem koalicji politycznych...

Ale najciekawsze wydaje się wyraźne poparcie, jakie w wyborach otrzymali politycy dawnego AWS, umieszczeni na listach PO. Zwycięstwo Jerzego Buzka nad wszystkimi pozostałymi znanymi politykami, odniesione na Śląsku i wyrażone 173 tysiącami głosów ma znaczenie symbolu. Podobnie znaczący wydaje się sukces ministra w rządzie AWS – J. Saryusza-Wolskiego w Łodzi. Zarówno politykom PO należą się gratulacje za pomysł przywrócenia do politycznego życia ludzi, którzy wprowadzali Polskę w struktury UE, jak i wyborcom, którzy w tak spektakularny sposób przyznali publicznie, że popełnili błąd, dając się uwieść czarnej propagandzie L. Millera.

Także wynik wyborów w Warszawie ma znaczenie symboliczne. Wysiłek środowiska związanego z poprzednim Prezydentem Warszawy, P. Piskorskim (PO), by podważać osiągnięcia nowego Prezydenta, L. Kaczyńskiego (PiS) spalił na panewce. Co prawda P. Piskorski zdobył mandat euro-deputowanego, ale wyraźnie przegrał z M. Kamińskim z PiS, różnicą 50 tysięcy głosów. Wynik PO w Warszawie – 16,85 proc. - jest gorszy, niż PiS – 22,7proc., co oznacza, że konfrontację z L. Kaczyńskim P. Piskorski przegrał.

Jaki pan, taki kram... Chcemy wyższej frekwencji w wyborach? Zmieńmy, jak najszybciej, wszystkich panów, którzy do tej roli zupełnie się nie nadają...

***


Barbara Fedyszak-Radziejowska - socjolog, pracuje w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk, pisze w PiP


Przeczytaj inny ważny tekst Autorki: Prawo do własnej świadomości