O tworzeniu historii mniej lub bardziej chwalebnym

o. Józef Puciłowski OP

publikacja 27.09.2006 23:53

Tajemnice i... skandale! Rzecz o Kościele; mniej może o kościelnej teraźniejszości (chociaż kto wie?), a bardziej o przeszłości. Fantazja podsuwa wielkie, a czasem wręcz odrażające „fakty”. A jest zupełnie jak ze straszliwym symbolem francuskiego absolutyzmu – Bastylią, w której, gdy ją zdobyto, znaleziono siedmiu więźniów List, 9/2006

O tworzeniu historii mniej lub bardziej chwalebnym



Pięć wieków rewelacji

Rozpowszechnianie na wielką skalę częściowo tylko prawdziwych informacji o Kościele zaczęło się w pierwszych latach reformacji, gdy zarówno ze strony protestantów, jak i wiernych Rzymowi padały kłamstwa i oskarżenia o zbrodnie. Gutenbergowski wynalazek, upowszechniający się od kilkudziesięciu lat, przyczyniał się nie tylko do szybkiego przekazywania „faktów”, ale też do ich utrwalania, czy to w bibliotekach, czy to w zbiorach prywatnych.

W dużym stopniu przekazali je „do wierzenia” antychrześcijańscy pisarze oświecenia, na przykład Voltaire. Z różnych, przez wieki nagromadzonych „faktów” obicie korzystała potem ateistyczna propaganda w bolszewickiej Rosji (na przykład pismo „Biezbożnik”), a także w innych krajach znajdujących się w streie wpływów Moskwy.

Dziś, w dobie kultury obrazkowej i bezpardonowej walki o widza, utrwalanie się mitów, najczęściej skandalizujących, jest w swej brutalności porównywalne do tego z okresu reformacji, acz – dzięki rozwojowi techniki – możemy mówić o sporym udoskonaleniu tego procesu. Od czasu do czasu, raczej częściej niż rzadziej, jesteśmy atakowani najróżniejszymi „odkryciami”, mającymi na celu podważenie fundamentalnych prawd chrześcijaństwa. Tak było z tak zwaną ewangelią Judasza. Powściągliwość w komentarzach lub nawet milczenie biblistów stanowiło najtrafniejszą odpowiedź, nie tyle na samo „odkrycie” (rzecz była od dawna znana), ale na sensacyjne interpretacje na poziomie pism brukowych.

Sekretne archiwa

Niejako dyżurnym antykościelnym tematem są rzekome tajemnice (w podtekście: okropne zbrodnie) strzeżone w archiwach watykańskich. Sprawa dziwna, bo splot zakłamań i ignorancji żeruje na krańcowej naiwności czytelników, słuchaczy, zwykłych poszukiwaczy niesamowitości.

Rzecz tymczasem ma się następująco. Istniejąca od tysiąca sześciuset lat Bibliotheca Apostolica Vaticana dokonała w XVII w. wyodrębnienia ze swych zbiorów zespołu, który został nazwany Archivum Secretum Vaticanum. Może to określenie secretum jest zachętą do szukania sensacji? Tyle tylko, że to właśnie archivum za Napoleona (który w 1807 r. włączył Państwo Kościelne do swego imperium) zostało wywiezione do Francji, a potem, po klęsce cesarza, odwiezione z powrotem do Rzymu. Nie ma najmniejszych wątpliwości, choćby tylko na podstawie naszej wiedzy o antypapieskim nastawieniu ówczesnych Francuzów, że wiele tych źródeł zostało – niekoniecznie w sposób naukowy – „odtajnionych”. Natomiast od 1884 r. są one, decyzją Leona XIII dostępne wszystkim uczonym, bez względu na wyznanie i światopogląd. Oczywiście sposób udostępniania zbiorów, jak w każdym kraju, regulują odpowiednie przepisy. Jakiekolwiek więc pisanie o „potwornościach skrywanych w archiwach watykańskich” jest wykorzystywaniem ludzkiej nieświadomości.


Nasza wina
Nie wolno wszakże winy za szerzenie nieprawdziwych, sensacyjnych wieści dotyczących dziejów starszych, nowszych i najnowszych Kościoła przerzucać wyłącznie na „innych”, „owych”, wrogów.

Warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Pierwsza to edukacja w dziedzinie historii Kościoła. Jeszcze dwadzieścia lat temu klerycy w wielu seminariach korzystali z podręcznika autorstwa ks. Józefa Umińskiego; wprawdzie uczono ich z wydania poprawionego (1959–1960), ale biblioteki seminaryjne i prywatne wielu księży pełne były jego przedwojennych edycji. Podtytuł „Podręcznik dla szkół akademickich” usprawiedliwia pytanie-okrzyk wielu: „To TYM karmiono przez dziesięciolecia umysły studentów i kleryków?!”. Nie ma tu miejsca na polemikę z metodologią nauczania Umińskiego (tym bardziej że autor już dawno nie żyje), ale należy zaznaczyć, że uczący się poznawali stereotypowe wyobrażenia na temat niekatolików i przyswajali sobie nieskrywany przez autora antysemityzm. Wiele pokoleń czytelników (i wkuwających!) utrwalało wiedzę o „niebezpieczeństwie żydowskim w krajach chrześcijańskich” (wiek IX); o tym, jak Żydzi co prawda padali ofiarą gwałtów, ale „nazbyt często sami prowokowali gniew i pomstę ludzi przeciwko sobie” (wiek XI); o tym, że „podstępny August II” niszczył Polskę „przy pomocy swych ajentów żydowskich” (wiek XVIII). O początkach państwa u progu II Rzeczypospolitej uczony ksiądz pisał: „Bolączką jego jest od początku wielki (25%) odsetek mniejszości wyznaniowych, a zwłaszcza nadmiar zatruwającego życie narodu i naogół [wedle ówczesnej pisowni – J.P.] niechętnego, a w stosunku do Kościoła częstokroć zaczepnego żydostwa (10% ogółu ludności i tylko 6 razy mniej niż katolików)”. Po takiej edukacji trudno było wymagać zrozumienia dla myślenia innego niż podane oficjalnie. Ponadto wszelkie nieśmiałe nawet pytania o zło w Kościele zbywano przy pomocy spiskowej teorii: winni są jeśli nie protestanci, to masoni, jeśli nie masoni, to Żydzi lub wespół – żydomasoneria.

Oczywiście główna wina za brak edukacji historycznej społeczeństwa, a tym bardziej tej odnoszącej się do dziejów Kościoła, spada na system komunistyczny z wszechobecną i niszczącą owoce wolnych badań cenzurą. Prawdą jest też jednak to, że TAKIE pisarstwo historyczne, jak ks. Umińskiego, zachowane w bibliotekach kościelnych, naukowych i prywatnych, bardzo było na rękę komunistom. Mogli nań wskazywać jako na produkt myślenia nienaukowego (czy mieli do tego moralne prawo, to rzecz inna) i… słusznie atakować!

Kwestia druga to sam sposób pisania. Do dziś istnieją w Kościele, także w Polsce, uczeni, na ogół kapłani czy też publicyści, którzy piszą o dziejach Kościoła wedle schematu apologetyki neotomistycznej. Chcą za wszelką cenę wszystkiego bronić, wybielać, co się da, nie ujawniać grzechów („może ludzie zapomną?”) i pouczać, na siłę pouczać: jak piękny i bezgrzeszny był i jest, i będzie Kościół – teraz i zawsze…

Nie tylko zapomnieli o słowach prawda was wyzwoli (J 8, 32), ale też nie chcą przewidywać skutków, na ogół tragicznych – mącenia, mataczenia. Dlatego należy się cieszyć z pisarstwa historycznego niektórych księży czy świeckich uczonych młodego pokolenia, których badania i publikacje zapobiegają powtarzaniu mitów i głoszeniu zwyczajnych bredni na temat Kościoła.


***


O. Józef Puciłowski - dominikanin, dr historii, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego oo. Dominikanów, były Wikariusz Generalny Zakonu Dominikanów na Węgrzech